Recenzja: Luna Cables Orange Speaker

Odsłuch

Z rurkowymi wtykami, wygodnymi w użyciu.

  Wynika, że te rzepy należy rozpiąć – kable rozciągnąć i podpiąć. W miarę dobrze się układają, a spora, ale nie uporczywa ani za duża sztywność pozwala zaoszczędzić na ilości podkładek, o ile ktoś, tak jak ja, wierzy w tych podkładek skuteczność. W związku z czym kabel znalazł się u mnie na dwóch po każdej stronie podkładkach od Rogoz Audio – chyba najlepszych na rynku, a w każdym razie przydających brzmieniu elegancji, ciepła i blasku. Leżąc na tych podkładkach znalazł się między końcówką mocy Crofta (dogłębnie przerobioną) a kolumnami Audioform Adventure 304, które z kolei stały na podkładkach od Acoustic Revive. Na wszelki wypadek w ruch poszedł najpierw odtwarzacz CD Ayona, ale przede wszystkim użyłem gramofonu CSPort z dzielonym przedwzmacniaczem, korzystając z tego duetu bytności. Do czego można też podejść logistycznie od drugiej strony – kilkudziesięciokilogramowych kobył nie chciało mi się ruszać. Sarkazm sarkazmem, żarty żartami, a dobry gramofon dobrą rzeczą, zwłaszcza gdy ma się reprezentatywną dla wszystkich gatunków muzycznych kolekcję płyt, w tym takich na 45 obrotów. Nie same takie się kręciły, ale z wolniejszymi mam problem, bo po tych szybszych słuchanie ich przez długo ciągnącą się chwilę nie sprawia przyjemności.

Tyle o logistyce, słowo odnośnie metodologii. Kabel był porównywany z pełniącym u mnie rolę referencji czterometrowym Sulkiem 6×9, tańszym bowiem w tej chwili przewodem głośnikowym nie dysponuję. Wysoko ten Sulek wiesza poprzeczkę, więc proszę mieć na względzie, że to kabel za dwadzieścia cztery tysiące, a nie za trzy z kawałkiem. Zarazem porównanie było konieczne, przynajmniej moim zdaniem; można by wprawdzie przysiąść fałdów i „wykuć na blachę” brzmienia kilku wzorcowych płyt we własnym systemie ze swoimi kablami, by potem sobie zaoszczędzić pracy z tymi porównaniami, ale to i tak byłoby słabsze poznawczo niż żywy test 1:1. Pamięć jest bowiem zawodna, i to z jak najbardziej fundamentalnych względów. Dzięki całkiem świeżej daty odkryciu udało się ustalić, że mózg bezpośrednio po doznaniach bodźcowych zapisuje wrażenia skomplikowanym kodem białkowym, który już po niedługim czasie – godzin, najwyżej dni – zostaje zastąpiony szyfrem uproszczonym, służącym za podstawę do ewentualnego rozwinięcia w procesie przypomnienia. Które to rozwinięcie nigdy nie będzie identyczne z obrazem bezpośrednio po zdarzeniu, fizyczne nie ma takiej możliwości. Tak więc dobra pamięć może być dobra w sensie obszerniejszego od przeciętnych rozwinięcia, które jednak do pierwowzoru może być tylko przybliżeniem.

Odpowiednio pozłoconymi.

Zostawmy epistemologiczne zawiłości i skupmy się na brzmieniu. Czego możemy się spodziewać po podłączeniu głośników przewodem Luna Cables Orange? Z bezpośrednich porównań wynikło, że brzmienia lekko obniżonego i wraz z tym uspokojonego sopranowo. Zyskają zatem wszystkie tory mające z sopranami kłopoty, a nie oszukujmy się – dotyczy to wszystkich tańszych. W innym wypadku drogie nie miałyby racji bytu, ponieważ o prawidłową reprodukcję sopranów jest najtrudniej, nawet one mają z tym problem. Przykładowo, szalenie kosztowne kolumny White Lite Anniversary są standardowo wyposażane w wysokiej klasy przetwornik wysokotonowy obudowany świetną akustyką, co nie przeszkadza temu, że za dopłatą dziesięciu tysięcy euro (sic!) możemy dostać jeszcze lepszy. Odnośnie kabla Luna Orange dobra wiadomość jest taka, że uspokojeniu towarzyszy zachowanie bogactwa i całościowej kultury brzmienia. Mniej intensywne staje się światło, nie ma już takiej werwy, połysku, przenikliwości i aktywności spontanicznej, ale wciąż mamy trójwymiarowość i wciąż znakomite wypełnienie. Brzmienie tym samym dostojne i odbierane jako naturalnie formowane; tym bardziej, że jak na mały przekrój kabla przechodzi przezeń duża energia. Brzmieniowa moc jest dobra do bardzo dobrej, pozwalająca zaznać tego szczególnego uczucia brzmienia wciskającego się do brzucha i wgniatającego mostek. Cenne to zwłaszcza w odniesieniu do sytuacji z gramofonem, który takiej energii dostarcza o wiele więcej od CD. Równolegle z energią i wypełnieniem paleta barw się ściemnia, oferując rozbudowany światłocień. Tworzy się zatem odpowiedni klimat dla najlepszych z natury rzeczy odsłuchów po zmierzchu, kiedy nasz słuch jest najostrzejszy, a chęć słuchania największa. To ważne i trudne do przeoczenia, ale jeszcze bardziej narzuca się łączenie melodyjności z niezwykle efektowną chropawością odnośnie wszystkiego tego, co może i powinno być chropawe. Zarówno obrysy dźwięków, jak i wypełniające je tekstury, są jak najdalsze od upraszczającej gładkości. To nie stoi w sprzeczności z melodyjnością i płynnością, których suma polega na odpowiedniości tonalnej i dynamicznej oraz naturalnie bogatym oddaniu stosunków między dźwiękami, pozbawionego uciekania się do chwytów z upraszczaniem przez smarowanie wygładzającą maścią. Tej maści nie ma w muzyce idącej przez Luna Orange ani trochę, podobnie jak nie zatracają się szczegóły. Jest wręcz odwrotnie – zjawia się lekki nacisk na chropawości i wyłapywanie szczegółów przy prawidłowym, a nie uproszczonym, aspekcie melodyjnym. Prócz tego – co też bardzo cenię – dźwięk pozostaje otwarty. Zupełny brak wrażenia zamykania się dźwięków w bąblach, bąbelkach, balonikach. Rysują się kontury, nawet bardzo wyraźnie, ale nie towarzyszy ich istnieniu napięcie powierzchniowe.

 

 

 

 

Bardzo lubię ten sposób grania, o wiele bardziej od gładkości i zamkniętych, napiętych powierzchni. W przypadku odsłuchowego toru było to niewątpliwie wspierane końcówką mocy Crofta, która ten styl reprezentuje. Gdyby więc kabel Orange miał choć niewielki niedostatek kultury, stałoby się za kanciasto i za ostro, może także dudniąco, a to miejsca nie miało. Było w sam raz, akurat, by ta chropawość i melodyka poprzez zgodność tonalną łączyły się w trójwymiarowy obraz kuszący jakością słuchacza. Co nie zaskakiwało ani trochę, skoro poprzednio kilka razy tak mi się w innych torach ten Luna Orange podobał. Ale chropawość połączona z dynamiką i melodyką w przyjemną gamę chromatyczną plus lekkie przyciemnienie i kultura sopranów, to nie ostatnie słowo tego okablowania. Dwie inne jeszcze rzeczy wkraczały z nim do gry: wkraczała brzmieniowa głębia i emocjonalne zaangażowanie. Żadnego grania jak na deser lub do puszczania mimo ucha. To już załatwiała chropawość, dynamika i z gramofonem dodatkowa energia, ale brzmieniowa głębia z high-endowej półki i mocne przeżywanie muzyki w aspekcie uczuciowym rozwiewały ostatnie wątpliwości. Żadnego łagodzenia poza tonowaniem sopranów i tym ściemnianiem aury. Fakt, na tle referencji zarówno sfera sopranowa jak i scena nie były tak dobrze oświetlane, a źródła na tej scenie zlokalizowane tak precyzyjnie, niemniej cienia nie było wątpliwości, że to poważne, zaangażowane i esencjalne brzmienie w konwencji realizmu. Jednego cala ustępstw na rzecz tonowania kontrastów i odpuszczania wyraźności. Żadnych mgiełek, gubienia szczegółów, chowania się za lube ciepło i słodycz. Brzmienie czyste, klarowne, utrafione z temperaturą i bardzo wyraziście rysujące trójwymiarowy obraz. Ani w tym grama uczuciowej obojętności powodowanej czymkolwiek, nawet w przypadku muzyki mającej do takiego odbioru samoistną tendencję. Ani gramofon i lampowy przedwzmacniacz, ani realistyczne ale ciepłe i melodyjne interkonekty Siltecha (od ramienia do przedwzmacniacza) i Sulka (między pre a końcówką), ani lampy 45᾽ w torze, a także tego samego brzmieniowego typu kolumny Audioforma – to wszystko nie zaburzyło poważnego i realistycznego podejścia do muzyki. Do tego stopnia, że gramofon nie grał w typowo gramofonowym stylu, tylko prezentował czysty realizm, co jest szczególnie cenne. Nie trawię gramofonów w układzie umilania, że tylko ciepło, słodko, gładko – jak u cioci na imieninach. (Ostatni raz byłem u cioci we wczesnych latach 90-tych, ale od tamtej pory słyszałem mnóstwo tak sprzedających dźwięk gramofonów.)

Na opaskach przed rozdwojeniem nazwa firmy, na woreczku jej logo.

Coś jeszcze pomarudzę, przy okazji opiszę scenę. Skoro już zdecydowałem się na przymiarki do kabla siedem razy droższego, to dopowiedzmy jeszcze, że Luna Orange bardziej ujednolicał brzmienia, tworząc z nich mniej różnorodną całość, udanie to jednak kompensując tą swoją chropawością i dobrym widzeniem szczegółów. Bez porównania zatem raczej byś tego nie wyłapał, a w każdym razie sam nie wyłapałem słuchając bez porównań. Tym bardziej, że to brzmienie ciemne, nasycone, bardzo wyraźne i mocne. Kolejna rzecz. Zdążyłem już napomknąć o słabszym ogniskowaniu źródeł, ale i tego bez bezpośredniego porównania raczej by się nie zgadło. Ostatnia uwaga Smerfa Marudy, to mniejsza głębokość sceny. Ta rozpostarta zaraz za głośnikami i w równym stopniu penetrująca dźwiękiem do tyłu co do przodu, a tylko to „do tyłu” nie tak daleko sięgające. Niemniej na ładnych kilka metrów za linię głośników przy normalnie nagranych płytach (nie tych szczególnie wielkoobszarowych), czyli wszystko w porządku. Podobnie bez zarzutu uchwycenie horyzontu równo na linii oczu, duża tej sceny szerokość, dobra stereofonia i wypełnianie fizjologicznym (czyli odczuwalnym także na skórze) dźwiękiem jakichś trzech czwartych pokoju przy normalnym poziomie głośności.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

5 komentarzy w “Recenzja: Luna Cables Orange Speaker

  1. Łukasz pisze:

    Panie Piotrze, jakie są największe różnice w stosunku do serii Gris ? Który Panu się bardziej podobał ?

    1. Marek S. pisze:

      Jak dla mnie Orange gra o wiele bardziej otwartym dźwiękiem, spektakularniej z lepszym pod każdym względem basem. Za to Gris w tej cenie to fenomenalna barwa, kontrola, tylko nie tak spektakularny.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Tak, jak napisałem w recenzji – Orange rysuje wyraźniejsze i bardziej trójwymiarowe dźwięki. I tak, jak napisał Pan Marek – styl ma bardziej otwarty. Poza tym brzmienia bardziej chropawe i esencjalne. Wyższa półka, bardziej zaangażowany sposób słuchania. Co nie zmienia oceny Gris, jako rewelacyjnego w konkurencji cena/jakość.

      1. Marcin pisze:

        A jaka konkurencja dla Orange w tej cenie?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Są firmy robiące dobre kable niedrogo – Vovox, Harmonix, Oyaide, Tellurium Q, Synergistic Research, Acoustic Revive. Ale o tańszy równie dobry łatwo nie będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy