Recenzja: Luna Cables Gris Power

  Nie chce mi się po raz kolejny wracać do wyjaśniania, dlaczego kable zasilające na dźwięk wpływają. Tyle razy już o tym było, że mi się nie chce. Także do pomstowania nad tym, jak strasznie niektóre drogie. W tanich czy drogich prąd zmienny płynie, czyli tak naprawdę niczym dzwon bije raz w tę, raz w tę – ale w różnych przewodnikach i różnych izolacjach na tyle różnie, że ma to zaskakującą i przykrą konsekwencję, mianowicie da się tę różność usłyszeć. O ileż świat audiofila byłby prostszy i bardziej idący na rękę, gdyby tej konsekwencji nie było! Niechby ten prąd sobie wyprawiał w dowolnym przewodzie z dowolnego drutu dowolne harce, ale poniżej progu słyszalności! O ileż taniej tory audio można by wówczas składać! Ale nie… musi być słychać….

Tak naprawdę nie mamy jednak prawa narzekać. Gdyby stała struktury subtelnej była choć odrobinę inna – nas by nie było nigdy-wcale. Gdyby Wszechświat się nie rozszerzał, materia i antymateria zanihilowałyby i zostało samo promieniowanie – jedynie faktowi rozszerzania z coraz większą prędkością zawdzięczamy niewyobrażalnie małą (jeden wolny proton na dziesięć miliardów par proton-antyproton) nadwyżkę materii nad antymaterią, z której to właśnie nadwyżki cały hołubiący nas kosmos – mgławice, gwiazdy, planety, księżyce. (Bez dużego księżyca na orbicie okołoziemskiej też by nas tutaj nie było.) Gdyby zaś oddziaływanie grawitacyjne miało siłę choć trochę zbliżoną do elektromagnetycznego, obiekty większe niż z paruset protonów zapadałyby się grawitacyjnie… Tego rodzaju korzystne z naszego punktu widzenia osobliwości można wyliczać bardzo długo i wespół składają się na fakt naszego istnienia w niszy tak niewyobrażalnie wąskiej, że to przekracza wszelkie pojęcie. Dlatego rad byłby Akwinata, zapoznając się z dorobkiem nauki współczesnej – obecność palca bożego byłaby dlań oczywista.

No ale, jak mówiłem, te wszystkie niezwykłości mają oprócz naszego istnienia także ów skutek uboczny, że kable zasilające słychać. Pośrednio wprawdzie, bo samym kablem możemy najwyżej postukać w podłogę, ale że zasilane różnymi kablami wzmacniacze czy przetworniki dobywają różnej jakości dźwięki, to niestety usłyszeć da się. Gorzej nawet – tego się nie da nie usłyszeć – co ma bolesne przełożenie na ekonomię i wygodę. Jakie to były kiedyś piękne czasy, gdy magnetofony, tunery i wzmacniacze miały, niczym dzisiejsze telewizory, zintegrowane kable klasy „gorszych nie ma” – i nikomu to nie przeszkadzało. A teraz jeden taki kabel potrafi kosztować  więcej od wybitnego wzmacniacza, w niedawnym teście Lebena CS-1000P mieliśmy taką sytuację. Na uprzykrzający dodatek ta drożyzna potrafi być gruba, ciężka i sztywna.

Dwa są możliwe podejścia do sprawy, gdy budżet albo rozsądek stawiają twarde warunki: albo zupełnie zignorować sprawę i lekceważyć kable lepsze-droższe, albo poszukać lepszych-tanich. Nie tak tanich jak dawane gratis ze sprzętem, ale możliwie tanich. Szacując ową taniość możemy przyjąć, że dobrej klasy kabel zasilający, taki naprawdę dobry, to budżet siedmiu-ośmiu tysięcy. Przykładowo kosztujący siedem Hijiri Nagomi to przewód zasilający klasy top, przy którym można żyć z audiofilską świadomością, że lepsze to już szaleństwo. To samo można odnieść do kosztującego pięć tysięcy Sulek Audio Edia, który jest równie dobry, ale brzmieniowo nieco inny; a kiedy szukać jeszcze niżej, trafiamy na kosztujący trzy tysiące kabel zasilający Synergistic Research Blue, który naprawdę daje radę. Ale jest pewna firma z Kanady, którą zdążyliśmy już poznać, a której specjalnością są wyjątkowo dobre przewody o jeszcze niższych cenach. Ta firma to oczywiście tytułowa Luna Cables, której przewody głośnikowe i interkonekty z serii Gris wzięły za rok ubiegły nagrody w kategorii Golden Analog-Jakość Cena – i wzięły jak najbardziej słusznie. Tej firmy znów z najtańszej serii przybył się zrecenzować kabel sieciowy Gris Power i w nim teraz upatrywać będziemy okazji, miejmy nadzieję z powodzeniem.

Dwa słowa przypomnienia: Luna Cables to firma zza Atlantyku, ulokowana na obrzeżach  Quebecku. Szczycąca się wchodzącym coraz bardziej w modę rustykalizmem i ekologicznym wzmożeniem, w ramach którego to podejścia do spraw natury ogólniejszej jej pracownią jest odrestaurowana XIX-wieczna stodoła, a same kable też nawiązują do dawnych, bardzo dawnych. Nie aż tak dawnych jak miejsce powstania, niemniej z pierwszej połowy XX wieku. Tu wtrącić trzeba, że są takich kabli entuzjaści, a sławne Western Electric także nimi słynęło. Te kable są z miedzianego drutu, który przez osiemdziesiąt lat zdążył się naturalnie zestarzeć, nie ma zatem potrzeby starzenia go w sposób sztuczny (jak to niektórzy praktykują). I zgodnie z panującą naonczas audiofilską modą jest owa naturalnie stara miedź w cienkiej powłoce cynowej – tin-plated copper to się z angielska nazywa. (Miedź, tak nawiasem, jest źródłowo znacznie starsza, bo podobnie jak złoto, pallad czy platyna powstaje wyłącznie w wybuchach supernowych, z której to wybuchowej przyczyny jej obecność w układzie słonecznym zawdzięczamy dwóm poprzedzającym nasze Słońce gwiazdom typu olbrzym, które jako supernowe wybuchły.) Stosuje się w dzisiejszych czasach takie autentycznie stare przewodniki tin-plated w kablach zewnętrznych oraz wewnątrz urządzeń, z reguły z doskonałym skutkiem. Luna Cables, zgodnie ze swym ekologicznym powołaniem, dorzuca do nich ekologiczny płaszcze zewnętrzny w postaci bawełnianego oplotu i pakuje w ekologiczne opakowania. Przyjrzyjmy się szczegółom.

Budowa

Szary kabel i ćma.

Kabel Gris Power jest rzeczywiście mysio szary, kolorystycznie odpowiada zatem nazwie, którą nie próbuje nas zwodzić. Nie jest natomiast niczym mysi ogonek cienki – nie stwarza więc wrażenia, że prąd będzie musiał się przezeń przeciskać. To ma pewne znaczenie, ponieważ tak naprawdę prądowe pulsowanie odbywa się całe na powierzchni – tak zwany efekt naskórkowy bardzo utrudnia przepływ prądu poniżej górnej warstwy przewodnika. Dlatego większy przekrój o tyle jest istotny, że daje większą powierzchnię przepływu; a jeszcze większą zapewni splot wielożyłowy, o ile jego żyły odpowiednio zabezpieczymy przed wzajemnymi zakłóceniami. Z tym wszystkim mamy tutaj do czynienia – Luna Gris Power to w przypadku żył przewodzących dwa razy po dwadzieścia sześć przewodów z cynowanej miedzi o średnicy 16 Gague (1,291 mm wg specyfikacji kanadyjskiej), z których każda posiada izolację gumową z dodatkową funkcją tłumienia wibracji. (Przewód pod prądem zawsze drga.) Żyły gorąca i zimna są od siebie dodatkowo separowane izolującą i wytłumiającą warstwą dystansową, a całość ląduje w czteropłaszczowej izolacji, gdzie pierwsza warstwa to dielektrycznie nasączony pergamin, druga ekran miedziany, trzecia izolator gumowy, a czwarta wierzchni oplot z bawełny szarej. Wszystkie kończą swój bieg w kriogenicznie uszlachetnianych gniazdach amerykańskiego Wattgate z serii Audio Grade o rodowanych stykach, tak więc nie mamy do czynienia z żadnym skrajnym ubóstwem – przeciwnie, zarówno przewody jak wtyki są tu wysokogatunkowe. Suma – w postaci szarego kabla z czarnymi końcówkami – jest średnio gruba i średnio sztywna; potrzeba będzie trochę centymetrów, by Luna Gris Power odgiął się ku dołowi za sprzętem albo wziął pełny zakręt. Ale nie jakoś szczególnie dużo.

Właściwa izolacja (rodzaj i ilość warstw) to oczywiście sprawy ważne i w praktyce konstrukcyjnej wymagające czasochłonnych testów, jednakże bronią główną i potencjalnym czynnikiem przewag jest w kablach Luny ta pochodząca z dawnych czasów cynowana miedź, której zbawienne wpływy na brzmienie mieliśmy już okazję poznać w interkonekcie i kablu głośnikowym. Tu zaś powtórka z rozrywki i też w odniesieniu do opakowania; tym razem także to płócienny woreczek zapinany na błyskawiczny zamek z wydrukowanym dużym logo Luny, w postaci wielkoskrzydłej ćmy. Pokrowiec, jego kablowa zawartość, odnośny certyfikat dopuszczający do użytku (ważny w przypadku kabli zasilania) oraz gwarancja producenta – to wszystko razem będzie kosztowało 1990 złotych, czyli gdyby znów jakość okazała się wybitna, zyskalibyśmy ją wybitnie tanio.

Odsłuch

Kupa drogich przewodów, pomiędzy nimi najtańsza Luna. A wielki kondycjoner kosztuje 87 tysięcy.

W praktyce odsłuchowej kabel stanął do porównania z szeregiem od trochę do wielokrotnie droższych, poczynając od półtora raza droższego Acoustic Zen Krakatoa, po trzykroć kiedyś Harmonix X-DC350M2R – który nie ma wprawdzie bezpośredniej kontynuacji, ale wciąż należy do czołówki światowej. Sprawdzał się przy tym Gris jako przewód zasilania w przetworniku Ayon Sigma, odtwarzacza Cairn Soft Fog V2, przedwzmacniaczu Twin-Head, końcówce mocy Croft Polestar i słuchawkowym wzmacniacz Niimbus Ultimate, prąd czerpiąc z gniazd ściennych pod napięciem 234-236V (zmierzyłem) poprzez listwy Sulek Edia i Power Base Hi End oraz alternatywnie z referencyjnego kondycjonera Unicorn Audio Grandioso (87 tys. PLN). Spektrum badawcze zatem rozległe, natomiast  rezultaty zawężone do brzmień zawsze z jego udziałem podobnych, toteż nie ma potrzeby sporządzania kilku opisów odnośnie różnych konfiguracji; Luna Cables Gris Power narzuca brzmieniom poszczególnych urządzeń i całych z sobą torów zawsze podobny styl, i teraz o tym stylu z wypunktowaniem cech znaczących.

Przede wszystkim nie jest to przewód który się popisuje, to znaczy nadużywa jakichś brzmieniowych składników celem uzyskania w pierwszym momencie efektu ”Wow!”, by wkrótce potem słuchający zdał sobie sprawę, że nie jest to naturalne brzmienie. Przykładowo Acoustic Zen Krakatoa przydawał wzmacniaczowi Niimbus brzmienia wilgotniejszego i bardziej echowego, co w pierwszej sekundzie po przełączeniu wydało mi się pozytywne, by zaraz potem zniechęcić. Dla uściślenia dodam, że brzmienie z Luna Power nie było wcale suche, tylko z wilgocią przynależną, czyli w odsłuchowej praktyce niezauważalną jako coś in plus (a de facto za mokro) ani in minus (za sucho). Analogicznie z echem. Luna dawała brzmienie akustycznie neutralne, bez żadnych ekstra pogłosów, podczas gdy Krakatoa ich ewidentnie dorzucał, co w pewnych muzycznych przypadkach wypadało nawet korzystnie, jako pogłębiające trzeci wymiar, ale już w przypadku wokali potrafiło dramatycznie załamywać poczucie ich obecności, dosłownie zanurzając je w studniach nienaturalnego pogłosu, jakby ktoś tego wokalistę faktycznie do studni wrzucił. (Rzecz jasna przejaskrawiam, ale jak zawsze jednocześnie odsyłam do andersenowskiej bajki o księżniczce na ziarnku grochu.)

To naturalizowanie pogłosu i kwestię prawidłowej wilgotności ująłem w opisie najpierw, ponieważ bardziej się narzucały. Ale w rzeczywistości prawidłowa pogłosowość była tu cechą pochodną – brała się z dobrej kontroli i naturalności sopranów.

Sopranowa addycja – sztuczne koncentrowanie uwagi na wysokich częstotliwościach bądź poprzez ich zbytnią jaskrawość, bądź przedobrzony procentowy udział – to stary chwyt producencki. Zapewne często bardziej początkowo niezamierzony niż chciany, wynikający z samej ułomności przewodu, ale jak zwał, tak zwał, a rzecz faktycznie miewa dość często miejsce. Na tę sopranową addycję nabierają się zwłaszcza audiofile początkujący: parę garści sopranowych świecidełek sypniętych w oczy i zaraz niedoświadczony audiofil zyskuje przekonanie, że więcej udało się usłyszeć „bo przecież więcej słychać!”. „No przecież! – tak wyraźne te szmery, wyraźniejsze szczegóły…” Pozory, moi drodzy, pozory. Co ci po tych błyskotkach, gdy środek jest cofnięty, o wiele słabiej wypełniony, zduszony nadmiernymi pogłosami i na dodatek cały nienaturalnie podwyższony? Neonem w oczy zaświecili, a za neonem brak fasady. Gdyby to był kabel zasilający o charakterystyce wzorcowej, jak Siltech Triple Crown albo Sulek 9×9, wówczas te szczegóły byłyby jeszcze lepiej widoczne, a jednocześnie tonacja nie zostałaby podwyższona, pogłosy pozostały naturalne (czyli najczęściej żadne albo umiarkowane), czuć by nie było nadmiernej wilgotności ani suchości, wypełnienie i obecność wokalu byłyby popisowe – i w żadnym razie by się tak nie działo kosztem ujęcia góry pasma. Bo jak niektórzy forsują górę, tak inni forsują centrum, a jeszcze inni bas. I zawsze to będzie gorsze od dobrze wyważonego pasma, chociaż akcent na środek jest z tego jeszcze szkodliwy najmniej.

W objęciach konkurencji.

Tym bardziej, odnosząc się do wzorca, nie może być żadnej luki pomiędzy którymś skrajem a centrum, co zawsze się zjawia u tych, którzy sopranową bądź basową podnietą pragną się popisywać. Na tę to okoliczność każdy stroiciel wie, że strój za wysoki jest niedobry i może być użyty jedynie do efektów specjalnych. W ramach takich efektów (bynajmniej nie noszących znamion poszukiwań artystycznych) niektórzy pianiści usiłują się wirtuozowsko popisywać właśnie wysokim strojem. Prawdziwi mistrzowie klawiatury, ci o najmocniejszych, najszybszych i najdokładniejszych palcach, tego jednakże nie praktykowali, nie mieli takiej potrzeby. Hofmann, Cortot albo Cziffra używali stroju naturalnego, bardziej skupionego na pełnym brzmieniu i maksymalnej dźwięczności z zachowaniem ciepłej palety barwnej. Identycznie podejście prezentuje Luna Gris Power, bo choć to nie jest przewód aż na miarę wzorcową w wymiarze absolutnym, czyli bez oglądania się na cenę, to posiadający cechy wzorcowego całościowego ułożenia i reprezentujący bardzo dobry poziom. Wraz z jego użyciem nie zjawia się żadna luka między skrajami a środkiem – pasmo zostaje dobrze zestrojone, szeroko rozciągnięte i nie doszukamy się w nim żadnych pagórków ani dziur.

Efektem takiej sytuacji wrażenie rzetelności odtwórczej, na czele z intuicyjnym poczuciem realności. Zjawiają się żywi ludzie o cechach artykulacji głosowej analogicznych do faktycznie spotykanych (pomijając rzecz jasna większe predyspozycje wokalne). I nie będzie w ich mowie ani śpiewie żadnego wysilenia, wyżyłowania, przeinaczeń. Nie będą tubalnie buczeć jak nieodżałowany skądinąd Ludwik Benoit, ani piszczeć jak myszy z disnejowskiego Kopciuszka. Siłą rzeczy to samo odniesie się do instrumentów, gdzie najłatwiej tę naturalność pozwoli rozpoznawać fortepian.

Ogólnie zatem w odniesieniu do barwy i wysokości brzmienia sytuacja wzorcowa, jedynie całościowe rozciągnięcie pasma i przenikanie w głębię struktur nico poniżej możliwości kabli już stricte high-endowych aż po najwyższą referencję, dwudziestopięciokrotnie droższą. I raz jeszcze to podkreślę – nie ma tu żadnych fajerwerków: podbijania któregoś ze skrajów, przesady w nawilżaniu, dodatku echa, nadmiernego lśnienia. Wszystko w realistycznych klimatach; nie aż po powściągliwość, ale żadnego wyrywania. Temperatura neutralna i w taki sposób dobrana, by nie zjawiały się chłód ani obcość.Podobnie pogłosowość – zredukowana do normalnej; w razie potrzeby wyraźna, przeważnie słaba lub żadna.

Przejdźmy do pozostałych cech – rozmiaru i układu sceny oraz dynamiki i ciśnienia. Ponownie sytuacja regulowana przez realizm, to znaczy sceny nie powiększane sztucznie pogłosami i chłodem (dźwięk zimny daje wrażenie większej dali), ani nie przybliżane ciepłotą. Horyzont oscylujący wokół linii wzroku, pełna otwartość dźwięków i transparentność medium (dające swobodę i rozmiar), a dynamika bez zarzutu – brak niedostatków energetycznych. Przy odpowiednio zestrojonym torze rozmach i generowanie dużych ciśnień; spokojnie można przyjąć, że kabel nie daje żadnych ograniczeń.

Markowe wtyki, sam przewód grubości pokaźnej.

Ale tak: nie daje żadnych wodotrysków, nie daje żadnych ograniczeń – a czy w ogóle coś daje? Owszem, daje poczucie audiofilskiego spełnienia i wewnętrznego spokoju odnośnie poprawności konstrukcji. Najsłabsze kable zasilające tłamszą – w oczywisty sposób zszarzają i ograniczają. Ale powyżej jest sfera takich, w których tych ograniczeń już tak nie czuć, natomiast czuje się mniej albo bardziej wyraźnie, że coś jest nie w porządku. Barwy wokali są nie takie, wybrzmienia jednak ograniczone, całościowy muzyczny wymiar nieprawidłowo zestrojony, w intuicyjnym odbiorze nieprawdziwy. Często nawet przy muzykalności już dobrej i wyważeniu pasma niezłym, ale prawdziwa muzyka nie chce się narodzić, czuć doskonale, że to jeszcze nie to. Tak się dzieje nawet w przypadku kabli już uznawanych za ogólnie dobre, a Luna Gris Power przesuwa w dół granicę takich pod każdym względem spełniających oczekiwania z trzech tysięcy za Synergistic Research Blue na swe niecałe dwa. Od tego Blue jest nieco spokojniejsza, mniej skłonna do popisów. Trochę mniej połyskliwa, troszeczkę mniej wilgotna, ogólnie bardziej stonowana. Lecz nie pod względem dynamiki i nie pod względem uczciwości. Też nie pod względem uczuciowym. I też nie względem otwartości dźwięków, nieobciążania ich powłokami. To dla mnie szczególnie ważne, nie lubię brzmień jak oleiste krople. Lubię natomiast zarówno przechył w stronę optymizmu, jak i pewnego posmutnienia. Wyboru emocjonalnego stylu jednak przy Lunie nie będzie – pasmo emocjonalne ma tak samo wyważone jak częstotliwościowe. (Co w sumie się koreluje, zatem to nic dziwnego.)

Na koniec jedna ważna sprawa odnośnie ostatecznego szlifu. Ta tyczy tak samo każdego składnika toru jak całego zestawu. Dla mnie tą ostateczną miarą klasy jest zdolność do przekazania mienienia się koloratur i pełni słodyczy kobiecych głosów. Zauważyłem bowiem, że dzieje się niejednokrotnie tak, iż dany audiofilski artefakt (słuchawki, wzmacniacz, głośniki, odtwarzacz, kabel – wszystko to przecież „gra”) uchodzi za bardzo dobry, a tej zdolności nie posiada, albo posiada ograniczoną. Nie posiadają jej na przykład  w wystarczającym stopniu uchodzące za bardzo dobre słuchawki Focal Stellia, o ile nie dać im lepszego kabla. Ten ostateczny szlif ma natomiast szary kabel zasilający Luny, tu też nie stwarza ograniczeń.

Podsumowanie

  Suma jest wagą części, a te u Luna Cables Gris Power wszystkie okazały się ważyć dużo w sensie ciężkości pozytywnej. Natomiast sztuczność i głupie popisy to w tym wypadku towar deficytowy. Wszakże powiedzieć o tym kablu, że jest tylko rzetelny i dzięki sumowaniu rzetelności składników urzetelnia się całkowicie, to by było za mało. Nie ma bowiem charakteru rzemieślniczego, choć tego też bym nie lekceważył. Cóż bowiem komuś dla przykładu po tym, że dzięki jakiemuś okablowaniu system grał będzie w bardziej rzewnej manierze artystycznej i Adagio [1] Albinoniego albo środek Zimy u Vivaldiego wypadną jeszcze smutniej, kiedy nastroje inne tym smutkiem wypaczone? Więc nawet kiedy lubimy takie smutne kawałki – w odniesieniu do wymienionych i wszystkich innych lepiej będzie poszukać interpretacji najsmutniejszych (na przykład odnośnie środka Zimy z Czterech pór roku wykonania Konstantego Andrzeja Kulki), niż psuć sobie radość dziegciem smutku. Ta radość wszak tak samo powinna być autentyczna i przykładowo Sing, Sing, Sing With a Swing Louisa Prima (niesłusznie przypisywany Goodmanowi) nie powinien być ani trochę smutny. A już tym bardziej, że czasy nielekkie mamy i postulowany kiedyś w Kabarecie Starszych Panów zawód dosmuczacza – osobnika zawodowo parającego się dosmucaniem w kontrapunkcie do wszech panującej wesołości – nie wydaje się być na czasie.

Zostawmy aluzje – te, tamte, wszelkie inne – ale nie porzucajmy jeszcze estetycznego waloru emocji. Jak już zdążyłem napisać, Luna Gris Power potrafi wstrzyknąć w maszynerię audio elektromagnetyzm takiej natury, że głosy ludzi i instrumentów staną się nie tylko prawdziwościowo rzetelne, ale też poetycko śpiewne – mieniące się i zjednujące nastrojem oraz pięknością brzmienia. To właśnie ten naddatek, coś więcej niż rzemiosło.

Prócz tego (a także tego, żebyśmy wszyscy zdrowi byli) jedna tylko rzecz okazuje się ważna – żeby nas mianowicie było stać. Ja wiem, że dwa tysiące za kabel to też nie za darmochę, ale w relacji do innych takich – jednocześnie rzetelnych i niosących poezję – Luna wypada w konkursie cena/jakość nie gorzej od najlepszych, a jednocześnie lokuje się u dołu, na samym początku wykresu, jako ta najmniej kosztująca. Inaczej mówiąc: da się jeszcze lepiej, ale to będzie kosztowało drożej, a lepszego stosunku jakości do ceny nie uda się uzyskać. Z kolei na to, że da się podobnie dobrze a jeszcze taniej, nie ma jak na razie dowodów.

[1] W rzeczywistości sławne Adagio to tak naprawdę dzieło wspólne XVII-wiecznego Tomaso Giovanni Albinoniego (partia basu) oraz XX-wiecznych Remo Giazotto (melodyka) i Ino Saviniego (orkiestracja).

 

W punktach:

Zalety

  • Starannie wyważone proporcje wewnątrz pasma.
  • To pasmo szeroka rozciągnięte.
  • Brak sopranowych i basowych nadwyżek ma istotne i przede wszystkim dobre następstwa.
  • Redukowane są bowiem do naturalnych pogłosy i basowe pomruki.
  • Wysokość głosów i w konsekwencji postrzegany wiek wokalistów zawsze prawidłowe.
  • Środek nie zostaje wycofany ani wypchnięty.
  • Nie odnotowujemy żadnego brzmieniowego deficytu.
  • Nastroje zawsze właściwie oddane.
  • Temperatura neutralna.
  • Ale z naturalną ciepłotą żywych istot.
  • Prócz tego ważną cechą jest otwartość brzmieniowa – dźwięki swobodnie propagują i nie mają sztucznie dodanych powłok.
  • Sceny duże, ale nie powiększane pogłosami ni chłodem.
  • Wszystkie podstawowe własności, w tym dynamika i szczegółowość, stoją na high-endowym poziomie.
  • Całkowicie przejrzyste medium, dające pełny potencjał do rozwijania wysokich ciśnień.
  • Brzmieniowa barwność.
  • Należyta cielesność.
  • Zdolność do wyrafinowania.
  • W tym do oddania śpiewności, słodyczy, romantyzmu i mienienia się głosów.
  • Od strony surowcowej wypróbowana odnośnie wysokiej klasy brzmienia vintage cynowana miedź.
  • Starannie dobrana wielowarstwowa izolacja.
  • Kriogenicznie uszlachetniane wtyki Wattgate Audio Grade.
  • Wystarczająca giętkość.
  • Odporność na uszkodzenia.
  • Dochowanie ekologicznych standardów (co dla niektórych ważne).
  • Korzystny stosunek jakości do ceny.
  • Uznany już producent.
  • Made in Canada.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Wygląd skromniejszy niż u tzw. kabli biżuteryjnych.
  • Dwadzieścia parę centymetrów wolnego miejsca za sprzętem wymogiem.

 

Cena: 1990 PLN (1,5 m)

 

System:

  • Źródła: PC z Ayon Sigma, Ayon CD-T2/Ayon Stratos, Cairn Soft Fog V2.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Zingali 3.15.
  • Interkonekty: Siltech Empress Crown, Sulek Audio & Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acrolink MEXCEL 7N-PC9500, Acoustic Zen Krakatoa, Harmonix X-DC350M2R, Hijiri X-DCH Nagomi, Illuminati Power Reference One, Luna Cables Gris Power, Sulek Edia Power, Sulek 9×9 Power.
  • Listwy: Sulek Edia, Power Base High End.
  • Kondycjoner prądu: Unicorn Audio Grandioso.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Dociski antywibracyjne: Entreq Mouse (kolumny), Avatar Audio (końcówka mocy).
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

5 komentarzy w “Recenzja: Luna Cables Gris Power

  1. Marcin pisze:

    W związku z recenzją, 3 pytania:
    Czy warto inwestować w taki kabel do głośników półaktywnych (Avantgarde Zero TA XD)? Tam jest DSP, więc czy kabel jest coś w stanie poprawić?
    Gdyby wziąć pod uwagę wszystkie kable, od których najlepiej zacząć zakupy: RCA, głośnikowe czy zasilające?

    Pozdrawiam

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wydaje mi się (mogę się mylić), że najważniejsze będą kable głośnikowe. Natomiast odnośnie DSP, to nie ma tu ono nic do rzeczy – przecież też posiłkuje się prądem. W każdym razie pochodzący od Reimyo układ K2 z lepszym kablem zasilającym spisywał się lepiej.

  2. Pawcio pisze:

    Priorytet to interkonekt pomiędzy źródłem a przedwzmacniaczem / wzmacniaczem zintegrowanym – co się straci lub zostanie zniekształcone na początku z sygnału nie da się później przywrócić.

  3. Paweł pisze:

    Mając Lunę i konsultując z innymi dwoma właścicielami mamy wspólne zdanie – Luna nie tyle rozjaśnia, ile ma problemy z wypełnieniem środka. Środek jest dość cienki w brzmieniu. Góra obfita, ale zaokrąglona, dół głęboki, wysoki środek świetnie współpracujący z górą, a niższy środek – no właśnie. Tam Luna ukazuje swoje braki. Brak ciężaru na gitarach powodujący nieznośną lekkość. Luna tylko dla systemów grających gęsto. Wtedy tak – rewelacyjny stosunek ceny do jakości. W innym przypadku niestety się nie sprawdzi.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nie mogę potwi3erdzić ani zaprzeczyć, ponieważ zawsze dbam o to, by moje systemy grały gęsto. Niezależnie od używanych kabli ani w słuchawkach, ani w głośnikach gitary u mnie nie brzmią lekko, a co dopiero nieznośnie lekko. Czasami tylko bywają zbyt naprężone, co może się skądinąd podobać. A w jakich torach ta „nieznośna lekkość” gitar?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy