Recenzja: LST (Linear-S-Transformer) wersja ostateczna

Odsłuch

Wszystko stylem klasycznym.

   Odsłuch przeprowadziłem w trzech turach – najpierw z systemem własnym. LST kablami głośnikowymi Sulek 6×9 połączony został z końcówką mocy Crofta, do niego podłączane były słuchawki KingSound 4 i Stax SR-007 Omega II Mk1 w wersji złoto-brązowej.

    Czy te kolory ważne – kwestia ta rodzi dylemat. Teoretycznie nie powinny, ale praktycznie chyba jednak. Z różnych stron docierały do mnie solenne zapewnienia, że chodzi wyłącznie o kolor padów, alternatywnie czarny, ale za każdym razem tak jakoś dziwnie się składało, że ilekroć słuchałem „złoto-czarnych” i „złoto-brązowych”, to każde grały po swojemu, choć przyznać muszę, że nigdy tych z tymi bezpośrednio nie mogłem porównać. Od razu dodam, że wersja złoto-brązowa podobała mi się każdorazowo bardziej, niezależnie od tego czy napęd stanowił któryś z energizerów Staksa, czy któryś transformator. Tym razem także, patrząc z perspektywy odsłuchów już odbytych, trafiała mi do przekonania bardziej; przy okazji też sobie wyjaśniłem, dlaczego płyta binauralna Staksa najkorzystniej (przynajmniej w moim odczuciu) wypada z tymi słuchawkami. Co jest zarazem clou ich brzmienia, lecz najpierw o dwóch rzeczach, z których jedna ważniejsza. Chodzi o transformator LST, który nas tutaj zebrał.

   Pisanie o nim per „transformator” jest oczywiście uproszczeniem, skoro we wnętrzu mamy trzy. Jest tam wejściowy toroid zamiany prądu zasilania na stały i są dwa wyjściowe transformatory Lundhala, decydujące w głównej mierze o sumarycznej jakości. Plus oczywiście gama zawiłości połączeniowych i zabezpieczeń, odróżniających ten przypadek od recenzowanego z innymi słuchawkami w 2018. Jednakże w sensie funkcyjnym określenie jest prawidłowe – to transformator dopasowujący sygnał do prądowego status quo potrzebnego elektrostatom.

    Pytanie tytułowe, zawarte jako domyślne w nazwie recenzowanego przedmiotu, zapytuje autora tekstu ustami czytelników o cechy i wartości, które winny być przypisane. Odpowiadając powiem, że transformator LST poszerza możliwości, o ile jest mu dane. Dane poprzez obsługiwany system, któremu nic on nie odbiera. „Nic” jest tu wprawdzie przybliżeniem, bo coś odbierać musi, ale tego nie usłyszymy, to laboratoryjne wartości. Na ludzkie ucho biorąc wszystko zostaje podtrzymane, to znaczy w równej mierze styl prezentacji, co zakresy i możliwości. Jedno i drugie bardzo ważne, ale w tym konkretnym przypadku ważniejsze były zakresy. Jako że styl mojego dzielonego wzmacniacza jest w dużej mierze zbieżny ze stylem energizerów Staksa, zwłaszcza energizerów lampowych. – Przyjazne ciepło, humanizacja i bliski, niezapośredniczony kontakt, oto filary tego brzmienia. Ale właśnie zakresy: potęga prezentacji w momentach potęgowych, drążenie harmoniczne, miara bezpośredniości, zdolność ożywiania przestrzeni i wciągania jej w akcję, przemożność wizualizacji i jakość aranżacji scenicznych – to wszystko dzięki układowi Twin-Head plus Croft plus LST było niż w energizerach lepsze.

Tym razem z klasycznymi słuchawkami.

    Pomijam tu energizer SRM-T2; z nim trzeba by porównać bezpośrednio i każdy aspekt poddać wnikliwej ocenie, ale tak bez cackania i wchodzenia w niuanse mogę napisać, że to byłyby prezentacje stojące na analogicznym poziomie. Natomiast reszta energizerów Staksa takich zakresów nie osiąga, chociaż nie chcę ich krytykować, to urządzenia naprawdę „słodkie”. A już szczególnie dobre wrażenie wywarł onegdaj energizer tym złoto-brązowym Omegom dedykowany w wersji tranzystorowej, dający więcej dynamiki i życiowej trzeźwości, a przy tym większą przestrzeń i lepszą holografię od identycznego na lampach, który z kolei miał piękniejsze barwy i subtelniejsze subtelności.

    Ogólnie biorąc LST to przekaźnik, co podtrzymuje i nie odbiera. Zachowuje charakter wzmacniacza, oprócz jego specyficznych walorów przekazując słuchawkom z reguły większą niż u energizerów dawkę dynamiki i potęgi. Bo chodzi przecież o wzmacniacze głośnikowe, w tym takie set-watowe. Takie co miażdżą, wybuchają, mogą przytłaczać dźwiękiem. Opisywane trio (Twin-Head, Croft, LST) wspierane od strony źródła odtwarzaczem Cairna (który nie tylko analogowość ma wysokiej próby, ale zwłaszcza bas popisowy, zdolny zawstydzać odtwarzacze za ponad sto tysięcy) – to trio dostarczyło flagowym elektrostatom Staksa z 1998 roku bas i potęgę niemożliwe do zorganizowania w ramach elektroniki Staksa. Bas był naprawdę mocny, choć specyficzny, jak cała pozostała reszta, ale o specyficzności za chwilę.

    Słowo o słuchawkach KingSound. Te też wypadły bardzo dobrze, to wartościowe nauszniki pod względem przyjemności odbioru, nieznacznie tylko ustępujące. Znacznie-nieznacznie, zawsze dylemat – co jednemu nieznaczne, innemu znaczne będzie. Ale gdy chodzi o potęgę, dynamikę, szczegółowość oraz wyraźność prezentacji, KingSound nie oddawały pola. Różniły się natomiast charakterem, podając brzmienia twardsze, a przede wszystkim w bardziej typowy sposób realizując relacje pomiędzy dźwiękiem a przestrzenią. Dźwięk umieszczały w przestrzeni, albo inaczej można powiedzieć: wyosobniały je z przestrzeni. Co było zasadniczą innością, ponieważ Stax Omega II w wersji złoto-brązowej to jedyne mi znane słuchawki, które działają odwrotnie: przestrzeń wciągają w dźwięki.

    Czy to jest przypadkowy efekt spowodowany tym, że duże elektrody tych słuchawek po „buncie antyszprosowym” i porzuceniu modelu SR-Omega[1] wydano na pastwę zniekształceń powodowanych ugięciami pod wpływem pracującej membrany, na to odpowiedzieć nie umiem. Mogę natomiast powiedzieć, że wersja późniejsza Mk2 to już brzmienia chłodniejsze, wyraźniej akcentujące krawędzie i mniej zaangażowane uczuciowo – nie dające takiego wżywania się w muzykę ani takiego wiru zdarzeń. Czy skutkiem odsunięcia membrany od elektrod, tego też powiedzieć nie umiem, ale odwołam się do porównania w konwencji odwrotności.

Które są wyjątkowe.

    Historycy sztuki kulinarnej nierzadko przytaczają anegdotę odnośnie francuskiego ciasta – tego, co to na wierzchu w kremówkach. (O ile z dobrej cukierni.) Set lat temu będzie już parę, kucharczyk za zrobienie ciasta na którymś z dworów odpowiedzialny zapomniał w porę dodać masła, a przypomniawszy sobie, wwałkował je na koniec. Efekt tego zaskakujący, w postaci kruchych płatków, których walory doceniono. Być może w odniesieniu do Stax Omega II Mk1 zaszła sytuacja odwrotna – odjęto elektrodom usztywniające szprosy pozostawiając bliską membranę, w efekcie uzyskano dźwięk szczególnie koherentny, niepocięty na warstwy. W brzmieniu złoto-brązowych Omeg II trudno doszukać się granic; tego wszystkiego, co ze znawstwem przedmiotu audiofile i recenzenci zwykli określać mianem krawędzi, granic, separacji. Francuskie ciasto się separuje i separują się dźwięki w kolumnach i słuchawkach – separują na dobrze widoczne warstwy muzycznych planów i przede wszystkim cięcia pomiędzy dźwiękiem a przestrzenią. – Tu dźwięk, a tam go nie ma; tu separacja, tam separacja, podziały gonią podziały. – I to jest bardzo dobre, to znamionuje jakość, w tym porządek sceniczny. Tymczasem Stax Omega II gwiżdże na takie separacje, brzmienie organizuje inaczej. Nie rzeźbi dłutem dźwięków, żeby je figurami wstawić w osobną od dźwięków przestrzeń, tylko tworzy brzmieniowe chmury ogarniające całą przestrzeń. Nie ma dłuta, nie ma krawędzi, nie ma i pustej przestrzeni żyjącej życiem pustki. Wszystko zostaje inkorporowane w całościowy teatr brzmieniowy pozbawiony cięć, warstw i krawędzi; przejawiający tylko różne gęstości i nimi formowanie. Fortepian to, czy wokalista – a równie dobrze duet, chór bądź choćby cała orkiestra: w każdym przypadku nie ma podziałów, jest jednolita chmura brzmienia. – I to jest inne, dalece inne, zarazem fascynujące. Dźwięk bardziej miękki, bardziej scalony, samego siebie oplatający, a na poziomie obrazu sceny ogarniający wszystko. Nie tak konkretny i nie tak trzeźwy, jak zazwyczaj; nie tak też jednoznaczny odnośnie przypisania miejsca, za to bardziej ogarniający, owładający, pijany jakby muzyką. I cała przestrzeń w to wciągnięta – nie ma pustego miejsca, obszaru bez muzyki. W tym tkwi właśnie odpowiedź na to, dlaczego płyta binauralna Staksa najlepiej wypada w tych słuchawkach. Tylko z nimi taka ilość muzyki łącznie, takie jej panowanie nad przestrzenią. I Linear-Stax-Transformer to pokazał z dodatkiem dynamiki oraz w inscenizacji potęgowej. Jako że miękkość miękkością i scalenie scaleniem, a grało to potężnie zarówno w odniesieniu do fortepianu solo, jak też do orkiestr czy chórów, to samo z druzgocącym rockiem. Wszelka muzyka chcąca potęgi potęgę swoją dostawała, pomimo tej niespotykanej nigdzie indziej miękkości i tego w jedność obracanego brzmienia. Manifestowała się ta potęga samymi ciśnieniami, bez dodatku twardej warstwy obrysu – samą gęstością przestrzeni. Co było inne, bardzo inne, i zarazem fascynujące. – Słuchając tego mogłem zrozumieć Japończyka, który krytykując najnowsze Stax SR-X9000 utrzymywał, że nie dają mu tak głębokiego zanurzenia w muzykę, jak ukochana SR-Omega II.

   – Z przypadku to, czy naumyślnie? – można się zastanawiać. – Ale jaka w sumie różnica?

Jedyne takie na świecie.

    Kolejne dwa podejścia nie były już tak udane. Tranzystorowa końcówka mocy Parasound A21+ zapięta w miejsce Crofta dała obraz zbliżony, ale mniej finezyjny i mniej angażujący. Brzmienie, jak to się mówi z tych bardziej neutralnych, lecz przede wszystkim w odniesieniu do emocji słuchacza, a nie poprawności odtwórczej. Więc niby wszystko całkiem, całkiem, lecz nie aż tak widowiskowy teatr dźwięków wszystko ogarniających, w tym też samego słuchającego. Na prośbę producenta wykonałem też trzecią próbę – z systemem wzmacniającym o ekstremalnie dużej mocy. Lecz tu jedynym pozytywem okazała się bezproblemowa współpraca LST z monoblokami zdolnymi sprzedać 2,1 kW na kanał. Bezproblemowa w sensie samego podjęcia współpracy, dla której gigantyczna moc nie okazała się przeszkodą. Ta próba nie odbyła się już u mnie, tylko w pobliskim Studio999, którego właściciel ma powody do dumy – tamtejsza sala odsłuchowa prezentuje wspaniały poziom, a w przekonaniu prowadzących jest nawet najlepsza w kraju. Czy taka jest faktycznie, tego nie mogę stwierdzić, bo wszystkich nie sprawdzałem, ale że jest to rewelacja akustyczna, to nie ulega wątpliwości. W opisywanym przypadku nie miało to jednak znaczenia, słuchawkom wszak nie mogło pomóc. Tor złożony z dCS Bartoka i dzielonego przedwzmacniacza KARAN ACOUSTICS KA L Reference Mk3 z monofonicznymi końcówkami KARAN ACOUSTICS MASTER COLLECTION POWER okazał się za mocny. Współpraca wprawdzie zaistniała, nie powstał żaden zasadniczy problem, jednak prawdopodobnie skutkiem aż takiej mocy zjawiało się chwilami coś w rodzaju dźwięku za dźwiękiem. Z tym, że nie w sensie echa, tylko jak gdyby podwajania. Co nie było wrażeniem czystym, tylko takim z gatunku „jakby”; to znaczy odnosiło się takie wrażenie, mimo iż tego „dźwięku za” nie można było złapać niczym złodzieja za rękę. Niemniej zjawiał się kocioł, nie była to prezentacja czysta. Dlatego muszę napisać, że testowany LST nie był przystosowany do obsługi aż takiej mocy. Formalnie był do takiej, jaką podawał tranzystorowy Parasound (2 x 300 W/8 Ω), lub nawet dwakroć wyższej, ale drastycznie słabszy hybrydowy Croft (2 x 25 W/8 Ω) w sensie brzmieniowym wypadł lepiej. Dlatego to z nim opis brzmienia uważam za wiążący, choć oczywiście nie wykluczam, że dźwięk można trafić jeszcze lepszy. (Podobno taki był ze wzmacniaczem Vitusa.) Ale czy można, czy nie można, to bez większego znaczenia – klasyczne słuchawki Staksa z moim torem grały olśniewająco, a skoro mogły tak z jednym, to mogą też z innymi.

[1] Patrz: https://hifiphilosophy.com/recenzja-stax-sr-x9000/

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: LST (Linear-S-Transformer) wersja ostateczna

  1. PiotrM pisze:

    Panie Piotrze, poluję na tę końcówkę od paru lat, gdzie to można nabyć, proszę o wskazówki co do kontaktu z producentem?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Podjąłem już działania, kontakt niedługo podam.

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Podaję kontakt mailowy: refugium99@gmail.com

  2. ductus pisze:

    Drogi Piotrze, co do użytych wzmacniaczy: Abstrahując od Twojego referencyjnego Crofta, to reszta była chyba mało trafiona. Sam wiesz, że słuchawki to ścieżka prawdy dla wzmacniaczy, prawie żadne kolumny nie są w stanie oddać tylu niuansów co elektrostaty, więc wzmacniacz czy monobloki o ogromnej mocy nie załatwiają sprawy, ba, mogą popsuć. Ale sądzę, że nie miałeś nic lepszego pod ręką, a przecież nawet byle stary Accuphase, czy jakiś inny z tzw. vintage serii z zeszłego wieku pokazałby lepiej co umie. Także, każdy musi próbować znaleźć optimum dla siebie i w tym cała zabawa. Pozdrawiam, S.

    1. whero pisze:

      z własnych doświadczeń określiłbym adaptery SRD/LRT/LST itp. jako rozszerzające gamę dostępnych na rynku wzmacniaczy do słuchawek elektrostatycznych o wszelkie wzmacniacze głośnikowe (jak i po przygotowaniu odpowiedniego okablowania – słuchawkowe) – co zwiększa możliwości dostosowania toru słuchawkowego w znacznie większym stopniu pod swoje preferencje ~ co więcej kosztowo po zakupie 2-3 wzmacniaczy/końcówek mocy ze średniej półki „zwraca” nam się zakup adaptera w porównaniu kosztowym z zakupem 2-3 dedykowanych wzmacniaczy do słuchawek elektrostatycznych – a rynek sprzętów przeznaczonych do napędzania głośników jest znacznie większy, bogatszy, barwny ~ osobiście bardzo podeszły mi do gustu (LRT + sr404le) japońskie końcówki mocy z początku lat 80s grające w głębokiej klasie A ~ 15-30W

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Słuchałem monobloków Karan napędzających kolumny i grało to pierwszorzędnie. Ale dla LST mocy mają za dużo. Odnośnie Accuphase, to pełnię klasy tej marki pokazują jedynie końcówki mocy w klasie A. Z ich sprowadzeniem byłoby jednak za wiele zachodu. Ogólnie zaś sprawa wyglądała tak, że posłuchawszy własnego wzmacniacza nie czułem potrzeby uzupełnień. Gdyby z nim pod jakimś względem wadliwie zagrało, wówczas poszukiwania alternatyw byłyby uzasadnione. Ale tak nie było.

  3. phoenix_pl pisze:

    Czy recenzowane urządzenie ma jakąś stronkę w necie gdzie producent się nim chwali?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      O ile wiem, to nie. Produkcja już się kończy, może jeszcze jakieś zlecenie zrealizują, proszę się kontaktować pod wskazanym adresem mailowym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy