Recenzja: Entreq Olympus USB

Podsumowanie

Wybitne brzmienie po USB? Da się zrobić.

   Z  tym kablem brzmienie staje się „wygodniejsze”, jakbyś się przesiadł z drugiej do pierwszej klasy: wygodniejsze fotele, więcej miejsca na nogi i karmią także lepiej. Do tego otoczenie ładniejsze. To nie jest dobre porównanie, ale z porównaniami to tak zawsze, jeśli nie liczyć chlubnych wyjątków. Najprościej będzie powiedzieć, że przesyłana przez Entreq Olympus USB muzyka i bardziej się podoba i bardziej fascynuje, jako elegantsza i niezwyklejsza. Trochę jak kiedyś, kilkadziesiąt lat temu, kiedy pojawiły się pierwsze stereofoniczne audycje radiowe. Znowu to nie jest trafne porównanie, ale te szokujące wówczas programy też dużo lepiej separowały źródła, dając muzyce więcej miejsca. Na większą oczywiście skalę, ale przy Olympusie USB także odnosimy wrażenie, że muzyka stała się mniej ścieśniona oraz zyskała więcej czasu na ukazanie swego przepływu przy lepszej rozdzielczość. Z tym czasem jednak przesadziłem, bo płynie równie wartko, a tylko lepiej widać nuty. Do czego dochodzi naturalistyczne zaplecze – odnosimy słuszne wrażenie, że brzmi to wszystko prawdziwiej. Względem niektórych kabli jest to też przejście w jeszcze innym stylu – z widoku miasta w nocnych światłach do widoku za dnia. I znów chybione porównanie, ponownie  przesadzone, ale coś z tego klimatu, z takiego świetlnego przeobrażenia, w tej kablologii jest.

Można powiedzieć jeszcze inaczej: kiedy się słucha wybitnego toru z udziałem Olympusa, bardzo dobrze nam jest wiadome, że muzyka ta jest lepszą. Ale kiedy przychodzi to uzasadnić, zwłaszcza uzasadnić dokładnie, to dzieje się jak z czasem w wykładni Św. Augustyna – dobrze wiem czym on jest, dopóki mnie nie pytasz.[1] Lecz że muzyce nie chodzi o wykładnie, a tylko samą lepszość (jej samej i jej aranżacji najszerzej rozumianej), możemy na tym poprzestać, wsparci na dotychczasowych porównaniach. Tego się słucha lepiej, ergo mocniej przeżywa. Przynajmniej ja przeżywałem. Zwłaszcza kiedy chwilami dostępowałem zapomnienia, że kabel nie jest mój i że tyle kosztuje.

 

System:

  • Źródło: PC. (YouTube, TIDAL, pliki Hi-res z dysku)
  • Switch: 2 x Silent Angel Bonn N8 z zasilaczem Forester 1.
  • Przetwornik: PrimaLuna EVO100.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: Final D800 Pro, HEDDphone (kabel Tonalium-Metrum Lab i Sulek), Sennheiser HD 800 (kabel Tonalium-Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium-Metrum Lab).
  • Kabel LAN: Ayon.
  • Kable USB: Entreq Olympus, Fidata HFU2, iFi Gemini.
  • Interkonekty analogowe: Sulek Edia & Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek Edia.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Kondycjoner masy: Entreq Silver Minimus.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Acoustic Revive RIQ-5010, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.

[1] Czymże więc jest czas? Jeśli nikt mnie o to nie pyta, wiem. Jeśli pytającemu usiłuję wytłumaczyć, nie wiem. (Św. Augustyn z Hippony „Wyznania”)

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy