Recenzja: Spendor SP100R²

Odsłuch cd.

System ustawiony, czas wysłuchać, co firma Spendor ma najlepszego do zaoferowania.

System ustawiony, czas wysłuchać, co firma Spendor ma najlepszego do zaoferowania.

   Tak sobie słuchałem, słuchałem i złość mi się mieszała z radością. Bo jedne rzeczy w popisie, a inne wybrakowane. Mięsistego basu ni skrawka, a przecież ten wielki głośnik… Ani poezji lamowej, a dwanaście lamp w torze… No nic, ma ten Entreq osobliwą predyspozycję zjadania niekiedy basu i nie ma na to rady. Raz gra tak, że człowiek ze szczęścia zamiera, a kiedy indziej ma go ochotę udusić. Albowiem – miejmy nadzieję – te braki to robota Entreqa, bo jak nie… Ale bez przesady. Na Audio Show grało super, to i tutaj musi…

Następnego dnia zatem od startu do Siltecha, bowiem równiejszy jest i nie taki kapryśny. Wypełnienie zawsze ma lepsze i gładkość takoż. Więcej melodii a mnie wyrazistości, co czasem się przydaje, a czasem niekoniecznie. Ale tu się przydało.

Odsłuch na bazie Siltecha wykazał jednoznacznie, że pewne cechy do flagowych monitorów Spendora przynależą trwale, a inne incydentalnie. Trwała jest postać sceny, przynajmniej kiedy budować ją w pomieszczeniu takim jak moje i stawiać półtora metra od ściany z tyłu a metr od bocznych; trwała też dążność do wyraźnej artykulacji a nie uprzyjemniającego wygładzania; i trwałe coś jeszcze, o czym za moment.

Scena ukazuje się zawsze z mocno cofniętym pierwszym planem przy sporej lub dużej głębi i z całkowitym oderwaniem dźwięku od miejsc jego fizycznego powstania oraz z rewelacyjną stereofonią. Z tym, że u Siltecha źródła dźwięku nieznacznie urosły, a sam dźwięk przeistoczył się wydatnie. Wciąż pozostała jednak przy nim, choć w nieco złagodzonej formie, pewna cecha istotna, decydująca w znaczącej mierze o jego postaci. Cecha obecna także z Entreqiem, lecz przy nim nie opisana. Otóż dźwięk posiadał coś, co trudno dosyć określić, ale co nazwałbym wewnętrzną wibracją. Nie więc na zasadzie, że oto jest sam dźwięk podstawowy i dookoła niego ewentualnie pogłosy, tylko on sam miał taki wewnętrzny dodatek, przydający każdej artykulacji spiżowego pogłosu.

Trzeba powiedzieć sobie uczciwie na wstępie - ten typ brzmieniowej prezentacji nie musi się każdemu podobać.

Trzeba powiedzieć sobie uczciwie – ten typ brzmieniowej prezentacji nie musi się każdemu podobać.

Pisałem o tym już kiedyś, ale nie zaszkodzi przypomnieć. W dawnych czasach, kiedy aktorstwo nie polegało na graniu w tasiemcowych serialach i mizdrzeniu się do prasy brukowej, a bycie lub nie aktorem nie zależało głównie od układów towarzyskich, aktorzy dobierani byli nie tylko pod kątem powierzchowności i predyspozycji symulowania stanów emocjonalnych, ale także nośności głosu. Dlatego kiedy oglądamy stare filmy, bardzo często (chociaż nie zawsze) natykamy się na ludzi o nieprzeciętnych, szczególnie dźwięcznych i nośnych głosach. Podobna sytuacja jest z głosami w tych Spendorach. Dorabiają do każdego głosu wewnętrzną wibrację, czyniącą go bardziej rozedrganym, osobliwym i nośnym. Gdyby do testu użyć samych płyt nowych, wcześniej nie słuchanych, można by tego nie spostrzec, ale kiedy bazuje się na zbiorze doskonale znanych nagrań, nie sposób to przeoczyć. (Przeuszyć byłoby właściwsze.) Czasami ta doza wewnętrznego pogłosu jest niewielka, dorzucając jedynie nieco większą nośność, pogłębiając specyfikę i oddalając od bycia takim codziennym, prozaicznym. Czasami jednak – jak na przykład w odniesieniu do fortepianu – staje się pierwszoplanowa, wraz z tym dalekim pierwszym planem decydując o postaci odbioru. Nie słyszałem jeszcze u siebie fortepianów stawianych tak daleko, tak dzięki temu całościowych do ogarniania spojrzeniem i tak skupionych na wibracji. Nie do końca autentycznej, nie dość mistrzowskiej względem najlepszych i nie tak złożonej harmonicznie, gdy porównywać do zawodników wagi Focal Grande Utopia czy Vox Olympian, ale mającej wyrazisty smak własny. Zaskoczony byłem kompletnie, kiedy to usłyszałem, tak było to osobliwe. A sytuacja powtarzała się od utworu do utworu, od płyty do płyty. To samo w przedstawieniach operowych, to samo u rockowych kapel, to samo wszędzie indziej. Najmniej wyczuwalnie w muzyce elektronicznej, gdzie dziwność jest szczególnym środkiem artystycznym, ale w każdym innym wypadku wrażenie bycia widzem na koncercie było szczególnie dobitne, pozycjonując wszystko inne. Toteż jeżeli ktoś lubi muzykę tak podawaną a nie wstrzykiwaną prosto do ucha przez wykonawców z bezpośredniego sąsiedztwa, to są te Spendor SP100R² dla niego wymarzonym partnerem i oczywistą propozycją zakupu.

Kolumny te tworzą odległe, muzyczne pejzaże, nie mające wiele wspólnego z przytulnością czy bliskością.

Kolumny tworzą odległe muzyczne pejzaże, nie mające wiele wspólnego z przytulnością czy bliskością.

We wszystkich pozostałych aspektach brzmienia kabel Siltecha nie pozostał na pozycji podtrzymania cech charakterystycznych z Entreqiem, tylko czynił brzmienie Spendorów lepszym. Wyraźnie dorzucił ciepła i gładzi, wydobywając nareszcie lampowy charakter toru i poprawiając piękno głosów, na co w nie mniejszym stopniu wpływ miało lepsze wypełnianie. Cięższe niż przedtem, melodyjniejsze, bardziej gibkie i zgrabniej uformowane pozwalały lepiej oswajać wrażenie autentycznego bycia na koncercie, które w takim stopniu z innymi głośnikami bardzo rzadko się zdarza. Ale najważniejsze dla całości odbioru wciąż pozostało przyswajanie brzmień i głosów akustyczne podrasowanych, szczególnie wibrujących. Zawsze odniesionych do dużego obszaru lub powiększonych, kiedy nagranie zdradzało szczególnie intymny, wykluczający duży obszar charakter. Nie zatem muzyczne piękno jako coś szczególnego, ale oswojonego, przeniesionego na grunt własny, do własnego pokoju; tylko bardziej na zasadzie eksportu słuchacza poza własne wnętrze, do miejsc gdzie to muzyczne piękno a nie on jest u siebie.

Uzupełnijmy pozostałe kwestie. Kolumny z oboma kablami okazały się szczegółowe i z bardzo staranną dykcją. W obu też przypadkach efektownie przyciemniające przekaz i lekko ściągające pasmo ku dołowi, ale bez najmniejszych od tego ubytków na górze. Soprany zatem mocno wyrażane, bez żadnych ustępstw na rzecz uprzyjemnienia, lecz zarazem w odbiorze przyjemne, nie męczące. Mocno obecne, nieco chropawe, odrobinę surowe, ale łatwe do przyswojenia i nie stwarzające trudności. O szczególnie rozwibrowanych głosach pośrodku pasma już wspominałem, trzeba natomiast poświęcić chwilę basowi. Spodziewałem się zejść bardzo niskich i jego dominacji, a także tłustego, wyjątkowego pełnego brzmienia, o może nie do końca najlepszej rozdzielczości.

Ale jeśli zależy nam na koncertowych wrażeniach, to Spendor SP100R² może się okazać wprost wymarzoną kolumną. I tym melomanom polecamy je gorąco!

Ale jeśli zależy nam na koncertowych wrażeniach, to Spendor SP100R² może się okazać wprost wymarzoną kolumną. Poszukującym tego melomanom polecamy gorąco!

Tymczasem wszystko na odwrót – to znaczy bas rzeczywiście dość mocny ale bez żadnej dominacji, z wyraźną przewagą akustyki nad wypełnieniem. Żadne więc tłusto i gęsto, tylko rozdzielczo, przestrzennie i ponownie z rozwibrowaniem. Dobra do tego dynamika, ale bez bezpośredniego ataku, oraz przede wszystkim to nieustające poczucie bycia na autentycznym koncercie. A z tego całościowe wrażenie? Siedziałem do późnej nocy, długo się przysłuchując. Podobało mi się. Szczególnie to mieszanie dystansu i wibracji z ciepłem i bezpośredniością. Wrażenie najbardziej ogólne to nietuzinkowość. Te głośniki grają inaczej i można od tego uciekać, a można to sobie cenić. Mnie pozostaje neutralność, ponieważ mam tylko opisać.

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy