Recenzja: Lucarto Audio Songolo KS300

Co mamy z tego dla brzmienia?

    Z pewnością (tak należy zakładać) kondycjoner Lucarto to dodatkowa ochrona przed zewnętrznymi prądowymi impulsami mogącymi uszkodzić sprzęt, plus w formie ciągłej informacja o stanie napięcia w sieci. U mnie napięcie to wahało się w przedziale 237 – 241 woltów, nieomal zawsze pokazując wartość 240; było więc nominalnie za wysokie, a już w żadnym razie za niskie. Tego rodzaju podwyższenie (z 230 na 240) ma pewien wpływ na pracę lamp z przełożeniem na efekty dźwiękowe; jak to kiedyś starannie badałem kroczkami po 5 V w przedziale 195 – 255 V skutkuje podwyższeniem dynamiki z towarzyszeniem wzrostu agresji. Dziesięć woltów powyżej normy to jednak niezbyt wiele, zbyt miało aby zarysować wyraźny grymas brzmieniowy. Natomiast dwadzieścia już na pewno daje się mocno odczuć; tyle jednak nie było, można rzecz ignorować.

    W dwóch sesjach cały system grał albo przez sam kondycjoner, albo przez samą listwę – różnice ukazały się wyraźne, łatwe do wychwycenia. Siedziałem przeto i wychwytywałem, notując skrupulatnie, a kilkadziesiąt muzycznych fragmentów, każdy na swojej płycie, służyło z testowe próbki.  

     Nie mam zamiaru udawać mądrzejszego od własnych uszu wydziwiając z opisem, nie mam także ochoty na utrudnianie wydziwianiem życia czytającym. Dlatego wynotowane różnice po prostu przytoczę, każdy sam będzie mógł odpowiedzieć sobie, czy warte są zachodu. Zapewne było tych różnic więcej, pewnie niektóre mi umknęły, ale słuchałem długo i uważnie, niewiele chyba przeszło mimo. Nie ograniczyłem się przy tym do samego słuchania, efekty szacowałem też na ekranie telewizora, dlatego mogę również napisać, iż chyba niewiele przeoczyłem.

     W porównaniu do przekazu zasilanego poprzez listwę, który skądinąd bardzo mi odpowiadał, ale miał inny wyraz, ten otrzymany z użyciem kondycjonera Lucarto Audio Songolo KS300 był:

  • Głębszy brzmieniowo.
  • W śladowym stopniu wyższy tonalnie.
  • Oparty o szybciej narastające dźwięki.
  • Jednocześnie dłużej podtrzymywane.
  • Dźwięczniejszy.
  • Żywszy.
  • Ofensywniejszy (w sensie forsowności przekazu i ogólnej przebojowości).
  • Bardziej szmerowy.
  • Bardziej lśniący.
  • Tym samym więc mniej pastelowy.
  • Z mocniejszą poświatą wokół dźwięków.
  • Minimalnie mocniejszym pogłosem.
  • W dobrym znaczeniu bardziej nerwowy (w sensie że bardziej pobudzony i podekscytowany).
  • A jako taki mniej obojętny, bardziej zaangażowany emocjonalnie.
  • Bardziej odświętny, a mniej powszedni.
  • W bardziej ożywionej wibracją przestrzeni.
  • Trochę mniej trójwymiarowy odnośnie modelowania samych dźwięków.
  • Mimo to silniej eksponujący drugi i dalsze plany.
  • Także tworzący głębszą scenę.
  • Na osi poprzecznej o bardziej zwartej, lepiej zazębiającej się stereofonii.
  • Na osi wzdłużnej o efektowniejszej holografii.

     Ta sama zmiana w zasilaniu na ekranie telewizora OLED dała podobne rezultaty: obraz grającego przez kondycjoner był żywszy, mocniej nasycony kolorystycznie i silniej akcentujący mżenie (szum moskitowy), o ile to występowało. Zarazem nie zdarzyło się coś, czego można by oczekiwać – te intensywniejsze kolory nie stały się bardziej pospolite, tylko zachowując bogatą gradację wciąż były ładnie podświetlane, tyle że podświetlane mocniej. Nie stały się przy tym (no, niestety) podobniejsze odnośnie stylu podświetlania do tych z ekranów plazm, ale taka już jest natura matryc OLED, kolory na nich bardziej są plakatowe, mniej malarskie.

    Cóż, może i minimalnie stały, ale to wciąż nie było to, nie aż tak duża zmiana. Trudno, pozostaje żywić nadzieję, że następna generacja telewizorów, oparta o inną technologię matryc, odwróci trend trywializacji barw, nawiąże pod ich względem do osiągów ekranów CRT. Na razie można korzystać z wpływu kondycjonerów, który to wpływ odnośnie recenzowanego był analogiczny, tyle że trochę mniej widoczny niż powstający po użyciu Shunyata Denali D6000/S, a ten z kolei skromniejszy niż otrzymywany po zastosowaniu Unicorn Audio Grandioso, maszyny wręcz referencyjnej, ale po ostatniej zwyżce cen metali kosztującej już przeszło sto tysięcy.

      Wracając do muzyki. Zachodzi kwestia zasadnicza, którą usiłowałem rozstrzygnąć zadając sobie pytanie, czy wolałbym słuchać z Lucarto Audio Songolo KS300, czy bez niego? Przeglądając powyższą punktację wydaje się czymś oczywistym, że z nim. Ale w moim przypadku nie było to takie proste. Z jednej strony psychika audiofila lubiącego styl popisowy ciągnęła do kondycjonera, z drugiej przyjemność słuchania muzyki w bardziej intymnym, zbliżonym do powszedniości kontakcie, ciągnęła do słuchania bez. Zapewne przywyknięcie do tego albo tego zabiłoby dylemat, ale z punktu widzenia racjonalności i pożytku z recenzji taka odpowiedź pachnie unikiem. Nie widzę jednak lepszego wyjścia z tej zagwozdki, nie powiem tak ani nie. Nie odpowiem też na pytanie, jak rzecz ta się przedstawia w odniesieniu do słabszych torów, ponieważ takimi nie dysponuję. Na jakościowych wyżynach pojawiał się zaś dylemat stanowiący wyraźne nawiązanie do sytuacji odnośnie przyjemności użycia elektrostatycznych słuchawek Warwick Acoustics. Jak na elektrostaty nietypowych, poniekąd bowiem nie odświętnych. Elektrostaty przyzwyczaiły swych entuzjastów do dużych dawek odświętności – do szmerowości nadzwyczajnej, delikatności pietystycznej, tkanych najsubtelniejszą nicią dźwięków, całościowego wyrafinowania frazy i finezji dotyku. Materia elektrostatycznego dźwięku jest odmiennej natury – do tego przywykliśmy i za to się go ceni. Tymczasem elektrostatyczne Warwick Acoustics dotyk mają zwyczajny i poprzez to zwyklejszy wydźwięk. W doskonałym wydaniu takiej zwykłości są jednak fantastyczne i poprzez to nadzwyczajne – paradoksalnie nadzwyczajne poprzez zwykłość, alternatywę odświętności.

     Nie ciągnąc dalej tej analogii trzeba się skupić na rozdwojeniu zwyczajne-nadzwyczajne. Wolimy teatralny dialog, czy zwyczajną rozmowę? Wolimy ubierać się odświętnie, czy nie mieć spodni na kantkę i krawata pod szyją? Przy całej przesadzie tych porównań jest poniekąd w ten sposób, że z kondycjonerem Lucarto Audio Songolo KS300 dźwięk dostajemy bardziej odświętny, i jako taki popisowy; zarazem mniej powszedni, gdyż to się nawzajem wyklucza. Z kondycjonerem dobitniejszy, bardziej ekspresyjny, lśniący polorem i wznioślejszy, a nie „tak sobie” zwyczajnie śpiewany, choćby i bardzo udanie. Wolisz taki czy taki – to już zależy od ciebie, a mnie się oba style podobały, toteż nie zajmę stanowiska. Z tym, że proszę zwrócić uwagę, iż nie było tu porównania do zwykłej listwy z marketu, tylko do bardzo drogiej. Tak więc to perfekcyjnie normalne brzmienie też nie było normalne pod względem ekonomii, tylko za ciężkie pieniądze.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Lucarto Audio Songolo KS300

  1. AudioFanX pisze:

    Korzystam z tego kondycionera od dwóch lat i jestem zadowolony, choć na jednym forum po pochwaleniu się zakupem próbowano namieszać w głowie, wykpić.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Konkurencja nie śpi. Frustraci i oszołomy też nie.

    2. Alucard pisze:

      Nie ma sensu chwalić się nigdzie sprzętem takich „nieoficjalnych” firm. Przecież to nie drożyzna zatwierdzona przez największe magazyny audio i recenzentów z USA. Kupić, używać i być zadowolonym. Ja ostatnio nabyłem używane interkonekty Lucarto Songolo i są to swietne kable. Podejrzewam że kondycjoner też jest dobry a wzmacniacz słuchawkowy być może nawet wybitny. Trzeba polegać na swoich uszach a nie na tych co mieszają w głowie.

    3. Adam M pisze:

      Ja mam ok od roku jego wersję z niższej półki (Albero), podobnie jak resztę systemu,i też jestem pod wrażeniem i zadowolony, za dwa dni będę testował Songolo i obawiam się że będzie jeszcze lepiej…

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy