Odsłuch
Głośniki tak wybitne, poprzedzane famą świetności i gotowe bronić tezy, że są jednymi z najlepszych na świecie, trzeba potraktować odpowiednio, czyli należytym sprzętowym zapleczem. Tak sobie pomyślawszy zabrałem się za to traktowanie, a rozpocząłem od dostarczonego wraz z nimi systemu wzmacniającego amerykańskiego Jeffa Rowlanda, w postaci przedwzmacniacza Capri S2 i końcówki mocy Model 525. Są to wprawdzie najtańsze klocki w ofercie tego wielce cenionego producenta, mające jednak swą klasę i będące w sam raz na początek recenzji, tak na tranzystorową rozgrzewkę. Źródło sygnału także udało się pozyskać nieliche, za transport służył bowiem wprawdzie mój wysłużony Cairn, lecz wspierany świeżuteńkim, bardzo pokaźnym i lampowym przetwornikiem Ayon Sigma, mającym wielkie aspiracje i gotowym je niedowiarkom zamieniać w dowolnym momencie odsłuchu na piękno brzmienia. Najpierw jednak należało to wszystko poustawiać, to znaczy oczywiście same głośniki, bo ustawianie reszty nie nastręczało kłopotu. Ale i tak się porobiło. W życiu się tak z głośnikami nie najeździłem. A już miałem siebie za znawcę i posiadacza prawdy akustycznej o własnym pokoju odsłuchowym, co to trzask prask i wszystko zaraz gotowe jak tylko się weźmie. A tutaj tęgie baty, krew, pot i łzy zamiast tego. Krwi wprawdzie nie zauważyłem, ale co się nie wyrabiało! W jednych ustawieniach bas znikał, w innych powracał jako przedobrzony. Scena się zawalała, dźwięczność szła w diabły, pasmo dziurawiło, soprany chowały za średnicę i nie chciały zza niej zrobić nawet a kuku, a połyskliwość i efektowność odwracały tyłem i wzruszały ramionami. Słowem – danse macabre. Całe szczęście, że te Raidho mają owe teflonowe podkładki i jeździć można nimi bez przeszkód nawet w pojedynkę, bo inaczej bym chyba zwariował. Ale pomału, systematycznie, metodą prób i błędów, znalazłem ustawienie, które wydało mi się optymalne. Ustawienie bardzo cyzelowane, góra centymetr w tę lub w tę. A ważne przy nim tak naprawdę dwa wyróżniki, które łatwo skądinąd podpatrzyć na zdjęciach z Audio Show, gdzie głośniki (podstawkowe wprawdzie) ustawiał sam producent. Po pierwsze nie mogą stać blisko ściany tylnej, bo wówczas basu staje się nadmiar i ma on na dokładkę niewłaściwą konsystencję. Dudniący się robi i mało rozdzielczy; głupi taki, jakby faktycznie walił łbem w ścianę. Druga sprawa też się odnosi do basu i ściany za nim. Otóż głośniki muszą stać stosunkowo blisko pod ścianą, ale nie tą tylną tylko boczną; odchylone w jej kierunku pod sporym kątem, tak by zerkały na nią bass-refleksami i zyskiwały odbicie. Nie frontalne i nie od tej z tyłu, tylko kątowo od bocznej, a od tylnej potem jedynie pośrednio, w drugiej kolejności. Inaczej nie ma basu, albo jak przy tym bezpośrednim waleniu łbem, jest go niekulturalny nadmiar. Po właściwym ustawieniu basu jest zaś w sam raz i jest on niewątpliwie spektakularny. Dobrze spojony z resztą, a zarazem mocno się zaznaczający; potrafiący napływać falami i nieść na sobie surfera-melomana, rzucając go w objęcia szczęśliwości. Ale nie bas wydał mi się w tym wszystkim szczególnie ważny, choć jego obecność zawsze jest kapitalną sprawą, silnie oddziałującą na emocje, podobnie jak silny walor emocjonalny posiada jego brak, tyle że wówczas negatywny.
Ważniejsze wydały mi się jednak dwie rzeczy inne – postać dźwięku i prezentacja sopranów. W sumie tak naprawdę to była tylko jedna sprawa, gdyż ta prezentacja wynikała właśnie z tej postaci, ale samo mi się to w głowie rozbiło i poszufladkowało, bo jako recenzent spoglądać muszę na brzmienie analitycznie, a ewentualnie dopiero potem szukać odsłuchowych satysfakcji z pozbawionej analizowania syntezy.
Co to za prezentacja? – spytacie. Ano bardzo niepowszednia i pozwalająca traktować te Raidho z szacunkiem i wyjątkowością. Zwykło się bowiem uważać, że dźwięk wypływający ze źródła – wszystko jedno czy jest nim głos ludzki, czy instrument – powinien się z tym źródłem w sensie kartezjańskich współrzędnych na planie sceny jak najbardziej utożsamiać, co się nazywa dobrą lokalizacją i bardzo chwali. Tymczasem jest to fałsz zasadniczy, brany za dobrą monetę z prostego powodu. Tego mianowicie, że prawie żadne głośniki ani słuchawki nie produkują dźwięku w jego naturalnej postaci, to znaczy nie oddają tego, że jest falą, a fale mają zwyczaj propagować, chociaż zdarzają się i stojące. Te stojące są wprawdzie dla muzyki bardzo ważne, gdyż to one właśnie pojawiają się w instrumentach strunowych czy piszczałkach organów, ale nie chodzi w tej chwili o wysokość tonu w piszczałce czy na strunie, tylko o fakt, że dźwięki rozchodzą się w medium i to rozchodzenie odpowiedniej jakości aparatura powinna uwidaczniać. Zobrazuję to prostym przykładem. Właściwie to nie prostym, bo sama muzyka jest w nim wyjątkowa, wyjątkowy też musi być wykonawca, by jej wymogom podołać, a całość sławna jest i wspaniała. Chodzi o arię Królowej Nocy z Czarodziejskiego fletu Mozarta. Ta aria to piekło. Potrzeba sopranistki koloraturowej najwyższej klasy, jednej z kilku zamieszkujących w danym momencie planetę, i właśnie odpowiedniej aparatury odtwórczej, o ile nie jesteśmy bezpośrednio w operze i nie słuchamy na żywo, co w przypadku tak wybitnej artystki musiałoby kosztować kupę pieniędzy, bez żadnej na dodatek gwarancji, że będzie ona danego dnia w formie i zostaniemy uraczeni. Jeżeli aparatura taka jest słabszej niż bardzo wysoka jakości, nieuchronnie dostaniemy nieprzyjemne piki sopranowe, a jeśli jest jakości wysokiej, to tych pików nie będzie, tylko bardzo wysokie tony mimo swej wysokości przejdą nam przez uszy bez poranienia, choć i tak je prześwidrują. Arię Królowej Nocy puściłem mimochodem, tak rutynowo, bo często jej do oceny sprzętu używam. Już wcześniej narastała we mnie fascynacja tymi Raidho i uznanie dla tranzystorów Jeffa oraz przetwornika Ayona, ale dopiero ona uświadomiła mi tego wszystkiego niepowszedniość. Niepowszedniość ta brała się z jednej rzeczy, jakże jednak ważkiej. Otóż w prezentacji Raidho kwestia wysokości dźwięku jako ewentualnego źródła przykrych doznań w ogóle nie zaistniała. Nie zaistniała dlatego, że dźwięk ten się niósł. Nie stał w miejscu, nie był falą stojącą na tym samym obszarze co śpiewaczka, tylko nieustająco płynął.
Widać było dosłownie jak napływa w naszym kierunku, jak jest niesiony powietrzem i jak jego sopranowy finisz nie jest punktowy tylko przestrzenny. Jak się dosłownie rozwiewa, jakby był w wielu miejscach naraz.
Bardzo ciekawe głośniki, tylko ta cena! : )
Z recenzji Gradientów Helsinek pamiętam, że scena nie była statyczna, a dźwięk bardzo naturalny.
No i podobno nie grają gorzej od wiele droższych głośników.
Czy jest pomiędzy tymi dwoma modelami jakaś przepaść jakościowa?
Chodzi mi tu głównie o satysfakcje z odsłuchów.
Pozdrawiam
Nie, przepaści na pewno nie ma. Helsinki to też kupa szczęścia. I też trudne do ustawienia, a więc w dużym stopniu analogiczne. I też z założenia mające grać od ściany, co nie zawsze się u nich sprawdza.
Fajnie by było mieć takie Helsinki, ale trzeba na to i tak nie małej kasy.
Póki co będe tułał na porządny zestaw słuchawkowy.
Kiedy zawita recenzja Grado?
I jakie jeszcze słuchawkowe odkrycia przed nami?
Recenzję Grado zacznę pisać jutro. Co do odkryć, to w tej chwili rysują się jedynie nowe elektrostaty od Kings Sound. Abyss jak na razie poza zasięgiem.
Może kiedyś się uda.
Jestem bardzo ciekawy tego ibasso dx90.
Podobno jest obiecany?
No i ciekawe jak zabrzmi topowy hifiman 901.
Najlepiej nie tylko w towarzystwie topowych nauszników, ale i topowych dokanałówek jak np. nowa seria Westona – W50, W60 czy monitory um50pro.
Wiem, że wszystko wymaga czasu, ale jestem cierpliwy.
Na ciekawe recenzje zawsze warto czekać!
Współpraca z dystrybutorami tych marek układa się nie najgorzej, tak więc recenzje wymienionych zabawek powinny się z czasem ukazać, ale nie tak zaraz, bo inne urządzenia już w kolejce czekają.