Recenzja: LST (Linear-S-Transformer) wersja ostateczna

    Dawno, dawno temu, w zamierzchłych latach 60-tych ubiegłego stulecia, kiedy nie było jeszcze smartfonów (co ludzie wtedy robili?), ale wychodził „Świat Młodych” z Tytusem, Romkiem i Atomkiem na ostatniej stronie, istniały już słuchawki elektrostatyczne, rzucone na rynek w 1960-tym. Istniały nie tak jak dzisiaj, nie kupowało się dla nich przede wszystkim elektrostatycznych wzmacniaczy, tylko najczęściej dopasowujące transformatory. Taki transformator oferowano początkowo w dwóch wersjach, mniejszej i większej (SRD-1 i SRD-2), i tak się składa, że mam podobny z 1973 roku (SRD-6)– niewielkie pudełko z dwoma kompletami głośnikowych zacisków, wejściowym i wyjściowym. Do wejściowych podpinało się wzmacniacz głośnikowy, do wyjściowych kolumny, a słuchawki do 6-pinowego gniazda z przodu, aktywowanego małym pokrętłem wyłączającym jednocześnie głośniki. Gniazdo operowało prądem podkładu 240 V – taki był elektrostatyczny pokład w tamtych czasach – lata minęły zanim pojawiły się elektrostaty z biasami 500 – 580 V i 5-pinowymi przyłączami, dziś jedynymi w użyciu. Zmieniły się po drodze same słuchawki – wszystko z czasem urosło: podkład, transformatory, rozmiary słuchawek. Początkowo tak małych, że nausznych – dziś takich Staksów już nie ma, wszystkie są wokółuszne. Nie znajdziemy także w ofercie Staksa dopasowujących transformatorów, ostały się jedynie samowystarczalne wzmacniacze-energizery. (Pierwsze takie też pojawiły się na samym początku, jako alternatywa dla popularniejszych wtedy transformatorów; pojawiły dwoma podobnymi modelami SRA-4S i SRA-6S, obydwoma z wbudowanymi przedwzmacniaczami gramofonowymi, dwoma wyjściami dla słuchawek i selektorami mono/stereo, uzupełniającymi selektor wejść. Prócz tego droższy miał odwracacz fazy.)

     Wraz z zaistnieniem energizerów dotarliśmy do momentu dla tego tekstu kluczowego: transformatory pozwalały przenosić jakość podpinanych wzmacniaczy – im któryś taki był lepszy, tym dla słuchacza lepiej, klasa wzmacniacza przechodziła na dźwięk w słuchawkach. Czego w przypadku energizerów być oczywiście nie mogło, te same były wzmacniaczami i same stanowiły jakość. Źródłowo czerpały ją z nagrania i czytnika, dalej z interkonektu, na koniec podawały własną. I w tym miejscu jest pies pogrzebany: Stax nie oferował tak wybornych własnych wzmacniaczy, jak wyborne stworzył słuchawki. Jeden zaledwie wyborny miał kiedyś, jak kwiat paproci rzadki model SRM-T2 (1994) – wszystkie późniejsze, łącznie z obecnie najdroższym SRM-T8000, nie dorównują słuchawkom, aczkolwiek są, jak to się mawia „bardzo dobre”. Wszelako może być jeszcze lepiej, co dla kogoś, kto wydał grube pliki dolarów, złotówek albo euro, czuć zgniłym kompromisem – ktoś taki życzy sobie „wszystko”. Posiąść super słuchawki i nie mieć całego ich „super”, to przecież żadna frajda – na glebie tego niedostatku wysiała się gama zewnętrznych producentów, dostawców super wzmacniaczy i super transformatorów. Jeden z takich transformatorów, bodaj czy nie najlepszy, przedmiotem tej recenzji. No i pięknie – skonstatujecie – ale dlaczego sam Stax nie oferuje najwyższej klasy wzmacniaczy albo transformatorów? Co na to mogę powiedzieć? – To pozostaje jego słodko-kwaśną tajemnicą.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: LST (Linear-S-Transformer) wersja ostateczna

  1. PiotrM pisze:

    Panie Piotrze, poluję na tę końcówkę od paru lat, gdzie to można nabyć, proszę o wskazówki co do kontaktu z producentem?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Podjąłem już działania, kontakt niedługo podam.

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Podaję kontakt mailowy: refugium99@gmail.com

  2. ductus pisze:

    Drogi Piotrze, co do użytych wzmacniaczy: Abstrahując od Twojego referencyjnego Crofta, to reszta była chyba mało trafiona. Sam wiesz, że słuchawki to ścieżka prawdy dla wzmacniaczy, prawie żadne kolumny nie są w stanie oddać tylu niuansów co elektrostaty, więc wzmacniacz czy monobloki o ogromnej mocy nie załatwiają sprawy, ba, mogą popsuć. Ale sądzę, że nie miałeś nic lepszego pod ręką, a przecież nawet byle stary Accuphase, czy jakiś inny z tzw. vintage serii z zeszłego wieku pokazałby lepiej co umie. Także, każdy musi próbować znaleźć optimum dla siebie i w tym cała zabawa. Pozdrawiam, S.

    1. whero pisze:

      z własnych doświadczeń określiłbym adaptery SRD/LRT/LST itp. jako rozszerzające gamę dostępnych na rynku wzmacniaczy do słuchawek elektrostatycznych o wszelkie wzmacniacze głośnikowe (jak i po przygotowaniu odpowiedniego okablowania – słuchawkowe) – co zwiększa możliwości dostosowania toru słuchawkowego w znacznie większym stopniu pod swoje preferencje ~ co więcej kosztowo po zakupie 2-3 wzmacniaczy/końcówek mocy ze średniej półki „zwraca” nam się zakup adaptera w porównaniu kosztowym z zakupem 2-3 dedykowanych wzmacniaczy do słuchawek elektrostatycznych – a rynek sprzętów przeznaczonych do napędzania głośników jest znacznie większy, bogatszy, barwny ~ osobiście bardzo podeszły mi do gustu (LRT + sr404le) japońskie końcówki mocy z początku lat 80s grające w głębokiej klasie A ~ 15-30W

    2. Piotr+Ryka pisze:

      Słuchałem monobloków Karan napędzających kolumny i grało to pierwszorzędnie. Ale dla LST mocy mają za dużo. Odnośnie Accuphase, to pełnię klasy tej marki pokazują jedynie końcówki mocy w klasie A. Z ich sprowadzeniem byłoby jednak za wiele zachodu. Ogólnie zaś sprawa wyglądała tak, że posłuchawszy własnego wzmacniacza nie czułem potrzeby uzupełnień. Gdyby z nim pod jakimś względem wadliwie zagrało, wówczas poszukiwania alternatyw byłyby uzasadnione. Ale tak nie było.

  3. phoenix_pl pisze:

    Czy recenzowane urządzenie ma jakąś stronkę w necie gdzie producent się nim chwali?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      O ile wiem, to nie. Produkcja już się kończy, może jeszcze jakieś zlecenie zrealizują, proszę się kontaktować pod wskazanym adresem mailowym.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy