Recenzja: PrimaLuna EVO 100 Tube DAC

Odsłuch

Z tyłu już nielampowe czasy – przyłącza wejściowe są cyfrowe.

  Jako miłośnik lamp i posiadacz pewnego ich zasobu nie poprzestałem na tych chińskich, mimo iż jeden z kolegów recenzentów napisał w swojej recenzji EVO 100, że próbowanie poza sprzedażowych wykracza poza obowiązki testera. O tych innych jednak za moment, a najpierw coś o podstawowych i całym urządzeniu – jak je dają.

Z własnym garniturem lampowym przetwornik przedstawił się jako przede wszystkim muzykalny, co jednocześnie było zaskoczeniem i nim nie było. Gdyż z jednej strony nie powinno być – właśnie wałkowaliśmy sprawę zaplecza technicznego, mającego wygenerować muzykalność zgoła niezwykłą, jednakże z drugiej strony ja tanie chińskie lampy dobrze znam i one muzykalnością nie grzeszą. Niekoniecznie są przy tym zaraz szczypiące, niemniej za oschłe, niedostatecznie rozwinięte melodycznie, za mało harmoniczne i za płaskie przestrzennie. Najbardziej się tu potwierdziło to ostatnie – przestrzenność była co najwyżej dobra. Niemniej gdy chodzi o płynność, głębię brzmienia i radzenie sobie z wszelkimi ostrościami, to pod tymi względami było więcej niż dobrze i tak grających zwykłych chińskich lamp nie słyszałem. (Za wyjątkiem własnych 350B Valve Art.)

Momentalnie nasunęło się też porównanie z bardzo podobnie kosztującym przetwornikiem Ayon Sigma, a także trzykroć droższym, przywoływanym przed chwilą Ayonem Stratos. Te też pochodzą do firmy dołączającej na najwcześniejszym etapie do wtórnej lampowości, choć lampy swe, także liczne, w obudowach skrywają. Różnice były ewidentne: obie propozycje Ayona to dźwięk bardziej chropawy, osadzany w ciemniejszych sceneriach, też bardziej dynamiczny i kontrastowy, natomiast faktycznie mniej melodyjny. Różnice zaś między tańszą Sigmą a droższym Stratos to zdolności analityczne, precyzja wykończenia form, siła dynamiki i przede wszystkim umiejętność obrazowania 3D. Flagowy przetwornik Ayona jest w tych wszystkich aspektach tak wybitny, że trudno mu dorównać, ale domaga się otoczenia torem zdolnym poskromić jego drapieżność, wynikającą z rysowania ostrych konturów i operowania jaskrawym światłem. To jest do zrobienia, sam doskonale nad tym panowałem, wszakże to nie jest dziecinnie łatwe. Dziecinnie natomiast łatwa jest aplikacja PrimaLuna EvoLution. To urządzenie bardzo przyjazne, zupełnie nie wymagające oswajania. Co mnie najbardziej zdziwiło w sytuacji tych tanich chińskich lamp, chociaż już urządzenia Vincenta na zeszłorocznym i poprzednim AVS pokazały, że dawna ostrość chińskich baniek należy do przeszłości. Tym niemniej elegancja i głębia dźwięku PrimaLuny przeszły oczekiwania, takich się nie spodziewałem. Przyzwyczajony do obcowania z Ayonami prędzej tego, że zapewnienia o nadzwyczajnej muzykalności są typowym marketingowym gadaniem, a rzeczywistość i tak ugryzie. Tymczasem nic z tych rzeczy, ząbki całe schowane. A i to jeszcze powiedziane nie dość– muzykalność holenderskiego przetwornika okazała się rzeczywiście nadprzeciętna – głębokie, powłóczyste, nasycone i falujące brzmienia są jego modus operandi. Zarazem nie można powiedzieć, by dynamicznie czy pod względem szczegółowości odbiegał. Fakt – nie grał tak dynamicznie jak Stratos, ani nawet jak Sigma, ale ogólnie dynamicznie i w pełni szczegółowo, choć szczegółowość nie była dominantą, a tylko wplatała się w muzykalność. Jedynie zatem obrazowanie 3D odstawało wyraźnie od obrazowania Stratosa, no ale w kontrze do tego ta muzykalność i za nią owa łatwość. Łatwość wstawiania w tor i samego słuchania – niekonieczność poszukiwania wyjątkowo pasujących kabli po obu stronach i następującego po wylotowych wzmacniacza.

Rozważmy teraz za i przeciw takiego stanu rzeczy. Nie wiem jak innych, ale mnie kąsanie dźwiękiem drażni najbardziej. Może dlatego, że w dawniejszych, ale nie bardzo zamierzchłych czasach audiofilskiej historii – na wieloletnim etapie zmagań pomiędzy odejściem od analogu, a wypracowaniem dźwięku cyfrowego mogącego faktycznie zadowalać – owo kąsanie potrafiło dać się we znaki, odbierać chęć słuchania. Stawiając przed sobą nieznane urządzenie, człowiek dosłownie drżał z obawy, czy nie okaże się wściekłym psem i zaraz nie pogryzie. I ulga, kiedy nie, ale nierzadko gryzło. Opisywana PrimaLuna EvoLution EVO 100 stanowi całkowite przeciwieństwo gryzących i żywy (że się tak wyrażę) dowód na to, że da się zrobić z cyfr muzykę. Na tym etapie – etapie lamp sprzedażowych – już w pełni niczym rzeczywiście analogową, ale jeszcze nie w całej pełni rozwiniętą przestrzennie, co porównanie do Stratosa uświadamiało. To jego był z kolei atut, ale obarczony wspomnianą koniecznością szukania odpowiedniego towarzystwa i tę jeszcze, dodatkową mający słabość, że lamp wymiana po części w jego wypadku niemożliwa, ponieważ zamienniki nie istnieją – rosyjskie 6H30 nie tylko lepszych, ale w ogóle żadnych odpowiedników nie mają. Natomiast lampy prostownicze można zastąpić lepszymi, ale sam użytkownik tego nie zrobi, a w każdym razie nie radzę. Trzeba dokładnie wiedzieć, jakich użyć, a poza tym tkwią głęboko w czeluściach obudowy. Odnośnie zaś samego wyważania, to jak mówiłem: trzykrotnie droższy Ayon jest dynamiczniejszy, żywszy, bardziej kontrastowy oraz bardziej 3D, a PrimaLuna spokojniejsza i elegantsza melodycznie. Dajmy jej teraz lepsze lampy.

Lampy nie tylko w PrimaLunie. To coraz szersza moda. I słusznie.

Zabieg zacząłem od wymiany ECC83 sprzedażowych na Siemensy z początku lat 60-tych, którym możemy przyczepić etykietę z ceną 2400 PLN. Znaczny zatem wydatek, ale gdzie tam jeszcze do cenowego ścigania się z trzykrotnością.  (Dokładniej licząc, wzrost wartości o niecałe siedemnaście procent.) Zastanawiałem się przy tym, czy sięgnąć po te Siemensy, czy może nieco tańsze, ale z tej samej górnej półki jakościowej i nieco starsze Tung-Sol, w odwodzie mając jeszcze lepsze Mullard ECC83 „long anode”. Wyleciałyby te Siemensy z ceramicznych gniazd PrimaLuny tak samo szybko jak w nie weszły, gdyby się nie raczyły sprawdzić. No ale się sprawdziły. Z zaskakującą przy tym puentą, bo znałem je z własnego przedwzmacniacza jako przede wszystkim pełnym i gładkim dźwiękiem grające, zaraz potem przestrzenne. Tymczasem w przetworniku PrimaLuny pokazały inną naturę: potężnie uderzyły w analityczną strunę, na niej rozbudowując przestrzenność. A ja się, głupi, bałem, że będą podwajały – i zamiast komplementarnie działać, jeszcze docisną analogowość, niewiele dając ponad. Podziało się całkiem inaczej i zaskoczenie się ścigało z wzmożoną satysfakcją. Dopiero teraz, przy tych lampach, mogłem faktycznie zakosztować obiecywanych nadzwyczajnych smaków dawanych przez lampowy zegar. Dźwięk wyszlachetniał i zmienił formę; z po prostu analogowego (nic z tej analogowości nie tracąc) stał się wielowarstwowy. To jest trudne do opisania, zazwyczaj nikt się za taki opis nie bierze. A kiedy rzecz nie jest opisowo utarta, kiedy trafiamy na nią pierwszy raz, przeważnie zjawia się zwątpienie, czy autor wie, co pisze. Pomimo to spróbuję.

Muzyka, nawet tak świetnie realizowana przez aparaturę odtwórczą, że wystawianie najwyższych ocen wydaje się oczywistością, prawie nigdy nie zjawia się w formie odpowiednio włożonej w przestrzeń. Może być już trójwymiarowa i ta trójwymiarowość może tyczyć zarówno samych dźwięków jak sceny; i może zjawiać się na wielkiej scenie, nawet holograficznej; może także posiadać tej sceny odpowiednią perspektywę. A mimo to przetwornik PrimaLuny dobitnie uświadamiał, że to jeszcze nie wszystko. – Ależ czego może jeszcze brakować przy wszystkich tych atrybutach? – zdziwi się zaskoczony czytelnik. Ale jest coś takiego – tym czymś jest całościowa brzmieniowa aura, jaka towarzyszy muzyce jako swoiste tło i przede wszystkim poszerzenie jej obszaru. Mało, że ona się pojawia, ona potrafi być bardzo cenna i na dodatek bardzo złożona. A na dodatek negatywny – przeważnie wcale jej nie ma. Tego „nie ma” doświadczyć było można z lampami sprzedażowymi, a tego „bardzo jest” ze sterującymi Siemensa. Obszar muzycznego działania rozłożył się jak wachlarz: te same dźwięki, z tych samych utworów brane, rozciągały się, rozwarstwiały i drążyły przestrzeń w głąb o wiele bardziej. – Nie da się o tym powiedzieć inaczej, niż że było to świetne. Zjawił się nowy obszar działania, muzyka nabierała formy szerszej; przestrzeń zagarniana dźwiękami zyskiwała ewidentnie lepszą miąższość i stawała spójniejsza. Równolegle rosły możliwości analityczne i harmoniczna złożoność, a tak naprawdę, to one tak poszerzająco oddziaływały na przestrzeń. Więcej rozwarstwień, więcej składowych harmonicznych, szczegółów i relacji przestrzennych składało się na całościowy efekt widzenia muzyki większą i bogatszą.

Jedno do tego dodam, ale niebagatelne – nigdy sygnał muzyczny brany ze złącza USB nie brzmiał u mnie tak znakomicie. Dbał o to kabel USB Fidaty i na obu jego końcach iFi iPurifiery3, ale gros z całą pewnością robiła sama PrimaLuna wzbogacona o lepsze lampy.

Tych jednak jedna dopiero para została wymieniona, a co z pozostałymi dwiema? Sąsiednie sterujące ECC82 zmuszony byłem odpuścić, bo mam tylko jedną parę takich wychodzących ponad przeciętność, ale ona obsługiwała wzmacniacz słuchawkowy Ayona. Pozostawały prostowniki – i one są, wiem z doświadczenia, bardzo ważne. Mam parę najlepszych w historii GZ-34 Mullard z końca lat 50-tych, ale tych znowu nie użyłem, bo są dla mnie zbyt cenne. Nie mogłem ich narażać na przypadkowe uszkodzenie, gdyż są prawie nie do zdobycia. Owszem, spotyka się takie, ale tu się liczą roczniki i tych najstarszych nie ma. Alternatywą dla nich są w moim zbiorze GZ-33 Ampereksa z lat 40-tych, ale to lampy o minimalnie innej charakterystyce prądowej, więc też ich nie użyłem. Ale mam parę „big bottle” RCA i one poszły w ruch. (To nie są drogie lampy, takie za parę stówek.) Za wiele nie zdziałały, ale – tym razem już zgodnie ze znaną mi charakterystyką – dodały brzmieniowej elegancji, dorzuciły troszkę trzeciego wymiaru i całościowy obraz stał się wraz z ich wejściem do akcji jeszcze wyższej jakości. Przy sterujących Siemensa stał dużo bardziej ekscytujący, wręcz niezwykły, przy prostownikach RCA przybyło mu nieco kultury. Niewiele – tu trzeba oddać sprawiedliwość porządnym chińskim prostownikom – ale trochę całościowego sznytu od strony tych RCA przyszło.

Te lepsze lampy w połączeniu z wymienionymi technikami dały strzał rakietowy.

Odnośnie jeszcze cech podstawowych, jak oświetlenie, klimat, rzeźba. Wszystkie zgodne z arystotelesowską zasadą złotego środka, czyli żadnego ich ciążenia w którąś skrajność i wszystkie na poziomie szczytowym. Wszystkie też pracujące na rzecz cechy głównej – tworzenia owej nadprzeciętnie rozbudowanej architektury dźwięku oraz szerszego zakresu tego dźwięku oddziaływania.

 

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

13 komentarzy w “Recenzja: PrimaLuna EVO 100 Tube DAC

  1. Sławek pisze:

    Zalety w punktach:
    Komplet cyfrowych wejść – no jaki to komplet bez I2S?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Trzykablowego BNC też nie ma, ale to nie są często używane transmisje.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak przy okazji – Ayon Stratos ma I2S, ale po AES/EBU gra o wiele lepiej.

        1. Sławek pisze:

          No właśnie – zapomniałem o AES/EBU – ale to przecież jest – i co gra lepiej od I2S?
          Panie Piotrze – a jak Pana zdaniem co lepsze I2S na HDMI czy RJ45?

  2. Piotr Ryka pisze:

    Porównywałem różne złącza w Stratosie i Sigmie. W Stratosie kolejność: 1) 3 x BNC, 2) AES/EBU, 3) I2S; a w Sigmie (która nie ma 3 x BNC): 1) I2S, 2) AES/EBU. Jak widać, różnie bywa.

  3. Marcin pisze:

    Witam,

    Chciałbym zapytać o iOne – czy dalej podtrzymuje Pan swoje zdanie co do tego, że jako konwerter USB->Coax spisuje się on bardzo dobrze? Jeśli tak, to czy warto np zaopatrzyć się w DAC bez wejścia USB, ale z Coaxem, jeśli ten DAC jest z pierwszej ligi brzmieniowej (jak np Berkeley Alpha DAC)?

    Przy okazji – miał Pan styczność z DACiem od Berkeley’a?

    Pozdrawiam i zdrowia życzę!
    Marcin

    1. Marcin pisze:

      Może powyższy wpis źle ubrałem w słowa, ale z grubsza chodzi mi o to, czy iOne zastąpi brak wejścia USB w DACu z wysokiej ligi i czy zrobi to na odpowiednio wysokim poziomie? Uprzejmie proszę o komentarz.

      Pozdrawiam

      1. Piotr Ryka pisze:

        Zastąpi.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Spisuje się bardzo dobrze, a tym lepiej, że przed nim iUSB3.0 z kablem Gemini3.0, a za nim koaksjalny Tellurium Q Black Diamond. Drogie kable, ale co robić?

      1. Adam M pisze:

        Co robic? Ze tak się wtrace – zamienić powyzsze ustrojstwa (jezeli slucha Pan z komputera) na sreamer z dobrym zasilaczem oparty chociażby na rabsbery pi i z wyjściem coax. Cenowo moze nawet będzie taniej. Tez mialem komplet ifi, iUSB3.0 uwazam za szczególnie udany produkt, jednak calosc nie ma porównania do dedykowaneego steamera, pozdrawiam

        1. Piotr Ryka pisze:

          Tak, dobry streamer jest OK, ale muszę mieć też taki zestaw do testów.

          1. Adam M pisze:

            A o tym nie pomyślałem…
            🙂

        2. Sławek pisze:

          Słusznie, popieram!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy