Słuchawkowy Olimp – Sennheiser Orpheus, Stax SR-Omega i AKG K1000

Odsłuch

Orpheus_1

Ponadczasowa forma

   Świat jest dziwny. Bo wyobraźcie sobie, że K1000 i Orfeusz zagrały podobnie, a SR-Omega inaczej. A tak w ogóle, to wszystkie zabrzmiały dość podobnie i w efekcie doszedłem do wniosku, że po jakiejś pół godzinie słuchania, kiedy słuch akomoduje się do danego typu prezentacji a skóra głowy przestaje nas uporczywie informować jaki kształt na nią uciska, wcale nie byłbym pewien, czy w danej chwili słucham Orfeusza, czy SR-Omegi, gdybym w ferworze porównań zapomniał, które ubrałem. Jednak różnice są i po bezpośredniej przesiadce łatwo dają się wskazać.

Przede wszystkim SR-Omega ma dalej postawiony pierwszy plan. Poza tym jest dźwiękowo zdecydowania najłagodniejsza. Kiedy się jej słucha po Orfeuszu i K1000, wydaje się jakby była mniej realistyczna. Ale po chwili osłuchania to wrażenie zanika. W jakiejś mierze za tą łagodność odpowiada słabszy akcent położony na szczegóły, co być może bierze się z za małego prądu podkładu. Dźwięk jest też mniej kontrastowy i ma nieco mniejszą dynamikę, ale i tak wspaniałą, a w zamian jest bardziej pieszczotliwy i subtelny. Od Sennheiserów oraz AKG jest także jaśniejszy. Wcale nie za jasny, tylko jaśniejszy. Jest także mniej zgęszczony, bo  źródła są bardziej odseparowane. Najciekawiej to się prezentuje kiedy mamy do czynienia z jakimiś dalekimi wybrzmieniami, często spotykanymi w muzyce elektronicznej. Na Orfeuszu takie wybrzmienia często gubią się w całościowym przekazie, natomiast Omega pięknie je wyodrębnia. Jednak największa różnica dotyczy basu. Pod tym względem Orfeusz bardzo zdecydowanie góruje nad Omegą i posiada też dobrze widoczną przewagę nad AKG. Nie ma wątpliwości, że z całej trójki schodzi najniżej, chociaż impaktu od AKG lepszego nie ma, a i Omega jest impaktowo tylko pół kroku z tyłu.

SennheiserOrpheusz_11

Orpheusfest

W następstwie tego wszystkiego powstaje spora różnica w wymiarze emocjonalnym. Smutne i nostalgiczne songi Bułata Okudżawy były znacznie smutniejsze w prezentacji AKG i Sennheisera niż Omegi, i w tym sensie na tych pierwszy podobały mi się znacznie bardziej. Natomiast wskazanie na tym materiale różnicy między Orfeuszem a K1000 stanowi dla recenzenta prawdziwe wyzwanie. Temperatura i barwa były niemal identyczne. Scena także. Odległość od wykonawcy – dokładnie ta sama. Orfeusz jest tylko odrobinę gładszy, mniej akcentując ostrość syczących spółgłosek i ogólnie trochę bardziej łagodząc przekaz, co jest charakterystyczne dla elektrostatów. AKG mają z kolei odrobinę więcej echa i nacisku na mikrodynamikę, a ich skraj sopranowy wydaje się dźwiękowo najbogatszy. Struny gitary są w ich wydaniu trochę bardziej naprężone, w efekcie czego bardziej atakują dźwiękiem.

Od pieśni barda przejdźmy do muzyki symfonicznej. Orkiestra Króla Słońce w utworze „Marsz kombatantów” Jana-Baptysty Lully’ego dobitnie ukazała przewagi basowe Orfeusza w reprodukcji kotłów, największe bogactwo sopranów u AKG i najdalszy pierwszy plan oraz najciekawszą aranżację sceniczną Omegi. Czy można na tej podstawie wytypować zwycięzcę? Według mnie, zdecydowanie nie można, podobnie jak bezsensowne są na przykład spory o wyższość AKG K701 względem Sennheisera HD 650 bądź vice versa.  Inny typ prezentacji na tym samym poziomie ogólnym wyklucza możliwość typowania zwycięzcy. Możliwe jest wyłącznie preferowanie wedle własnych upodobań. A i tu natrafiamy na nie lada meandry. Smutek u Okudżawy zdecydowanie wskazywał mi Orfeusza i K1000, ale Orkiestra Króla Słońce w łagodnym i przestrzennym wydaniu Omegi była naprawdę ujmująca. Wcale nie gorsza od bardziej basowych i dynamicznych wykonań Orfeusza i AKG. Momentami wręcz lepsza, bardziej czarująca scenicznym obszarem, piękną perspektywą i klarownością lokalizacji źródeł.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy