Recenzja: Spendor SP100R²

Odsłuch

Zadaniem kreowania wyższych częstotliwości zajmują się: 18 centymetrowy głośnik szerokopasmowy autorstwa Spendora, oraz 22 milimetrowy tweeter od Seas'a.

Kreowaniem wyższych częstotliwości zajmują się: 18-centymetrowy głośnik szerokopasmowy autorstwa Spendora oraz 22-milimetrowy tweeter od Seas’a.

   Czas wracać do własnych lamp. Co prawda Spendor wspomina o 250 watach dopuszczalnej mocy, a w prasie pojawiają się sugestie o znakomitej współpracy z Naimem i niektórymi innymi tranzystorami, ale już się za swoimi lampami stęskniłem. Dosyć tranzystorowej obróbki dźwięku, pora oddać pole popisu dużym triodom przedwzmacniacza i hybrydowej końcówce mocy. Tym bardziej, że takie te Spendory skuteczne. Napędzanie ich w sensie potrzebnej energii to betka i jawna kontra względem potężnego wyglądu. Jednakże łatwość energetyczna nie musi oznaczać łatwości budowania systemu, a chociaż sprzęt lampowy (mówiąc o tym wybitnej jakości) zazwyczaj łatwiej sobie radzi od tranzystorowego, to wcale tak łatwo tym Spendorom zorganizować środowisko nie jest. Nie wiem, jak to wygląda z samym pomieszczeniem odsłuchowym, ale zdaje się, że poniżej 20 metrów będzie im duszno. Na dwudziestu kilku natomiast w sam raz, ponieważ nie mają tendencji do budowania jakiejś dźwiękowej potęgi w oparciu o wielkie źródła, tylko format mają raczej normalny, czasami tylko powiększony. Tak więc do miejsc o powierzchni 20-30 metrów nadadzą się najbardziej, byle tylko zapewnić im… Tak, one są dość specyficzne i mają swoje wymogi. Na Audio Show dwa lata temu świetnie grały z elektroniką Accuphase i końcówką mocy Lebena, a teraz podobnie u mnie, czyli że raczej lampy. Choć może faktycznie ten Naim? No, może – nie miałem okazji sprawdzić. Ale w to, że z nim będzie jeszcze lepiej, to szczerze wątpię. Głowę dam nawet, że nie. Tym niemniej same lampy oraz ogólnie wysoka jakość elektroniki i okablowania wcale nie są gwarancją sukcesu. To znaczy: dobrze na pewno będzie grało, o to nie ma zmartwienia, ale walczymy przecież o optimum. A pomiędzy „dobrze” a „optymalnie” różnica może być zasadnicza. I u mnie też taka się pokazała – i w oparciu o kable. W sumie to jeden kabel, ten głośnikowy. Pewny sukcesu zacząłem od Enteqa i na tej pewności się przejechałem. Dwa raz nawet, ale raz nie przez niego tylko przez zwory. Jakiś dowcipniś słuchał bowiem tych Spendorów przede mną ze zworami naprędce sporządzonymi ze zwykłych drutów, a ja się im nie przyjrzałem i wziąłem te druty (końcówek nie było widać) za coś markowego. Bodaj cię licho w dal niosło… Absolute Katastrofen, taką kategorię można by dołożyć do niemieckich rankingów. Każdy głośnik zagrał na własną rękę i ich rozejście było naprawdę spektakularne. Posłuchałem tego parę minut i by do reszty nie osiwieć dałem spokój. Następnego dnia (bo wtedy był późny wieczór) zacząłem od zworek. Te od Oyaide wyglądają skromnie, ale to wygląd mylący. Cena też nie jest skromna, bo 1600 złotych, ale przynajmniej wiadomo, za co się płaci. Dźwięk się momentalnie poskładał i pewien byłem, że sprawę mam z głowy. Ale figę!

Niskimi składowymi dowodzi ogromny, centymetrowy przetwornik

Niskimi składowymi dowodzi zaś ogromny, 30-centymetrowy przetwornik basowy.

Po kolei. Bo że z Entreqiem nie zagrało do końca poprawnie, to jedna sprawa; ale że ciekawie i że z tego płynie pewna nauka, to rzecz inna. I o tych spostrzeżeniach.

Zagrało specyficznie, że takiej mieszanki jeszcze nie miałem. W sensie atmosfery dosyć ciemno, ale nie mrocznie. Najzupełniej przejrzyście i żadnych niedopowiedzeń ani brzmień na wpół tylko ujawnionych, niemniej w atmosferze zmierzchu albo przynajmniej cienia. Bardzo poprzez to sympatycznie i nawet do w dużym stopniu urzekająco, a także bardzo słusznie. Bo w jasnym świetle to granie byłoby na pewno mniej atrakcyjne. Dlaczego?. Ano bo ten dźwięk był właśnie specyficzny, ale nie tym przymroczeniem, które spotykamy dość często, tylko poprzez rzadką konfigurację obrysu i wypełnienia. Obrys był bardzo specjalny, bo nie gładki tylko mocno akcentujący wszelkie nierówności i strzępki, co nadawało mu wyrazistego charakteru i odpychało od relaksu. Na pewno nie było to granie relaksujące na bazie masy, tłustości i basu, tylko takie sportowe, reportażowe, aktywne w poszukiwaniach i niczego nie usiłujące maskować. Prędzej gotowe słuchacza podrażnić sopranami niż tych sopranów zaniechać i prędzej w stylu jechania chropowatym materiałem tekstury niż jakimś gładkim jedwabiem. A w obrębie tych aktywnie strzępiących się obrysów coś na kształt pół-wypełnienia; bo z wypełnieniem słyszalnym, ale nie takim żeby ciążyło. To nie był puste kartony, ale i nie potężnie ważące paki, tylko takie z zawartością, jednak nie nazbyt ciężką. Dużo w tym i wokół tego powietrza, duża, nośność, dobra szybkość, więcej ataku niż podtrzymania. Dość oszczędne pogłosy, ale wyczuwalne wyraźnie i dużo indywidualizmu w brzmieniu, ale pozbawionego ciepła i głosowej słodyczy. Z wyraźnym akcentem na pogłębione rzeźbienie tekstur, swobodę oddechu i ukazanie ulotności bytów wszelakich, a mniejszym na gładkość, ciężar i trwanie. Urokliwie, ale ulotnie; lekko, lecz nie pusto; szybko, lecz nie pośpiesznie. Wyraźnie, ale nie substancjalnie; swobodnie, ale nie w całościowym ujęciu; spektakularnie, ale nie tak do końca. A wszystko to na scenie, która też była nietuzinkowa i to nawet bardzo. Zwyczajem monitorów (okazuje się, także tych wielkich) wszystko działo się z tyłu, za osią ustawienia, przy głębokości dobrze się zaznaczającej, ale nie jakiejś przepastnej. Niemniej z wyraźną perspektywą, bo plan pierwszy nie w samej linii głośników tylko  metr przeszło za nią, czyli najgłębszy z dotąd widzianych.

Z tyłu spotkamy zaś jedynie podwójny zestaw terminali, który aż prosi się o bi-amping. Lub chociaż zworki lepsze od tych dołączanych seryjnie...

Z tyłu spotkamy podwójny zestaw terminali.

A najlepsza w tym wszystkim stereofonia. Byłbym zdania, że przy tej szerokości obudów i braku zwalczania rezonansów: jakiegoś zaokrąglaniem krawędzi, wysmuklania korpusu dla lepszego opływu, czegokolwiek choćby w tym stylu, stereofonia może być co najwyżej poprawna. A tu proszę – popis. Znakomite podtrzymanie dźwięku na całym obszarze, całkowite oderwanie go od głośników, wzorcowo wypełniony środek sceny, precyzja ogniskowania na całej powierzchnii, swoboda przepływu, spektakularne dźwiękowe łuny. Takiej sceny to już dawno nie było, tyle że ta tutaj wyłącznie z pozycji daleko siadającego widza, że żadne tam dźwiękiem ogarnianie, ciśnienia akustyczne, promieniowanie dźwięku. A w takim razie więcej patrzenia niż dotykania, i to wyraźnie. Niemniej spektakl pierwsza klasa i to „znikanie” obudowy jak najbardziej skuteczne.

 

 

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy