Recenzja: Lime Ears X Universal

   To się zaczęło w 2010. Świeżo upieczony inżynier akustyk i jednocześnie basista rockowy Emil Stołecki  postanowił zrobić słuchawki dokanałowe nie gorsze od wokółusznych. Albowiem te wokółuszne były świetne, ale dla koncertujących muzyków nieporęczne. „Niepogłowne” de facto, ale mniejsza o części ciała. Stworzył więc (łatwo powiedzieć) zespół badawczo-rozwojowy, w którego skład weszła między innymi pani Karolina, specjalistka od audiologii, czyli laboratoryjnej oceny słuchu, mająca doświadczenie w konstruowaniu słuchawkowych przetworników w aparatach słuchowych. Nastąpiły teraz dwa lata badań – prób, zawirowań i błędów. Testowano materiały, budowano przetworniki, słuchano, poprawiano, zarzucano, ruszano dalej. Aż po dwóch latach sprawa wydała się ostatecznie dopięta i miejsce badawczej analizy zajęła produkcja. Zrazu niszowa, butikowa, dopiero usiłująca pozyskać kogokolwiek; z czasem coraz szersza, do coraz szerszego grona zwykłych zjadaczy muzyki i profesjonalnych muzyków docierająca. Obecnie, po siedmiu prawie latach, zespół liczy sześć osób, a dystrybucja pruje głównie ku Dalekiemu Wschodowi – poprzez Rosję ku Tajlandii, Chinom, Singapurowi, Malezji, Korei Południowej i Japonii. A sprzedać słuchawki dokanałowe w Japonii, ich mateczniku i miejscu najliczniejszego powstawania, to już nie lada sztuka. I to jeszcze dla firmy niewielkiej, paroosobowej, nie młócącej klientów ciężkokalibrową reklamą…

A jednak się udało i Lime Ears to teraz producent w świecie znany, uczestnik światowych zlotów i show. Mało tego – firma mająca już zagorzałych fanów, takich co to się obruszą i popatrzą na ciebie spode łba, gdy się okaże, że o tym Lime Ears nie słyszałeś. A że słuchawki dokanałowe to teraz obok bezprzewodowych sama szpica audiofilskiego rynku i jak najbardziej to, czego młode, żądne muzyki misie łakną jak te prawdziwe miodku, to i wróżby dla tego Lime Ears pomyślne i jasna przed nim przyszłość. Co tym milej mi pisać, że o polskich słuchawkach do tej pory takiej okazji nie było. I nie było w ogóle żadnej, bo choć słuchawkowych wzmacniaczy nad Wisłą spory wybór, to słuchawek już nie, a przynajmniej na razie.

Odnośnie obecnej oferty, to oferuje warszawski Lime Ears cztery modele – obok recenzowanych X także szczytowe, pięcioprzetwornikawe Aether i niższe Psi oraz Lambda. (W trakcie pisania recenzji pojawiły się jako nowość sześcioprzetwornikowe Aether R, czyli revision.) Przymierza się też do konstrukcji wokółusznej, ale to na razie pieśń przyszłości i nie wiadomo, czy w ogóle coś z tego będzie. Nie boi się przy tym poddawać ocenom i dzięki temu ta recenzja to żaden debiut opisowy, a tylko jedna z wielu. Przy czym wszystkie wcześniejsze odnośnie wszystkich modeli nieodmiennie chwalą i chwalą, a zatem dobra nasza, jako że chwalić zawsze najłatwiej i najprzyjemniej.

Lecz zanim zaczniemy się sposobić do sporządzania kolejnych pochwał, słowo najpierw o cenach. Najdroższe Aether kosztują 1200 euro, drugie od góry X (poczytywane przez samego producenta za również flagowe, tyle że mniej pieszczotliwie i wyrafinowanie brzmiące) kosztują tych euro 890, a kolejne Psi i Lambda odpowiednio 625 i 480. (Lime podaje ceny w euro, ponieważ handluje światowo i nowomodnie – wyłącznie przez Internet. Ma jednak otwartą dla nabywców siedzibę w Warszawie, i to nie byle gdzie, bo przy ulicy samego Alfreda Nobla; tyle że trzeba się wcześniej umówić za pośrednictwem podanego na internetowej stronie telefonu.)

Wracając do przerwanego wątku. Słuchawki nie są więc tanie, ale i nie jakoś specjalnie drogie; akurat takie, by zadawały szyku i zadowalały jakością tym cenom odpowiadającą zarówno zawodowców jak audiofili. Bo tysiąc dwieście euro to według dzisiejszego kursu pięć tysięcy dwieście złociszy, a w internetowych sprzedażowniach MP3Store i Audiomagic najdroższe dokanałówki to piętnaście i pół tysiąca za 64AUDIO tia Fourté ™ oraz jedenaście za Astell & Kern Layla II. Niemało tam też innych na internetowych półkach się wyleguje od tych Lime Ears droższych, w tym wyroby tak sławnych producentów jak Westone i Final. Tak więc polskie douszne „Limonki” nie są jakieś szalone, a jeszcze bliżej do przystępności testowanemu modelowi X – według dzisiejszego kursu europejskiej waluty mogącego stać się naszą własnością za 3800 PLN. A że w tych okolicach cenowych od konkurencji równej, nieco tańszej i trochę droższej aż huczy, więc limonkowe cacko naprawdę musi mieć argumenty, by pośród tego nie zniknąć. Wobec czego się przyglądnijmy, a potem posłuchamy.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Lime Ears X Universal

  1. Marcin pisze:

    Ostatnia cena według cennika sklepu MP3store na dokanałówki Astell&Kern Layla II (jak ten produkt jeszcze w nim figurował) to 14.500 zł, a nie jedenaście – jak Pan napisał.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak, ale podałem cenę z Audiomagic.

  2. Mirek pisze:

    Ciekawe co by pokazaly z cary 300b

    1. Piotr Ryka pisze:

      Cokolwiek to monotonne, nie wydaje Ci się?

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy