Recenzja: Stax SRM-T8000 vs Trilogy Audio H1

Stax SRM-T8000

Japoński produkt w całej krasie.

   Czy to z kablem zasilającym Acoustic Zen, czy Harmonix – cechy brzmieniowe wzmacniacza dedykowanego swoim flagowym słuchawkom przez Staksa widoczne były jak na dłoni. Przede wszystkim świetna rozdzielczość, lekkość, swoboda, czucie przestrzeni, dobra lokalizacja i separacja nawet wielogłosowych źródeł (orkiestry, chóry), doskonale widoczny ozdobnik w postaci sopranowej piany, a także wszelkiego rodzaju misterność, głębokie same brzmienia i głębokie pogłosy, a przy tym wysokiej jakości holografia. Słabo, ale zaznaczające się ciepło i niezła materializacja, ale więcej analizy niż samej twardej treści i w zamian zjawiskowe przenikanie w głąb każdego brzmienia na bazie analizy harmonicznej. Żywy więc obraz i detaliczność aż bez przesady zjawiskowa, ale bardziej na podłożu lekkości i przestrzeni niż cięższych składników dźwięku. A przy tym mocne poczucie, że muzykę wrysowuje się w oddalony duży obszar, gdzie pierwszy plan odzywa się do nas z dystansu, a całość jawi jako wielkoobszarowa, niesiona pogłosami, bogata akustycznie.

W tym miejscu muszę dygresję, bo rzecz jest ważna, a się gmatwa. Otóż w recenzji słuchawek SR-009S napisałem, że grają w dużym stopniu w głowie. I faktycznie tak jest, o ile się na tym skupić; lecz gdy bieg spraw pozostawić własnemu losowi i tak po prostu słuchać, wówczas zjawia się wrażenie przeciwnie – gra właśnie z oddalenia. Nic w tym nie ma nienormalnego – zmiany akomodacyjne rzecz częsta, a w przypadku słuchawek Stax SR-009S i dedykowanego im wzmacniacza Stax SRM-T8000 tak to się (nietypowo trochę i zaskakująco dla wnikliwego obserwatora) odbywa. Gdy skupiasz na tym uwagę, odkrywasz, że gra w głowie; a kiedy się nie skupiasz, grać zaczyna na dystans. I w dodatku ten dystans znaczny, wszystko przenoszący w perspektywę. Perspektywę akustycznie bogatą i z sopranowym podszerstkiem oraz lekkim posmakiem obcości. Ale obcości aksjologicznie dwu równocześnie wartościowej – bo z jednej strony nie pozwalającej na pełne utożsamienie z przedstawieniem; z drugiej jednakże mającej wartość własną, jako pewną niezwykłość. Albowiem różne są podejścia do muzycznego obrazu i można woleć wpadać w jego objęcia tradycyjnym rosyjskim „niedźwiedziem”, a można woleć zachowywać dystans – widzenie z oddalenia. Wzmacniacz Staksa niewątpliwie preferuje to drugie – muzykę obserwujemy z oddali i widać ją dzięki temu całościowo, jak również jako byt niezależny a nie fragment pola widzeniowego tożsamy z przeciętną obserwacją. Muzyka w nim to niezwykłość, coś życiu dodanego, a nie bardzo smakowity, jednakże chleb powszedni towarzyszących nam doznań.  Tym samym muzyka kompletu Staksa jawi się jako osobliwość i coś tajemniczego; na poły ezoterycznego, na poły nawet obcego. A czasem – przy dobrych nagraniach – coś oszałamiająco wręcz pięknego, jak działo się w przypadku nagrań z binauralnej płyty Staksa i innych jakościowo wybitnych nawet bez tego binaural.

Nominalny następca legendarnego Stax SRM-T2 okazał się mniejszy od pierwowzoru i jednoczęściowy.

Teraz obiecana ewolucja kablowa. Kabel zasilający Sulek 9×9 (nie mylić z obecnym tu interkonektem Sulek 6×9 RCA) wręczono mi na AVS z notą cenową 25 tys. złotych od sztuki. I może to nie jest zdrowe, ale już się przyzwyczaiłem. Ceny poniżej miliona przestały na mnie robić wrażenie, więc muszę sam siebie przywoływać do porządku, ażeby mniejszą się zdziwić. Kabel był po przywiezieniu do domu to tu to tam w użyciu, celem rzecz jasna wygrzania, natomiast z żadnym innym go nie porównywałem i chyba skutkiem niewiary. Bardzo szanuję kable Sulka i ich z zapałem używam, ale jakoś nie mogła zrodzić się u mnie wiara, że ulubione i tyle razy jakościowo podziwiane Harmonix i Gargantua mogą okazać się słabsze. Zwłaszcza, że wtyków w tym Sulku użyto pogardliwie normalnych, choć z drugiej strony nie, bo w środku z jego własnymi drutami, bo te tylko są zdaniem Sulka istotne. No ale, tym niemniej… Lecz że był ten flagowy Sulek pod ręką, wetknięty w pupkę Crofta, przemogłem swe lenistwo i niejako przy okazji innych porównać Staksowi go zaaplikowałem. Sekunda, dwie, trzy, cztery – i stało się oczywiste, że za wariackie dwadzieścia pięć tysięcy dostajemy coś więcej… Możecie sobie nie wierzyć (mnie na tym nie zależy, a kabel już dostałem), ale ta zaniechana wymiana lamp sterujących dzięki przewodowi zasilającemu jakby się dokonała. Cieplejszy, bardziej cielesny i bardziej całościowo na kształt żywej muzyki pojawił się obraz, że żadnych nie było wątpliwości, iż progres się dokonał. Pod względem siły uścisku rosyjskiego niedźwiedzia wzmacniacz Staksa nie zrównał się wprawdzie z Trilogy, niemniej w mierze nawiązywania do najszerzej pojętej muzykalności dystans wyraźnie skrócił. Więcej ciała, więcej składników basowych, lepsza obróbka krawędzi, mocniejsze czucie obecności – i wraz z tym więcej realizmu, a mniej ezoterii. Niemniej wciąż lekka przewaga analizy harmonicznej nad  krzepką konkretnością bytu i wszystko z oddalenia – w perspektywie, w widzeniu całościowym. Ale bas już mocny także substancją, a nie głównie obrazowaniem przestrzennym, a głos w teście mowy potocznej minimalnie tylko draśnięty sopranem, tak dla samego dodania akustyki, podobnie jak to ma miejsce u Sennheiser HD 800.

Trzeba je jakoś napędzić…

I jeszcze słówko o interkonektach. W odróżnieniu od konkurenta, wzmacniaczowi od Staksa było niemalże obojętne, czy gra po złączach RCA, czy XLR. I nawet w nieznacznym stopniu złącze niesymetryczne wypadło moim zdaniem lepiej. Tak na intuicyjne wyczucie odnośnie miary realizmu, że bardziej prawdziwy obraz przez gniazda nieprofesjonalne.

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy