Tak naprawdę nie mamy jednak prawa narzekać. Gdyby stała struktury subtelnej była choć odrobinę inna – nas by nie było nigdy-wcale. Gdyby Wszechświat się nie rozszerzał, materia i antymateria zanihilowałyby i zostało samo promieniowanie – jedynie faktowi rozszerzania z coraz większą prędkością zawdzięczamy niewyobrażalnie małą (jeden wolny proton na dziesięć miliardów par proton-antyproton) nadwyżkę materii nad antymaterią, z której to właśnie nadwyżki cały hołubiący nas kosmos – mgławice, gwiazdy, planety, księżyce. (Bez dużego księżyca na orbicie okołoziemskiej też by nas tutaj nie było.) Gdyby zaś oddziaływanie grawitacyjne miało siłę choć trochę zbliżoną do elektromagnetycznego, obiekty większe niż z paruset protonów zapadałyby się grawitacyjnie… Tego rodzaju korzystne z naszego punktu widzenia osobliwości można wyliczać bardzo długo i wespół składają się na fakt naszego istnienia w niszy tak niewyobrażalnie wąskiej, że to przekracza wszelkie pojęcie. Dlatego rad byłby Akwinata, zapoznając się z dorobkiem nauki współczesnej – obecność palca bożego byłaby dlań oczywista.
No ale, jak mówiłem, te wszystkie niezwykłości mają oprócz naszego istnienia także ów skutek uboczny, że kable zasilające słychać. Pośrednio wprawdzie, bo samym kablem możemy najwyżej postukać w podłogę, ale że zasilane różnymi kablami wzmacniacze czy przetworniki dobywają różnej jakości dźwięki, to niestety usłyszeć da się. Gorzej nawet – tego się nie da nie usłyszeć – co ma bolesne przełożenie na ekonomię i wygodę. Jakie to były kiedyś piękne czasy, gdy magnetofony, tunery i wzmacniacze miały, niczym dzisiejsze telewizory, zintegrowane kable klasy „gorszych nie ma” – i nikomu to nie przeszkadzało. A teraz jeden taki kabel potrafi kosztować więcej od wybitnego wzmacniacza, w niedawnym teście Lebena CS-1000P mieliśmy taką sytuację. Na uprzykrzający dodatek ta drożyzna potrafi być gruba, ciężka i sztywna.
Dwa są możliwe podejścia do sprawy, gdy budżet albo rozsądek stawiają twarde warunki: albo zupełnie zignorować sprawę i lekceważyć kable lepsze-droższe, albo poszukać lepszych-tanich. Nie tak tanich jak dawane gratis ze sprzętem, ale możliwie tanich. Szacując ową taniość możemy przyjąć, że dobrej klasy kabel zasilający, taki naprawdę dobry, to budżet siedmiu-ośmiu tysięcy. Przykładowo kosztujący siedem Hijiri Nagomi to przewód zasilający klasy top, przy którym można żyć z audiofilską świadomością, że lepsze to już szaleństwo. To samo można odnieść do kosztującego pięć tysięcy Sulek Audio Edia, który jest równie dobry, ale brzmieniowo nieco inny; a kiedy szukać jeszcze niżej, trafiamy na kosztujący trzy tysiące kabel zasilający Synergistic Research Blue, który naprawdę daje radę. Ale jest pewna firma z Kanady, którą zdążyliśmy już poznać, a której specjalnością są wyjątkowo dobre przewody o jeszcze niższych cenach. Ta firma to oczywiście tytułowa Luna Cables, której przewody głośnikowe i interkonekty z serii Gris wzięły za rok ubiegły nagrody w kategorii Golden Analog-Jakość Cena – i wzięły jak najbardziej słusznie. Tej firmy znów z najtańszej serii przybył się zrecenzować kabel sieciowy Gris Power i w nim teraz upatrywać będziemy okazji, miejmy nadzieję z powodzeniem.
Dwa słowa przypomnienia: Luna Cables to firma zza Atlantyku, ulokowana na obrzeżach Quebecku. Szczycąca się wchodzącym coraz bardziej w modę rustykalizmem i ekologicznym wzmożeniem, w ramach którego to podejścia do spraw natury ogólniejszej jej pracownią jest odrestaurowana XIX-wieczna stodoła, a same kable też nawiązują do dawnych, bardzo dawnych. Nie aż tak dawnych jak miejsce powstania, niemniej z pierwszej połowy XX wieku. Tu wtrącić trzeba, że są takich kabli entuzjaści, a sławne Western Electric także nimi słynęło. Te kable są z miedzianego drutu, który przez osiemdziesiąt lat zdążył się naturalnie zestarzeć, nie ma zatem potrzeby starzenia go w sposób sztuczny (jak to niektórzy praktykują). I zgodnie z panującą naonczas audiofilską modą jest owa naturalnie stara miedź w cienkiej powłoce cynowej – tin-plated copper to się z angielska nazywa. (Miedź, tak nawiasem, jest źródłowo znacznie starsza, bo podobnie jak złoto, pallad czy platyna powstaje wyłącznie w wybuchach supernowych, z której to wybuchowej przyczyny jej obecność w układzie słonecznym zawdzięczamy dwóm poprzedzającym nasze Słońce gwiazdom typu olbrzym, które jako supernowe wybuchły.) Stosuje się w dzisiejszych czasach takie autentycznie stare przewodniki tin-plated w kablach zewnętrznych oraz wewnątrz urządzeń, z reguły z doskonałym skutkiem. Luna Cables, zgodnie ze swym ekologicznym powołaniem, dorzuca do nich ekologiczny płaszcze zewnętrzny w postaci bawełnianego oplotu i pakuje w ekologiczne opakowania. Przyjrzyjmy się szczegółom.
W związku z recenzją, 3 pytania:
Czy warto inwestować w taki kabel do głośników półaktywnych (Avantgarde Zero TA XD)? Tam jest DSP, więc czy kabel jest coś w stanie poprawić?
Gdyby wziąć pod uwagę wszystkie kable, od których najlepiej zacząć zakupy: RCA, głośnikowe czy zasilające?
Pozdrawiam
Wydaje mi się (mogę się mylić), że najważniejsze będą kable głośnikowe. Natomiast odnośnie DSP, to nie ma tu ono nic do rzeczy – przecież też posiłkuje się prądem. W każdym razie pochodzący od Reimyo układ K2 z lepszym kablem zasilającym spisywał się lepiej.
Priorytet to interkonekt pomiędzy źródłem a przedwzmacniaczem / wzmacniaczem zintegrowanym – co się straci lub zostanie zniekształcone na początku z sygnału nie da się później przywrócić.
Mając Lunę i konsultując z innymi dwoma właścicielami mamy wspólne zdanie – Luna nie tyle rozjaśnia, ile ma problemy z wypełnieniem środka. Środek jest dość cienki w brzmieniu. Góra obfita, ale zaokrąglona, dół głęboki, wysoki środek świetnie współpracujący z górą, a niższy środek – no właśnie. Tam Luna ukazuje swoje braki. Brak ciężaru na gitarach powodujący nieznośną lekkość. Luna tylko dla systemów grających gęsto. Wtedy tak – rewelacyjny stosunek ceny do jakości. W innym przypadku niestety się nie sprawdzi.
Nie mogę potwi3erdzić ani zaprzeczyć, ponieważ zawsze dbam o to, by moje systemy grały gęsto. Niezależnie od używanych kabli ani w słuchawkach, ani w głośnikach gitary u mnie nie brzmią lekko, a co dopiero nieznośnie lekko. Czasami tylko bywają zbyt naprężone, co może się skądinąd podobać. A w jakich torach ta „nieznośna lekkość” gitar?