Recenzja: Hijiri HCS-25

Odsłuch cd.

Budowa wewnętrzna jest tajemnicą, pozostaje jedynie wygląd.

   Inny atut Hijiri to predyspozycje barwowe. Kabel nie tylko melodyjnie, głęboko i strukturalnie obrazuje muzykę, ale umie też oddać jej cechy indywidualne, z pietyzmem odwzorować charakter spektrów harmonicznych. A jest czymś doprawdy nieznośnym, gdy muzyka się ujednolica, staje przez ujednolicanie monotonna. Bo nawet gdy dynamiki nie brak, brak indywidualnych smaków potrafi niszczyć przyjemność. Zwłaszcza gdy ktoś, jak z obowiązku recenzent, zwraca na to uwagę. To oczywiście się łączy z poprzednią złożonością harmonik, niemniej trochę czym innym jest sama harmoniczna złożoność, a czym innym jej indywidualny charakter. Niejednokrotnie się zdarza, że system gra złożonym dźwiękiem i saksofon przyjemnie dmucha, a jednak brakuje tam czegoś, realizm domknąć się nie chce. Zjawia się wielogłosowość, brzmienia się rozwarstwiają i nakładają, ale nie są to brzmienia utrafione idealnie i przez to jakość traci. Hijiri nie ma tego problemu: oferuje i złożoność, i trafność. W połączeniu z walorami muzykalności i obrazowania przestrzeni daje to popis kunsztu.

Dołączają do tego holografia, uzupełniając czucie przestrzeni wzmiankowaną już wielowarstwowością. Nie tylko tak mocno odczuwane i dobitnie rozdzielone na plany, ale dodatkowo udane tym, że płaszczyzna horyzontu roztacza się dokładnie na wysokości oczu, bez żadnego ścielenia się po posadzce, czy wzbijania ku górze. Przy czym czytelność planów dalszych okazała się bardzo dobra, niemniej pod tym akurat względem tańszy kabel prototypowy przejawiał nieznaczną przewagę. Nieco lepiej potrafił wyróżniać poszczególne osoby z chóru zjawiającego się na dalekim planie, natomiast całościowy obraz miał delikatniejszy, mniej nasycony i podświetlany jaśniejszym światłem.

Wraz z tą delikatnością dochodzimy do często pomijanego a ważnego zagadnienia siły przekazu, a więc tego, na ile dynamiczną, ekspresyjną oraz przede wszystkim wysokociśnieniową muzykę przy zadanym poziomie głośności dany kabel jest w stanie oddać. Tu na arenę wkroczył Sulek i kolumny dużego kalibru. Przy monitorach Divaldi i nieco trudniejszych do napędzenia od nich monitorach Reference 3A, pod względem nasycania i dynamiki nie było większych różnic, trzeba dopiero było się ich dopatrywać. Natomiast przy wielkoskalowych, czterodrożnych Audioform 304 (tak nawiasem poddanych ostatnio istotnym modyfikacjom, w tym wymianie okablowania) przewaga droższego przewodu się przejawiła. Kładący mocniejszy akcent na bas Sulek grał jeszcze ciemniej, z jeszcze mocniejszym nasyceniem i większym dociążeniem, a przede wszystkim wyższym ciśnieniem dźwięku na całym obszarze sceny. Żadnych problemów nie miał, by już przy średnim poziomie głośności dźwięk do tego predysponowany dawał mocne czucie przez skórę i siadał ciężarem na piersi. Nic innego nie mogło to znaczyć niż to, że przepuszczał więcej energii, pomimo dwa razy większej długości. Gruba wiązka wielu splecionych przewodów, zgodnie z fizyczną zasadą, że sygnał płynie wyłącznie po powierzchni przewodnika, musiała to oferować i oferowała.

Ale cóż nie jest tajemnicą? Jest nią cała muzyka i wszystkie jej powiązania.

Z drugiej strony to właśnie powodowało, że kabel był dwa i pół raza droższy, pożerając więcej surowca i więcej roboczogodzin. Bo o tym jeszcze nie napisałem, ale wszystkie trzy stanowiły efekt prac ręcznych, a nie maszynowego łupu-cupu. Jako że kable, tak jak zegarki, należy składać właśnie ręcznie, inaczej wyjdzie lipa. To praca precyzyjna, wymagająca wiedzy, dbałości i pieczołowitości. A choć efekt końcowy wyglądem na to często nie wskazuje (chociaż u Sulka faktycznie), to tak się rzeczy mają. Tak więc kabel dłuższy i z większej ilości żył będzie droższy nie tylko za sprawą nakładów surowcowych. W zamian da większy power, więcej energii prześle. Co nie będzie miało specjalnego znaczenia w przypadku kolumn „łatwych”, ale dla „trudnych” już tak.

Na całe szczęście tak się składa, że to te trudne są drogie, więc szukający taniości nie będą specjalnie poszkodowani. Dla monitorów i od niewielkich po średnie kolumn podłogowych moc przesyłana przez Hijiri HCS-25 okaże się w zupełności wystarczająca, choć oczywiście można łączyć takie głośniki z bardziej przepustowymi i w efekcie dużo droższymi kablami w zamian za bonus głośności, ciśnienia i dynamiki. W tym jednak wypadku sytuację można wyrównywać kręcąc gałką potencjometru; w przypadku kolumn dużych i trudnych już nie Natomiast na pytanie: czy lepiej inwestować w kable, czy głośniki – nie odpowiem, choć nie bez racji można argumentować, że lepszy kabel z gorszej kolumny wyciśnie wszystko, a słabszy lepszą osłabi.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

1 komentarz w “Recenzja: Hijiri HCS-25

  1. Bartek pisze:

    System: lavardin+diapason + dac hegel+ kondycjoner gigawatt + pełne okablowanie hijiri-zasilanie, interkonekt, głośnikowy będący przedmiotem testu.
    Bezpośrednio porównany z audiomica dolomit reference, albedo monolith monocrystal i trenner&friedl Blue danube ale ze wzmacniaczem Lebena.
    Zdaje sobie sprawę że poniższe Kabelki głośnikowe są troche! z niższego pułapu cenowego nie mniej jednak proszę w tym przypadku nie oszczędzać. Innymi słowy kabelek hijiri hsc25 jest wart swojej ceny. Jest z nich wszystkich najmniejszy, najlzejszy a przed rozpakowaniem zastanawiasz się czy jest coś w pudełku.
    Tym większe jest zaskoczenie po jego wpięciu w system. Okazuje się być w przenośni największym.
    Bas może nie jest głebinowy ale proszę mi wierzyć nie brakuje go wcale.
    Góra jest przejrzysta z mnóstwem informacji podanych w sposób nie męczący uszu.
    Natomiast środek…nie wiem jak to opisać chyba najlepiej jako organiczny.
    W całości składa się to na gęste gładkie granie z detalami i porządną stereofonią.
    Szczerze polecam!!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy