Stanowiących oprawę wzmacniacza Kondo Overture przewodów samego Kondo szkoda byłoby nie wyzyskać do napisania recenzji, zwłaszcza interkonektu. Dlaczego akurat jego? Ano z niebagatelnej tej racji, że interkonekty Kondo to osobna historia, znaczona zachwytami i opiniami o byciu najlepszymi na świecie. Boskiego dźwięku dotykiem znaczone Kondo KSL – któryż audiofil pamiętający ostatnią dekadę zeszłego i pierwszą obecnego wieku nie marzył o posiadaniu? Czyż każdy szanujący się recenzent nie pęczniał wtedy z dumy, kiedy mógł się pochwalić, że te przewody poznał i mógł się osobiście przekonać, że dorównujących im nie ma? A wszak to w tamtych latach rola kabli wzrastała, nabierając znaczenia które na koniec stało się jednym z bazowych dla audiofilskiego systemu. A szczytem tej jakościowo-kablowej piramidy był właśnie te Kondo.
Srebrne druty, jako droga do muzycznego wyrafinowania, mają za symbol struny skrzypiec, wszelako spotykane tam srebro w domieszkowym stopie 925 z miedzią (92,5% srebra, 7,5 % miedzi) ma większe znaczenie dla fletów, biorąc niemal w całości na siebie odpowiedzialność za ich brzmieniową postać.
Hiroyasu Kondo był jednym z prekursorów, a może nawet samotnym pionierem, nawijania czystym srebrem transformatorów i stosowania go w łączówkach, co wydaje się czymś oczywistym w obliczu faktu bycia przez to srebro najlepszym przewodnikiem i na dodatek metalem najlepiej z wszystkich kowalnym – tak znakomitym pod tym względem, że pozwalającym przy dzisiejszej technice osiągać druty o przekroju jednego atomu! Ale to dzisiaj i z pewnością nie na użytek audiofilskich potrzeb (chyba że wewnątrz procesorów), a dla pracującego nad srebrem Hiroyasu podobno co innego było też ważne – z uwagi na wyjątkową sprawność silników ośmiocylindrowych, ale też pewnie w jakiejś mierze z uwagi na to, że cyfra „8” uchodzi na Dalekim Wschodzie za wyjątkowo szczęśliwą, oparł swoje interkonekty na bazie ośmiu rdzeni, z których każdy reprezentował splot 36 drucików o średnicy 0,09 mm, co łącznie dawało aż 288 ścieżek przewodzących na kanał. Srebrny surowiec dla tych drucików pozyskiwano z Włoch, albowiem Kondo zauważył, że to najczęściej włoskie srebro zjawia się w instrumentach muzycznych, najpewniej nie bez przyczyny.
Były lata 70-te, nikt interkonektami ani innymi przewodami w branży audio się nie przejmował, powszechnie obowiązującą była szkoła, że wszystko co przewodzi – przewodzi optymalnie. Ewentualnie sama grubość mogła mieć jakieś znaczenie, ale to na użytek przemysłowy, a nie w domowym użyciu. Chyba żeby brać pod uwagę domowe piece elektryczne; te, mając moce rzędu kilowatów, wymagały doprowadzeń o dużych przekrojach; cieńsze by zaraz się przegrzały i roztopiły izolację, a potem na proch szczezły.
Srebro używane przez Kondo oprócz włoskiego pochodzenia, a więc też włoskich przymieszek, a jednocześnie wysokiej, szacowanej na 99,99% czystości, posiadało jeszcze jedną cechę szczególną: leżakowane było 20 lat przed obróbką, dojrzewając niczym gatunkowe wino. Zapewne nie to pierwsze, użyte w latach 70-tych, ale tego już nie wiem, z całą pewnością natomiast odnosi się to do sławnych interkonektów Kondo KSL-LPz, których recenzje pochodzą z połowy pierwszej dekady po 2000 roku.
Konstrukcja i powierzchowność
Od tamtych opisów minęły całe dwie dekady, wtedy przychodzący na świat audiofile już osiągnęli dorosłość, a srebro wówczas kupione dojrzało do użycia – wyżarzyło się starzeniowo. Jednocześnie konstrukcja przewodów uległa przeobrażeniu. Nie mają teraz połyskliwie czarnej, ukazującej splot kevlarowej osłony, tylko matowo gładką, ciemnobordową. Nie mają także ośmiu rdzeni ani 288 nici przewodnika – ilość rdzeni spadła do czterech, nici do 152. Wciąż jednak splotowy ekran chroniący przed RFI i cała reszta są srebrne, tyle że ekran schowano pod dodatkową warstwą izolacji, a żyły podzielono na mające różne średnice i dano im jedwabne koronki. Nadal są drucikami, a ściślej wąskimi pasmami wyciąganymi przez samo Kondo, poddawanymi następnie krystalizacyjnemu utwardzeniu i specjalnej obróbce gazowej, celem zmniejszenia naskórkowości. Dalej, w tym samym kierunku idąc, kryte ręcznym malunkiem sześciowarstwową licówką ze specjalnego lakieru o zastrzeżonym składzie, dla ochrony przed utlenianiem i izolacji wzajemnej, tak by finalnie powstał kabel Litz o maksymalnej odporności na efekt naskórkowy, ergo mający najlepszą przewodniość i odporność na zakłócenia.
Czy bazą wciąż to samo włoskie srebro, tego się nie dowiadujemy, widać jedynie, że wtyki także uległy pewnej zmianie, lecz chyba tylko kosmetycznej. Nie są jak kiedyś srebrne, co pasowało do dawnego lśniąco czarnego oplotu; do ciemnobordowej, półmatowej powłoki lepiej pasuje metal w odcieniu zbliżonym do szampana.
Wtyki mają fabryczne oznakowanie Audio Note AN-Pn2, w podtypie RCA są zaciskowo przykręcane. Przewody pomiędzy nimi okazują się lekkie i zaskakująco giętkie, przyzwyczajony do grubaśnych teraźniejszych, miejscowo jeszcze nieraz pogrubianych, raczej byś nie pomyślał, że to przewody szczytowej klasy. Cena też jest daleka od żądanych za te najdroższe, jak przykładowo Nordost Odin czy Siltech Master Crown, których metrowe komplety to odpowiednio 126 899 PLN i €36 000.
Droższy komplet z dwóch oferowanych przez Kondo to ledwie €4000 – tak, tak, to jakże przy dzisiejszych cenach skromne cztery tysiące euro. Mimo to Kondo nie chce żadnych innych i wcale nie zaleca posiadaczom swoich wzmacniaczy zaopatrywać się w arcydrogie przewody pochodzące od innych marek, stanowczo twierdząc, że kto chce zasmakować autentycznego brzmienia Kondo, musi mieć również kable Kondo. Co oznaczać będzie oszczędność przynajmniej odnośnie kabli – głośnikowy Kondo SPs-2.7 nabywamy za €5800 w przypadku 2,5 metrowego, zasilający Kondo ACz-Avocado to €2600 za długi na 1,75 m.
Interkonekty są dostępne w czterech kombinacjach końcówek: RCA/RCA, XLR/XLR, RCA/XLR, XLR/RCA. Wszystkie kosztują tyle samo. Dostępny jest też kabel gramofonowy za €4300 i dostępne są srebrne zwory, w cenie €1500 za komplet.
Posłuchajmy na koniec, co mówi samo Kondo:
Dźwięk srebra jest ciepły a jednocześnie żywy; zdolny w pełni oddawać prawdziwą witalność muzyki.
Srebrne przewody Audio Note osiągnęły najwyższy standard i są ponad światową skalą. Wykonane ręcznie z najwyższą precyzją docierają do istoty audiofilizmu, bezproblemowo wtapiają się w muzykę, umożliwiając pełne przywołanie.
Know-how marki Audio Note dotyczące srebrnej struktury liczy ponad 50 lat poznawania i udoskonalania obróbki.
Technologie objęte skrótem KSL[1] oznaczają uzyskiwanie najwyższej jakości materiału do przenoszenia dźwięku. W ich skład wchodzi licowanie, kierunkowość, starzenie i obróbka gazowa.
Prócz tego Kondo zwraca uwagę, że sygnał muzyczny przechodzący przez kabel w postaci prądu elektrycznego posiada elektrochemiczną siłę sprawczą, tzn. powoduje zmiany strukturalne w przewodniku. Wyżarzane poprzez starzenie odnośnie tego daje trwalszą strukturę przewodu od uzyskiwanych przez wyżarzanie na gorąco albo inne zabiegi, co przeradza się w czystsze i łagodniejsze brzmienie. (Ten sposób doskonalenia odnosi się też do miedzi.)
Kondo Theme 41 RR otrzymujemy w kremowym pudełku z nazwą na wieku i srebrnym denkiem, w środku oprócz kabla certyfikat autentyczności z numerem, a każdy wtyk osłonięty masywnym czopem z białego tworzywa. Całość wsunięta w grubą kopertę ze sztywnego, półprzeźroczystego plastiku, zawartość jest więc dobrze chroniona, w każdym aspekcie daje się poznać pieczołowitość twórców.
[1] Kondo Silver Litz ?
Odsłuch
Wykonałem trzy serie podejść porównawczych, porównując flagowego Kondo z flagowymi interkonektami Sulka i Next Level Tech. Trzy podejścia, ponieważ w każdym zjawiał się inny wzmacniacz: startowo Phasemation EPA-007, potem Feliks Audio Envy Performance, na koniec ASL Twin-Head. Jednak w każdym z tych podejść różnice okazywały się na tyle jednobrzmiące, że zbytecznym byłoby powtarzanie tych samych zdań w trzech opisach, co ani trochę nie zmienia faktu, że w odniesieniu do samych przewodów były to takie rozbieżności, że mnie samego zadziwiły. Oczywiście spodziewałem się jakichś, lecz nie podejrzewałem pójścia ich tak daleko i tak znaczących zmian odbioru.
Dwie uwagi przed sprawozdaniem. Przede wszystkim trzeba pamiętać, że interkonekty Kondo stworzono z myślą o zespalaniu urządzeń samego Kondo; to było założenie, taką przewidziano im rolę. Pod tych urządzeń styl brzmieniowy miały być i faktycznie został zestrojone, stanowią z nimi wspólną całość. Już niekoniecznie tak będzie w przypadku innych zestawów, nie poszukiwano bowiem łączówki uniwersalnej, tylko najlepszej dla produktów własnych. Jak ta brzmieniowa całość w wydaniu Kondo się przedstawia, temu poświęcona została recenzja wzmacniacza Kondo Overture, w której oprócz interkonektu wystąpił kabel zasilający i kable głośnikowe, był to więc pełny, zalecany przez producenta firmowy set okablowania. Kto ciekaw tamtego brzmienia, wystarczy by przeleciał wzrokiem po recenzji wzmacniacza, tutaj natomiast wałkowany będzie temat, jak Kondo Theme Ls-41 RR spisuje się poza własnym systemem na tle silnej, wyróżniającej się konkurencji.
Druga uwaga tyczy tego, że w każdym podejściu miernikiem brzmienia były HiFiMAN Susvara Unveiled z kablem Audeos Silver 8S – słuchawki odznaczające się zjawiskową bezpośredniością i trafnością tonalną. Nie użyłem natomiast ani swoich referencyjnych AKG K1000, ani też głośnikowych kolumn, ponieważ ich użycie wymagałoby dwóch kompletów danych interkonektów, a nawet jednym takim zestawem nie dysponowałem. Susvary okablowane zostały (inaczej niż na co dzień) srebrnym kablem Audeos, ponieważ oba pasujące do nich standardowo stosowane przeze mnie Tonalium akurat były nieobecne; pech chciał, że pojechały do producenta celem wymiany łączy przy muszlach: jeden na wtyki Oyaide gold-pallad, drugi Aeco AT3-1351R miedź tellurowa-rod.
W porównaniu do Sulek RED
W tej konfrontacji Kondo zaproponował dźwięk odrobinę niższy tonalnie i głośniejszy (trzeba było dla niego ściszać). Same zaś jego brzmienia okazały się większe i nie tak silnie znaczone delikatnością, poprzez co nie tak intymne; bardziej się słuchaczowi wielkością i siłą narzucając niż budując intymny związek. Co przy tym mega ważne, mające za surowiec bardziej zgęszczoną i spojoną tkankę, zjawiającą się w otoczeniu mocniejszej oprawy pogłosowej.
Ciemniejszym były te brzmienia omiatane światłem i zanurzone w bardziej wyczuwalnym, a więc też mniej transparentnym, ale za to mocniejszym ciśnieniowo medium. Ich gęstszy i spoistszy surowiec był zarazem elastyczniejszy – taki bardziej ciągliwy, a nie filigranowo kruchy z rozpoznawalnym dodatkiem drobin.
– Wszystko to w głównej mierze za sprawą mniej eksponowanych przez to Kondo sopranów, a co przy tym zaskakujące, to owa większa doza pogłosu, ten bowiem zwykł być pochodną sopranów, tymczasem tu tak się nie działo.
Sumarycznie via Kondo pojawiało się brzmienie bardziej muzykę scalające – na bazie tworzywa o spoistszej konsystencji szukające syntez, a nie analiz. Co uzupełniane było przez dynamikę i ekstensję, jako zupełne przeciwieństwa masywnej ospałości, o którą można by je podejrzewać. Dźwięk wcale nie był senny, tylko przytłaczał majestatem i żył bogatym życiem.
Mimo że fizycznym nośnikiem u Kondo przecież srebro, śladu nie było ostrego sopranowego światła; na odwrót – przyciemnienie i gęsta elastyczność w miejsce jasnej kruchości.
Dużo muzyki i pogłosu, brak rozdzielania na składniki, krzty ani izolowania dźwięków. Wokaliści względem tych zjawiających się przy Sulku starsi i spokojniejsi, śpiewający głosami o mniejszej chropawości. Obojętniejsi, bardziej gładcy, jawiący się jako z lekka zdystansowani; bardziej żyjący własnym życiem, niekoniecznie chcący nawiązać kontakt – samowystarczalni w swym większym, mniej młodzieńczym wewnętrznym spokoju.
W razie posępności muzycznej elegijny nastrój narastał, wyczuć dawała też większa rezygnacja, jako bardziej stoickie, mniej zaangażowane podejście do życia.[2] Więcej liryzmu niż ekscytacji, pożegnania niż powitania. Brzmienie nie tak przeszywające, rozdzierające, podekscytowane czy rodzące nadzieję; takie w bardziej wyluzowane stylu „A mnie już wszystko jedno…”. Pełniejsze przy tym i z tej swojej pełności jak najbardziej zadowolone; nie szukające odmian, spełnione, mające pęd życiowy już tak trochę za sobą. Mniej dramatyzmu, więcej spokoju – muzyka majestatyczniej i dostojniej płynąca. Mniej ikry, więcej spleenu i melancholii; druga część V Koncertu fortepianowego Beethovena przytłaczająca powagą. W branych pod lupę partiach operowych jedwabiste, powłóczyste soprany: płyniemy, płyniemy, płyniemy…. pod chmurnym niebem melancholii, pchani potężnym wiatrem, ale bez chłodu, pośród ciepła. Muzyka potęgowa, wezbrana, przytłaczająca ogromem, oświetlana blaskiem przez chmury.
– A wszystko to impresja, w innych systemach zapewne inaczej.
[2] Wiekopomna maksyma Stoików: „Godnie przyjmować i spokojnie tracić.”
Odsłuch: W porównaniu do Next Level Tech ETHER
Tutaj zaistniał stan pośredni: ETHER ściemniał podobnie jak Kondo, ale przy wyższej tonalności, zaznaczając w swojej muzyce obecność większej dozy bardziej samodzielnie działających sopranów, co wcale nie oznacza, że Kondo je ograniczało, bądź miało z nimi inny problem. Potrafiło tak samo sopranami przeszywać i sięgać sopranowych szczytów, lecz większa u niego brzmieniowa spójność mniej te soprany wyróżniała, mocniej scalając je z całością, czemu zmuszony byłem przypisać kompozycyjną i melodyczną perfekcję.
Poprzez swe bardziej wyodrębniane soprany dźwięk ETHER istniał delikatniej, jawiąc się jako całościowo taki w pół drogi między tamtymi: pod względem sopranowym bliżej Sulka, światłem ściemnienia bliżej Kondo.
Tym niemniej, wzorem Sulka, znów przy nim stało się intymniej i z zaangażowaniem życiowym – młodziej, żywiej i z ekscytacją, bez śladu rezygnacji czy stoickiej obojętności. Sama brzmieniowa tkanka odrobinę u ETHER granulowana, nie tak na wskroś spoiście gładka jak z Kondo, mniej także gładka niż Sulka. Echowość do tej z Kondo zaś podobna, ale wśród nastrojowo większej wiary w to co będzie.
Z Kondo, nie od razu co prawda, ale po kilkudziesięciu godzinach, zrobiło się dość ciepło, z ETHER i Sulkiem ciepło występowało od razu i minimalnie było większe. Mimo u ETHER też stonowanego światła i ciemniejszego dźwięku, przy nim medium bardziej przejrzyste, a mniej obecne ciśnieniem. Same dźwięki też lżejsze (z wszystkich najlżejsze), jak również najmniej ciągliwe, przejawiające sopranową kruchość. Sumaryczne brzmienie bardziej skłębione – dźwięki krótsze, nawzajem bliższe i bardziej na siebie wpadające, pomimo że analitycznie rzecz biorąc wyjątkowo dobrze izolowane i precyzyjnie opisane.
Światło przy Next Level Tech ETHER mimo wszystko niż u Kondo jaśniejsze i mniej czynników powagi, potęgi, przytłaczania. W efekcie koncert Beethovena nie tak już dostojnie posępny, a „Scarborough Fair” Simona i Garfukela przynosząca nutkę nadziej, nie do końca pesymistyczne.
Medium u Kondo nie tylko bardziej ciśnieniowe i mniej przezierne, ale także nie przeszywane promykami sopranów. Jak już zdążyłem zauważyć, cała muzyka z Kondo bardziej spójna; ETHER skanował muzyczny obraz do poziomu pikseli, czyniąc go z wszystkich trzech najbardziej przeanalizowanym i najbardziej wyraźnym, ale nie w sensie zerojedynkowym odnośnie szczegółów, tylko z najwyraźniejszym wyizolowaniem tego, co u wszystkich istniało.
Na tle Kondo ETHER jawił się jako nie tak przede wszystkim majestatycznie spokojny, tylko podszyty podnietą, szmerowy i poszukujący. Radośniejszy w radości, a mniej w smutku posępny i machający do słuchacza: „Chodź, chodź tu się dzieje, tu radość, tu muzyka!”
Wnioski
Zdaję sobie sprawę, że powyższe opisy nie są z katalogu typowych, bazując w dużej części na nastrojach, a nie przede wszystkim analizach morfologii brzmieniowej. Odwołują się więc do tego, do czego inne nie zwykły, ale przecież emocje i cała sfera nastrojowa są racjami bytu muzyki, na cóż komuś taka bez tego.
Raz jeszcze się wyszczerzę (w sensie szczerości, nie warczenia) i wyszczerzając szczerze powiem, że takich różnic nastrojowych w odniesieniu do wiodących interkonektów zupełnie nie oczekiwałem. Oczywista niesłusznie – chwila zastanowienia tłumaczy, że jeden czy drugi ważny aspekt inaczej kształtowany, w inny całościowy kontekst wkładany i z różną wagą znaczeniową do tej całości się mający, to nieuchronne różnice odciskające się na odbiorze, generujące różne oglądy i różne stany świadomości. Jednakże to teoria, a przecież dobry interkonekt tym dobro swe buduje, że każdy aspekt ma właśnie dobry i całość też jest dobra. Wypadkowa powinna zatem okazywać się bardzo zbliżona, a nie różna jak dziecięce humory. Aż takich różnic wprawdzie nie było, ale różniły się niemało; każdy z trzech przywoływał inny brzmieniowy świat, inną nastrojowość budując. Czym innym każdy cieszył, na co innego kładł nacisk, czym innym irytował.
– Powiecie – panie, co pan, jak miałby czymś irytować, skoro wszystkie z najwyższej półki?
– No dobrze, ale czy to, że Kondo wolał eksponować smutek albo stoicki spokój, a muzyczność przedkładał ekspozycyjnie nad szczegółowość, nie spowoduje irytacji kogoś, kto woli radość i szczegóły? Albo czy ktoś, kto w „Koncercie Cesarskim” Beethovena najbardziej ceni wymiar dostojeństwa i refleksyjnej posępności drugiej części w równoważącym nastrojowość przeplocie z potężnym zrywem entuzjazmu trzeciej, nie będzie widział najbliższego temu sposobu odtwarzania przed innymi, pozostałych nie miał za gorsze? Ale jednocześnie nie da się przecież orzec, że ten najlepszy, który ma trochę tego i trochę tamtego, w sytuacji gdy jedni wolą to, a inni tamto.
Przy całej odmienności tematu mamy tu sytuację analogiczną do zasady nieoznaczoności Heisenberga, która rozstrzygająco i definitywnie ogłasza, że nie można dostać wszystkiego, bo kiedy jedno świetne, inne już nie może być takie. I vice versa. Szczegółowość i muzykalność to parametry komplementarne, tak samo jak separacja i koherencja. Gdy rozbijamy obraz na piksele, nie może on pozostać gładki, a gdy kładziemy nacisk na potęgowość, filigranowość cierpi na tym.
Wysila się pani i wydziwia – powie zirytowany czytelnik – przecież jest coś takiego jak muzyka w żywym wydaniu, i ta idealnym wzorem. Owszem, to prawda, jest coś takiego, i ono przed wszystkim innym, ale już samo to, że rozbite zawsze na indywidualne odbiory, anuluje próby obiektywności; wszak każdy z nas słyszy i odbiera słyszane inaczej – inne ma spektrum odbioru i inny wachlarz emocji. A potem z tego samego koncertu jedni wychodzą zachwyceni, a inni pełni krytycznych uwag.
Mimo wszystko powyższe sam przyklasnę opiniom, że interkonekt Kondo Theme Ls-41 RR zasadnie uchodzi za legendę. W jego wydaniu smutek będzie dojmująco posępny, powaga dostojniejsza, obojętność bardziej zdystansowana. Z kolei radość mniej radosna, częściej znaczona nutą refleksji, choć taka całkiem entuzjastyczna będzie radosna wyłącznie. Od strony morfologii zjawi się bardziej niż u innych spójne i koherentne brzmienie, co wprost przekłada się na muzykalność poprzez gładkość obrazu i wolną od sopranowej granulacji falistość przepływu. Wolisz gładziej, dostojniej, z muzyką o morfologii jak żywe, działające zwierzę? To Kondo jest dla ciebie. Wolisz skanowanie do poziomu pikseli i posmak sopranowy z przełożeniem na młodzieńczość i radość? Ono nie jest dla ciebie.
Niezależnie od tego czy innego wzoru opiniowania, trzeba na koniec powiedzieć, że muzyka w wydaniu Kondo Theme Ls-41 RR ma wyjątkowy smak i atrakcję. Ta jego biologiczna siła okazała się przykładowo najlepiej pasować do lamp 300B Western Electrica, które proponują głęboki skaning, a ten winien być tonowany właśnie biologicznym czynnikiem scalania formy i jednoczenia działań. Że wszystko to dostajemy we w miarę jeszcze rozsądnych pieniądzach, kiedy brać pod uwagę wariactwa cenowe niektórych, to inna ważna sprawa, kolejny powód satysfakcji. Interkonekt szczytowy za kilkanaście tysięcy na tle tych niekoniecznie szczytowych za sto tysięcy i więcej – trudno nie darzyć tego satysfakcją i nie mieć za okazję w przypadku kogoś chcącego mieć wysoko wyrastający nad przeciętność.
W punktach
Zalety
- Szczytowa jakość, nie ma lepszej, są tylko inne stylizacje.
- W przypadku pracy w torach samego Kondo można usłyszeć rzeczy gdzie indziej niesłyszane.
- Rewelacyjne scalanie muzycznej formy.
- Na bazie spoistego tworzywa i gładkości przepływu.
- Nic na tym nie cierpi szczegółowość.
- Nic także separacja.
- Ani nic dynamika.
- Potężne oddziaływanie uczuciowe.
- Zwłaszcza odnośnie budowania stanów smutku, powagi, stawania w obliczu potęgi, refleksyjności i zrezygnowanej albo chłodnej obojętności.
- Stan najbardziej towarzyszący słuchaniu to doznanie: „Oto właśnie muzyka!”
- Brzmienie klimatycznie ściemnione na rzecz budowania nastroju i większej siły rozbłysków.
- Nasycone kolory.
- Ważkość i gęstość materii.
- Ciśnieniowo oddziałujące medium.
- Interkonekt legenda.
- Przy tym stosunkowo niedrogi.
- Lekki, elastyczny i estetyczny.
- Na bazie najlepszego przewodnika, jakim niewątpliwie jest srebro.
- Śladu tego, co zwykło być kojarzone z niedomogami tego srebra – najmniejszych oznak jaskrawości, braku dociążenia, syczenia.
- Odnośnie tej kluczowej sprawy wszystko całkiem na odwrót: stonowane i klimatyczne oświetlenie, duża waga brzmieniowa, o włos nawet nie podniesiona tonalność, żadnego syku nie uświadczamy nawet w miejscach, gdzie inni syczą.
- Made in Japan.
- Made in Kondo Audio Note.
- Sprawdzona polska dystrybucja.
- Prawidłowy stosunek jakości do ceny.
- Wyróżnienie: „Ryka Approved!”
Wady i zastrzeżenia
- Nie dla lubiących jasne brzmienie.
- Nie dla lubiących dominację szczegółów.
- Nie dla lubiących sopranową młodzieńczość i sopranową kruchość.
- Także nie dla tych, którzy by chcieli mieć interkonekt grubości pytona, najlepiej jeszcze z żółwiem pośrodku.
Dane techniczne:
- Typ: interkonekt RCA
- Dostępne długości: 1,0 m, 1,5 m, 2,0 m
- Konstrukcja: czyste srebro, 4 rdzenie, ekran pleciony
- Struktura rdzeni: 152 pasma (2 średnice) z owijkami jedwabnymi
- Wtyki: Audio Note AN-Pn2
Cena: 1 m – €4 000; 1,5 m – €5 500
System:
- Źródła: PC, Cairn Soft Fog V2
- Przetwornik: Phasemation HD-7A K2
- Kabel USB: Fidata HFU2
- Kabel koaksjalny: Hijiri HDG-R Million
- Słuchawki: HiFiMAn Susvara Unveiled
- Wzmacniacze słuchawkowe: ASL Twin-Head Mark III, Feliks Audi Envy Performance, Phasemation EPA-007
- Interkonekty: Kondo Theme 41 RR, Next Level Tech (NxLT) ETHER, Sulek RED
- Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Kondo ACz-AVOCADO, Sulek 9×9 Power
- Listwa: Sulek Edia
- Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS
- Filtr prądowy: Echo Sound Power Guardian
- Kondycjoner masy: QAR-S15
- Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS
- Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”
Chłopie, czy Ciebie całkowicie popierdoliło? Krotkie kawałki drutu, obleczone plastikiem z czterama wtyczkami za 4000 ojro? Jeszcze śmiesz pisać że to niemalże OKAZJA.(ja pier….e) Dzięki takim personą jak TY,naiwni ludzie, zaczynają wierzyć w świat z jednorożcami.
Wiem, że za wciskanie audiofilskiego kitu, producenci i dystrybutorzy,płacą (wymagają określonych opinii) i z tego ma Pan na „bułkę z serkiem” Czasamijednak warto spojrzeć w lustro i
odpowiedzieć na pytanie – Czy jestem przyzwoitym człowiekiem ?
Ps.Dotyczy to całej, odrealnionej, chorej na snobizm, branży audio. Przejrzyjcie na oczy!
Jestem nieprzyzwoity. Ten kabel to nie okazja. Fortepian Steinway z drewna, żeliwa, miedzi, stali i tworzyw (kość słoniowa już zabroniona) kosztuje milion dolarów. A kopiący skórzane worki na krótkiej trawie młodzi buce zarabiają po 100 tys. funtów tygodniowo. Nie żyjesz w świecie dóbr luksusowych, to trudno, ale to raczej nie moja wina. Tu, w tym serwisie jest artykuł o luksusie i jego pochodzeniu, przeczytaj sobie zamiast bluzgać: https://hifiphilosophy.com/o-luksusie/; https://hifiphilosophy.com/o-luksusie-czesc-ii/ A jednorożce zostaw w spokoju – istnieją, tyle że żyją w morzach.
Sam siebie zadziwiłem sprawdzając przy okazji, ile może kosztować najdroższy męski garnitur, i to taki „normalny”, bez żadnych biżuteryjnych ozdób. Okazuje się, że Kiton wzór K50 z wełny wikunii andyjskiej kosztuje 50 tys. dolarów. Na interkonekt za te pieniądze jak na razie nikt się nie porwał.
Poszło sprzęgło bo nie możesz spróbować żeby sprawdzić lub kupić? Nie masz na czym? Trochę jak z incelami.
Popieram Panie Piotrze. Wyrażanie opinii w sposób wulgarny, bez względu na to czego dotyczą, należy tępić i wypalać ogniem. Niestety chamstwo i wulgarność na dobre zagościły „na salonach” i każdemu się wydaje, że wszystko mu wolno, czego dobitnym przykładem jest 8*, uważane tamże za „dziedzictwo kulturowe”.
Interkonektu Kondo nie znam, to dla trochę zbyt wysoka półka cenowa, ale sądząc po opisie chyba bym się z nim zaprzyjaźnił.
Pozdrawiam,
JaroG
Witam.
W opisie natrafiłem na dwie ciekawostki bardziej z dziedziny metalurgii niż audio. Pozwolę sobie zacytować:
„…leżakowane było 20 lat przed obróbką, dojrzewając…”
Biorąc pod uwagę, że owo srebro powstało zanim pojawił się nasz Układ Słoneczny czy wzmiankowane 20 lat robi różnicę?
„…sygnał muzyczny przechodzący przez kabel w postaci prądu elektrycznego posiada elektrochemiczną siłę sprawczą, tzn. powoduje zmiany strukturalne w przewodniku.”
Natężenie prądu musiałoby być tak duże, żeby rozgrzewało przewodnik (jak w hartowaniu indukcyjnym) ale chyba nie taki mechanizm miał Pan na myśli. Co do samego pojęcia elektrochemii to o srebrze o ultrawysokiej czystości trudno myśleć jako o elektrolicie.
Jak by Pan podrzucił kilka słów wyjaśniającego komentarza lub podał jakieś źródła wiedzy w tych tematach.
Pozdrawiam. Alex.
Wszystkie atomy, z których jesteśmy zbudowani, powstały długo przed naszymi narodzinami, ale to raczej nie znaczy, że w momencie narodzin jesteśmy tacy sami jak śmierci. Oczywiście organizm biologiczny podlega nieporównanie większym przemianom niż zostawione w spokoju srebro, ale dla niego datą narodzin nie jest moment uformowania się atomów w wybuchu hipernowej, tylko moment wytopu, po którym też strukturalnie się zmienia, by tak powiedzieć, krzepnie.
Odnośnie tego i kwestii wpływu sygnału elektrycznego przechodzącego przez przewód cytuję materiały upubliczniane przez samo Kondo, może oni odpowiedzą na pańskie pytania dokładniej. Zarazem nie ulega wątpliwości, że prąd przechodząc przez przewodnik musi jakoś go zmieniać, fizyka nie pozostawia innej możliwości, to przecież oddziaływanie energetyczne.
Pytania do Japończyków wysłałem. Ciekawe czy odpowiedzą konkretnie czy zasłonią się „tajemnicą handlową”, „nieznanymi prawami fizyki” czy czymś podobnym.
W sumie to rozbawiła mnie reakcja „Gustawa” na taką mizerię jak ten interkonekt bo gdyby tak dokładniej spojrzał na ofertę Kondo, to przy takiej Kagurze dostałby niechybnie apopleksji i zszedłby z tego świata z grubym słowem na ustach.
Ale oferta takiego choćby Kondo sprowokowała u mnie pewne przemyślenia. Ilu (prawdziwych) audiofili będzie mogło się zachwycać takim wzmacniaczem? Czy choćby kilku (-nastu?) w Europie się znajdzie? Czy jest to bardziej „audiobiżuteria” dla milionerów, którzy ozdobią sobie nią salon ale niekoniecznie będą jej słuchać.
Dla przeciętnego „zjadacza chleba” audiofilizm kojarzy się z ekstremalnie drogim sprzętem i niezwykłą atencją do kabli. Inna sprawa, że jak ktoś ma kable kosztujące 2 albo i 3 razy tyle co głośniki ta raczej trąci to fetyszyzmem a nie audiofilizmem. Ale ja nie o tym.
Wielu młodych ludzi pragnących przygody z muzyką ale niekoniecznie tytułu NARP-a [Naczelny Audiofil Rzeczpospolitej Polskiej] 🙂 i dysponujących (niestety jak to zwykle bywa u młodych) dość ograniczonym zasobem monet jest pozostawionych samym sobie. Przegląd topowych źródeł wiedzy takich jak „High Fidelity” czy „HiFi Philosophy” może w pierwszym momencie sprawić wrażenie, że aby mieć sprzęt akceptowany w audiofilskim światku, trzeba sprzedać nerkę (a najlepiej dwie).
Co prawda na Pańskim portalu możemy przeczytać recenzje takich wzmacniaczy jak choćby CREEK, SMSL VMV A2 ale to raczej wyjątki i trzeba się trochę nakopać, żeby do nich dotrzeć.
Należę do pokolenia, które same uczyło się obcować z muzyką zaczynając od Amatora Stereo, Elizabeth, Radmora i ZG40. Niestety nie udało mi się „zarazić” nikogo z rodziny czy znajomych. Widać nie miałem do tego talentu.
Ale Pan to co innego. I dlatego mam pewną, hmmm… propozycję.
Co, gdyby podjąłby się Pan na łamach „HiFi Philosophy” audiofilskiej „ewangelizacji” młodzieży proponując sprzętowe „startery”, od których warto zacząć ale, na których nie trzeba skończyć.
Na zakończenie proponuję taką oto literaturę (chyba, że już Pan to zna):
https://www.audioresurgence.com/2024/09/the-death-of-the-audiophile-a-slow-slide-to-oblivion.html
Ciekaw jestem Pańskiej opinii.
Dziękując za ciekawy komentarz zacznę od tego, że nie jestem już w wieku rewolucjonisty, zbawianie czy ratowanie świata to już nie moja rola. Oczywiście mogę podać przykłady systemów słuchawkowych i głośnikowych bardzo dobrze grających za stosunkowo skromne pieniądze, ale poszukujący tego zalążkowy audiofil sam łatwo może takie skomponować przeglądając ceny recenzowanych urządzeń i spośród pochwalonych tanich (a tych nie brakuje), pozestawiać sobie własne audio pod kątem gustu i potrzeb. Taniutkie słuchawki Koss Porta Pro, trochę droższe najtańsze Grado, klasyczne Sennheiser HD600, wzmacniacz przenośny Woo Audio Tube Mini, cały gang produktów iFi, Apogee Groove dla Sennheiserów – i tak dalej i dalej. Naprawdę łatwo mieć dobry dźwięk, a niedrogich kolumn też nie brakuje, wzmacniacz i odtwarzacz od Creek, czy któryś z tanich a dobrych gramofonów, zapewni świetny sygnał. Tanie a dobre interkonekty także łatwo się znajdą, nic tylko wybierać i słuchać, a kiedy kogoś najdą wątpliwości, czy właściwie selekcjonował, zawsze tu może zapytać.
Oddzielna kwestia to „śmierć audiofilizmu”, czym w ogóle nie należy się przejmować. Gigantyczny uformowany już rynek chiński i rodzący ogromny indyjski to całe tłumy działających i dorastających audiofili. Europa może sobie do ostatniego nie muzułmanina wymrzeć i może zniknąć USA, i tak nie będzie znać szkody. A jak potężny jest rosyjski rynek piekielnie drogich wzmacniaczy lampowych, to nawet nie macie pojęcia. Moskiewscy i petersburscy bogacze lubują się w szalonych konstrukcjach, że na widok oko bieleje. Ogólnie biorąc milionerów na południe i północ od równika są już dziesiątki milionów, prawie każdy chce mieć w swych rezydencjach drogie audio, choćby tylko żeby się chwalić. Chce też takie audio mieć w samochodach, bo czemu miałby nie mieć? Gdyby audiofilski rynek wymierał, znikałyby firmy i produkty, ale tak się wcale nie dzieje, w miejsce tego cenowych bzików z dnia na dzień coraz więcej. Tylko że – miejmy to na uwadze – bogaci nie działają w społecznościach audio. Ich sposób działania to telefon do dystrybutora, jedzie cały dostawczak sprzętu, na miejscu wielogodzinna, czasem i wielodniowa prezentacja. Zacytuję jednego ze znanych polskich dystrybutorów, który takie sesje odbywa: „Aż nie do uwierzenia, jakie ludzie mają pieniądze.”
Witam ponownie.
Oto odpowiedź Japończyków z Kondo (w oryginale). No cóż. Niewiele się dowiedziałem, ale to było do przewidzenia.
Dear Sir,
Thanks for your email and especially the question about silver aging !
It is one of the most popular subjects with which audiophiles couldn’t understand or feel doubtful about.
It is a really long story starting from the beginning period of our company almost 50 years ago. Using silver onto audio gears was a “breakthrough concept” at that time. A lot of interviews were made to explore the secrets behind. We believe that some information were mixed and yet created this beautiful legend.
It is true and so easy to discover that silver cable sounds better with time. The tonal texture turn mature and more organic even though it is not used frequently.
(Excuse but we also can’t explain this phenomenon with enough professional knowledge. Because we are audio designer only.)
Mr. Kondo, of course, also recognized this merit and he intended to buy silver with longer storage time to use. We could found some records mentioning 6 or 8 (years). Unfortunately never see anything like 20 years.
I think it is how this legend started and spread around the circle. In fact, we explained this story to a lot of people before. You know people love to hear fairy tales and forget what is not so interesting.
Nowadays, our factory produce more than a hundred amplifier per year. Even more for silver cables and silver transformers. It is “impractical” to store silver for this consumption.
To make our silver products sound superior. We have other ways and techniques to apply.
PS: I think he means “run-in” for the “electrochemical driving force”.
BR
Charles
Audio Note.
Jak masz córkę, zasadź drzewo a jak syna, kup srebrne interkonekty. Jak dorośnie będzie jak znalazł :).
Najkrócej można podsumować, że dalej nic nie wiadomo poza tym, że używają srebra wcale albo mało leżakowanego, a dlaczego z czasem poprawia się tekstura, to Bóg jeden raczy wiedzieć.