Recenzja: Stax SRM-T8000 vs Trilogy Audio H1

   Jako uzupełnienie niedawno opublikowanej recenzji słuchawek Stax SR-009S chciałbym przedstawić porównanie dedykowanych im wzmacniaczy – samego Staksa i brytyjskiego wytwórcy wzmacniaczy wszelakich – Trilogy Audio. Niezbyt obszerne, ponieważ oba urządzenia mają już swoje recenzje, tyle że sporządzone na podstawie odsłuchów z wcześniejszym modelem flagowym słuchawek Staksa, bez „S” w sygnaturze, przy którego z kolei recenzji też były porównywane. Można w tej sytuacji zasadnie pytać: w imię czego takie powtórki? Ale, jak wspomniałem – tym razem z innymi słuchawkami (choć bardzo podobnymi, niemniej ulepszonymi), a także w sytuacji, gdy oba porównywane urządzenia przeszły ponad wszelką wątpliwość cały proces wygrzewczy, co przy ich poprzednim spotkaniu nie było całkiem oczywiste i chyba w ogóle nie było.

Nie ma w tej powtórzeniowej sytuacji sensu wracać do opisów technicznych, więc tylko przypomnieniowo odnotuję, że oba elektrostatyczne wzmacniacze skrywają w sobie lampy i identycznie kosztują – po 30 tys. złotych. Różnią się natomiast powierzchownością: Stax jest szerszy i nieco wyższy, Trilogy głębszy i bardziej spłaszczony, a przede wszystkim tym, że produkt japoński to wzmacniacz hybrydowy, w którym lampy to pojedyncza para małych triod ECC88 w stopniu wejścia, podczas gdy za wzmocnienie odpowiadają tranzystory, natomiast brytyjski to klasyczny push-pull w oparciu o same lampy – sześć sztuk łącznie: 4 x 6C3PI i 2 x 6H6PI. Wszystkie te lampy są dziełem obecnej rosyjskiej i wcześniejszej radzieckiej technologii, w odniesieniu do lamp mającej i zagorzałych zwolenników, i zdeklarowanych wrogów. Sam zaliczam się raczej do tych drugich, ale z uwagi na prawdopodobną niepodmienialność rodzajów użytych w Trilogy, zostawiłem je wszystkie w spokoju.  Tak więc jedynie uwaga, że lampy o takim pochodzeniu cechuje brzmieniowa żywość w ślad za bardzo dobrą dynamiką i bez zarzutu przejrzystością, natomiast muzykalność i kultura ogólna zostawiają coś niecoś do życzenia. Niemniej gdy je odpowiednio zaaplikować i wcześniej poddać starannej selekcji, rezultaty mogą być więcej niż dobre, czego choćby tak wychwalany przeze mnie odtwarzacz Ayon CD-35 HF Edition dowiódł ponad wszelką wątpliwość. Nie bez znaczenia jest także rodzaj lampy – i pod tym względem te od Trilogy możemy uznać za lepsze. Dla Staksa to jednak nie problem, ponieważ zastosowane w nim mają bez liku lepszych zamienników i sam w domu miałem bodajże siedem par różnych takich, ale nie miałem klucza gwiazdkowego do odkręcenia pokrywy, a przede wszystkim miałem ochotę porównać wzmacniacze w stanie sklepowym.

 Porównanie

Rozmiar po stronie Staksa.

   Ponieważ oba wzmacniacze wyposażono w wejścia XLR i RCA, słuchać ich trzeba było dla wyrównania relacji dwa razy. Napracował się zatem źródłowy Ayon CD-T II/Ayon Stratos i w ruch poszły oba rodzaje interkonektów (Sulek 6×9 RCA oraz Tellurium Q Black Diamond XLR). Trzeba też było zamieniać między porównywanymi kable zasilające, bo chociaż Acoustic Zen Gargantua II i Harmonix X-DC350M2R są brzmieniowo zbliżone i jakościowo wyrównane, to jednakowoż niejednakie. Na dodatek wmieszał się w to drogi niemiłosiernie Sulek 9×9; wmieszał bardzo ciekawie. W ruch poszła też audiofilska biżuteria – podstawki pod sprzęt, dociążniki, podkładki pod kable, kondycjoner masy i kwarcowe krążki Acoustic Revive. Ale po kolei.

Zacząłem do sytuacji ze wzmacniaczem Staksa czerpiącym sygnał via Sulek 6×9 RCA i Trilogy via Tellurium XLR, naprzemiennie stosując kable zasilające Acoustic Zen i Harmoniksa. Zamiana ich niewiele jednak wniosła i możemy ją zignorować, zwłaszcza że inna, z Sulkiem 9×9 w roli głównej, okazała się dużo radykalniejsza. Ale wpierw o samych wzmacniaczach, zwłaszcza o między nimi różnicach, które okazały się bardzo duże.

Ale brzmienie już niekoniecznie. 

Jeszcze tylko najpierw o ich zmianach względem stanu z czasów recenzji. Stax zmienił się mniej, ale także zmienił. Brzmienie zyskał nieznacznie, jednakże wyczuwalnie bardziej dociążone, a melodykę też nie jakoś wyraźnie, ale jednak poprawił. Ogólnie mówiąc dojrzał, czego się należało spodziewać. I – jak już napisałem w recenzji dedykowanych mu najnowszych słuchawek – bardzo wrażliwy pozostaje na kable zasilające. Natomiast zależność od takich kabli w produkcie Trilogy okazała się mniejsza, za to sam wzmacniacz dojrzał w większym stopniu i zaraz o tym bliżej. Zaczynamy jednak od Staksa.

 

Stax SRM-T8000

Japoński produkt w całej krasie.

   Czy to z kablem zasilającym Acoustic Zen, czy Harmonix – cechy brzmieniowe wzmacniacza dedykowanego swoim flagowym słuchawkom przez Staksa widoczne były jak na dłoni. Przede wszystkim świetna rozdzielczość, lekkość, swoboda, czucie przestrzeni, dobra lokalizacja i separacja nawet wielogłosowych źródeł (orkiestry, chóry), doskonale widoczny ozdobnik w postaci sopranowej piany, a także wszelkiego rodzaju misterność, głębokie same brzmienia i głębokie pogłosy, a przy tym wysokiej jakości holografia. Słabo, ale zaznaczające się ciepło i niezła materializacja, ale więcej analizy niż samej twardej treści i w zamian zjawiskowe przenikanie w głąb każdego brzmienia na bazie analizy harmonicznej. Żywy więc obraz i detaliczność aż bez przesady zjawiskowa, ale bardziej na podłożu lekkości i przestrzeni niż cięższych składników dźwięku. A przy tym mocne poczucie, że muzykę wrysowuje się w oddalony duży obszar, gdzie pierwszy plan odzywa się do nas z dystansu, a całość jawi jako wielkoobszarowa, niesiona pogłosami, bogata akustycznie.

W tym miejscu muszę dygresję, bo rzecz jest ważna, a się gmatwa. Otóż w recenzji słuchawek SR-009S napisałem, że grają w dużym stopniu w głowie. I faktycznie tak jest, o ile się na tym skupić; lecz gdy bieg spraw pozostawić własnemu losowi i tak po prostu słuchać, wówczas zjawia się wrażenie przeciwnie – gra właśnie z oddalenia. Nic w tym nie ma nienormalnego – zmiany akomodacyjne rzecz częsta, a w przypadku słuchawek Stax SR-009S i dedykowanego im wzmacniacza Stax SRM-T8000 tak to się (nietypowo trochę i zaskakująco dla wnikliwego obserwatora) odbywa. Gdy skupiasz na tym uwagę, odkrywasz, że gra w głowie; a kiedy się nie skupiasz, grać zaczyna na dystans. I w dodatku ten dystans znaczny, wszystko przenoszący w perspektywę. Perspektywę akustycznie bogatą i z sopranowym podszerstkiem oraz lekkim posmakiem obcości. Ale obcości aksjologicznie dwu równocześnie wartościowej – bo z jednej strony nie pozwalającej na pełne utożsamienie z przedstawieniem; z drugiej jednakże mającej wartość własną, jako pewną niezwykłość. Albowiem różne są podejścia do muzycznego obrazu i można woleć wpadać w jego objęcia tradycyjnym rosyjskim „niedźwiedziem”, a można woleć zachowywać dystans – widzenie z oddalenia. Wzmacniacz Staksa niewątpliwie preferuje to drugie – muzykę obserwujemy z oddali i widać ją dzięki temu całościowo, jak również jako byt niezależny a nie fragment pola widzeniowego tożsamy z przeciętną obserwacją. Muzyka w nim to niezwykłość, coś życiu dodanego, a nie bardzo smakowity, jednakże chleb powszedni towarzyszących nam doznań.  Tym samym muzyka kompletu Staksa jawi się jako osobliwość i coś tajemniczego; na poły ezoterycznego, na poły nawet obcego. A czasem – przy dobrych nagraniach – coś oszałamiająco wręcz pięknego, jak działo się w przypadku nagrań z binauralnej płyty Staksa i innych jakościowo wybitnych nawet bez tego binaural.

Nominalny następca legendarnego Stax SRM-T2 okazał się mniejszy od pierwowzoru i jednoczęściowy.

Teraz obiecana ewolucja kablowa. Kabel zasilający Sulek 9×9 (nie mylić z obecnym tu interkonektem Sulek 6×9 RCA) wręczono mi na AVS z notą cenową 25 tys. złotych od sztuki. I może to nie jest zdrowe, ale już się przyzwyczaiłem. Ceny poniżej miliona przestały na mnie robić wrażenie, więc muszę sam siebie przywoływać do porządku, ażeby mniejszą się zdziwić. Kabel był po przywiezieniu do domu to tu to tam w użyciu, celem rzecz jasna wygrzania, natomiast z żadnym innym go nie porównywałem i chyba skutkiem niewiary. Bardzo szanuję kable Sulka i ich z zapałem używam, ale jakoś nie mogła zrodzić się u mnie wiara, że ulubione i tyle razy jakościowo podziwiane Harmonix i Gargantua mogą okazać się słabsze. Zwłaszcza, że wtyków w tym Sulku użyto pogardliwie normalnych, choć z drugiej strony nie, bo w środku z jego własnymi drutami, bo te tylko są zdaniem Sulka istotne. No ale, tym niemniej… Lecz że był ten flagowy Sulek pod ręką, wetknięty w pupkę Crofta, przemogłem swe lenistwo i niejako przy okazji innych porównać Staksowi go zaaplikowałem. Sekunda, dwie, trzy, cztery – i stało się oczywiste, że za wariackie dwadzieścia pięć tysięcy dostajemy coś więcej… Możecie sobie nie wierzyć (mnie na tym nie zależy, a kabel już dostałem), ale ta zaniechana wymiana lamp sterujących dzięki przewodowi zasilającemu jakby się dokonała. Cieplejszy, bardziej cielesny i bardziej całościowo na kształt żywej muzyki pojawił się obraz, że żadnych nie było wątpliwości, iż progres się dokonał. Pod względem siły uścisku rosyjskiego niedźwiedzia wzmacniacz Staksa nie zrównał się wprawdzie z Trilogy, niemniej w mierze nawiązywania do najszerzej pojętej muzykalności dystans wyraźnie skrócił. Więcej ciała, więcej składników basowych, lepsza obróbka krawędzi, mocniejsze czucie obecności – i wraz z tym więcej realizmu, a mniej ezoterii. Niemniej wciąż lekka przewaga analizy harmonicznej nad  krzepką konkretnością bytu i wszystko z oddalenia – w perspektywie, w widzeniu całościowym. Ale bas już mocny także substancją, a nie głównie obrazowaniem przestrzennym, a głos w teście mowy potocznej minimalnie tylko draśnięty sopranem, tak dla samego dodania akustyki, podobnie jak to ma miejsce u Sennheiser HD 800.

Trzeba je jakoś napędzić…

I jeszcze słówko o interkonektach. W odróżnieniu od konkurenta, wzmacniaczowi od Staksa było niemalże obojętne, czy gra po złączach RCA, czy XLR. I nawet w nieznacznym stopniu złącze niesymetryczne wypadło moim zdaniem lepiej. Tak na intuicyjne wyczucie odnośnie miary realizmu, że bardziej prawdziwy obraz przez gniazda nieprofesjonalne.

 

 

 

Trilogy Audio H1

Trilogy H1 się podejmuje.

   Dla odmiany brytyjski wzmacniacz wyraźnie wolał złącza XLR. Grał czerpiąc przez nie sygnał bogatszym, żywszym i bardziej dynamicznym dźwiękiem; także głębszym i lepiej doświetlonym; bardziej też (w dobrym znaczeniu) kontrastowym i intensywniej przenikającym w treść nagrań. Różnica nie była szokująca, niemniej była wyraźna. I jeszcze odnośnie kabli zasilających. Także w jego wypadku zamiana Gargantua-Harmonix nie okazała się istotna, poza faktem, że z jednym i drugim przewodem grał o nieba lepiej niż z jakimś zwykłym, nawet takim za dwa tysiące. Natomiast oba kontra Sulek wypadły wyraźnie słabiej; tak samo jak w przypadku wzmacniacza Staksa z superdrogą polską plecionką przyrastał naturalizm, wzmagała się obecność wykonawców i całościowe piękno. Tym bardziej, że obraz nabierał już cech realizmu, jak to się mawia, dożylnego – autentyczności niemalże zupełnej.

I teraz odnośnie samego wzmacniacza. Dojrzawszy, skutkiem paruset godzin grania (ale nie więcej) i po zastosowaniu optymalnego złącza XLR oraz ekstremalnego kabla zasilającego, granie ukazał zdolne nawiązywać do tak wychwalanego przeze mnie jako napęd tych SR-009S systemu głośnikowego z adapterem iFi iESL. Nie było to nawiązanie stuprocentowe, niemniej chwilami prawie. Toteż jako kompletnie bez sensu jawiły mi się podczas słuchania wspomnienia wynurzeń jakiegoś autora wpisu z forum słuchawkowego „Head Case”, według którego nie ma niemalże różnicy pomiędzy wzmacniaczami tu porównywanymi. Zdaję sobie, rzecz jasna, sprawę, że pisać można byle co kto i odpowiedzialności za to żadnej, niemniej od forum zamkniętego (a takim jest „Head Case”, gdzie piszą sami wylegitymowani) oczekiwałbym więcej rozsądku. Tymczasem kompletna bzdura, że opadają ręce i dym idzie  z czupryny. Jak można coś takiego… No ale nic, idźmy dalej.

Trilogy to wzmacniacz bardziej treściwy w sensie dawki materialnego budulca, a tym samym bardziej realistyczny – dający większe poczucie kontaktu, natomiast mniejsze niezwykłości. (Niezwykłości rozumianej nie jako najwyższa jakość, ale coś poznawczo osobliwego o wymiarze bardziej metafizycznym.) Jego niezwykłość wraz z większą konkretnością buduje się bardziej samą muzyką; jej jakością oraz nią samą, jako szczególnym w życiu zjawiskiem, tak doskonale tutaj odwzorowanym. Natomiast bez dodatkowego anturażu w postaci przenoszenia do miejsc tajemniczych, w jakich przebywać nie zwykliśmy, toteż przebywanie w nich rodzi niepokój. Dzieje się tak, bo dźwięk od Trilogy nie tylko ma większy ciężar właściwy i konkretniejszą formę bazową, ale też bardziej jest wysokociśnieniowy, cieplejszy, bliższy i mocniej wyosobniany z tła. W efekcie bardziej namacalny, dotykowy i życiowy w potocznym tego rozumieniu. – Piękny ot tak, po prostu; bez akustycznych dodatków i tajemnic. Nie eteryczny i ezoteryczny, a bardziej ludzki, czysto muzyczny, normalny. Nienormalne pozostaje w nim jedynie, jak doskonały naśladowczo może być dzięki nowym słuchawkom Staksa.

Z budzącym uznanie rezultatem.

Od nagrania do nagrania, wykorzystując zarówno te brzmieniowo najprostsze, jak i te najbardziej złożone, Trilogy grał bardziej rzeczowo a mniej abstrakcyjnie. Zdecydowanie bardziej też wciągał w obręb zdarzeń, nie każąc patrzyć z oddalenia. Realistycznie konkretna i zarazem nadzwyczajna jakościowo muzyka w jego wydaniu sprawiała wielką satysfakcję. Bliska i w maksymalnym stopniu porywająca naturalnością i bogactwem formy.

W tym kontekście trzeba nawiązać do zastrzeżeń wyartykułowanych w tego Trilogy sprzed półtora roku recenzji. Pisałem wówczas, że soprany oferuje wyraźnie przycięte i dopiero zastosowanie krążków z przeźroczystego kwarcu od Acoustic Revive (kładzionych na wzmacniaczu), spowodowało ich przyrost, nie do końca i tak satysfakcjonujący. Po całkowitym wygrzaniu (trudno chyba inaczej to zinterpretować) wzmacniacz nie miał już z tym problemów – żadne krążki nie okazały się potrzebne. Wyważenie bas-sopran pojawiło się bez zarzutu właściwe, nie wymagające korekt. Nie było ani przyciężko (zaiste, trudno by o to było przy zdiagnozowanym stylu samych słuchawek), ani (co w tej sytuacji o wiele ważniejsze) jakkolwiek nie było też za lekko. Brzmienie, jak wiele razy już powtórzyłem, odznaczało się pełnym realizmem do wtóru właściwych proporcji tonalnych i należytej masy dźwięków. Przy jednoczesnej przejrzystości, dynamice, rozdzielczości i detaliczności nowych Staksów był to realizm zjawiskowy, aż czasami z wrażenia zatykający. Chęć posiadania i słuchawek, i wzmacniacza nawiedzała mnie podczas słuchania wielokrotnie, co podczas pisania recenzji tego Trilogy nie miało miejsca ani razu. Faktem jest, że system z użyciem adaptera iFi prezentował pod każdym względem wyższy poziom, niemniej nie stanowi on oferty rynkowej, pozostając specyficzną wariacją na użytek głęboko uwikłanego w audiofilskie wariactwa recenzenta. Nie był to także poziom pamiętnego Stax SRM-T2, ale bliski już jego jakości, a jakże daleki od jego ceny. Co przy użyciu radzieckich lamp NOS – tanich i mało znanych – uznać należy za duży wyczyn konstruktora, zwłaszcza w kontekście samych popularnych i bardzo w wydaniu najlepszych egzemplarzy drogich lamp w słuchanym przeze mnie T2. Niemniej i nowy wzmacniacz Staksa ma swój czar, czar niezwykłości – widzenia muzyki w inny sposób. Przy czym w przypadku najwyższej jakości toru także on może przywoływać stuprocentowy realizm ciepłego, nasyconego i skonkretyzowanego brzmienia.

Choć szkoda może, że obsługę ma tylko z pilota.

Lecz by nie zrobiło się zbyt słodko, rzucę na koniec spostrzeżenie odnośnie często wykorzystywanego przeze mnie do testów utworu Theme from Antarctica Vangelisa. Pisałem już parę razy o tym, co w nim dla testów jest cenne; chodzi o wypełnienie brzmieniowe pojawiającego się raz po raz rewerbu. Bardzo dużo tam dziać się potrafi, co kolumny tak szczegółowe, jak Avatar Audio Holophony, czy Lumen White Anniversary, potrafiły dobitnie wykazać, gdy tymczasem u tak pozornie detalicznych nowych flagowców Staksa niewiele tam się działo, i to bez względu na wzmacniacz. Tak więc szybkością, przejrzystością i nadzwyczajnym sopranowym ożywianiem potrafią skutecznie maskować pewną ułomność artykulacji, nie dość dokładne przystawanie do skomplikowanych i tkwiących głębiej form dźwięku. Niemniej wrażenie całościowe z naddatkiem to przykrywa, słucha się w urzeczeniu.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy