Słuchawkowy Olimp – Sennheiser Orpheus, Stax SR-Omega i AKG K1000

  Odsłuch cd.

STAX_SR-Omega_9

Japońska solidność w najlepszym wydaniu

   Byłoby niewątpliwie dużym niedopatrzeniem, gdybyśmy przeoczyli muzykę fortepianową. Sięgnijmy zatem po wielkiego mistrza klawiatury, Alfreda Cortot, i posłuchajmy w jego wykonaniu Etiudy a mol Chopina.

SR-Omega, chociaż ktoś mógłby na podstawie tego co już napisałem pomyśleć inaczej, wspaniale zreprodukowała fortepian. Postawiła go swoim zwyczajem dalej, pięknie uprzestrzenniła i nasyciła splendorem wyrafinowania. Nie była to reprodukcja dramatyczna, ale na pewno ujmująca elegancją i kulturą dźwięku. Słuchało się wybornie.

Orfeusz, swoim stylem, potraktował fortepianowy materiał ciemniejszą barwą i większą dawką dramatyzmu oraz dynamiki. Przestrzenność samego dźwięku miał co najmniej nie gorszą, a instrument sytuował bliżej słuchacza. Wszystko to razem brzmiało bajecznie.

K1000 nie chciały byś gorsze. Ich większa sopranowa przenikliwość dawała im pewien atut, ale całościowo na pewno nie były górą. W sumie potrójny remis, może z nieznacznym wskazaniem na Orfeusza, najprzyjemniej dla ucha godzącego dramatyczny realizm z pieszczotliwym liryzmem.

OrpheusOmega_5

Kooperacja na szczycie

By z kolei przeniknąć zawiłości prezentacji scenicznej, zaczerpnąłem materiał pochodzący z płyty pokazowej Staksa, a konkretnie utwór Chorał nr 16 w wykonaniu chóru z Kolonii. Doskonale pamiętałem, że utwór ten i kończące go oklaski Sony MDR-R10 wykonały wprost oszałamiająco. Czy uczestnicy testu będą w stanie do tego nawiązać? Wzięty jako pierwszy do porównania Orfeusz niewątpliwie tak. Jego scena może nie była aż tak głęboka a sam dźwięk wycyzelowany z taką maestrią, ale wrażenie obecności hic et nunc pozostało przemożne. Względem niego SR-Omega traciła trochę skutkiem mniejszej dynamik, chociaż jej scena okazała się obszerniejsza a dźwięki niosły się dalej. Mimo to chór i oklaski wypadły  mniej realistyczne. W ich brzmieniu zabrakło pewnych składników pozwalających cieszyć się pełnią uczestnictwa w czymś realnym. Z kolei AKG zagrały lepiej od Omegi i nie gorzej od Orfeusza. Pracowały tym razem z innymi lampami niż w niegdysiejszym porównaniu z R10, co dźwignęło je pod niektórymi względami wyżej, jednak mimo wszystko odniosłem wrażenie, iż Sony byłyby tu nad wszystkimi górą, co tylko pogłębiło uczucie niedosytu spowodowanego ich absencją.

Skierujmy się teraz w stronę repertuaru bliższego młodszym audiofilom. The Dark Side to płyta, której prawie nigdy nie lubię, bo naprawdę w rzadko którym systemie brzmi rzeczywiście dobrze.

SennheiserOrpheush_17

Bezkompromisowy kunszt

Omega ukazała ją oczywiście najłagodniej. Przyjemnie się słuchało, ale na tej płycie jej łagodność chwilami przeradzała się w powierzchowność, zwłaszcza uczuciową. Przejście na ciemniejszego i bardziej dynamicznego Orfeusza stanowiło prawdziwe wyzwolenie. Nie wiem czy na którychkolwiek słuchawkach niewidoczna strona księżyca wybrzmiała równie fascynująco; wydaje mi się, że nie. Sprawdzone zaraz potem K1000 okazały się zbyt agresywne. Niewątpliwie winylowe wydanie bardziej by im odpowiadało, a podobnie jakiś wyjątkowo analogowo brzmiący odtwarzacz w rodzaju Reimyo, natomiast w systemie testowym Orfeusz okazał się nie do pobicia. Był jednocześnie gładki, dynamiczny i sypiący różnorodnością dźwięków jak z rogu obfitości. Jego linia basowa po prostu zdeptała konkurencję.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy