Słuchawkowy Olimp – Sennheiser Orpheus, Stax SR-Omega i AKG K1000

Opublikowano marzec 2011Słuchawkowy_Olimp_Front   Do pełni szczęścia zabrakło tylko jednego zawodnika – Sony MDR- R10. Wielka szkoda, bo wydaje mi się, że obok SR-Omegi byłyby to słuchawki najbardziej odmienne. Ale i tak trzeba powiedzieć, że nie liczyłem na możliwość dokonania kiedykolwiek takiego bezpośredniego porównania jakiego właśnie dokonuję. Prawdziwa audiofilska uczta.

Słowo o konstrukcyjnej stronie

   Poza Omegą uczestnicy byli już opisywani, a i ona zyska wkrótce własną recenzję, zatem skrótowo.

Orpheus

Sennheiser Meisterstück

Sennheiser Orpheus to najdroższe słuchawki w dziejach. Powstało nieco ponad trzysta sztuk (podobno pewną ilość doprodukowano w okolicach 2005 roku z części zamiennych) i kto chce teraz zostać posiadaczem, musi się liczyć z wydatkiem rzędu stu tysięcy złotych. Koniec i kropka, bo cóż tu jeszcze jest do dodania? Same słuchawki wyglądają perfekcyjnie, a dedykowany im wzmacniacz prezentuje się wspaniale. Razem stanowią legendę i przedmiot marzeń. To niewątpliwie szczyt słuchawkowego luksusu, nie pobity od niemal dwóch dziesięcioleci.

STAX_SR-Omega_1_0

Made in Japan

Stax SR-Omega to w jakiejś mierze odpowiedź Staksa na atak Sennheisera. W teście za pośrednictwem specjalnej przejściówki korzystają ze wzmacniacza użyczonego im właśnie przez sennheiserowskiego konkurenta, ponieważ oryginalnego ich wzmacniacza nie udało się zdobyć. Stanowi prawdziwą rzadkość, gdyż powstało zaledwie około pięćdziesiąt sztuk. Fakt, że SR-Omegi napędzane są tu wzmacniaczem Orfeusza sprawia, iż otrzymują nieprawidłowy prąd podkładu – 500 zamiast 580 woltów. Właściciel twierdzi jednak, że mimo to dźwięk jest dużo lepszy niż ze współczesnymi wzmacniaczami Staksa i właściwie nie różni się od kombinacji, w której za pomocą specjalnego zestawu przejściówek sygnał bierze się od Orfeusza, a prąd podkładu od współczesnego Staksa. W tej sytuacji zagadką pozostaje jedynie, jak gra SR-Omega ze swym oryginalnym wzmacniaczem. Podobno znakomicie, ale na tym „podobno” musimy poprzestać.

Same słuchawki w porównaniu z Orfeuszem prezentują się nieco skromniej, ale na głowie – o dziwo – nie okazują się mniej wygodne. Po szczegóły odsyłam do osobnej recenzji.

AKG_K1000

Kosmiczny Niemiec

AKG K1000 w przeciwieństwie do tamtych to słuchawki dynamiczne. Właściwie nie słuchawki, tylko para głośników monitorowych do ubierania na głowę. Powstały na zamówienie NASA i za przekazane stamtąd pieniądze. Posiadają jako uzupełnienie specjalny generator dźwięku przestrzennego, ale on także w teście nie zaistniał. Za napęd posłużył im przedwzmacniacz ASL Twin-Head na triodach 45 Emission Labs „mesh” i końcówka mocy Croft Polestar1 z lampą Mullard ECC83 „longplate”. Od elektrostatycznych konkurentów są trochę mniej wygodne. Wprawdzie początkowo wydają się wygodniejsze, ale po pewnym czasie zaczynają uwierać okolice skroni. W zamian nie odcinają uszu od otoczenia, co pozwala słyszeć śladowe ilości dźwięku pochodzące z przeciwległego przetwornika.

Odsłuch

Orpheus_1

Ponadczasowa forma

   Świat jest dziwny. Bo wyobraźcie sobie, że K1000 i Orfeusz zagrały podobnie, a SR-Omega inaczej. A tak w ogóle, to wszystkie zabrzmiały dość podobnie i w efekcie doszedłem do wniosku, że po jakiejś pół godzinie słuchania, kiedy słuch akomoduje się do danego typu prezentacji a skóra głowy przestaje nas uporczywie informować jaki kształt na nią uciska, wcale nie byłbym pewien, czy w danej chwili słucham Orfeusza, czy SR-Omegi, gdybym w ferworze porównań zapomniał, które ubrałem. Jednak różnice są i po bezpośredniej przesiadce łatwo dają się wskazać.

Przede wszystkim SR-Omega ma dalej postawiony pierwszy plan. Poza tym jest dźwiękowo zdecydowania najłagodniejsza. Kiedy się jej słucha po Orfeuszu i K1000, wydaje się jakby była mniej realistyczna. Ale po chwili osłuchania to wrażenie zanika. W jakiejś mierze za tą łagodność odpowiada słabszy akcent położony na szczegóły, co być może bierze się z za małego prądu podkładu. Dźwięk jest też mniej kontrastowy i ma nieco mniejszą dynamikę, ale i tak wspaniałą, a w zamian jest bardziej pieszczotliwy i subtelny. Od Sennheiserów oraz AKG jest także jaśniejszy. Wcale nie za jasny, tylko jaśniejszy. Jest także mniej zgęszczony, bo  źródła są bardziej odseparowane. Najciekawiej to się prezentuje kiedy mamy do czynienia z jakimiś dalekimi wybrzmieniami, często spotykanymi w muzyce elektronicznej. Na Orfeuszu takie wybrzmienia często gubią się w całościowym przekazie, natomiast Omega pięknie je wyodrębnia. Jednak największa różnica dotyczy basu. Pod tym względem Orfeusz bardzo zdecydowanie góruje nad Omegą i posiada też dobrze widoczną przewagę nad AKG. Nie ma wątpliwości, że z całej trójki schodzi najniżej, chociaż impaktu od AKG lepszego nie ma, a i Omega jest impaktowo tylko pół kroku z tyłu.

SennheiserOrpheusz_11

Orpheusfest

W następstwie tego wszystkiego powstaje spora różnica w wymiarze emocjonalnym. Smutne i nostalgiczne songi Bułata Okudżawy były znacznie smutniejsze w prezentacji AKG i Sennheisera niż Omegi, i w tym sensie na tych pierwszy podobały mi się znacznie bardziej. Natomiast wskazanie na tym materiale różnicy między Orfeuszem a K1000 stanowi dla recenzenta prawdziwe wyzwanie. Temperatura i barwa były niemal identyczne. Scena także. Odległość od wykonawcy – dokładnie ta sama. Orfeusz jest tylko odrobinę gładszy, mniej akcentując ostrość syczących spółgłosek i ogólnie trochę bardziej łagodząc przekaz, co jest charakterystyczne dla elektrostatów. AKG mają z kolei odrobinę więcej echa i nacisku na mikrodynamikę, a ich skraj sopranowy wydaje się dźwiękowo najbogatszy. Struny gitary są w ich wydaniu trochę bardziej naprężone, w efekcie czego bardziej atakują dźwiękiem.

Od pieśni barda przejdźmy do muzyki symfonicznej. Orkiestra Króla Słońce w utworze „Marsz kombatantów” Jana-Baptysty Lully’ego dobitnie ukazała przewagi basowe Orfeusza w reprodukcji kotłów, największe bogactwo sopranów u AKG i najdalszy pierwszy plan oraz najciekawszą aranżację sceniczną Omegi. Czy można na tej podstawie wytypować zwycięzcę? Według mnie, zdecydowanie nie można, podobnie jak bezsensowne są na przykład spory o wyższość AKG K701 względem Sennheisera HD 650 bądź vice versa.  Inny typ prezentacji na tym samym poziomie ogólnym wyklucza możliwość typowania zwycięzcy. Możliwe jest wyłącznie preferowanie wedle własnych upodobań. A i tu natrafiamy na nie lada meandry. Smutek u Okudżawy zdecydowanie wskazywał mi Orfeusza i K1000, ale Orkiestra Króla Słońce w łagodnym i przestrzennym wydaniu Omegi była naprawdę ujmująca. Wcale nie gorsza od bardziej basowych i dynamicznych wykonań Orfeusza i AKG. Momentami wręcz lepsza, bardziej czarująca scenicznym obszarem, piękną perspektywą i klarownością lokalizacji źródeł.

  Odsłuch cd.

STAX_SR-Omega_9

Japońska solidność w najlepszym wydaniu

   Byłoby niewątpliwie dużym niedopatrzeniem, gdybyśmy przeoczyli muzykę fortepianową. Sięgnijmy zatem po wielkiego mistrza klawiatury, Alfreda Cortot, i posłuchajmy w jego wykonaniu Etiudy a mol Chopina.

SR-Omega, chociaż ktoś mógłby na podstawie tego co już napisałem pomyśleć inaczej, wspaniale zreprodukowała fortepian. Postawiła go swoim zwyczajem dalej, pięknie uprzestrzenniła i nasyciła splendorem wyrafinowania. Nie była to reprodukcja dramatyczna, ale na pewno ujmująca elegancją i kulturą dźwięku. Słuchało się wybornie.

Orfeusz, swoim stylem, potraktował fortepianowy materiał ciemniejszą barwą i większą dawką dramatyzmu oraz dynamiki. Przestrzenność samego dźwięku miał co najmniej nie gorszą, a instrument sytuował bliżej słuchacza. Wszystko to razem brzmiało bajecznie.

K1000 nie chciały byś gorsze. Ich większa sopranowa przenikliwość dawała im pewien atut, ale całościowo na pewno nie były górą. W sumie potrójny remis, może z nieznacznym wskazaniem na Orfeusza, najprzyjemniej dla ucha godzącego dramatyczny realizm z pieszczotliwym liryzmem.

OrpheusOmega_5

Kooperacja na szczycie

By z kolei przeniknąć zawiłości prezentacji scenicznej, zaczerpnąłem materiał pochodzący z płyty pokazowej Staksa, a konkretnie utwór Chorał nr 16 w wykonaniu chóru z Kolonii. Doskonale pamiętałem, że utwór ten i kończące go oklaski Sony MDR-R10 wykonały wprost oszałamiająco. Czy uczestnicy testu będą w stanie do tego nawiązać? Wzięty jako pierwszy do porównania Orfeusz niewątpliwie tak. Jego scena może nie była aż tak głęboka a sam dźwięk wycyzelowany z taką maestrią, ale wrażenie obecności hic et nunc pozostało przemożne. Względem niego SR-Omega traciła trochę skutkiem mniejszej dynamik, chociaż jej scena okazała się obszerniejsza a dźwięki niosły się dalej. Mimo to chór i oklaski wypadły  mniej realistyczne. W ich brzmieniu zabrakło pewnych składników pozwalających cieszyć się pełnią uczestnictwa w czymś realnym. Z kolei AKG zagrały lepiej od Omegi i nie gorzej od Orfeusza. Pracowały tym razem z innymi lampami niż w niegdysiejszym porównaniu z R10, co dźwignęło je pod niektórymi względami wyżej, jednak mimo wszystko odniosłem wrażenie, iż Sony byłyby tu nad wszystkimi górą, co tylko pogłębiło uczucie niedosytu spowodowanego ich absencją.

Skierujmy się teraz w stronę repertuaru bliższego młodszym audiofilom. The Dark Side to płyta, której prawie nigdy nie lubię, bo naprawdę w rzadko którym systemie brzmi rzeczywiście dobrze.

SennheiserOrpheush_17

Bezkompromisowy kunszt

Omega ukazała ją oczywiście najłagodniej. Przyjemnie się słuchało, ale na tej płycie jej łagodność chwilami przeradzała się w powierzchowność, zwłaszcza uczuciową. Przejście na ciemniejszego i bardziej dynamicznego Orfeusza stanowiło prawdziwe wyzwolenie. Nie wiem czy na którychkolwiek słuchawkach niewidoczna strona księżyca wybrzmiała równie fascynująco; wydaje mi się, że nie. Sprawdzone zaraz potem K1000 okazały się zbyt agresywne. Niewątpliwie winylowe wydanie bardziej by im odpowiadało, a podobnie jakiś wyjątkowo analogowo brzmiący odtwarzacz w rodzaju Reimyo, natomiast w systemie testowym Orfeusz okazał się nie do pobicia. Był jednocześnie gładki, dynamiczny i sypiący różnorodnością dźwięków jak z rogu obfitości. Jego linia basowa po prostu zdeptała konkurencję.

  Odsłuch cd.

AKG_K1000_Draw

Marzenie o lepszym dźwięku

   Następnie nawróciłem raz jeszcze ku starociom, by porównać głębię specyfiki ludzkich głosów przy pomocy żeńskiego duetu z mozartowskiego Wesela Figara.

SR-Omega epatowała elegancją i subtelnością, lecz jednocześnie specyfika i indywidualność dwóch sopranów została na niej znakomicie uchwycona. Każda z pań stanowiła indywidualność; żadnego zlewnia się, żadnej homogenizacji. Brawo!

Tym samym poczęstował Orfeusz, przy czym w jego wydaniu głosy były mniej delikatne. To granie bardziej realistyczne, ale trochę mniej miłe. Te panie mogłyby też na nas nakrzyczeć, a tamte były aniołami.

Na K1000 te same głosy wydały się dostojniejsze i nie tak pieszczotliwie wycyzelowane jak u elektrostatów. Górnych rejestrów było więcej ale ogólna atmosfera mniej sympatyczna niż na Orfeuszu, nie mówiąc o Omedze. Niezależnie od niewątpliwie równie znakomitego różnicowania, tej płyty słuchało się na AKG najmniej urokliwie.

AKG_K1000_BroucherAKG_K1000_Broucher_2Może Was teraz znudzę, ale spróbujmy jeszcze pogłębić kwestię brzmienia ludzkiego głosu.  Posłuchałem Piotra Skrzyneckiego odczytującego Wyprzedaż teatru z płyty Piwnica pod Baranami. Dzięki tym słowom, normalnie a nie śpiewnie wypowiadanym, mogłem się utwierdzić w przekonaniu, że oba elektrostaty łagodzą, przy czym Omega bardziej, a AKG są trochę zbyt emfatyczne. Rozmawiałem kiedyś z Piotrem. Jego głos nie był ani tak łagodny i przestrzennie zaaranżowany jak u Omegi i Orfeusza, ani tak agresywny jak u AKG. No ale, patrząc szerzej, właśnie te aranże i te emfazy sprawiają przecież, że słuchanie staje się bardziej czarujące i powabne. To swego rodzaju chwyty malarskie, czyniące muzyczny obraz ciekawszym. Proza życia wcale nie jest ideałem, nie miejmy złudzeń.

Dłużej nie będę już męczył wodzeniem po zakamarkach wszelakiego dźwięku i  repertuaru, i powrócę do tego co wyleniałe tygrysy i młode wilki lubią najbardziej, czyli do rocka, bo sam Pink Floyd to trochę mało.

AKG_K1000_8

Jedyne w swoim rodzaju

Nietrudno zgadnąć, że skromny stosunkowo bas Omegi dostarcza innych na tym polu doznań niż potężny bas Orfeusza. Z kolei AKG K1000 swe niedostatki w najniższych rejestrach próbują nadrabiać wspaniałym impaktem i drajwem, a Omega też jest bardzo szybka i posiada siłę wyrazu, no ale co bas, to bas.

Weźmy dla przykładu Toussaint L’Overture z Abraxas Santany.

Omega podawała bas w przestrzennej formie, wspaniale rysując przed słuchaczem wszelkie instrumenty perkusyjne i fenomenalnie porządkując bardzo zgęszczony przekaz tego utworu. AKG zachowywały się podobnie, tylko ich dźwięk był bardziej dobitny. Natomiast brzmienie Orfeusza było bardziej soczyste, głębsze i wszechobecne. Porywało wirem muzycznych zdarzeń, otaczało nimi i przytłaczało. Niewątpliwie był to styl prezentacji jaki miłośnicy rocka chcieliby mieć u siebie. Bębny były wokół i były to bębny w żadnym stopniu nie umowne, tylko prawdziwe. Muzyka buchała a nie płynęła. Coś kapitalnego.

Podsumowanie

Orpheus_Amp_1Orpheus_Amp_2   Według mnie najbardziej znamienną cechą opisywanych słuchawek jest fakt niemożności przewidzenia, jak dana płyta czy utwór wypadnie w ich wykonaniu. Zamiast łatwych predykcji stale okazujemy się zdumieni i zaskoczeni. Oczywiście, wszystkie mają swój charakter ogólny, a co za tym idzie możemy śmiało mówić, że na przykład Omega wymaga źródeł dynamicznych i drapieżnych w rodzaju dzielonego Metronoma, a K1000 przestrzennych i epatujących kulturą dźwięku, typu Accuphase DP-700. W tym towarzystwie Orfeusz niewątpliwie okazał się najbardziej uniwersalny i wypośrodkowany. Z pewnością najtrudniej wybić go z rytmu niewłaściwie dobranym torem. Jednocześnie trzeba zastrzec, że o K1000 można tak mówić wyłącznie kiedy mamy do czynienia z systemem wzmacniającym jaki tu został użyty, a o Omedze z jej własnym wzmacniaczem nie wiemy nic.

Konkluzja? Konkluzja jest taka, że wszystkich słuchawek z najwyższej półki słucha się w upojeniu i z wielką satysfakcją. Da Bóg, będą kiedyś takie słuchawki i tory za psie pieniądze. Oby jak najszybciej.

Tor odsłuchowy i związana z nim wolta

Orpheus_5

Technikalia w ojczystym języku

   Pisanie recenzji ze zmianami toru w trakcie pisania to istna nemezis dla piszącego. Siedzisz godzinami, nadstawiasz uszu, dobierasz słowa, wyrabiasz sobie opinię, a potem, potem przywozisz inne źródło, nowe kable i wszystko w jednej chwili się rozpada, i można siadać do pisania od nowa, bo całe „tamto” przestaje być aktualne. Tak było i tym razem, a jeszcze do tego pokrętnie.

Przywiózłszy Orfeusza i dołączoną do niego Omegę posłuchałem ich najpierw na swoim Cairnie i od razu zauważyłem, że w porównaniu ze źródłami słuchanymi wcześniej –  dzielonym Accuphase DP-800 i szczytowym gramofonem SME – dźwięk jest wyraźnie ostrzejszy i mniej przestrzenny, co nie mogło być żadnym zaskoczeniem. Przecież nie po to się płaci circa osiemdziesiąt tysięcy za źródło, żeby cięło po uszach. Nie znaczy to, że Cairn ciął; tylko że był mniej gładki, przestrzenny i elegancki. Do sporządzonego powyżej porównania użyłem jednak nie Cairna tylko Sony 222ES, ponieważ dawał możliwość jednoczesnego podpięcia Orfeusza i Twin-Heada, dzięki czemu można się było uciec do niezastąpionego z punktu widzenia porównań przechodzenia z jednych słuchawek na drugie w locie. (Wysokim locie, rzecz jasna.) Wizja ta była zbyt kusząca, by umiarkowane w sumie dźwiękowe przewagi Cairna nad Sony mogły przeważyć. Jednakże wszystko ma swoją cenę. Następnego dnia pojechałem do Nautilusa i pozyskałem najnowszego Ayona CS-5s. (To małe „s” podobno jest ważne, ponieważ oznacza lepszy przetwornik.) Wydębiłem też dla tego Ayona najlepszą a piekielnie drogą sieciówkę Acrolink 7N-PC9300 MEXCEL oraz ciekawe interkonekty nowej na naszym rynku japońskiej firmy Kryna. Sieciówka nie, ale interkonekt jest w tym wypadku istotny. No więc ten Ayon zagrał bardzo dosadnym dźwiękiem. Głębszym od Cairna, bardziej przestrzennym i nieco bardziej dynamicznym, ale równocześnie bardziej dosadnym. To dziwne, pomyślałem, bo przecież zamieszkuje go czereda aż sześciu lamp, a cały tor ma w klasie A. W dodatku kosztuje ponad trzydzieści tysięcy. Byłbym się z jakąkolwiek opinią krytyczną wstrzymał, ale Orfeusz to przecież referencja, cóż zatem lepszego można do tego Ayona podpiąć? A tu proszę, ten sam niesłychanie gładki Orfeusz kiedy go napędzać gramofonem SME, teraz zabrzmiał tak, że słuchający wraz ze mną syn także uznał dźwięk za zbyt ostry.

Orpheus_6

Pochwała technologi

Zabrałem się w zaistniałej sytuacji do googlowania i w mig znalazłem recenzję owego Ayona, zawieszoną na forum audiostereo. A w niej stoi ni mniej, ni więcej coś takiego: „Czego więc można się spodziewać po tym odtwarzaczu? Po pierwsze triodowej magii – to gęsty, kremowy, gładki dźwięk podawany na ogromnej (ale nie sztucznie rozdmuchanej), świetnie poukładanej scenie.”

Mało z krzesła nie spadłem. Lecz to wcale nie znaczy, że autor tych słów zwariował. Być może w jego systemie tak właśnie było. No dobrze, ale jeżeli nie zwariował, to czy ja zwariowałem? Dlaczego u niego było tak, a u mnie jest siak? Jedna sprawa była oczywista; panowie z Nautilusa zapomnieli spakować pilota, a w odtwarzacz był ustawiony tryb upsamplingu, zaś z poprzednich doświadczeń wiedziałem, że ten upsampling u Ayona nie jest dobrą rzeczą, bo przejaskrawia. Tym niemniej aż tak ostro być nie powinno. Najpierw wymieniłem sieciówkę, bo kto wie czy ta drożyzna od Acrolinka nie pogłębia ostrości. Wrażenie z porównania z Powercordem za siedemset złotych było takie, że Acrolink nabłyszcza przekaz i czyni kontury bardziej podkreślonymi. Jednak to za mało by uznać go za winowajcę. Zostałem więc przy Acrolinku, żeby bardziej nobilitowanie było, a wziąłem się za interkonekt. I tu się okazało, że Kryna jest bardzo przejrzysta i wyrazista, co w połączeniu z ustawionym na upsampling Ayonem nie wypada za szczególnie. Podpiąłem Tarę i zrobiło się lepiej, tak bardziej wichrzycielsko i impresjonistycznie oraz trochę ciemniej. Kryna jest bardzo dobra, z Cairnem zagrała znakomicie, ale do Ayona w trybie 24/192 nie pasowała o ile na drugim końcu miał być Orfeusz. To byłby dobry pomysł żeby coś pobudzić do życia, a on tego zupełnie nie potrzebuje.

  Tor odsłuchowy i związana z nim wolta

Orpheus_7

Lampowy pałac

   Mając już jako tako poratowanego Ayona, choć wciąż żałując, że to 24/192 nie daje się wyłączyć, postanowiłem wykorzystać okazję i sprawdzić, jak gra SR-Omega z drapieżnym źródłem, które jej zaleciłem w podsumowaniu. No cóż, niewątpliwie gra lepiej. Dużo lepiej. Wszystko czego słuchałem poprzednio zabrzmiało dynamiczniej i ze sporym basem. Nie odnosiło się już wrażenia, że słuchawki gubią pewien potencjał, a ich łagodność wynika tyleż z łagodnej natury co z nie dość dobrego sygnału. Pewien jestem, że z prądem podkładu 580V i takim dzielonym Metronomem byłoby jeszcze sporo lepiej, no ale tego już nie sprawdzę. W każdym razie są to słuchawki wspaniałe, oferujące nie mniejszą dawkę wyrafinowania niż Omega II a jednocześnie pozostające zdecydowanie po stronie realizmu. To mariaż najlepszych cech Omegi II i SR-507 z minimalnie skromniejszym basem, ale lepszą separacją źródeł i kulturą ogólną. W odpowiednio zestrojonym torze grają fenomenalnie i nawet najcięższy rockowy repertuar nie był mnie w stanie odwieść od tego zdania tudzież przemożnej chęci dalszego rozkoszowania się dźwiękiem. Jeżeli nowa Omega będzie choć odrobinę lepsza, to niewątpliwie będzie fenomenalna.

Różnica pomiędzy SR-Omegą a Orfeuszem w systemie z Ayonem generalnie się nie zmieniła. Orfeusz miał ciemniejszą barwę, większą dynamikę i bardziej nasycony przekaz. Dźwięk w jego prezentacji posiada wyższą zawartość procentową; coś na kształt mocniejszego muzycznego koncentratu. Poparte jest to znacznie potężniejszą podstawą basową, co nadaje każdemu wykonaniu innego charakteru. By sprawdzić jak też naprawdę z tym basem jest, posłuchałem potężnych kotłów z VIII części El Greco Vangelisa. Omega była w tym fragmencie bardziej klarowna i rozpostarta, a Orfeusz mroczny i zwarty. Trudno zarazem powiedzieć, by jego kotły schodziły niżej. A więc dużo zależy od konkretnego utworu i oczywiście tego co napędza Omegę. Niewątpliwie stanowi ona większe wyzwanie dla kabli i źródła. A akurat ta płyta w wydaniu dawnego flagowego Staksa podobała mi się bardziej.

Orpheus_Amp_4

Słuchawkowe Opus Magnum?

Zbierając te doświadczenia można napisać, że Omega kładzie nacisk na porządek, czystość, przestrzenność i kulturę, a Orfeusz na potęgę, dynamikę i żywiołowość. Jednocześnie posiada on pewną cechę, którą mają też AKG i Omega, ale u niego jest ona zdecydowanie najsilniej zarysowana. To towarzyszące słuchaniu poczucie przemożnego oddziaływania przestrzeni.

– Tak jakby się stało na skraju przepaści. Czujesz, że przestrzeń cię atakuje, chwyta za gardło, wciąga. Oczywiście na skraju przepaści czai się też strach, a słuchając Orfeusza żadnego strachu się nie odczuwa, tym niemniej jest to uczucie pokrewne – fascynujący, dojmujący, drapieżny atak przestrzeni.

Podsumowując raz jeszcze. Wokół każdych z tych słuchawek można zbudować tor, który sprawi, że muzyczny przekaz zyska wymiar czystej magii. (O brzemieniu AKG z Ayonem nie piszę, bo szkoda mi było czasu na podpinanie do niego Twin-Heada.)

Gdyby dane mi było wybierać, wybrałbym Orfeusza. Omega ma wprawdzie swój uwodzicielski powab i obszarową potęgę, a AKG K1000 wydają się w pewnych sytuacjach najbardziej realistyczne, niemniej Orfeusz jest najbliższy perfekcji; zarówno za sprawą basu, który oferuje w najwyższej jakości i w dowolnych ilościach, jak i tego epatowania drapieżną przestrzennością, która jest dla niego swoista. Tym niemniej w sensie czystej przyjemności obcowania różnice między tymi słuchawkami są minimalne i równie dobrze można powiedzieć, że zależą bardziej od nastroju słuchającego albo konkretnej płyty niż od obiektywnej zawartości technicznej.

System:

Odtwarzacze: Ayon CD-5s, Cairn Fog V2 i Sony CDP-222ES

Słuchawki: AKG K1000, Sennheiser Orpheus i Stax SR-Omega

Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III i Orpheus

Końcówka mocy: Croft Polestar1

Interkonekty: Kryna Inca7, Tara Labs Air1 i van den Hul „First Ultimate”

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy