Recenzja: Kondo Audio Note Overture PM-2i

       To będzie opowieść o tym, jak można nie trzymać się szlaku. Bo cóż my wiemy o Kondo? – Że jest sławne i jest japońskie. A co o Audio Note? – Że była kiedyś afera wokół praw do tej marki. A co bliżej o Kondo? – Kondo to czyjeś nazwisko, nazwisko Hiroyasu Kondo. I z czego on zasłynął, co jego wyróżniało? – Wyróżniały słynne wzmacniacze w technice Single-Ended-Triode okablowane srebrem i ze srebrnymi trafami. A co w tym kontekście wiadomo o tytułowym Overture? – Że to wzmacniacz o architekturze push-pull na lampach EL-34, a gdy głębiej się wczytać, że okablowano go miedzią i ma transformatory miedziane.

      Tym samym jasnym się staje, że tytułowy Overture zszedł z głównej trasy firmowej i na własny rachunek pomaszerował ścieżką push-pull poprzez miedziane przewody, a mimo to zwą go Kondo, zwą Kondo Audio Note. Zwą także Overture, ponieważ stanowi pierwszy stopień ofertowego wtajemniczenia firmy o sławie ponad inne.     

      Wielu pewnie się żachnie, lecz ci, którzy by mogli naprawdę – ci godni jeszcze większej sławy, jak Western Electric czy RCA, audiofilskimi urządzeniami formalnie już się nie zajmują, to pole zostawili innym. Rzecz jasna na tym polu i bez tych sławnych marek wybór mamy niemały, lecz pośród nich to właśnie Kondo owiane szczególną sławą, okadzone niezwykłym prestiżem. Nie tylko dlatego, że brzmienie jego urządzeń sięgnęło absolutnych wyżyn, też poprzez to, że nigdy nie splamiło się produktem niżej absolutnego topu. Cokolwiek od nich wyszło, przynależy do klasy szczytowej, i na dodatek spowite będzie nimbem japońskiego podejścia do tworzenia przedmiotów. Takiego znaczonego religijną niemalże estymą, maksymalną koncentracją uwagi i nade wszystko wytężeniem twórczym podnoszącym martwe surowce do sfery duchowego dzieła. Tak powstają japońskie ogrody, mające obrazować piękno natury, kruchość istnienia i nieuchronność przemijania, w tym duchu kute są japońskie katany, ucieleśnienie samurajskiej tradycji, majestatu walki i hartu wojownika, tak też tworzone są wzmacniacze Kondo, mające materializować piękno ulotnej formy, na cześć Muz zwanej Muzyką. Z ich brył emanuje esencja sącząca się wprost w duszę, w tym wypadku esencja nad esencjami – taka, że lepszej nie ma.

     Ładnie tak sobie pisać, lecz rzeczywistość po swojemu kreśli. Utarło się widzieć w Kondo producenta wzmacniaczy SET, ale o ile duże triody były w obróbce od zarania, to pierwszym autorskim wzmacniaczem Hiroyasu Kondo był push-pull a nie SET – push-pull postawiony na dużych triodach 211. W użyciu od startu było też przeszłe do legendy marki srebro, a mówiąc ściślej srebro włoskie. Dlaczego to akurat? Ano z tej racji, że Hiroyasu zauważył, iż to włoskie najczęściej spotyka się w instrumentach muzycznych, jako odznaczające się nie tylko wyjątkową czystością, ale też specyfiką przymieszkową najlepszą do muzycznych potrzeb.

    Z wszystkiego tego wyłania się obraz powrotu do pierwszego push-pull, a nie odejścia od SET, choć trzeba przyznać, że to Single-Ended-Triode zrosło się potem z Kondo. Odejściem niewątpliwym miedź, a także to, że w Overture nie skrywa w sobie dużych triod – w ich miejsce cztery średnie pentody mocy EL34, wspierane przez dwie średnie triody sterujące 12BH7 i dwie mniejsze radiowe 6072. Ale nie trap się czytelniku, ten push-pull taki nadzwyczajny, że z dumą mówi o sobie, iż wraz z bratnią końcówką mocy Kondo Melius jest najlepszym push-pull na świecie. I na poparcie tego dorzuca to, co Kondo o swych wyrobach każdorazowo podkreśla – wszystkie poza niektórymi rezystorami komponenty są ich własnego projektu i wykonania. Tu nie ma patchworkowej składanki tego, co rynek daje, to przemyślana od założeń po realizację konstrukcja na własnych częściach, pasujących jak rękawiczka do dłoni. Oprócz tego wzrost mocy. Duże triody są duże, ale moc ich nieduża, za wyjątkiem rzadkich specjalnych, nieczęsto spotykanych.[1] Te najczęstsze[2] oddają kilka do kilkunastu watów, a Overture ze średnich pentod wyciska 32 Waty w kanale, z łatwością mogąc obsługiwać typowe kolumny. Nie oszukujmy się bowiem, te kilka, kilkanaście watów SET najczęściej nie wystarcza, trzeba sięgać po głośniki tubowe, dziesięciokroć sprawniejsze od zwykłych. Prócz tego dorzucę od siebie: słyszałem konstrukcje push-pull porywające jakością. Trudniej taką zrealizować od dobrze grającego SET, ale kiedy się uda… Są na tych łamach recenzje takich, wystarczy rzucić okiem.

      Pozostało słowo o twórcy marki i smutne słowa o tym, jak ją sobie przywłaszczono.   

      Hiroyasu Kondo (1942 – 2006) był synem buddyjskiego kapłana – buddyjskie śpiewy religijne towarzyszyły mu od dzieciństwa. Przy czym, rzecz specyficzna, ojciec nie był wyłącznie cieszącym się szacunkiem kapłanem i utalentowanym śpiewakiem, był też twórcą używanych przez siebie wzmacniaczy do nagłaśniania świątyń. To powiązanie medytacyjnej ciszy z religijnymi pieśniami i technologią nagłośnieniową pchnęło młodego Kondo na studia techniczne, podczas których rozpoczął samodzielną działalność od tworzenia mikrofonów lampowych. Po studiach, w 1968, podjął pracę w wytwórni nagraniowej CBS-Sony, skąd odszedł w 1976, aby rozpocząć własną działalność – produkcję aparatury muzycznej pod szyldem Audio Note. (Oficjalna data powstania marki to 1 października 1979.) W historię miesza się wcześniejsze zdarzenie o fundamentalnym ponoć znaczeniu. W 1958 Hiroyasu usłyszał symfonię  „From the New World” Antonina Dworzaka pod batutą Arturo Toscaniniego, i zwłaszcza IV część, Allegro con fuoco, natchnęła go muzycznie. Powstałe w 1953 nagranie wstrząsnęło szesnastoletnim Hiroyasu, zwracając ku muzyce klasycznej.

     Nie mniej zapewne wstrząsnęły nim zdarzenia datowane na rok 1997, kiedy to odkrył, że uważany za przyjaciela Peter Qvortrupe, pełniący dotąd rolę dystrybutora „wszędzie poza Japonią”, korzystając z braku zastrzeżenia praw do marki Audio Note na terenie UK, podjął próbę przywłaszczenia jej sobie, wdrażając zrazu za zgodą Kondo, ale potem bez zgody rozszerzając własną produkcję pod tą nazwą. Z przykrością należy stwierdzić, że próba się powiodła, sąd potwierdził brak zastrzeżenia i w rezultacie mamy dziś do czynienia z dwiema markami Audio Note. Jedną późniejszą, nad Atlantykiem, zwaną Audio Note UK, którego polską dystrybucją zajmuje się warszawski Szemis Audio Konsultant, oraz nad Pacyfikiem oryginalnym Audio Note Japan, które dla odróżnienia przybrało i zastrzegło nazwę Kondo Audio Note. To, pożegnawszy Szemisa, który czas jakiś dystrybuował obie marki, przeniosło dystrybucję do krakowskiego Nautilusa, z którego testowane urządzenie. Przy czym, podkreślmy to wyraźnie, firm oprócz trzonu nazwy i sądowej historii nic już ze sobą nie wiąże, to różne, nie współpracujące podmioty gospodarcze.

    Japoński, jedyny z Kondo w nazwie, posiada zakład projektowo-wykonawczy w półtoramilionowym Kawasaki, pół godziny pociągiem od Tokio. W niepozornym piętrowym budynku na kilkuset metrach kwadratowych dziesięciu łącznie pracowników bez żadnego pośpiechu, wyłącznie z nadania misji tworzenia możliwie najwierniejszego oryginalnym emocjom muzycznym dźwięku, opracowuje nowe i realizuje dotychczasowe owiane legendą konstrukcje. Żadna nowa nie może być czymś tylko zapychającym lukę ofertową, żadna modyfikacja nie może nie przewyższać pierwowzoru. Możemy zatem być spokojni – zespół Kondo powoli i z rozmysłem stworzył udoskonalonego Overture – recenzowany, jeszcze doskonalszy wzmacniacz Overture PM-2i.

 

[1] Ale akurat 211’ takie.

[2] Tzn. 45’, 2A3, 300B i 845’.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

2 komentarzy w “Recenzja: Kondo Audio Note Overture PM-2i

  1. Sławek pisze:

    No i jeszcze jedna duża zaleta – kotoodporny, nie ma lamp na wierzchu!
    Ech, rozmarzyłem się…
    A ponieważ niektóre słuchawki najlepiej grają z odczepów głośnikowych to pytanie – czy tak też był sprawdzany, ze słuchawkami?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Nie był. Znajomy inżynier, spec od aparatury audio, mi odradzał, wg niego push-pulle są jako napęd dla AKG niepewne z uwagi na bardzo duży rozrzut impedancji, co może je wtrącić w „dziwne, nieustalone stany”. Może i tak, ale EAR Yoshino napędzał K1000 fenomenalnie, może mimo wszystko się skuszę. Z tym, że te stany są podobno groźniejsze dla wzmacniacza niż słuchawek.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy