Recenzja: Luna Cables Orange Speaker

   Słuchając podstawkowych Xavian Perla Esclusiva we wrocławskim salonie dystrybutora, cieszyłem się ich wysoką jakością za niską cenę i jednocześnie szukałem przyczyn, dla których tak małe kolumienki grają tak dobrze. Elektronika była średnia do drogiej, to znaczy ze średniej półki cenowej wzmacniacz zintegrowany włoskiej Normy brał sygnał raz od  własnej firmy odtwarzacza CD, raz od topowego odtwarzacza plikowego Lumin X1. Nie jakiś bardzo drogi ten Lumin jak na audiofilskie kryteria, ale pięćdziesiąt tysięcy to już nie przelewki. Elektronika stała na stelażu Music TOOLS – bardzo ponoć skutecznym – i w kiepskim z audiofilskiego punktu widzenia pomieszczeniu (złe proporcje i betonowe ściany) posiłkowana była ustrojami akustycznymi Harmoniksa w postaci małych guziczków rozsianych po suficie i ścianach. Uzupełnieniem cienki dywan oraz okablowanie Harmonix i Hijiri. ale nie w odniesieniu do przewodów głośnikowych. Te przyciągały spojrzenia pomarańczową barwą izolacji, z lekka zygzakowatym przebiegiem sygnalizując sztywność. Poza tym były cienkie i niedbale rzucone na podłogę; to znaczy może nie niedbale, ale niewątpliwie rzucone. Na uwagę, że podłożenie podkładek mogłoby jeszcze pomóc, dźwięk czyniąc jeszcze lepszym, pan dystrybutor się obruszył, wyrażając opinię, że wystarczająco dużo już zrobił, bo całą noc te kolumny wygrzewał, i więcej z niego nie wyduszę, zwłaszcza że nie ma podkładek. Spotkanie dotyczyło głośników, więc o nich była mowa i o nie do recenzji poprosiłem; zaintrygowała mnie też integra, zaintrygowały guziki Harmonix, ale jeszcze bardziej pomarańczowe przewody. Już drugi raz byłem świadkiem, jak świetnie się spisują, bo wcześniej, na jesiennym AVS, popisywały się z nimi w małej jak dziupla salce znacznie droższe głośniki Gradienta. Elektronika podobna była, ale tak samo droższa, bo wzmacniacz Normy dzielony, Lumina wspierał serwer Fidaty. Lecz nie udawajmy głupich – my, cośmy audiofilizmu coś liznęli – żeby tam nie wiem jaka elektronika, bez dobrej jakości głośnikowego kabla nie mogłoby tak grać. Dawno temu, gdy jeszcze mi się bardziej chciało i bardziej byłem ciekaw, zrobiłem próbę porównawczą mocno średniego jakościowo kabla głośnikowego ze zwykłymi drutami „linka” i „solid core” o średnim przekroju. Wyższość audiofilskiego łącza nie zostawiała wątpliwości: dźwięk poprzez zwykłe druty szarzał i siadał z dynamiką. Był niczym woda w kałuży naprzeciw górskiego źródełka – no, może i przesadzam, ale nie jakoś bardzo. W każdym razie różnica była, i to raczej z tych grubszych, a nie, że mi się zdaje. Między średnim przewodem a dobrym jest kolejna wyraźna, pomiędzy dobrym a bardzo dobrym następna. Dlatego własny przewód głośnikowy mam gruby za gruby pieniądz, a teraz będzie o cieńszym i dużo tańszym, który też jest niczego sobie. Konkretnie on kosztuje 3600 PLN za 2 x 2,5 m, czyli bardzo niedrogo, około siedem razy taniej. Jednocześnie dwa razy będąc droższym od oczko niżej w ofercie Luny stratyfikowanego kabla głośnikowego Gris, który już został opisany i którego się nie mogłem nachwalić. (Tamten tej samej długości 1790 PLN.)  Co sprawę czyni i ciekawą, i zarazem  dla samego producenta niebezpieczną, bo nie jest prosto uzasadnić bycie dwa razy droższym od dobrego przewodu, zwłaszcza gdy ciągle gramy w tej samej lidze niskich cen. Z cenami jest bowiem identycznie, jak w matematyce z wielkimi liczbami. (Istnieje cały dział matematyki tym liczbom poświęcony, ale to nie są liczby możliwe do zapisania przy pomocy zer po jedynce, ani nawet dziewiątce – w widzialnym kosmosie zabrakłoby cząstek elementarnych, by te zera pomieścić na nich.) Tu i tu od pewnego momentu wielkość mierzona normalnym podejściem przestaje mieć znaczenie, zastępowana funkcjonalnym podobieństwem. Te mega liczby przestają być różne opisowo, nawet gdy dzieli je monstrualna wielkość, podobnie bardzo wysokie ceny przestają być odróżniane, nawet gdy między nimi krocie. Albowiem ci, którzy kupują za takie, już nie patrzą na ceny. Dlatego można domniemywać, że przykładowo kable głośnikowe – jeden za milion, drugi dwa – nie muszą być jakościowo różne, ponieważ kupujący tym się nie będzie kierował, tylko chwilowym nastrojem, opinią o sprzedawcy, kolorem izolacji. A kiedy kabel mu się nie spodoba, nabędzie sobie inny. Na drugim końcu tej zabawy sytuację mamy odwrotną: kupujący będzie całkowicie skupiony na minimalnych nawet różnicach; wymusza to ograniczony budżet. Musi wydatkować roztropnie – nie będzie miał drugiej szansy, jego nie stać na błędy. Tymczasem Luna Cables Gris jest dwa razy tańszy od Orange, a jednocześnie bardzo dobry. Co na to pomarańczowy?

Budowa i funkcjonalność

Pomarańczowy przewód w piaskowego koloru torbie.

  Kanadyjskie Luna Cables do cen ma podejście luźne, aczkolwiek numerycznie precyzyjne. Też zbytnio nimi się nie przejmuje, wychodząc prawdopodobnie z założenia, że kable nie będą ze sobą konkurować. We wszystkich pięciu działach cenowo-jakościowych ich wyrób ma być znakomity, a duże skoki cen oznaczają, że kolejne kolory są kierowane do różnych grup zamożnościowych.  Produkty wyróżnia zatem kolorystyka powiązana z dużym przejściem cenowym, którego regułą podwajanie. Pomarańczowe Luny są dwakroć droższe od Szarych i dwa razy tańsze od Fiołkowych, które z kolei dwa razy tańsze od Czerwonych, te dwakroć jeszcze od Czarnych. Podwajanie dotyczy też przekroju, choć tu reguła nie jest ścisła. Przykładowo interkonekt Fiołkowy ma cztery razy większy od Szarego i cztery razy mniejszy od Czarnego, ale Pomarańczowy przewód głośnikowy od Szarego jest grubszy tylko trochę. Konkretnie reprezentuje przekrój 18 x 15 AWG (American Wire Gague), czyli 18 x ø 1,45 mm. Względem Szarego nie zmienia się więc prawie grubość i też nie zmienia surowiec, którym pozostaje cynowana miedź wytwarzana obecnie, odnośnie samego cynowania na bazie osprzętu technicznego z lat 40-tych zeszłego wieku. To tyczy tylko dwóch najniższych serii – w odniesieniu do wyższych od Orange jest to już miedź vintage – w najwyższych Red i Black gatunkowo najlepsza.

Opiszmy ten pomarańczowy poziom. Kabel głośnikowy Luna Cables Orange jest wykonany z miedzi cynowanej Luna Neo-Vintage (LCNV) jako ręczny splot osiemnastu przewodów o wspomnianym przekroju. Zewnętrzną osłonę stanowi surowa, tj. niebielona i nie merceryzowana (nie traktowane ługiem sodowym) bawełna, wybarwiona na pomarańczowy kolor barwnikiem naturalnym. Ta izolacja, tak samo jak cynowanie (nie mylić z ocynkowaniem, bo to różne pierwiastki), stanowi nawiązanie do dawnej technologii produkcji przewodów – kto mieszka w starej kamienicy, może mieć w domu instalację elektryczną w bawełnianym oplocie. Nie chodzi w tej bawełnie o sam przyjemny dotyk, chociaż to dobrze, że przyjemny; chodzi o izolację, która nie daje rezonansów. Pole elektromagnetyczne z takiego przewodu ulatuje, a nie się w nim kotłuje i generuje zakłócenia. (Tę cechę bawełnianego oplotu wykorzystuje także Entreq.) Sama bawełna jest surowa, ale od środka woskowana (rzecz jasna naturalnym woskiem), by drut w nią łatwiej wchodził. Niektórzy odnośnie tego posiłkują się też teflonem, ale nie kanadyjskie Luna Cables, które chce być stricte ekologiczne. Miedź, cyna, wosk, bawełna oraz złocone wtyki i bawełniane opakowanie – wszystko nadaje się do recyklingu, nie szkodzi środowisku. Wtykami standardowo są rurkowate BFA, co osobiście lubię, ponieważ to łącza i łatwe, i skuteczne. Nie wyskakują przy byle trąceniu jak klasyczne banany, które w przypadku głośnikowych nieraz siedzą za luźno; też nie zakręca się ich śrubką, żeby ta śrubka po jakimś czasie się luzowała i puszczała. Za niewielką dopłatą mogą to być jednak widełki lub cokolwiek innego, co jest dostępne na rynku.

Za rozwidleniem opisany, jak u Stendhala, kolorem czerwonym i czarnym.

Na ekologicznym wizerunku wytwórcy jest jednak mała rysa – sam punkt rozwidlenia i oba za nim przewody po przyłącze są osłonięte izolacją termokurczliwą, która chyba ekologiczna nie jest. Ale może i jest – w dzisiejszych czasach ekologię można znaleźć pod każdym kamieniem. Co pewne – to że w miejscach rozwidlenia znajdziemy napis LUNA; one kierunkiem czytania wyznaczają kierunek kabla, który jest kierunkowy. W tę kierunkowość jedni nie wierzą, inni ją wychwalają – na pewno zdrowiej będzie użyć kabla zgodnie z kierunkiem, tak na wszelki wypadek. Cóż więcej? Kolor jest charakterystyczny, zbliżony bardziej do kurkumy niż do faktycznej pomarańczy. Za rozwidleniem przechodzi w czerń i czerwień, żadnych kłopotów z odróżnianiem. Luna Orange dostajemy w sporym woreczku z impregnacją usztywnionej i lekko nabłyszczonej bawełny, na którym duże logo firmy, uchwyty są pomarańczowe. Woreczku zapinanym na błyskawiczny zamek, którego ekologiczności też nie możemy być pewni. W woreczku certyfikat i gwarancja jakości, a przy jednym z uchwytów karteczka z oznakowaniem rodzaju i długości kabla. Same te kable zwinięte w jeden precel zabezpieczony opaskami na rzepy – i co z tego wynika?

Odsłuch

Z rurkowymi wtykami, wygodnymi w użyciu.

  Wynika, że te rzepy należy rozpiąć – kable rozciągnąć i podpiąć. W miarę dobrze się układają, a spora, ale nie uporczywa ani za duża sztywność pozwala zaoszczędzić na ilości podkładek, o ile ktoś, tak jak ja, wierzy w tych podkładek skuteczność. W związku z czym kabel znalazł się u mnie na dwóch po każdej stronie podkładkach od Rogoz Audio – chyba najlepszych na rynku, a w każdym razie przydających brzmieniu elegancji, ciepła i blasku. Leżąc na tych podkładkach znalazł się między końcówką mocy Crofta (dogłębnie przerobioną) a kolumnami Audioform Adventure 304, które z kolei stały na podkładkach od Acoustic Revive. Na wszelki wypadek w ruch poszedł najpierw odtwarzacz CD Ayona, ale przede wszystkim użyłem gramofonu CSPort z dzielonym przedwzmacniaczem, korzystając z tego duetu bytności. Do czego można też podejść logistycznie od drugiej strony – kilkudziesięciokilogramowych kobył nie chciało mi się ruszać. Sarkazm sarkazmem, żarty żartami, a dobry gramofon dobrą rzeczą, zwłaszcza gdy ma się reprezentatywną dla wszystkich gatunków muzycznych kolekcję płyt, w tym takich na 45 obrotów. Nie same takie się kręciły, ale z wolniejszymi mam problem, bo po tych szybszych słuchanie ich przez długo ciągnącą się chwilę nie sprawia przyjemności.

Tyle o logistyce, słowo odnośnie metodologii. Kabel był porównywany z pełniącym u mnie rolę referencji czterometrowym Sulkiem 6×9, tańszym bowiem w tej chwili przewodem głośnikowym nie dysponuję. Wysoko ten Sulek wiesza poprzeczkę, więc proszę mieć na względzie, że to kabel za dwadzieścia cztery tysiące, a nie za trzy z kawałkiem. Zarazem porównanie było konieczne, przynajmniej moim zdaniem; można by wprawdzie przysiąść fałdów i „wykuć na blachę” brzmienia kilku wzorcowych płyt we własnym systemie ze swoimi kablami, by potem sobie zaoszczędzić pracy z tymi porównaniami, ale to i tak byłoby słabsze poznawczo niż żywy test 1:1. Pamięć jest bowiem zawodna, i to z jak najbardziej fundamentalnych względów. Dzięki całkiem świeżej daty odkryciu udało się ustalić, że mózg bezpośrednio po doznaniach bodźcowych zapisuje wrażenia skomplikowanym kodem białkowym, który już po niedługim czasie – godzin, najwyżej dni – zostaje zastąpiony szyfrem uproszczonym, służącym za podstawę do ewentualnego rozwinięcia w procesie przypomnienia. Które to rozwinięcie nigdy nie będzie identyczne z obrazem bezpośrednio po zdarzeniu, fizyczne nie ma takiej możliwości. Tak więc dobra pamięć może być dobra w sensie obszerniejszego od przeciętnych rozwinięcia, które jednak do pierwowzoru może być tylko przybliżeniem.

Odpowiednio pozłoconymi.

Zostawmy epistemologiczne zawiłości i skupmy się na brzmieniu. Czego możemy się spodziewać po podłączeniu głośników przewodem Luna Cables Orange? Z bezpośrednich porównań wynikło, że brzmienia lekko obniżonego i wraz z tym uspokojonego sopranowo. Zyskają zatem wszystkie tory mające z sopranami kłopoty, a nie oszukujmy się – dotyczy to wszystkich tańszych. W innym wypadku drogie nie miałyby racji bytu, ponieważ o prawidłową reprodukcję sopranów jest najtrudniej, nawet one mają z tym problem. Przykładowo, szalenie kosztowne kolumny White Lite Anniversary są standardowo wyposażane w wysokiej klasy przetwornik wysokotonowy obudowany świetną akustyką, co nie przeszkadza temu, że za dopłatą dziesięciu tysięcy euro (sic!) możemy dostać jeszcze lepszy. Odnośnie kabla Luna Orange dobra wiadomość jest taka, że uspokojeniu towarzyszy zachowanie bogactwa i całościowej kultury brzmienia. Mniej intensywne staje się światło, nie ma już takiej werwy, połysku, przenikliwości i aktywności spontanicznej, ale wciąż mamy trójwymiarowość i wciąż znakomite wypełnienie. Brzmienie tym samym dostojne i odbierane jako naturalnie formowane; tym bardziej, że jak na mały przekrój kabla przechodzi przezeń duża energia. Brzmieniowa moc jest dobra do bardzo dobrej, pozwalająca zaznać tego szczególnego uczucia brzmienia wciskającego się do brzucha i wgniatającego mostek. Cenne to zwłaszcza w odniesieniu do sytuacji z gramofonem, który takiej energii dostarcza o wiele więcej od CD. Równolegle z energią i wypełnieniem paleta barw się ściemnia, oferując rozbudowany światłocień. Tworzy się zatem odpowiedni klimat dla najlepszych z natury rzeczy odsłuchów po zmierzchu, kiedy nasz słuch jest najostrzejszy, a chęć słuchania największa. To ważne i trudne do przeoczenia, ale jeszcze bardziej narzuca się łączenie melodyjności z niezwykle efektowną chropawością odnośnie wszystkiego tego, co może i powinno być chropawe. Zarówno obrysy dźwięków, jak i wypełniające je tekstury, są jak najdalsze od upraszczającej gładkości. To nie stoi w sprzeczności z melodyjnością i płynnością, których suma polega na odpowiedniości tonalnej i dynamicznej oraz naturalnie bogatym oddaniu stosunków między dźwiękami, pozbawionego uciekania się do chwytów z upraszczaniem przez smarowanie wygładzającą maścią. Tej maści nie ma w muzyce idącej przez Luna Orange ani trochę, podobnie jak nie zatracają się szczegóły. Jest wręcz odwrotnie – zjawia się lekki nacisk na chropawości i wyłapywanie szczegółów przy prawidłowym, a nie uproszczonym, aspekcie melodyjnym. Prócz tego – co też bardzo cenię – dźwięk pozostaje otwarty. Zupełny brak wrażenia zamykania się dźwięków w bąblach, bąbelkach, balonikach. Rysują się kontury, nawet bardzo wyraźnie, ale nie towarzyszy ich istnieniu napięcie powierzchniowe.

 

 

 

 

Bardzo lubię ten sposób grania, o wiele bardziej od gładkości i zamkniętych, napiętych powierzchni. W przypadku odsłuchowego toru było to niewątpliwie wspierane końcówką mocy Crofta, która ten styl reprezentuje. Gdyby więc kabel Orange miał choć niewielki niedostatek kultury, stałoby się za kanciasto i za ostro, może także dudniąco, a to miejsca nie miało. Było w sam raz, akurat, by ta chropawość i melodyka poprzez zgodność tonalną łączyły się w trójwymiarowy obraz kuszący jakością słuchacza. Co nie zaskakiwało ani trochę, skoro poprzednio kilka razy tak mi się w innych torach ten Luna Orange podobał. Ale chropawość połączona z dynamiką i melodyką w przyjemną gamę chromatyczną plus lekkie przyciemnienie i kultura sopranów, to nie ostatnie słowo tego okablowania. Dwie inne jeszcze rzeczy wkraczały z nim do gry: wkraczała brzmieniowa głębia i emocjonalne zaangażowanie. Żadnego grania jak na deser lub do puszczania mimo ucha. To już załatwiała chropawość, dynamika i z gramofonem dodatkowa energia, ale brzmieniowa głębia z high-endowej półki i mocne przeżywanie muzyki w aspekcie uczuciowym rozwiewały ostatnie wątpliwości. Żadnego łagodzenia poza tonowaniem sopranów i tym ściemnianiem aury. Fakt, na tle referencji zarówno sfera sopranowa jak i scena nie były tak dobrze oświetlane, a źródła na tej scenie zlokalizowane tak precyzyjnie, niemniej cienia nie było wątpliwości, że to poważne, zaangażowane i esencjalne brzmienie w konwencji realizmu. Jednego cala ustępstw na rzecz tonowania kontrastów i odpuszczania wyraźności. Żadnych mgiełek, gubienia szczegółów, chowania się za lube ciepło i słodycz. Brzmienie czyste, klarowne, utrafione z temperaturą i bardzo wyraziście rysujące trójwymiarowy obraz. Ani w tym grama uczuciowej obojętności powodowanej czymkolwiek, nawet w przypadku muzyki mającej do takiego odbioru samoistną tendencję. Ani gramofon i lampowy przedwzmacniacz, ani realistyczne ale ciepłe i melodyjne interkonekty Siltecha (od ramienia do przedwzmacniacza) i Sulka (między pre a końcówką), ani lampy 45᾽ w torze, a także tego samego brzmieniowego typu kolumny Audioforma – to wszystko nie zaburzyło poważnego i realistycznego podejścia do muzyki. Do tego stopnia, że gramofon nie grał w typowo gramofonowym stylu, tylko prezentował czysty realizm, co jest szczególnie cenne. Nie trawię gramofonów w układzie umilania, że tylko ciepło, słodko, gładko – jak u cioci na imieninach. (Ostatni raz byłem u cioci we wczesnych latach 90-tych, ale od tamtej pory słyszałem mnóstwo tak sprzedających dźwięk gramofonów.)

Na opaskach przed rozdwojeniem nazwa firmy, na woreczku jej logo.

Coś jeszcze pomarudzę, przy okazji opiszę scenę. Skoro już zdecydowałem się na przymiarki do kabla siedem razy droższego, to dopowiedzmy jeszcze, że Luna Orange bardziej ujednolicał brzmienia, tworząc z nich mniej różnorodną całość, udanie to jednak kompensując tą swoją chropawością i dobrym widzeniem szczegółów. Bez porównania zatem raczej byś tego nie wyłapał, a w każdym razie sam nie wyłapałem słuchając bez porównań. Tym bardziej, że to brzmienie ciemne, nasycone, bardzo wyraźne i mocne. Kolejna rzecz. Zdążyłem już napomknąć o słabszym ogniskowaniu źródeł, ale i tego bez bezpośredniego porównania raczej by się nie zgadło. Ostatnia uwaga Smerfa Marudy, to mniejsza głębokość sceny. Ta rozpostarta zaraz za głośnikami i w równym stopniu penetrująca dźwiękiem do tyłu co do przodu, a tylko to „do tyłu” nie tak daleko sięgające. Niemniej na ładnych kilka metrów za linię głośników przy normalnie nagranych płytach (nie tych szczególnie wielkoobszarowych), czyli wszystko w porządku. Podobnie bez zarzutu uchwycenie horyzontu równo na linii oczu, duża tej sceny szerokość, dobra stereofonia i wypełnianie fizjologicznym (czyli odczuwalnym także na skórze) dźwiękiem jakichś trzech czwartych pokoju przy normalnym poziomie głośności.

Podsumowanie

  Dobre przewody głośnikowe w ramach umiarkowanego budżetu nie są szczególną rzadkością i na tych łamach parę razy takie zostały opisane. Luna Cables Orange to ich kolejny przedstawiciel, ale taki bardziej szczególny pod paroma względami. Nie tylko oferujący dobrą melodyjność i nie tracenie szczegółów oraz sprzyjające nastrojowości światło, ale także zdwojoną siłę trójwymiarowego obrazowania oraz szczególnie lubą uszom czekającym na coś nadprzeciętnego chropawą chromatyczność. Do tego dużą jak na niewielki przekrój przepustowość energii i pełną otwartość brzmienia. Co się sumuje do sprawy w audiofilizmie najważniejszej – do zaangażowania. Nie tylko na gruncie zaciekawienia, też emocjonalnego przeżywania.

Tyle od strony użytkowej, przejdźmy do ekonomii. Zarazem audiofilizm to osobny świat, pośród ogromnej liczby światów. Dla porównania, w świecie komputerowym prawie zupełnie nie dba się o jakość kabli, chociaż można napotkać wzmianki o lepszych od przeciętnych do monitora. Te jednak zwykle drogie nie są, aczkolwiek te najdroższe już za parę tysięcy. Ale jeśli komuś się zdaje, że audiofilizm na tle innych światów to ten szczególnie drogi, to proponuję obejrzenie niezłego skądinąd filmu „Nietykalni” i w nim wyceny czerwonego kleksa udającego sztukę. Wszystko jest względne, mawiał Ben Akiba, albo ktoś inny w tym rodzaju, zdaje się pierwszy Heraklit, niedługo po nim Protagoras. W ramach tejże względności muszę teraz napisać, biorąc pod uwagę realia, że kosztujący trzy trzysta głośnikowy Luna Orange jest w audiofilskim świecie całkiem niezgorszą okazją – okazją na otarcie o audiofilizm brany bardzo serio. To nie wstęp, to już wejście do środka i mocne przeżywanie w oparciu nie o samo lubienie muzyki, ale też odtwórczy realizm. Niektórym niepotrzebny, innym potrzebny bardzo. Bo ludzie też są różni, a nie tylko te światy.

 

W punktach

Zalety

  • Zaawansowany poziom odtwórczy, a w jego ramach:
  • Wysoka przepustowość energii.
  • Dynamika.
  • Szybkość.
  • Trójwymiarowość.
  • Nacisk kładziony na wyraźność i głębię brzmienia.
  • Chropawość obrysów i tekstur.
  • Ciekawsze od gładkiego, chromatyczne brzmienie.
  • I przyjemniejszy od śliskiego, aksamitny dotyk.
  • Klimatycznie ściemnione światło.
  • Obfitość światłocienia.
  • Spokój i dostojeństwo.
  • Stuprocentowa szczegółowość.
  • Niezaburzona melodyka na bazie tonalności o lekkim obniżeniu.
  • Całkowita otwartość brzmienia.
  • Poprawna obsługa pogłosów.
  • Stonowane soprany o wysokiej (jak cała reszta) kulturze.
  • Realistyczna średnica.
  • Mocny, fizjologiczny bas.
  • Szeroka i głęboka scena.
  • Dobra stereofonia.
  • Poprawne, choć nie mistrzowskie, ogniskowanie źródeł.
  • Silny walor emocjonalny; tę muzykę się przeżywa – nie przejdzie mimo ciebie, nigdy nie płynie obok.
  • Od strony aspektów fizycznych: kabel cienki, lekki i trochę sztywny, ale nienadmiernie.
  • Na bazie cynowanej miedzi LCNV.
  • Izolacja z bawełny chroni przed rezonansem wewnętrznym.
  • Wygodne przyłącza BFA.
  • Ręczna robota.
  • Produkt powstały w duchu audiofilskim, a nie marketingowo-przemysłowym.
  • Całościowa dbałość o ekologię.
  • Znany, nagradzany producent.
  • Dobry stosunek jakości do ceny.
  • Made in Canada.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Całościowa tendencja do ujednolicania dźwięków, nie do końca możliwa do wytłumaczenia manierą stylistyczną. (Czego bez bezpośrednich porównań się raczej nie odczuwa.)
  • To oczywiście nie kabel referencyjny – ten sam producent oferuje trzy lepsze. (Mimo to high-endowy.)

Cena: 3600 PLN (2 x 2,5m)

System:

  • Źródła: gramofon CSPort TAT2 z wkładką ZYX Ultimate DYNAMIC, Ayon CD-10 II Signature CD
  • Kabel ramię-przedwzmacniacz: Siltechem Signature Avondale II.
  • Docisk płyty: Synergistic Research MiG UEF Record Weight.
  • Przedwzmacniacz gramofonowy: Ayon Spheris Phono.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar1.
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Kable głośnikowe: Luna Cables Orange, Sulek 6×9.
  • Interkonekty: Siltech Empress Crown, Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Acrolink MEXCEL 7N-PC9700, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

5 komentarzy w “Recenzja: Luna Cables Orange Speaker

  1. Łukasz pisze:

    Panie Piotrze, jakie są największe różnice w stosunku do serii Gris ? Który Panu się bardziej podobał ?

    1. Marek S. pisze:

      Jak dla mnie Orange gra o wiele bardziej otwartym dźwiękiem, spektakularniej z lepszym pod każdym względem basem. Za to Gris w tej cenie to fenomenalna barwa, kontrola, tylko nie tak spektakularny.

    2. Piotr Ryka pisze:

      Tak, jak napisałem w recenzji – Orange rysuje wyraźniejsze i bardziej trójwymiarowe dźwięki. I tak, jak napisał Pan Marek – styl ma bardziej otwarty. Poza tym brzmienia bardziej chropawe i esencjalne. Wyższa półka, bardziej zaangażowany sposób słuchania. Co nie zmienia oceny Gris, jako rewelacyjnego w konkurencji cena/jakość.

      1. Marcin pisze:

        A jaka konkurencja dla Orange w tej cenie?

        1. Piotr Ryka pisze:

          Są firmy robiące dobre kable niedrogo – Vovox, Harmonix, Oyaide, Tellurium Q, Synergistic Research, Acoustic Revive. Ale o tańszy równie dobry łatwo nie będzie.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy