Recenzja: Stax SRM-T8000 vs Trilogy Audio H1

Trilogy Audio H1

Trilogy H1 się podejmuje.

   Dla odmiany brytyjski wzmacniacz wyraźnie wolał złącza XLR. Grał czerpiąc przez nie sygnał bogatszym, żywszym i bardziej dynamicznym dźwiękiem; także głębszym i lepiej doświetlonym; bardziej też (w dobrym znaczeniu) kontrastowym i intensywniej przenikającym w treść nagrań. Różnica nie była szokująca, niemniej była wyraźna. I jeszcze odnośnie kabli zasilających. Także w jego wypadku zamiana Gargantua-Harmonix nie okazała się istotna, poza faktem, że z jednym i drugim przewodem grał o nieba lepiej niż z jakimś zwykłym, nawet takim za dwa tysiące. Natomiast oba kontra Sulek wypadły wyraźnie słabiej; tak samo jak w przypadku wzmacniacza Staksa z superdrogą polską plecionką przyrastał naturalizm, wzmagała się obecność wykonawców i całościowe piękno. Tym bardziej, że obraz nabierał już cech realizmu, jak to się mawia, dożylnego – autentyczności niemalże zupełnej.

I teraz odnośnie samego wzmacniacza. Dojrzawszy, skutkiem paruset godzin grania (ale nie więcej) i po zastosowaniu optymalnego złącza XLR oraz ekstremalnego kabla zasilającego, granie ukazał zdolne nawiązywać do tak wychwalanego przeze mnie jako napęd tych SR-009S systemu głośnikowego z adapterem iFi iESL. Nie było to nawiązanie stuprocentowe, niemniej chwilami prawie. Toteż jako kompletnie bez sensu jawiły mi się podczas słuchania wspomnienia wynurzeń jakiegoś autora wpisu z forum słuchawkowego „Head Case”, według którego nie ma niemalże różnicy pomiędzy wzmacniaczami tu porównywanymi. Zdaję sobie, rzecz jasna, sprawę, że pisać można byle co kto i odpowiedzialności za to żadnej, niemniej od forum zamkniętego (a takim jest „Head Case”, gdzie piszą sami wylegitymowani) oczekiwałbym więcej rozsądku. Tymczasem kompletna bzdura, że opadają ręce i dym idzie  z czupryny. Jak można coś takiego… No ale nic, idźmy dalej.

Trilogy to wzmacniacz bardziej treściwy w sensie dawki materialnego budulca, a tym samym bardziej realistyczny – dający większe poczucie kontaktu, natomiast mniejsze niezwykłości. (Niezwykłości rozumianej nie jako najwyższa jakość, ale coś poznawczo osobliwego o wymiarze bardziej metafizycznym.) Jego niezwykłość wraz z większą konkretnością buduje się bardziej samą muzyką; jej jakością oraz nią samą, jako szczególnym w życiu zjawiskiem, tak doskonale tutaj odwzorowanym. Natomiast bez dodatkowego anturażu w postaci przenoszenia do miejsc tajemniczych, w jakich przebywać nie zwykliśmy, toteż przebywanie w nich rodzi niepokój. Dzieje się tak, bo dźwięk od Trilogy nie tylko ma większy ciężar właściwy i konkretniejszą formę bazową, ale też bardziej jest wysokociśnieniowy, cieplejszy, bliższy i mocniej wyosobniany z tła. W efekcie bardziej namacalny, dotykowy i życiowy w potocznym tego rozumieniu. – Piękny ot tak, po prostu; bez akustycznych dodatków i tajemnic. Nie eteryczny i ezoteryczny, a bardziej ludzki, czysto muzyczny, normalny. Nienormalne pozostaje w nim jedynie, jak doskonały naśladowczo może być dzięki nowym słuchawkom Staksa.

Z budzącym uznanie rezultatem.

Od nagrania do nagrania, wykorzystując zarówno te brzmieniowo najprostsze, jak i te najbardziej złożone, Trilogy grał bardziej rzeczowo a mniej abstrakcyjnie. Zdecydowanie bardziej też wciągał w obręb zdarzeń, nie każąc patrzyć z oddalenia. Realistycznie konkretna i zarazem nadzwyczajna jakościowo muzyka w jego wydaniu sprawiała wielką satysfakcję. Bliska i w maksymalnym stopniu porywająca naturalnością i bogactwem formy.

W tym kontekście trzeba nawiązać do zastrzeżeń wyartykułowanych w tego Trilogy sprzed półtora roku recenzji. Pisałem wówczas, że soprany oferuje wyraźnie przycięte i dopiero zastosowanie krążków z przeźroczystego kwarcu od Acoustic Revive (kładzionych na wzmacniaczu), spowodowało ich przyrost, nie do końca i tak satysfakcjonujący. Po całkowitym wygrzaniu (trudno chyba inaczej to zinterpretować) wzmacniacz nie miał już z tym problemów – żadne krążki nie okazały się potrzebne. Wyważenie bas-sopran pojawiło się bez zarzutu właściwe, nie wymagające korekt. Nie było ani przyciężko (zaiste, trudno by o to było przy zdiagnozowanym stylu samych słuchawek), ani (co w tej sytuacji o wiele ważniejsze) jakkolwiek nie było też za lekko. Brzmienie, jak wiele razy już powtórzyłem, odznaczało się pełnym realizmem do wtóru właściwych proporcji tonalnych i należytej masy dźwięków. Przy jednoczesnej przejrzystości, dynamice, rozdzielczości i detaliczności nowych Staksów był to realizm zjawiskowy, aż czasami z wrażenia zatykający. Chęć posiadania i słuchawek, i wzmacniacza nawiedzała mnie podczas słuchania wielokrotnie, co podczas pisania recenzji tego Trilogy nie miało miejsca ani razu. Faktem jest, że system z użyciem adaptera iFi prezentował pod każdym względem wyższy poziom, niemniej nie stanowi on oferty rynkowej, pozostając specyficzną wariacją na użytek głęboko uwikłanego w audiofilskie wariactwa recenzenta. Nie był to także poziom pamiętnego Stax SRM-T2, ale bliski już jego jakości, a jakże daleki od jego ceny. Co przy użyciu radzieckich lamp NOS – tanich i mało znanych – uznać należy za duży wyczyn konstruktora, zwłaszcza w kontekście samych popularnych i bardzo w wydaniu najlepszych egzemplarzy drogich lamp w słuchanym przeze mnie T2. Niemniej i nowy wzmacniacz Staksa ma swój czar, czar niezwykłości – widzenia muzyki w inny sposób. Przy czym w przypadku najwyższej jakości toru także on może przywoływać stuprocentowy realizm ciepłego, nasyconego i skonkretyzowanego brzmienia.

Choć szkoda może, że obsługę ma tylko z pilota.

Lecz by nie zrobiło się zbyt słodko, rzucę na koniec spostrzeżenie odnośnie często wykorzystywanego przeze mnie do testów utworu Theme from Antarctica Vangelisa. Pisałem już parę razy o tym, co w nim dla testów jest cenne; chodzi o wypełnienie brzmieniowe pojawiającego się raz po raz rewerbu. Bardzo dużo tam dziać się potrafi, co kolumny tak szczegółowe, jak Avatar Audio Holophony, czy Lumen White Anniversary, potrafiły dobitnie wykazać, gdy tymczasem u tak pozornie detalicznych nowych flagowców Staksa niewiele tam się działo, i to bez względu na wzmacniacz. Tak więc szybkością, przejrzystością i nadzwyczajnym sopranowym ożywianiem potrafią skutecznie maskować pewną ułomność artykulacji, nie dość dokładne przystawanie do skomplikowanych i tkwiących głębiej form dźwięku. Niemniej wrażenie całościowe z naddatkiem to przykrywa, słucha się w urzeczeniu.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy