Recenzja: Raidho C-2.1

Raidho_C_2.1_010_HiFi Philosophy   Raidho, albo inaczej raid-ho, to piąta runa alfabetu runicznego, odpowiadająca łacińskiej literze R. W wymiarze symbolicznym, jako już całe słowo, symbolizuje drogę, jeźdźca, koło i rydwan, a w wymiarze mitycznym i filozoficznym – sens i drogę życia.

Runy podarował ludziom bóg Odyn, a run znaczy tyle co tajemnica. Tak więc runy to symbole tajemne; tajny dla go nie znających, a i po części nieodgadniony nawet dla tych co go znają, szyfr prawdy o świecie i sposobach jej przenikania zaklętych w znaki. Szyfr, w który zagłębiają się druidzi i mędrcy, poszukując prawd ogólnych i tych na konkretne okazje. To wiedza i zdumienie wyrosłe z narodzin alfabetu, jako wiekopomnego odkrycia, pozwalającego w wąskim zbiorze symboli oddawać wszystko co dostępne jest myślom.

W wymiarze dzisiejszej kultury, w sensie dalece zwietrzałym i przebrzmiałym, raidho oznacza rycerskie postępowanie i odpowiedzialność za czyny. Gotowość niesienia pomocy, postawę aktywną, respektowanie cudzych praw i gotowość podejmowania wyzwań. Ogólnie biorąc –  szlachetność – czyli to wszystko czego należałoby sobie i innym życzyć w otoczeniu, a co przez komercję i dziką walkę o pieniądz zostało niemal całkowicie zadeptane i strącone na powrót w otchłań pierwotnego niebytu wyższych wartości. Zamienione w puste frazesy bełkocących istot, nie mających o szlachetności pojęcia, pragnących tylko owijać pustosłowiem swe podszyte chciwością i egoizmem obskuranckie jestestwa.

Raidho stoi przede mną. Dwa Raidha. Dwa wysokie głośniki podłogowe, mające wedle słów wyznającej i noszącej w herbie ideę szlachetnej postawy życiowej duńskiej firmy Raidho Acoustic łączyć w sobie dwa piękna. Piękno wyglądu i piękno brzmienia. Nie stoją wprawdzie przede mną, ale stoją za samym Raidho dwie jeszcze postaci – Michael Borresen i Lars Christensen – założyciele firmy. Stoją od kilkunastu już lat i stoją na duńskim gruncie, ojczyźnie księcia Hamleta i wielkiego Nielsa Bohra, którzy jak mało kto mogą symbolizować postawę runicznego raidho.

Lars Christensen, zanim stał się spiritus movens Raidho, był przez wiele lat szefem marketingu sławnego Nordosta, a z Michaelem Borresenem znali się od dawna, ponieważ inżynier i wynalazca Michael był jednym z Larsa klientów. No i zgadało się kiedyś pomiędzy nimi, że chodzi coś takiego Larsowi po głowie jak głośnik zasobny w rewolucyjnej jakości wstęgowy tweeter, co się przekuło na jego faktyczne wspólne skonstruowanie, a po dołożeniu głośnika ceramicznego od Accutona na pierwszą kolumnę głośnikową Raidho, nazwaną od imienia żony Larsa – Eben. Minęło od tamtych dni wiele wiosen, ale stojące przede mną Raidho C-2.1 wciąż mają taki wstęgowy głośnik wysokotonowy i dwa ceramiczne, tyle że ten wstęgowy jest teraz dalece udoskonalony, posiadający mimo tej samej powierzchni większą, sięgającą dziewięćdziesięciu procent sferę aktywności akustycznej, przekładającej się na o wiele ciekawsze brzmienie. Lepsze są także głośniki przenoszące pozostałą część pasma, pochodzące już nie do Accutona, tylko wykonywane na zlecenie Raidho przez nieznaną z nazwy duńską manufakturę. Mają one formę bazową z aluminium, na którą napyla się wymyślną i bardzo specjalną powłokę ceramiczną, by całość dawała diafragmę o wyjątkowej czułości, zdolną precyzyjniej i subtelniej odtwarzać muzykę. Uzupełnieniem tych szczególnych diafragm są magnesy szczególnie z kolei dużej mocy, pakowane w wyjątkowo starannie zaprojektowane kosze o skomplikowanej konstrukcji. W przypadku recenzowanego tu modelu C-2.1 diafragmy nie są niestety aż tak dobre jak ich diamentowe odpowiedniki z analogicznego modelu D-2 i pozostałych przedstawicieli szczytowej dla swego producenta linii D, ale i tak są to głośniki rzadko spotykanej klasy, a za to znacznie tańsze, jako że kosztuje para zasobnych w nie C-2.1 przy podstawowym wykończeniu (biel, czerń) 75 900  PLN, podczas gdy diamentowy ekwiwalent D 2 o identycznym wyglądzie a tylko tych diamentowych średnio i nisko tonowych głośnikach, to wydatek 114 900 PLN. Różnica jest więc o jedną trzecią, a jak to się przekłada na brzmienie, tego w tej chwili nie umiem powiedzieć, bo nie mam porównania.

Fabryka Raidho położona jest oczywiście w Danii, bo w Skandynawii na runach znają się najlepiej, ale nie jest to manufaktura tak duża jak też duńskiego Dynaudio, za to szczycąca się ręczną a nie maszynową robotą, szeregiem okrytych tajemnicą własnych rozwiązań i najwyższym mistrzostwem wykonania podzespołów oraz ich montażu. Wychodzi z niej rocznie około tysiąca par głośników, a więc produkcja ma wielkość średnią, lecz rośnie w szybkim tempie, bo firma jest coraz szerzej znana, obsypywana nagrodami i ma nawet śmiałość twierdzić, że jej głośniki są najlepsze na świecie.

Budowa

Raidho_C_2.1_008_HiFi Philosophy

Raidho C 2.1

   Sporo już było o budowie, ale sporo jeszcze zostało do powiedzenia. Kolumny C -2.1 mają konstrukcję dwu i pół drożną, tak więc powinny nazywać się C-2.5, a nie C-2.1, ale nazewnictwo to nie moja sprawa i niech je sobie nazywają jak im wygodnie. Składają się na nie trzy głośniki: wspomniany wstęgowy wysokonowiec w jego najnowszej, dalece ulepszonej wersji oraz dwa identyczne głośniki ceramiczne średnio-niskotonowe o średnicy 115 mm, z których jeden jest odcięty na wysokości 150 Hz, pełni zatem rolę woofera. Stąd właśnie konstrukcja dwu i pół a nie dwu albo trzy drożna. Drugi podział, puszczający w ruch wysokotonową wstęgę, jest zawieszony na wysokości 3 kHz, a kolumny jako całość przenoszą pasmo 40 Hz – 50 kHz, czyli bardzo szerokie, co przypisać należy przede wszystkim właśnie tej bardzo wysoko idącej wstędze, o której producent powiada, że jest najszybszym tweeterem na świecie. Szerokie pasmo zawdzięczają jednak także ceramiczności, pozwalającej przy niewielkiej średnicy membran schodzić stosunkowo nisko. Za podziały odpowiada zwrotnica w oparciu o kondensatory z folii miedzianej produkcji samego Raidho oraz Mundorfa, skuteczność wynosi 87 dB, a impedancja nominalna 4 Ω. Przy tych parametrach producent zaleca wzmacniacze o mocy powyżej 50 W, a dystrybutor „jak najmocniejsze – im mocniejsze, tym lepiej”, lecz napisano zarazem w danych techniczny na stronie Raidho, że doskonałe rezultaty można uzyskać z ze wzmacniaczami lampowymi małej mocy, co producenci słyszeli ponoć na własne uszy, a co i ja teraz słyszę, bo gra to tam właśnie za moimi plecami nielicho.

Raidho_C_2.1_020_HiFi Philosophy

Kawał poważnej kolumny. Żarty się skończyły.

Ciekawe w samej konstrukcji głośników są jeszcze dwie rzeczy. Pierwsza to okablowanie wewnętrzne. Jest naprawdę zadziwiające, a wzięło się niewątpliwie za sprawą koneksji Larsa Christensena z Nordostem, albowiem we wnętrzu C-2.1 znajdziemy kable Valhalla i Odin, czyli sam szczyt nordostowej oferty, co szokująco wyróżnia je na tle sytuacji przeciętnej, gdzie okablowanie sporządza się ze szpulowej masówki marki „No name”. Drugi element nietypowy, to sposób zawieszenia całości, stanowiący nie sztywne kolce bądź półokrągłe podstawki, tylko wyłożone od spodu teflonem stożkowe podkładki, które oddzielono od platformy nośnej samych głośników zamkniętą w walcu kulą, stanowiącą element izolujący. Nie ma przy tym żadnej regulacji wysokości; tuleje kręcą się wprawdzie, ale nie przesuwają w pionie, a całość powinno się ustawiać na idealnie równych, specjalnie do tego przeznaczonych platformach, oferowanych przez wyspecjalizowanych producentów.

Obudowy wykonane są z najwyższej jakości grubościennych płyt MFD i jako jedyny element całości produkowane w Chinach, by obniżać cenę. Tańsze wersje wykończenia to biel i czerń, dostępne od ręki, lub dowolny inny kolor na zamówienie, a wersja ekskluzywna to okleina z obrzękowego orzecha (Walnut Burl), znana w meblarstwie ze szczególnie bogatego rysunku słojów i pięknej barwy, za co przychodzi niestety dopłacić aż 9000 PLN, no ale luksus musi kosztować, bo inaczej nie byłby luksusem.

Raidho_C_2.1_014_HiFi Philosophy

Kwota potrzebna do ich nabycia jest równie poważna…

Obudowy zwężają się łezkowato ku tyłowi, a na tym tyle znajdziemy trzy bass-reflexy i parę zwykłych przyłączy, czyli żadnego bi-wiringu. Ciekawostką, że tak to nazwę, jest brak oznaczenia kanałów i konieczność domyślania się, że biały zacisk oznacza plus a czarny minus. Nie jest to wprawdzie specjalnie trudne do wymyślenia, ale umieszczenie oznakowań  + – też nie byłoby trudne. Fronton, rzecz rzadka, pozbawiony jest maskownicy, tak więc nie trzeba niczego zdejmować by grało lepiej. Wszystkie głośniki umieszczono wysoko, a położony najwyżej tweeter oddzielono lekkim przełamaniem. Całość wygląda ładnie, ale lakierowane na wysoki połysk boki prezentują się efektowniej od frontonów z matowo na czarny kolor powleczonego metalu, prawdopodobnie stopu magnezowego, ożywianego jedynie bielą ceramicznych membran i podłużną atrapą u dołu. Wygląd tej całości daje wszakże jasno do zrozumienia, że mamy do czynienia z produktem technologicznie zaawansowanym i inżynieryjnie w każdym calu dopracowanym, choć włoskie głośniki potrafią prezentować się efektowniej, a technologią też niemało się chwalą. Sednem jest jednak brzmienie i pora przejść do niego.

Odsłuch

Raidho_C_2.1_007_HiFi Philosophy

Za reprodukcję dźwięku odpowiadają: jedna wysokotonaowa wstęga…

   Głośniki tak wybitne, poprzedzane famą świetności i gotowe bronić tezy, że są jednymi z najlepszych na świecie, trzeba potraktować odpowiednio, czyli należytym sprzętowym zapleczem. Tak sobie pomyślawszy zabrałem się za to traktowanie, a rozpocząłem od dostarczonego wraz z nimi systemu wzmacniającego amerykańskiego Jeffa Rowlanda, w postaci przedwzmacniacza Capri S2 i końcówki mocy Model 525. Są to wprawdzie najtańsze klocki w ofercie tego wielce cenionego producenta, mające jednak swą klasę i będące w sam raz na początek recenzji, tak na tranzystorową rozgrzewkę. Źródło sygnału także udało się pozyskać nieliche, za transport służył bowiem wprawdzie mój wysłużony Cairn, lecz wspierany świeżuteńkim, bardzo pokaźnym i lampowym przetwornikiem Ayon Sigma, mającym wielkie aspiracje i gotowym je niedowiarkom zamieniać w dowolnym momencie odsłuchu na piękno brzmienia. Najpierw jednak należało to wszystko poustawiać, to znaczy oczywiście same głośniki, bo ustawianie reszty nie nastręczało kłopotu. Ale i tak się porobiło. W życiu się tak z głośnikami nie najeździłem. A już miałem siebie za znawcę i posiadacza prawdy akustycznej o własnym pokoju odsłuchowym, co to trzask prask i wszystko zaraz gotowe jak tylko się weźmie. A tutaj tęgie baty, krew, pot i łzy zamiast tego. Krwi wprawdzie nie zauważyłem, ale co się nie wyrabiało! W jednych ustawieniach bas znikał, w innych powracał jako przedobrzony. Scena się zawalała, dźwięczność szła w diabły, pasmo dziurawiło, soprany chowały za średnicę i nie chciały zza niej zrobić nawet a kuku, a połyskliwość i efektowność odwracały tyłem i wzruszały ramionami. Słowem – danse macabre. Całe szczęście, że te Raidho mają owe teflonowe podkładki i jeździć można nimi bez przeszkód nawet w pojedynkę, bo inaczej bym chyba zwariował. Ale pomału, systematycznie, metodą prób i błędów, znalazłem ustawienie, które wydało mi się optymalne. Ustawienie bardzo cyzelowane, góra centymetr w tę lub w tę. A ważne przy nim tak naprawdę dwa wyróżniki, które łatwo skądinąd podpatrzyć na zdjęciach z Audio Show, gdzie głośniki (podstawkowe wprawdzie) ustawiał sam producent. Po pierwsze nie mogą stać blisko ściany tylnej, bo wówczas basu staje się nadmiar i ma on na dokładkę niewłaściwą konsystencję. Dudniący się robi i mało rozdzielczy; głupi taki, jakby faktycznie walił łbem w ścianę. Druga sprawa też się odnosi do basu i ściany za nim. Otóż głośniki muszą stać stosunkowo blisko pod ścianą, ale nie tą tylną tylko boczną; odchylone w jej kierunku pod sporym kątem, tak by zerkały na nią bass-refleksami i zyskiwały odbicie. Nie frontalne i nie od tej z tyłu, tylko kątowo od bocznej, a od tylnej potem jedynie pośrednio, w drugiej kolejności. Inaczej nie ma basu, albo jak przy tym bezpośrednim waleniu łbem, jest go niekulturalny nadmiar. Po właściwym ustawieniu basu jest zaś w sam raz i jest on niewątpliwie spektakularny. Dobrze spojony z resztą, a zarazem mocno się zaznaczający; potrafiący napływać falami i nieść na sobie surfera-melomana, rzucając go w objęcia szczęśliwości. Ale nie bas wydał mi się w tym wszystkim szczególnie ważny, choć jego obecność zawsze jest kapitalną sprawą, silnie oddziałującą na emocje, podobnie jak silny walor emocjonalny posiada jego brak, tyle że wówczas negatywny.

Raidho_C_2.1_011_HiFi Philosophy

…oraz para ceramicznych głośników, odpowiadających za resztę pasma.

Ważniejsze wydały mi się jednak dwie rzeczy inne – postać dźwięku i prezentacja sopranów. W sumie tak naprawdę to była tylko jedna sprawa, gdyż ta prezentacja wynikała właśnie z tej postaci, ale samo mi się to w głowie rozbiło i poszufladkowało, bo jako recenzent spoglądać muszę na brzmienie analitycznie, a ewentualnie dopiero potem szukać odsłuchowych satysfakcji z pozbawionej analizowania syntezy.

Co to za prezentacja? – spytacie. Ano bardzo niepowszednia i pozwalająca traktować te Raidho z szacunkiem i wyjątkowością. Zwykło się bowiem uważać, że dźwięk wypływający ze źródła – wszystko jedno czy jest nim głos ludzki, czy instrument – powinien się z tym źródłem w sensie kartezjańskich współrzędnych na planie sceny jak najbardziej utożsamiać, co się nazywa dobrą lokalizacją i bardzo chwali. Tymczasem jest to fałsz zasadniczy, brany za dobrą monetę z prostego powodu. Tego mianowicie, że prawie żadne głośniki ani słuchawki nie produkują dźwięku w jego naturalnej postaci, to znaczy nie oddają tego, że jest falą, a fale mają zwyczaj propagować, chociaż zdarzają się i stojące. Te stojące są wprawdzie dla muzyki bardzo ważne, gdyż to one właśnie pojawiają się w instrumentach strunowych czy piszczałkach organów, ale nie chodzi w tej chwili o wysokość tonu w piszczałce czy na strunie, tylko o fakt, że dźwięki rozchodzą się w medium i to rozchodzenie odpowiedniej jakości aparatura powinna uwidaczniać. Zobrazuję to prostym przykładem. Właściwie to nie prostym, bo sama muzyka jest w nim wyjątkowa, wyjątkowy też musi być wykonawca, by jej wymogom podołać, a całość sławna jest i wspaniała. Chodzi o arię Królowej Nocy z Czarodziejskiego fletu Mozarta. Ta aria to piekło. Potrzeba sopranistki koloraturowej najwyższej klasy, jednej z kilku zamieszkujących w danym momencie planetę, i właśnie odpowiedniej aparatury odtwórczej, o ile nie jesteśmy bezpośrednio w operze i nie słuchamy na żywo, co w przypadku tak wybitnej artystki musiałoby kosztować kupę pieniędzy, bez żadnej na dodatek gwarancji, że będzie ona danego dnia w formie i zostaniemy uraczeni. Jeżeli aparatura taka jest słabszej niż bardzo wysoka jakości, nieuchronnie dostaniemy nieprzyjemne piki sopranowe, a jeśli jest jakości wysokiej, to tych pików nie będzie, tylko bardzo wysokie tony mimo swej wysokości przejdą nam przez uszy bez poranienia, choć i tak je prześwidrują. Arię Królowej Nocy puściłem mimochodem, tak rutynowo, bo często jej do oceny sprzętu używam. Już wcześniej narastała we mnie fascynacja tymi Raidho i uznanie dla tranzystorów Jeffa oraz przetwornika Ayona, ale dopiero ona uświadomiła mi tego wszystkiego niepowszedniość. Niepowszedniość ta brała się z jednej rzeczy, jakże jednak ważkiej. Otóż w prezentacji Raidho kwestia wysokości dźwięku jako ewentualnego źródła przykrych doznań w ogóle nie zaistniała. Nie zaistniała dlatego, że dźwięk ten się niósł. Nie stał w miejscu, nie był falą stojącą na tym samym obszarze co śpiewaczka, tylko nieustająco płynął.

Raidho_C_2.1_018_HiFi Philosophy

A całe to towarzystwo umieszczono w świetnie wykonanych, materiałowo wręcz wzorcowych obudowach.

Widać było dosłownie jak napływa w naszym kierunku, jak jest niesiony powietrzem i jak jego sopranowy finisz nie jest punktowy tylko przestrzenny. Jak się dosłownie rozwiewa, jakby był w wielu miejscach naraz.

Odsłuch cd.

Raidho_C_2.1_005_HiFi Philosophy

Sam design jest bardzo spokojny i stonowany. Choć z drugiej strony nie ma żadnych ograniczeń kolorystycznych.

   O przestrzenności sopranów dużo się przy różnych okazjach rozpisywałem i zawsze zwracałem uwagę na jej wagę dla wybitności brzmienia, ale takiej nośności i takiej przestrzenności chyba jeszcze nie słyszałem. Pamięć oczywiście bywa zawodna, nieraz słyszałem świetne przestrzennie soprany, ale takich to chyba nigdy. I w ogóle cały dźwięk tych Raidho miał taką przestrzenną, niosącą się postać, która decydowała o jego odbiorze. Bardzo to był niepowszedni spektakl, przy czym w pewnym momencie uświadomiłem sobie, że kształt tej dźwiękowej narracji przypomina w znacznym stopniu tę od testowanego kiedyś wzmacniacza Burmestera. Tam także zaznaczało się takie swoiste promieniowanie, najwidoczniej charakterystyczne dla wysokiej klasy urządzeń tranzystorowych, chociaż na pewno nie wszystkich i nawet nie dla większości. Można oczywiście się spierać, czy lepsza jest prezentacja uwidaczniająca wokalistów i instrumenty jako konkretne dźwiękowe malunki przypisane do danego miejsca, czy taka jak tu, kiedy wszystko płynie, jest w ruchu i żaden dźwięk nie zawisa nieruchomo. Już dwa i pół tysiąca lat temu zaistniał taki spór pomiędzy Heraklitem i Parmenidesem na łonie ontologii klasycznej, z których ten pierwszy utrzymywał, że wszystko płynie, a według drugiego żaden ruch ani zmiana nie są możliwe. A jeśli się komuś wydaje, że stanowisko Parmenidesa jest absurdalne, to radzę uważać, bo choć minęło dwa i pół tysiąca lat, nikt jeszcze z nim intelektualnie nie wygrał.

Pośród tych zasadniczych sporów, ocierających się aż o ontologię, jedno pozostaje niewątpliwe: prezentacja Raidho w oparciu o wzmacniacz i przedwzmacniacz Jeffa Rowlanda była spektakularna, wyjątkowo sycąc bogactwem brzmienia i zdumiewająca swoją niepowszedniością. A w takim razie zdawało mi się tylko, że będzie na rozgrzewkę, bo okazała się daniem głównym. Trzeba więc o tym brzmieniu opowiedzieć coś jeszcze, by je bardziej przybliżyć. Masę miało akustyki. To słychać było od razu. Każdy dźwięk akustycznie był rozbudowany, wielowarstwowy, pulsujący. A przy tym dźwięki miały wyjątkowo długie trwanie i wielokrotność odbić, co powodowało silne zgęszczenie muzycznego obrazu, gdzie dźwięki nowe nakładały się na poprzednie i wszystko razem się potęgowało. Bardzo to w efekcie było pieniste i przypominało szampana strzelającego z butelki, ale zarazem było też mocne co do treści, głęboko brzmiące i z wyraźnie zaznaczającym się basem, a nie tylko popisem sopranów. W utworach z basso continuo owa obecność basu była dojmująca jak uderzenia serca podniesione do czwartej potęgi – wszechobecna i dominująca.

Raidho_C_2.1_001_HiFi Philosophy

Co się zaś tyczy kwestii ustawienia, to znalezienie tego optymalnego zajmuje sporo czasy. I to najlepiej na podstawach.

Podobnie wszechobecna była złożoność brzmieniowa, wręcz narzucająca się pośród tego promieniowania i zwielokrotniania odbić. Scena natomiast skumulowała się za głośnikami i niezbyt była głęboka, góra na jakieś dwa metry, co w porównaniu do takich Zingali może się wydać żałosne. W odbiorze słuchającego nie było jednak takie wcale, bo promieniowanie dźwięku całkowicie to kompensowało. Dźwięki od tej sceny bazowej nieustająco się rozbiegały i widać było jak bieżą, a raczej należałoby powiedzieć – jak wypromieniowują, otaczane aureolami akustyki.

Doprawdy dziwny to był spektakl i sam kiedy teraz to piszę muszę cały czas utwierdzać siebie w przekonaniu, że naprawdę tak to grało, bo na papierze wygląda to niewiarygodnie i kto czegoś takiego nie słyszał, może mieć słuszne podejrzenia o wariactwo autora lub jego upojenie substancją psychotropową. Można też podejrzewać system o niewłaściwe działanie, wynikające z nieumiejętności właściwego soczewkowania dźwięków na zasadzie jakiejś niezgodności fazowej w elektronice albo złym zestrojeniu głośników. Sam nawet przysłuchując się miałem takie wątpliwości i popatrywałem na te Raidho podejrzliwie, zastanawiając się, czy aby na pewno ich głośniki dobrze ze sobą zszyto. Doszedłem jednak do wniosku, że nie jest to żadna wada, tylko sposób obrazowania, i to sposób wyjątkowo spektakularny, natychmiast powodujący chęć dalszego słuchania. Bo nawet kiedy odwracałem się by coś zanotować, albo na chwilę zajmowałem czymś innym, cały czas docierało do mnie, że gra to świetnie i niepowszednio, i że trzeba słuchać, słuchać, słuchać, bo taka okazja nie powtórzy się prędko.

Z wyjątkowych walorów należy tu podkreślić całkowite oderwanie źródeł dźwięku od głośników i fantastyczną spójność przekazu na osi prawo-lewo. Doskonale się to spajało, bez żadnego sztucznego rozsuwania, żadne „głupiej” stereofonii. A kiedy tak tego słuchałem i zatapiałem się pomału w tej muzyce bez jej analizowania, samo nasunęło mi się słowo misterium. Rzeczywiście, miało to walor jakiegoś mistycznego obrządku, czegoś realnego poprzez swą nierealność, rzeczywistego nierzeczywistością. I to jest właśnie ta wartość, która stawia na danym brzmieniu pieczęć ostatecznej doskonałości. Tajemniczy znak wcielonej perfekcji, run doskonałości brzmieniowej, zdolnej aż do stopnia mistycznego poruszać słuchacza, co cechuje tylko systemy najwyższej próby. Każdy taki spośród tych których słuchałem, a słyszałem już kilkadziesiąt, grał nieco inaczej i czym innym najbardziej czarował, ale zawsze towarzyszyło temu uczucie odrealnienia; tak właśnie dobrze to grało, że aż nie do wiary. Oczywiście prawdziwa muzyka brzmi jeszcze inaczej i kiedy znajdziemy się blisko wysokiej klasy wykonawców w dobrym akustycznie pomieszczeniu, zabije te wszystkie inscenizacje aparaturowe swoją oczywistością natychmiast i bezdyskusyjnie. Lecz mimo to wysokiej klasy elektroniką i głośnikami możemy się wprowadzać w stany mistyczne i halucynogenne, docierając do upojenia i odrealnienia.

Raidho_C_2.1_015_HiFi Philosophy

No ale jak już się uda te cudeńka podłączyć i ustawić, to zaczyna iście magiczny pokaz.

No i tu niewątpliwie też grało to zjawiskowo, bardzo silnie działając na jaźnię. Aż poprosiłem żonę by się wypowiedziała, bo nic tak człowieka nie potrafi sprowadzić na ziemię jak własna małżonka, ale zgodziła się ze mną (czego nie ma w zwyczaju), że gra to wyjątkowo ciekawie. Taka więc była nagroda za trudy ustawiania.

Odsłuch cd.

Raidho_C_2.1_016_HiFi Philosophy

I choć są to kolumny bardzo wymagające dla otoczenia i aparatury towarzyszącej…

   Napisałem, że podobna okazja nie trafi się prędko, i rzeczywiście, przeszedłem następnie, czyli dnia kolejnego, do słuchania z własnym przedwzmacniaczem i wzmacniaczem, i takie interesujące zjawiska już się nie powtórzyły. Czuć było wprawdzie to promieniowanie, ale nie w takim stopniu, bez takiej akustycznej dominanty. Dźwięki stały się normalniejsze, jeżeli za normalność uważać ich przypisanie do konkretnego miejsca i w nim pozostawanie, a wraz z tym prysły wszelkie podejrzenia o wadliwość zestrojenia kolumn Raidho. Nasunęła mi się za to refleksja, czy aby to swoiste promieniowanie nie ma jakiegoś związku z okablowaniem symetrycznym, bo system Jeffa Rowlanda okablowany był właśnie w całości symetrycznie i to bardzo wysokiej klasy przewodami, a podobnie okablowany był kiedyś Burmester. Nie będę tego w tej chwili rozstrzygał, bo nie mam dosyć przesłanek, ale sobie zapamiętam i przy kolejnych okazjach będę weryfikował.

Co należy napisać o lampowym przedwzmacniaczu i hybrydowej końcówce mocy w odniesieniu do dźwięku głośników Raidho? Że był to dźwięk bardzo głęboki i nasycony, potrafiąc łączyć te walory ze zjawiskową subtelnością i delikatnością, które stale się pojawiały. Grało to bardzo mocno, z najgłębszym wysyceniem barw i pięknym cieniowaniem, a jednocześnie z gracją i filigranowymi ozdobnikami. Scena wciąż pozostawała niewielka i nie tak była promieniująca, tylko bardziej na sobie skupiona, co było w sumie największą wadą, bo inne głośniki potrafiły w tych samych warunkach budować wielkie spektakle sceniczne. Ale do czasu. Zmieniłem jeden drobiazg – parę malutkich lampek. Najpierw słuchałem bowiem Crofta z lampami Telefunkena 5965 i grało to tak jak wyżej, a potem zastąpiłem je innymi Telefunkenami, niedawno pozyskanymi ECC801S, czyli najlepszymi ECC81 w historii. Tak w każdym razie stoi w lampowych poradnikach i tak się powszechnie uważa, a czy to prawda, to nie wiem, bo nie wiem czy ktoś miał okazję porównywać wszystkie najlepsze ECC81, ale niektórzy twierdzą że tak, i że te właśnie są najlepsze. Te moje nie są wprawdzie jeszcze dobrze wygrzane, bo nie mam czasu nimi się bawić, ale już pokazują rozliczne zalety. Jednak względem swoich bardzo groźnych konkurentów w obrębie tej samej marki nie pokazały niczego ponad nieco może większe jeszcze nasycenie, co byłoby śladową jedynie przewagą, gdyby nie coś jeszcze – gdyby nie głębia sceny. Ta zdecydowanie narosła i ani system tranzystorowy, ani lampy 5965 nie mogły się z tą jej obecną postacią równać. Poszło wszystko wyraźnie do tyłu i poczułem się w tym momencie normalniej, bo dotychczasowa głębia sceniczna z tymi Raidho niemało mnie martwiła i zaskakiwała. Wszystko w efekcie pamięci o prezentacji na Audio Show, gdzie właśnie pierwsze czym te Raidho czarowały, to głębokością sceny. Niesamowitą wręcz, aż przepastną. A wszystko z małych głośników podstawkowych w małym pokoju hotelowym, podczas gdy u mnie, w pomieszczeniu o wiele większym i wyższym, a także z większych głośników podłogowych, nie chciała się ta scena w głąb rozwinąć, choć, jak pisałem, miała inne walory, całkowicie to rekompensujące. No ale co głębia, to głębia; a ta dopiero teraz się pojawiła i wraz z nią ulga, że wszystko jest jednak w porządku i od aparatury zależy jedynie jaką ma postać. A kto by zgadł, że jedna para małych triod może ją przywołać, temu gratulacje za audiofilską mądrość i wiedzę, bo sam bym na to nie wpadł.

Raidho_C_2.1_021_HiFi Philosophy

…to ogólny poziom brzmieniowy jest wprost zjawiskowy. Zaś soprany to już klasa sama w sobie!

Wraz z systemem lampowym trzeba było jednak znów ruszyć głośnikami, bo pojawiły się nieco inne wymagania. W sumie właściwie jedno – potrzeba odsunięcia się jeszcze dalej od ściany tylnej. Dużych komór akustycznych za sobą te Raidho wymagają i jednocześnie sporego oddalenia słuchacza. To nie Zingali, które chętnie zobaczą nas w odległości choćby półtora metra. Tutaj trzy, a nawet trzy i pół było potrzebne, by się rozwinął sceniczny teatr i pełnia spektaklu. Nie są to zatem duże głośniki, które można zaadoptować do małych pomieszczeń, tylko prawdziwi wymiatacze dużych powierzchni, dobrze się czujący w okolicach trzydziestu co najmniej metrów. Dystrybutor wspominał nawet o czterdziestu, ale tylu to nie mam. Lubią także dużą moc, bo choć z Croftem też grały bardzo dobrze, to jednak z Jeffem Rowlandem bardziej fascynujący i niepowszedni był to muzyczny obraz. Oczywiście zależy co kto woli. Z moim systemem było bardziej zwyczajnie, tak typowo po audiofilsku. Bardzo głębokie brzmienie, świetna lokalizacja i porządek, również wyczuwalna nośność, ale już zdecydowanie nie taka, tylko bardziej przywiązana do źródeł, a przede wszystkim mniej doznań akustycznych i mniej nakładania się jednych dźwięków na drugie. A więc właśnie porządek, dobra separacja, normalność na bardzo wysokim poziomie. Ale magia mniejsza i nie tej miary misterium. Bez tego brzmieniowego szaleństwa, takiego upojenia. Nie wiem, może po prostu jestem przyzwyczajony do dźwięku swojego systemu i nie jest on w stanie poruszać mnie tak bardzo jak brzmienia nowe, nieznane. W każdym razie zdarzyło się po raz pierwszy, że granie z innym przedwzmacniaczem niż własny podobało mi się bardziej i w sumie to dobra nowina, bo nic gorszego nie ma jak skostnienie. Nie mogłem zarazem wypróbować jak grała będzie końcówka Rowlanda z Twin-Head, bo ma ona wyłącznie przyłącza symetryczne, a on tylko niesymetryczne. A niewykluczone, że rzecz zasadzała się faktycznie na mocy, jak sugerował dystrybutor, chociaż nie jestem o tym przekonany. Na koniec mała uwaga o basie, taka pro forma i by rozwiać wątpliwości. Bas jest w głośnikach Raidho C-2.1 bardzo dobrej jakości i potrafi przygrzmocić. Czuć jego obecność wyraźnie, ale nie jest to ten rodzaj obecności jaki produkują wielkie woofery szczytowych Zingali czy Zeta Zero. Nie siada tonowym ciężarem na piersiach słuchającego i nie wgniata go w fotel. Podobnie jak soprany jest przede wszystkim przestrzenny, na dużych obszarach się pojawiający i akustyczny, a nie prasujący. Piszę to na wszelki wypadek, bo niektórzy bez takiego prasowania żyć nie mogą, więc żeby nie poczuli się oszukani.

Podsumowanie

Raidho_C_2.1_004_HiFi Philosophy   Raidho C-2.1 to kolumny dość trudne. Wymagające odpowiednich pomieszczeń, możliwości starannego w nich ustawienia i wzmacniaczy o dużej mocy. Niezwykle są reaktywne w odniesieniu do każdego elementu toru. Zarówno do elektroniki jak i okablowania. Na każdą zmianę odpowiadają z nieproporcjonalnie dużą do oczekiwań siłą, tak więc łatwo ich brzmienie zaburzyć, ale też można je w zamian bardzo wyraźnie poprawiać. W nagrodę za te trudności i wymagania potrafią obdarowywać magią. Tworzyć dźwiękowe misterium na miarę oczarowywania nawet osób niespecjalnie na to podatnych, jak na przykład małżonki. Niewątpliwie najbardziej spektakularne mają soprany, potrafiące rzeczy naprawę rzadko widywane. Ta wysokotonowa wstęga bez wątpienia się panom od Raidho udała, a przecież nie jest tak, że wybitna sfera sopranowa stanowi coś odrębnego, co tylko na swoim obszarze się popisuje. Doskonałe soprany wplatają się zarówno w średnicę, dając tak dobrze tu odczuwalną filigranowość i subtelność dźwięków, a także delikatność kobiecych partii wokalnych, jak i na obszar brzmień perkusyjnych, gdzie wysokie brzmienia talerzy są równie ważne jak niskie częstotliwości bębnów. Nie można jednak powiedzieć, że udane są tylko soprany. Wyjątkowo przestrzenny, świetny zwłaszcza ze wzmacniaczem tranzystorowym bas, nie wziął się przecież z niczego. A podobnie zjawiskowa ekspansja wszystkich dźwięków, dająca niepowszednie wrażenia, potrafiąca zdumiewać nawet rozkapryszonych ciągłym słuchaniem wybitnych urządzeń recenzentów. Naprawdę byłem pod wrażeniem i ciągle wspominam ten wieczór, kiedy tego słuchałem. Nic u mnie w pokoju odsłuchowym tak nie grało, co nie znaczy, że nie było innych brzmień podobnie spektakularnych. Znaczy jedynie, że żadne nie było równie promieniujące. Z kolei fakt, że dwa wypróbowane systemy wzmocnienia dały dość różne obrazy muzyczne, dowodzi niezbicie, że Raidho są bardzo otwarte na różny typ grania, toteż bardzo różne brzmienia można z nich wydobywać. To samo odnosi się do ustawienia. Zdumiony byłem jak przesunięcie o kilkanaście centymetrów potrafiło przeistoczyć prezentację sopranową ze zbyt jazgotliwej w mistrzowską, albo jak zmienia się bas.

Raidho_C_2.1_017_HiFi PhilosophyRaidho_C_2.1_002_HiFi PhilosophyRaidho_C_2.1_009_HiFi Philosophy

 

 

 

 

Tak więc są Raidho C-2.1 dla osób wiedzących czego chcą i umiejących się pośród sprzętowych i akustycznych zawiłości poruszać. Oczywiście zawsze można liczyć na pomoc dystrybutora, a warunkiem wstępnym jest posłuchanie u niego samemu i przekonanie się osobiście, czy pokaźna kwota do wydania zwróci się w postaci brzmienia będącego spełnieniem marzeń. Dobrze przy tym, że ten sam dystrybutor rozporządza elektronikę Jeffa Rowlanda, która zarówno na Audio Show jak i u mnie okazała się wyjątkowo pasować. A przecież te Jeffy grające u mnie to dopiero początek oferty, tak więc pole awansu pozostaje ogromne. To samo dotyczy okablowania, które wpływało na brzmienie dramatycznie, a szczególnie udany okazał się kabel Siltecha Royal Princess. Nietrudno zgadnąć, że był najdroższy spośród użytych, co raczej nie napawa otuchą. Pociechy można za to szukać w fakcie, że świetnie pasowały także kable głośnikowe Harmonixa, a te z kolei szczególnie drogie nie są i wcale nie były najdroższymi z próbowanych. Tak więc nie cena decyduje o wszystkim, a w przypadku tych akurat głośników poszukiwanie kabli to prawdziwa przygoda, chociaż okablowanie wewnętrzne zdaje się jednoznacznie sugerować firmę Nordost, której kabli niestety nie mam, czyli w sumie to tylko domysł, ale raczej zasadny.

Są te Raidho C-2.1 naprawdę nietuzinkowe, do tego bardzo starannie wykonane i jeszcze nie zabierające dużo miejsca, bo stosunkowo wąskie i nie jakieś nadnormatywnie głębokie. Są przy tym właśnie Raidho; jak runy stanowiąc tajemnicę, którą właściciel – obecny bądź przyszły – będzie musiał na swój użytek rozwiązywać, a której pełne odsłonięcie jest na jego audiofilskie szczęście wielką radością.

 

W punktach:

Zalety

  • Zjawiskowa postać całego brzmienia.
  • Bardzo rzadko widywana jakość sopranów.
  • Subtelna a jednocześnie mocna średnica.
  • Obszerny, przestrzenny i silnie przy właściwym ustawieniu zaznaczający się bas.
  • Możliwa do uzyskania niezwykła ekspansywność całego brzmienia.
  • Zjawiskowe tego brzmienia bogactwo, poparte silną akustycznością.
  • Szybkość ataku.
  • Długość wybrzmień.
  • W efekcie rzadko spotykane nakładanie się dźwięków.
  • Znakomita wstęga wysokotonowa.
  • Głośniki ceramiczne obsługujące resztę pasma.
  • Elegancka stylistyka.
  • Najlepszego gatunku surowce.
  • Niespotykanej jakości wewnętrzne okablowanie.
  • Szeroki wachlarz wykończeń.
  • Szybko rosnąca i już bardzo wysoka renoma producenta.
  • Made in Denmark.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie dla lubiących subwooferową postać basu.
  • Trudne do ustawienia.
  • Wymagające dużych pomieszczeń.
  • Wybredne w odniesieniu do elektroniki i okablowania.
  • Raczej do mocnych wzmacniaczy.
  • Bardzo wrażliwe na wszelkie zmiany.
  • Z uwagi na brak regulacji wysokości wymagają podstawek.
  • Kosztowne.

 Sprzęt do testu dostarczyła firma:

 

 

 

 

 

Strona producenta:

raidho_logo

 

 

 

Dane techniczne:

  • Wymiary: 200 x 1160 x 520 mm
  • Waga: 50 kg.
  • Pasmo przenoszenia: 40 Hz – 50 kHz.
  • Impedancja: > 4 Ohm
  • Punkty podziału: 150 Hz i 3 kHz.
  • Trzy bass-refleksy.
  • Głośnik wysokonowy w postaci wielowarstwowej wstęgi.
  • Dwa 115 milimetrowe głośniki ceramiczne.
  • Wykończenia standardowe: Walnut Burl, fortepianowa biel i czerń.
  • Dowolny kolor na zamówienie.
  • Zalecana moc wzmacniacza: > 50 W.
  • Cena: wersje standardowa 75 900 PLN; wersja Walnut Blur 84 900 PLN.

 

System:

  • Źródła dźwięku: Cairn Soft Fog V2 (transport), Ayon Sigma (przetwornik).
  • Przedwzmacniacze: ASL Twin-Head Mark III, Jeff Rowland Capri S2.
  • Końcówki mocy: Croft Polestar1, Jeff Rowland 525.
  • Kolumny głośnikowe: Raidho C-2.1.
  • Interkonekty RCA: Acoustic Zen Absolute Copper, Acrolink 8N-2080III Evo, Harmonix HS-101 Improved, TaraLabs Air1.
  • Interkonekty XLR: Divaldi, Siltech Royal Princess, Tellurium Q Black Diamond.
  • Kable głośnikowe: Harmonix CS-120 Improved.
  • Kondycjoner: Entreq Powerus Gemini.
  • Podstawki antywibracyjne: Solid Tech.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

6 komentarzy w “Recenzja: Raidho C-2.1

  1. Marecki pisze:

    Bardzo ciekawe głośniki, tylko ta cena! : )

    Z recenzji Gradientów Helsinek pamiętam, że scena nie była statyczna, a dźwięk bardzo naturalny.

    No i podobno nie grają gorzej od wiele droższych głośników.

    Czy jest pomiędzy tymi dwoma modelami jakaś przepaść jakościowa?

    Chodzi mi tu głównie o satysfakcje z odsłuchów.

    Pozdrawiam

  2. Piotr Ryka pisze:

    Nie, przepaści na pewno nie ma. Helsinki to też kupa szczęścia. I też trudne do ustawienia, a więc w dużym stopniu analogiczne. I też z założenia mające grać od ściany, co nie zawsze się u nich sprawdza.

  3. Marecki pisze:

    Fajnie by było mieć takie Helsinki, ale trzeba na to i tak nie małej kasy.
    Póki co będe tułał na porządny zestaw słuchawkowy.

    Kiedy zawita recenzja Grado?
    I jakie jeszcze słuchawkowe odkrycia przed nami?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Recenzję Grado zacznę pisać jutro. Co do odkryć, to w tej chwili rysują się jedynie nowe elektrostaty od Kings Sound. Abyss jak na razie poza zasięgiem.

  4. Marecki pisze:

    Może kiedyś się uda.
    Jestem bardzo ciekawy tego ibasso dx90.
    Podobno jest obiecany?
    No i ciekawe jak zabrzmi topowy hifiman 901.
    Najlepiej nie tylko w towarzystwie topowych nauszników, ale i topowych dokanałówek jak np. nowa seria Westona – W50, W60 czy monitory um50pro.

    Wiem, że wszystko wymaga czasu, ale jestem cierpliwy.
    Na ciekawe recenzje zawsze warto czekać!

  5. Piotr Ryka pisze:

    Współpraca z dystrybutorami tych marek układa się nie najgorzej, tak więc recenzje wymienionych zabawek powinny się z czasem ukazać, ale nie tak zaraz, bo inne urządzenia już w kolejce czekają.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy