Recenzja: PrimaLuna EVO 100 Tube DAC

  A dokładniej: PrimaLuna EvoLution EVO 100 Tube Digital AnaLogue Converter – tak brzmią napisy zdjęte z frontonu świeżej daty (premiera 2019) przetwornika D/A, założonej w 2003 holenderskiej manufaktury PrimaLuna. Manufaktury, dodajmy, skoncentrowanej na sprawach lampowych; jej założyciel, inżynier Herman van den Dungen, jest entuzjastą opartych na nich rozwiązań.

Mając (jak, miejmy nadzieję, wszyscy) cel główny w wysokiej jakości, stara się PrimaLuna dostarczać wyrobów szczególnie wybijających się w kategoriach relacji cena/jakość, co najmniej trzykroć tańszych od jakościowych odpowiedników konkurencji. Wszystko to dzięki z jednej strony realizacji produkcji w Chinach, z drugiej wyposażaniu ich w szereg rozwiązań ten stan gwarantujących i pogłębiających, jak wyliczone na stronie producenta: technika Adaptive AutoBias, obwody AC Offset Killer, układy BTI (Bad Tube Indication) i SoftStart, okablowanie point-to-point, ceramiczne gniazda lampowe, potencjometry Alps, kondensatory foliowe SCR, terminale głośnikowe WBT, pozłacane gniazda sygnałowe RCA, wysokiej jakości wzmacniacze słuchawkowe, dedykowane wyjście subwoofera, przełączany tryb triode/ultralinear, firmowe transformatory wyjściowe, zdalne sterowanie i ręcznie polerowane obudowy. Jedno i drugie – te technologie i Chiny – sprawia, że przy cenach do góra kilku tysięcy dolarów odtwarzacze, przetworniki, przedwzmacniacze i wzmacniacze PrimaLuny to urządzenia rasowe, przedstawiciele high-endu. A także wszystkie lampowe – od tego nie ma wyjątku. Lampowe nawet maksymalnie, o czym opisując nasz tytułowy przetwornik prędko się przekonamy.

Odnośnie samej PrimaLuny jeszcze można dorzucić, że prędko zrobiła karierę, w szczególności za Oceanem, gdzie od samego początku wspierał jej poczynania prężny dystrybutor Kevin Deal, o którym należy nawet stwierdzić, iż stał się drugim ojcem założycielem przedsięwzięcia – działał bowiem nie tylko jako świetnie radzący sobie sprzedawca, ale też wniósł istotny wkład w projektowanie urządzeń, do czego, jako wybitny znawca techniki lampowej, był predysponowany i z czego ochoczo skorzystał.

Sprawy dla PrimaLuny układały się też pomyślnie w wymiarze całkowicie ogólnym. Faktem jest, że jej sztandarowe hasło nawrotu do techniki lampowej rzucił w Pradze o wiele wcześniej, bo jeszcze we wczesnych latach 90-tych, Alesa Vaic i jego lampowa manufaktura, ale faktem też jest, że tyczyło to wówczas dużych triod, z 300B, 320B i 2A3 na czele. Natomiast mniejsza technika lampowa, w sensie szerokiego użycia małych triod i innych lamp mniejszego kalibru, to w szerszym wymiarze dopiero rok 2000 i powstanie firmy ModWright Instruments, Inc., specjalizującej się w takich układach. W ten nurt PrimaLuna weszła świadomie jako jedna z pierwszych i z pełnym zaangażowaniem. Śmiało można powiedzieć, że nie musiała tego żałować.

Budowa, estetyka, obsługa

Jak lampy, no to lampy.

  Nie wiem czy słusznie jest mówić, że dziś na przetworniki panuje moda. Raczej należałoby stwierdzić, iż są dziś gwałtowną potrzebą. Małe, średnie i duże audio bardzo ich potrzebuje, pomimo coraz silniejszego nawrotu do analogu źródłowego – do gramofonów i magnetofonów. Pomimo wielkiej obfitości konwerterów cyfrowo analogowych o najróżniejszych rozmiarach i kształtach – od wielkości pendrajwa, po wielkie jak pół kaflowego pieca –  tytułowego wyrobu PrimaLuny nie pomylimy z żadnym innym. Raz, że w mniej często spotykanym układzie rozwija obrys bardzie w głąb aniżeli wszerz; dwa, że ma na pokładzie liczniejsze niż zwykle lampy; trzy, że ich osłonę  specyficzną, sobie tylko właściwą. Z ćwierci koła wyciętym łukiem osłaniającą bocznymi szybkami i metalowymi żebrami frontu (identycznymi kolorystycznie jak reszta, która może być srebrna bądź czarna), czeredę sześciu szklanych baniek: dwóch ECC83, dwóch ECC82 i pary GZ-34. Sama zatem klasyka; dwie pary najpopularniejszych małych triod i najpopularniejsze prostowniki. Aż tyle ich, ponieważ urządzenie pracuje nie tylko w trybie stricte lampowym, ale też w trybie dual mono, więc każda dwójka rozszczepia się na obsługę lewego i prawego kanału. Te kanały są w dużej mierze rozdzielone w całym torze sygnału, co nie oznacza, że przetwornik ma postać symetryczną; wyjście analogowe jest tylko jedno i ma postać pary złoconych gniazd RCA. Pełna natomiast obfitość wejściowych przyłączy cyfrowych – jest koaksjalne RCA, jest trójbolcowe  AES/EBU, jest i optyczny TOSLINK, a także obowiązkowe USB. Prócz tego z tyłu jest tylko gniazdo zasilania, a na lewej ściance bocznej, opodal  frontu, włącznik główny oraz  na samym tym froncie cztery przyciski  aktywacji wejść i dwa, jeden nad drugim, wąskie z dużych pikseli wyświetlacze, świecące w ładnie stonowanej i odcieniowo przyjemnej zieleni. Pracują niczym jeden – górny wyświetla nazwę aktywnego wejścia (np. „COAX”), dolny narzuconą z poziomu sterownika częstotliwość próbkowania (np. „192 KHZ”). Gdzie maksymalny jej poziom to dla sygnału PCM 192 kHz/24-bit, a dla DSD próbkowanie podwójne 128 (jedynie dla wejścia USB) – przetwornik nie obsłuży wyższych.  Odnośnie tego wszystkiego dwie dodatkowe uwagi. Pierwsza tycząca tych dwóch wyświetlaczy. Na zgrabnym, wąskim pilocie jest obok pięciu innych u samego dołu przyciski DISPLAY, którego jednokrotne użycie przygasza je o połowę, a dwukrotne wygasza całkiem. To mi się bardzo spodobało, zwłaszcza że z wygaszonymi dźwięk  staje się zrazu minimalnie lepszy, a po paru minutach lepszy jeszcze bardziej. Druga uwaga odnosi się do sterowników. Naszukałem się, ale na stronie producenta nie znalazłem i u dystrybutora też nie. Wygląda więc na to, że przetwornikowi PrimaLuny wystarczają sterowniki Windows, które sprawnie go wykrywają i nie powodują w trakcie użytkowania kłopotów.

Za sięgającą mniej więcej jednej trzeciej głębokości żebrowaną winietą z lampami i dwoma kondensatorami po bokach rozciąga się jednolity korpus z wąskimi szczelinami wentylacji, pół lśniąco na czerń w opisywanym przypadku pociągnięty. Wierzch, tył i boczki są z grubej blachy, a front z centymetrowej grubości płata aluminium – też czarny i elegancko szczotkowany.

Dużo lamp.

Lampy nie noszą oznaczeń własnych producenta a loga PrimaLuny, ale wiadomo, że są chińskie. Tym niemniej nie są byle jakie, tylko starannie selekcjonowane oraz starannie dobierane w pary, co może w jakimś stopniu nadganiać nie dość arystokratyczne ich pochodzenie. Tak właśnie jest w tym przypadku – sprzedażowy garnitur lamp spisywał się bardzo dobrze.

Oparcie dla konstrukcji to cztery grube walce gumowych nóżek z gładziutkim wykończeniem spodnim; nie mające pretensji do bycia jakimiś super pochłaniaczami drgań, ale to pochłanianie realizujące.

Przejdźmy do spraw stricte technicznych. Jeżeli komuś się wydaje, że zaawansowana technologia lampowa w przypadku PrimaLuny mieć będzie postać ascetycznej prostoty schematu przechodzącej w wewnętrzny pustostan, to trudno o błąd większy. Przetwornik jest naprany elektroniką, w tym masą większych i mniejszych kondensatorów oraz dwoma sercami. Te serca są tu najważniejsze, a każde ma różną genezę. Jedno wzięte zostało od zewnętrznego producenta i jest całkowicie klasyczne – to mający już swoje lata konwertujący układ scalony opracowany przez Burr-Brown i po przejęciu właścicielskim realizowany przez Texas Instruments. Chodzi o kość DSD 1792A, mającą odstęp szum-sygnał (S/N) równy aż 132 dB i rozdzielczość bitową 24-bit/192 kHz. Układ nienależący już do najnowszych (2003), ale ceniony za wyjątkową muzykalność, której nowsze takie kosteczki już tak znakomitej nie mają, toteż, dużo biegania wokół nich, ażeby jakaś była. Drugie serce to też każdemu przetwornikowi przynależna pompa czasu, czyli zegar. Ten jest z kolei własnego autorstwa PrimaLuny i całkiem wyjątkowy. Oparty bowiem o lampę, czyli mamy już siódmą. Nie widać jej – skrywa się głęboko wewnątrz i na dodatek jest malutka – to zaprojektowana specjalnie dla oscylatorów rosyjska trioda wpisana w wyjątkowy na światową skalę układ PrimaLuna SuperTubeClock ™. (Dla dociekliwych gruntowny opis tutaj). W skrócie zaś – taki zegar pozwala na eliminację z sygnału różnego rodzaju zakłócających szumów, przekładających się nie na słyszenie szumu jako takiego, tylko nie dosyć wyraźny i zniekształcony dźwięk. Czystość i wierność brzmieniowa płynące z PrimaLuna EvoLution EVO 100 mają więc być wyjątkowe – wyjątkowe naprawdę. Nie bójmy się przy tym o tę lampę – jej żywotność to circa dziesięć lat i jest na dodatek taniutka. (Takich samych używa iFi i są naprawdę groszowe.)

To jednak dalece jeszcze nie wszystko, co stać ma za wyjątkowym brzmieniem holenderskiego przetwornika. Aż jedenaście obwodów składa się na realizację procesu zasilania, na etapie końcowym którego obsługę zapewniają dwa transformatory toroidalne, robione specjalnie na zamówienie PrimaLuny. Ich specjalność obejmuje przy tym wyposażenie dodatkowe w układy AC Offset Killer, dzięki którym prądowa jakość sygnału dźwiękowego ma być zdecydowanie lepsza w sytuacjach słabej jakości prądu z gniazdka, a także lepsza w ogóle. Dołącza do tego montaż point-to-point, markowe podzespoły i drugi wewnętrzny konwerter – kość XYLINX Spartan – zamieniająca zaszumiony i obarczony dużym jitterem sygnał wejściowy USB na dużo lepszy S/PDIF, co dokonuje się jeszcze przed ostatecznie zabijającym jitter obrobieniem przez PrimaLuna SuperTubeClock ™. Na kolejnym etapie od małej lampki zegara pałeczkę przejmują pozostałe, a że lampy to lepsza melodyka, tego raczej nie muszę tłumaczyć. Na koniec jeszcze wspomniane transformatory… – w połączeniu z wyjątkowo muzyczną kością DAC powinno dziać się rzeczywiście nietuzinkowo.

Ale nie takich naj, toteż można poszukać lepszych.

Całość jest spora (28 x 19 x 40,5 cm) i ciężka (13 kg). Prezentuje się efektownie (te lampy za grubymi prętami o rzadkim rozstawieniu wyglądają o wiele lepiej niż w najczęściej spotykanych siatkowych klatkach.) Firma za tą całością stojąca też ma już swoją renomę, a konstrukcja lampowa otwiera drogę do dalszych popraw. Albowiem prawdą jest, że selekcjonowane chińskie lampy ze standardowej produkcji mogą być całkiem dobre, ale zarazem prawdą inną, że topu topów nie sięgną. Cena to trochę ponad 14 tysięcy, czyli dosyć typowa dla przetworników z wyższej półki. Wszakże zostało obiecane, że jakością mierzyć się będzie w jej trzykrotność, co nam winduje sprawę do ponad czterdziestu tysięcy. A taka jest właśnie cena też lampowego Ayona Stratos – i to już nie przelewki.

Odsłuch

Z tyłu już nielampowe czasy – przyłącza wejściowe są cyfrowe.

  Jako miłośnik lamp i posiadacz pewnego ich zasobu nie poprzestałem na tych chińskich, mimo iż jeden z kolegów recenzentów napisał w swojej recenzji EVO 100, że próbowanie poza sprzedażowych wykracza poza obowiązki testera. O tych innych jednak za moment, a najpierw coś o podstawowych i całym urządzeniu – jak je dają.

Z własnym garniturem lampowym przetwornik przedstawił się jako przede wszystkim muzykalny, co jednocześnie było zaskoczeniem i nim nie było. Gdyż z jednej strony nie powinno być – właśnie wałkowaliśmy sprawę zaplecza technicznego, mającego wygenerować muzykalność zgoła niezwykłą, jednakże z drugiej strony ja tanie chińskie lampy dobrze znam i one muzykalnością nie grzeszą. Niekoniecznie są przy tym zaraz szczypiące, niemniej za oschłe, niedostatecznie rozwinięte melodycznie, za mało harmoniczne i za płaskie przestrzennie. Najbardziej się tu potwierdziło to ostatnie – przestrzenność była co najwyżej dobra. Niemniej gdy chodzi o płynność, głębię brzmienia i radzenie sobie z wszelkimi ostrościami, to pod tymi względami było więcej niż dobrze i tak grających zwykłych chińskich lamp nie słyszałem. (Za wyjątkiem własnych 350B Valve Art.)

Momentalnie nasunęło się też porównanie z bardzo podobnie kosztującym przetwornikiem Ayon Sigma, a także trzykroć droższym, przywoływanym przed chwilą Ayonem Stratos. Te też pochodzą do firmy dołączającej na najwcześniejszym etapie do wtórnej lampowości, choć lampy swe, także liczne, w obudowach skrywają. Różnice były ewidentne: obie propozycje Ayona to dźwięk bardziej chropawy, osadzany w ciemniejszych sceneriach, też bardziej dynamiczny i kontrastowy, natomiast faktycznie mniej melodyjny. Różnice zaś między tańszą Sigmą a droższym Stratos to zdolności analityczne, precyzja wykończenia form, siła dynamiki i przede wszystkim umiejętność obrazowania 3D. Flagowy przetwornik Ayona jest w tych wszystkich aspektach tak wybitny, że trudno mu dorównać, ale domaga się otoczenia torem zdolnym poskromić jego drapieżność, wynikającą z rysowania ostrych konturów i operowania jaskrawym światłem. To jest do zrobienia, sam doskonale nad tym panowałem, wszakże to nie jest dziecinnie łatwe. Dziecinnie natomiast łatwa jest aplikacja PrimaLuna EvoLution. To urządzenie bardzo przyjazne, zupełnie nie wymagające oswajania. Co mnie najbardziej zdziwiło w sytuacji tych tanich chińskich lamp, chociaż już urządzenia Vincenta na zeszłorocznym i poprzednim AVS pokazały, że dawna ostrość chińskich baniek należy do przeszłości. Tym niemniej elegancja i głębia dźwięku PrimaLuny przeszły oczekiwania, takich się nie spodziewałem. Przyzwyczajony do obcowania z Ayonami prędzej tego, że zapewnienia o nadzwyczajnej muzykalności są typowym marketingowym gadaniem, a rzeczywistość i tak ugryzie. Tymczasem nic z tych rzeczy, ząbki całe schowane. A i to jeszcze powiedziane nie dość– muzykalność holenderskiego przetwornika okazała się rzeczywiście nadprzeciętna – głębokie, powłóczyste, nasycone i falujące brzmienia są jego modus operandi. Zarazem nie można powiedzieć, by dynamicznie czy pod względem szczegółowości odbiegał. Fakt – nie grał tak dynamicznie jak Stratos, ani nawet jak Sigma, ale ogólnie dynamicznie i w pełni szczegółowo, choć szczegółowość nie była dominantą, a tylko wplatała się w muzykalność. Jedynie zatem obrazowanie 3D odstawało wyraźnie od obrazowania Stratosa, no ale w kontrze do tego ta muzykalność i za nią owa łatwość. Łatwość wstawiania w tor i samego słuchania – niekonieczność poszukiwania wyjątkowo pasujących kabli po obu stronach i następującego po wylotowych wzmacniacza.

Rozważmy teraz za i przeciw takiego stanu rzeczy. Nie wiem jak innych, ale mnie kąsanie dźwiękiem drażni najbardziej. Może dlatego, że w dawniejszych, ale nie bardzo zamierzchłych czasach audiofilskiej historii – na wieloletnim etapie zmagań pomiędzy odejściem od analogu, a wypracowaniem dźwięku cyfrowego mogącego faktycznie zadowalać – owo kąsanie potrafiło dać się we znaki, odbierać chęć słuchania. Stawiając przed sobą nieznane urządzenie, człowiek dosłownie drżał z obawy, czy nie okaże się wściekłym psem i zaraz nie pogryzie. I ulga, kiedy nie, ale nierzadko gryzło. Opisywana PrimaLuna EvoLution EVO 100 stanowi całkowite przeciwieństwo gryzących i żywy (że się tak wyrażę) dowód na to, że da się zrobić z cyfr muzykę. Na tym etapie – etapie lamp sprzedażowych – już w pełni niczym rzeczywiście analogową, ale jeszcze nie w całej pełni rozwiniętą przestrzennie, co porównanie do Stratosa uświadamiało. To jego był z kolei atut, ale obarczony wspomnianą koniecznością szukania odpowiedniego towarzystwa i tę jeszcze, dodatkową mający słabość, że lamp wymiana po części w jego wypadku niemożliwa, ponieważ zamienniki nie istnieją – rosyjskie 6H30 nie tylko lepszych, ale w ogóle żadnych odpowiedników nie mają. Natomiast lampy prostownicze można zastąpić lepszymi, ale sam użytkownik tego nie zrobi, a w każdym razie nie radzę. Trzeba dokładnie wiedzieć, jakich użyć, a poza tym tkwią głęboko w czeluściach obudowy. Odnośnie zaś samego wyważania, to jak mówiłem: trzykrotnie droższy Ayon jest dynamiczniejszy, żywszy, bardziej kontrastowy oraz bardziej 3D, a PrimaLuna spokojniejsza i elegantsza melodycznie. Dajmy jej teraz lepsze lampy.

Lampy nie tylko w PrimaLunie. To coraz szersza moda. I słusznie.

Zabieg zacząłem od wymiany ECC83 sprzedażowych na Siemensy z początku lat 60-tych, którym możemy przyczepić etykietę z ceną 2400 PLN. Znaczny zatem wydatek, ale gdzie tam jeszcze do cenowego ścigania się z trzykrotnością.  (Dokładniej licząc, wzrost wartości o niecałe siedemnaście procent.) Zastanawiałem się przy tym, czy sięgnąć po te Siemensy, czy może nieco tańsze, ale z tej samej górnej półki jakościowej i nieco starsze Tung-Sol, w odwodzie mając jeszcze lepsze Mullard ECC83 „long anode”. Wyleciałyby te Siemensy z ceramicznych gniazd PrimaLuny tak samo szybko jak w nie weszły, gdyby się nie raczyły sprawdzić. No ale się sprawdziły. Z zaskakującą przy tym puentą, bo znałem je z własnego przedwzmacniacza jako przede wszystkim pełnym i gładkim dźwiękiem grające, zaraz potem przestrzenne. Tymczasem w przetworniku PrimaLuny pokazały inną naturę: potężnie uderzyły w analityczną strunę, na niej rozbudowując przestrzenność. A ja się, głupi, bałem, że będą podwajały – i zamiast komplementarnie działać, jeszcze docisną analogowość, niewiele dając ponad. Podziało się całkiem inaczej i zaskoczenie się ścigało z wzmożoną satysfakcją. Dopiero teraz, przy tych lampach, mogłem faktycznie zakosztować obiecywanych nadzwyczajnych smaków dawanych przez lampowy zegar. Dźwięk wyszlachetniał i zmienił formę; z po prostu analogowego (nic z tej analogowości nie tracąc) stał się wielowarstwowy. To jest trudne do opisania, zazwyczaj nikt się za taki opis nie bierze. A kiedy rzecz nie jest opisowo utarta, kiedy trafiamy na nią pierwszy raz, przeważnie zjawia się zwątpienie, czy autor wie, co pisze. Pomimo to spróbuję.

Muzyka, nawet tak świetnie realizowana przez aparaturę odtwórczą, że wystawianie najwyższych ocen wydaje się oczywistością, prawie nigdy nie zjawia się w formie odpowiednio włożonej w przestrzeń. Może być już trójwymiarowa i ta trójwymiarowość może tyczyć zarówno samych dźwięków jak sceny; i może zjawiać się na wielkiej scenie, nawet holograficznej; może także posiadać tej sceny odpowiednią perspektywę. A mimo to przetwornik PrimaLuny dobitnie uświadamiał, że to jeszcze nie wszystko. – Ależ czego może jeszcze brakować przy wszystkich tych atrybutach? – zdziwi się zaskoczony czytelnik. Ale jest coś takiego – tym czymś jest całościowa brzmieniowa aura, jaka towarzyszy muzyce jako swoiste tło i przede wszystkim poszerzenie jej obszaru. Mało, że ona się pojawia, ona potrafi być bardzo cenna i na dodatek bardzo złożona. A na dodatek negatywny – przeważnie wcale jej nie ma. Tego „nie ma” doświadczyć było można z lampami sprzedażowymi, a tego „bardzo jest” ze sterującymi Siemensa. Obszar muzycznego działania rozłożył się jak wachlarz: te same dźwięki, z tych samych utworów brane, rozciągały się, rozwarstwiały i drążyły przestrzeń w głąb o wiele bardziej. – Nie da się o tym powiedzieć inaczej, niż że było to świetne. Zjawił się nowy obszar działania, muzyka nabierała formy szerszej; przestrzeń zagarniana dźwiękami zyskiwała ewidentnie lepszą miąższość i stawała spójniejsza. Równolegle rosły możliwości analityczne i harmoniczna złożoność, a tak naprawdę, to one tak poszerzająco oddziaływały na przestrzeń. Więcej rozwarstwień, więcej składowych harmonicznych, szczegółów i relacji przestrzennych składało się na całościowy efekt widzenia muzyki większą i bogatszą.

Jedno do tego dodam, ale niebagatelne – nigdy sygnał muzyczny brany ze złącza USB nie brzmiał u mnie tak znakomicie. Dbał o to kabel USB Fidaty i na obu jego końcach iFi iPurifiery3, ale gros z całą pewnością robiła sama PrimaLuna wzbogacona o lepsze lampy.

Tych jednak jedna dopiero para została wymieniona, a co z pozostałymi dwiema? Sąsiednie sterujące ECC82 zmuszony byłem odpuścić, bo mam tylko jedną parę takich wychodzących ponad przeciętność, ale ona obsługiwała wzmacniacz słuchawkowy Ayona. Pozostawały prostowniki – i one są, wiem z doświadczenia, bardzo ważne. Mam parę najlepszych w historii GZ-34 Mullard z końca lat 50-tych, ale tych znowu nie użyłem, bo są dla mnie zbyt cenne. Nie mogłem ich narażać na przypadkowe uszkodzenie, gdyż są prawie nie do zdobycia. Owszem, spotyka się takie, ale tu się liczą roczniki i tych najstarszych nie ma. Alternatywą dla nich są w moim zbiorze GZ-33 Ampereksa z lat 40-tych, ale to lampy o minimalnie innej charakterystyce prądowej, więc też ich nie użyłem. Ale mam parę „big bottle” RCA i one poszły w ruch. (To nie są drogie lampy, takie za parę stówek.) Za wiele nie zdziałały, ale – tym razem już zgodnie ze znaną mi charakterystyką – dodały brzmieniowej elegancji, dorzuciły troszkę trzeciego wymiaru i całościowy obraz stał się wraz z ich wejściem do akcji jeszcze wyższej jakości. Przy sterujących Siemensa stał dużo bardziej ekscytujący, wręcz niezwykły, przy prostownikach RCA przybyło mu nieco kultury. Niewiele – tu trzeba oddać sprawiedliwość porządnym chińskim prostownikom – ale trochę całościowego sznytu od strony tych RCA przyszło.

Te lepsze lampy w połączeniu z wymienionymi technikami dały strzał rakietowy.

Odnośnie jeszcze cech podstawowych, jak oświetlenie, klimat, rzeźba. Wszystkie zgodne z arystotelesowską zasadą złotego środka, czyli żadnego ich ciążenia w którąś skrajność i wszystkie na poziomie szczytowym. Wszystkie też pracujące na rzecz cechy głównej – tworzenia owej nadprzeciętnie rozbudowanej architektury dźwięku oraz szerszego zakresu tego dźwięku oddziaływania.

 

 

 

Podsumowanie

Zbierzmy to w całościowy obraz. Przetwornik PrimaLuna EvoLution EVO 100, tak samo jak każdy inny, ma przeistaczać ciągi cyfr w muzyczne fale. Co wszystkie sprawne umieją, inaczej by nie działały. Ale każdy to umie po swojemu, a clou skupia się w tym, żeby to „po swojemu” jak największej liczbie użytkowników jak najbardziej się podobało. Gdy o to chodzi, śmiało można zakładać, że podobało się będzie tym większej i tym bardziej, im z tych wyjściowych cyfr wyciśnie się więcej energii i prawdziwego muzycznego kształtu. Odnośnie pierwszej kategorii, obiecywana przez PrimaLunę równość względem  innych kosztujących trzy razy tyle jest nieco dyskusyjna. Generalnie nie umiem powiedzieć, bo nie znam całego rynku, ale spośród sobie znanych urządzeń od razu mogę wskazać dCS Bartoka, Metronome C3A Signature  i Ayona Stratos jako przykłady bardziej dynamicznych. Inaczej jednak wygląda sprawa odnośnie kategorii drugiej, zwłaszcza gdy podrasujemy dzieło PrimaLuny choć trochę lepszymi lampami.  Gdy chodzi o budowanie muzycznego autentyzmu, holenderski przetwornik z pewnością nie ustępuje. Posiada przy tym własny zasób walorów, można powiedzieć – swój styl. Nie stara się maksymalnie wyostrzać obrazu, prowadzić go na skraj przerysowania. Super wyraźne kontury i do maksimum ożywiana dzięki femtosekundom z zegara przestrzeń, to nie jest jego droga. Kontury są wyraźne, a przestrzeń w pełni ożywa – i towarzyszy temu też dobra, nawet więcej niż dobra dynamika. Czar główny płynie jednak skądinąd – od rozbudowy dźwięku. Od tworzenia go z większej ilości składowych, większego obszaru zaangażowanego w jego kreację i większego obszaru jego ekspresji. Bardziej wieloskładnikowy i szerszy, a także szerzej się niosący, przy jednoczesnym muzycznym autentyzmie szczytowego poziomu, staje się niewątpliwie co najmniej równoważnikiem dla dźwiękowych produkcji przetworników oferujących jeszcze lepszą dynamikę i większy nacisk na ekspozycję szczegółów.

Dochodzi do tego rzecz równie cenna, będąca kolejnym atutem – PrimaLuna EvoLution EVO 100 lepiej od konkurencji radzi sobie z sygnałem USB. Gdy inne przetworniki lepiej (chociaż nieznacznie) spisywały się pobierając sygnał przyłączem koaksjalnym (poprzez konwerter iFi iOne współdziałający z iUSB3.0 zasilanym kablem Gemini), PrimaLuna okazała się lepsza (też nieznacznie) czerpiąc sygnał z uniwersalnej magistrali systemowej.  To ważne, ponieważ zawdzięcza to własnemu konwerterowi wbudowanemu, a to przekłada się na niższe koszty w dążeniu do optimum.

Ogólnie zatem można przyjąć, że obietnica spełniona. Kosztujący czternaście tysięcy z hakiem przetwornik PrimaLuny z dodatkiem za parę tysięcy lepszych lamp dorównał konkurentom trzykroć droższym. Dorównał przy tym po swojemu – muzykę konstruował inaczej. Ale na pewno nie gorzej, słuchałem z takim samym zaangażowaniem. Na dodatek owa lampowa „muzyka Luny” jest łatwostrawna, co w przypadku źródeł nie będących analogowymi z urodzenia rzadko łączy się z efektownością zdolną aż fascynować. Najczęściej zdarza się, że albo dostajemy muzykę łatwostrawną, ale cokolwiek nudnawą, albo fascynującą, ale już nie tak łatwą. Ta druga jest na pewno lepsza, przynajmniej według mej opinii, ale najlepiej mieć dwa w jednym, i to nam daje PrimaLuna.

 

W punktach:

Zalety

  • Przyjazna muzykalność.
  • Już z zakupowymi lampami wysoka jakość wszystkich aspektów brzmieniowych.
  • Zastosowanie lepszych lamp budzi drzemiący potencjał.
  • Wraz z nimi muzyczne obrazowanie na miarę prawdziwego objawienia.
  • W tym przede wszystkim niespotykane na tych poziomach cenowych rozwarstwienie dźwięku.
  • Jego rozmiary przestrzenne.
  • I skalę oddziaływania.
  • Jako suma tych zjawisk muzyka równocześnie lepiej niż zazwyczaj rozbita na składowe.
  • A jednocześnie też lepiej niż zazwyczaj ukazana jako ich suma.
  • Towarzysząca temu pełna analogowość.
  • I w ślad za nią pełna łatwość implementacji w tory oraz łatwość słuchania, pomimo takiej złożoności.
  • Kompletny brak zniekształceń nawet ze złącza USB.
  • To złącze USB jako źródło sygnału spisujące się lepiej od innych, co jest ewenementem.
  • Wszystkie cechy anatomiczne muzyki na poziomie high-end.
  • Stuprocentowy naturalizm.
  • Żadnych podostrzeń, przerysowań, wyobcowującego pogłosu.
  • Dual mono.
  • W pełni lampowa obróbka sygnału.
  • Zegarowe sui generis – wyjątkowy moduł PrimaLuna SuperTubeClock ™.
  • Klasyczna kość DSD 1792A, znana z najlepszej muzykalności.
  • Aż jedenaście obwodów zasilania.
  • Specjalne transformatory z modułami AC Offset Killer.
  • Gatunkowe podzespoły.
  • Komplet cyfrowych wejść.
  • Wygodny pilot.
  • Estetyka projektowa, materiałowa i wykończeniowa.
  • Bardzo dobry stosunek jakości do ceny.
  • Ogromny potencjał rozwojowy wraz z lepszymi lampami.
  • Renomowany producent.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Dual mono nie oznacza w tym wypadku gniazd symetrycznych.
  • Bez lepszych lamp daleko do wykazania pełni umiejętności.
  • Osobne przetworniki w każdym kanale zdziałałyby jeszcze więcej.
  • Dynamika jest bardzo dobra, ale w obranym za cel przedziale „czterdzieści tysięcy plus” są pod jej względem lepsi.

 

Dane techniczne:

  • Wejścia: USB, AES/EBU, Coax, Optical (PCM 16-bit-24-bit/44.1 kHz-192 kHz; DSD64 i DSD128 (tylko USB).
  • Wyjście 1 x RCA.
  • DAC: PCM1792A z nadpróbkowaniem  24bit/192kHz plus Texas Instruments (Burr Brown) SRC4192.
  • Lampy: 2 x 12AX7, 2 x 12AU7, 2 x 5AR4.
  • Wymiary: 28 x 19 x 40,5 cm.
  • Waga: 13 kg.
  • Cena: 14 260 PLN 

 

System:

  • Źródła: PC, Ayon CD-T II.
  • Przetworniki: Auralic Vega G2, Ayon Sigma & Stratos, PrimaLuna EVO 100.
  • Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head, Ayon HA-3.
  • Słuchawki: Meze Empyrean (kabel Tonalium-Metrum Lab), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab) .
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Zingali Client Evo 3.15.
  • Kable USB: Fidata HFU2 Series USB, iFi Gemini ‘+ iUSB3.0
  • Kabel LAN: Fidata LAN HFCL Series.
  • Kabel koaksjalny: Tellurium Q Black Diamond.
  • Konwerter: iOne.
  • Interkonekty analogowe: Siltech Empress Crown, Sulek Audio & Sulek 6×9, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9500, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Power Base High End, Sulek.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

13 komentarzy w “Recenzja: PrimaLuna EVO 100 Tube DAC

  1. Sławek pisze:

    Zalety w punktach:
    Komplet cyfrowych wejść – no jaki to komplet bez I2S?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Trzykablowego BNC też nie ma, ale to nie są często używane transmisje.

      1. Piotr Ryka pisze:

        Tak przy okazji – Ayon Stratos ma I2S, ale po AES/EBU gra o wiele lepiej.

        1. Sławek pisze:

          No właśnie – zapomniałem o AES/EBU – ale to przecież jest – i co gra lepiej od I2S?
          Panie Piotrze – a jak Pana zdaniem co lepsze I2S na HDMI czy RJ45?

  2. Piotr Ryka pisze:

    Porównywałem różne złącza w Stratosie i Sigmie. W Stratosie kolejność: 1) 3 x BNC, 2) AES/EBU, 3) I2S; a w Sigmie (która nie ma 3 x BNC): 1) I2S, 2) AES/EBU. Jak widać, różnie bywa.

  3. Marcin pisze:

    Witam,

    Chciałbym zapytać o iOne – czy dalej podtrzymuje Pan swoje zdanie co do tego, że jako konwerter USB->Coax spisuje się on bardzo dobrze? Jeśli tak, to czy warto np zaopatrzyć się w DAC bez wejścia USB, ale z Coaxem, jeśli ten DAC jest z pierwszej ligi brzmieniowej (jak np Berkeley Alpha DAC)?

    Przy okazji – miał Pan styczność z DACiem od Berkeley’a?

    Pozdrawiam i zdrowia życzę!
    Marcin

    1. Marcin pisze:

      Może powyższy wpis źle ubrałem w słowa, ale z grubsza chodzi mi o to, czy iOne zastąpi brak wejścia USB w DACu z wysokiej ligi i czy zrobi to na odpowiednio wysokim poziomie? Uprzejmie proszę o komentarz.

      Pozdrawiam

      1. Piotr Ryka pisze:

        Zastąpi.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Spisuje się bardzo dobrze, a tym lepiej, że przed nim iUSB3.0 z kablem Gemini3.0, a za nim koaksjalny Tellurium Q Black Diamond. Drogie kable, ale co robić?

      1. Adam M pisze:

        Co robic? Ze tak się wtrace – zamienić powyzsze ustrojstwa (jezeli slucha Pan z komputera) na sreamer z dobrym zasilaczem oparty chociażby na rabsbery pi i z wyjściem coax. Cenowo moze nawet będzie taniej. Tez mialem komplet ifi, iUSB3.0 uwazam za szczególnie udany produkt, jednak calosc nie ma porównania do dedykowaneego steamera, pozdrawiam

        1. Piotr Ryka pisze:

          Tak, dobry streamer jest OK, ale muszę mieć też taki zestaw do testów.

          1. Adam M pisze:

            A o tym nie pomyślałem…
            🙂

        2. Sławek pisze:

          Słusznie, popieram!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy