Recenzja: Entreq Olympus USB

Olympus USB – brzmienie

Budowa wewnętrzna tajemnicą.

   Zacznijmy może od uziemienia. Bez niego też gra świetnie, a ono działa nie od razu. To znaczy, po wetknięciu wtyku uziemiającego różnica zaczyna wolno narastać po parunastu sekundach i nie jest finalnie spektakularna, niemniej jak dla mnie dość znacząca, gdyż zyskuje jakość dotyku, na co jestem uwrażliwiony, też dostajemy więcej wilgoci. Muzyczne dotknięcie zyskuje na powabie, a dźwięk ma więcej nasączenia zabezpieczającego przed suchością. Ten w suchszej formie, sprzed uziemienia, też bardzo mi się podobał, ale jak jakiś składnik toru ma inklinacje do osuszania, to lepiej w odwodzie mieć uziom.

Coś o użytym torze. Przetwornik PrimaLuna EVO 100 Tube DAC znowu potwierdził wybitną jakość, tym bardziej mając najlepsze lampy. Z ciekawostek dopowiem, że układ on i wzmacniacz słuchawkowy Phasemation zadziwił faktem lepszego brzmienia, gdy we wzmacniaczu zasilający Sulek, a w przetworniku Harmonix – niż odwrotnie. (Ten audiofilizm ma meandry, że aż się wierzyć nie chce.) Zasilanie internetowe zapewniał zestaw Silent Angel, dopiero co zrecenzowany, kabel ethernetowy od Ayona. Zestaw słuchawek składał się z Final D8000 Pro, HEDDphone, Sennheiser HD 800 i Ultrasone Tribute 7. Najlepiej wypadły Final i HEDDphone, ale skupię się na tych drugich, bo na nich wyraźniejsze różnice. Poza tym te HEDDphone są niezwykle wymagające – bardzo, ale to bardzo trudno dać im przy komputerze sygnał zdolny zmusić je do pięknego brzmienia. Tu grały z kablem słuchawkowym Sulka, który najlepiej współgrał z sygnałem po Olympusie.

I teraz rzecz kluczowa – dwa kable USB stanowiące punkt odniesienia. Rozdzielony na dwie osobne linie iFi Gemini oraz używana przeze mnie na co dzień Fidata. Brzmienia pokazały stylistycznie podobne, ale Fidata lepszej jakości i ją bliżej scharakteryzuję. W teście bardzo wysoko ją oceniłem i przy okazji pisałem, że japońska firma, specjalizująca się w elektronice, stworzyła ten kabel jako uzupełnienie swojego muzycznego serwera, kosztownego nawiasem. Zaznacza przy tym, że oferuje go po kosztach (1600 PLN), jakość odpowiada natomiast takim za circa dziesięć tysięcy. Z czym generalnie się zgadzam, ten kabel jest wybitny. Wybitny i spektakularny, dający muzykę żywą i aktywną, do tego gęstą, ze światłocieniem, melodyjną i wzbogacaną efektownym ale kontrolowanym pogłosem. (Dobitne pogłosy z HEDDphone i PrimaLuną.) Ogólnie miks pięknego brzmienia, momentalnie uderzający jakością. Względem zwykłego USB przepaść, a względem Olympusa?

 

 

 

 

Olympus to jest inna szkoła, nawet zupełnie inna. Tu słowo „miks” w ogóle nie pasuje, bo jego działanie czerpie jakość właśnie z nie miksowania. Nie ma wydatnych pogłosów (nawet z HEDDphone) i nie ma ciemnej, gęstej atmosfery z dobrze wyczuwalną wilgocią. Wszystko staje się spokojniejsze i wypośrodkowane, zrazu zdaje się też mniej efektowne. Takie wrażenie w pierwszych chwilach po przeskoku z muzycznego świata Fidaty, potem zaczynamy odkrywać. Z tym, że niepotrzebna do tego żadna wzmożona analiza – zbędne i wytężanie wzroku, i nadstawianie uszu. Rzecz prędko dociera sama, a im się dłużej słucha, tym jawi się piękniejszą. A jest to brzmienie luksusowe nie tylko własną, swoistą perfekcją, ale też niespotykanością. To znaczy, można dostać taki dźwięk od aparatury audio czerpiącej sygnał z high-endowego odtwarzacza (aczkolwiek dokładnie takiego samego nigdy nie doświadczyłem), natomiast z kabla USB w systemie komputerowym, to może coś podobnego przez Synergistic Research Galileo? (14 tys. PLN za metrowy plus 15,4 tys. za moduł uziemiający Ground Box SX.) Nie wiem, łeb w łeb trzeba by móc porównać, a chyba nie będzie okazji. Przy czym, o ile pamiętam, z Galileo jednak inaczej.

Skupmy się na przymiotach Olympusa. To kilka kluczowych cech tworzących własny świat. Przede wszystkim – takie wrażenie – sygnał zostaje oczyszczony. Zanika wszelkie dudnienie (a sygnał USB z natury jest dudniący), zanika także komasacja – dźwięki przestają sobie przeszkadzać, każdy ma dość dla siebie miejsca. Światło naturalizuje się do dziennej postaci i jest bardzo przyjemne, zarówno odnośnie temperatury barwowej, jak i tego, że nie jest ani jaskrawe, ani mroczne, ani też mdłe. Światłocień staje się dyskretny, a ekspozycja wyjątkowo wyraźna.

Na zewnątrz można uziemić.

Wraz z takim światłem i przestrzenną swobodą postaci wykonawców, a dokładniej ich głosy, zostają tak wyeksponowane, że nawet z dobrego odtwarzacza, a co dopiero po USB z komputera, takiej ekspozycji się nie spotyka. Przekaz uspokojony (najmniejszej sztucznej wyrywności), koloryt pastelowy (choć kiedy trzeba z połyskiem), muzykalność uwodzicielska. A przede wszystkim to razem – ta muzyczność, to światło, ta ekspozycja i swoboda przestrzenna – tworzy tak zjawiskowy klimat, że trudno się oderwać. Zdarty jak stara płyta audiofilski slogan „odkrywamy muzykę na nowo” okazuje się jak najbardziej na miejscu; via kabel Entreq Olympus USB muzyka podawana jest inaczej i jest zniewalająco piękna. Zarówno pod względem samej postaci dźwięków, jak i wydobywania ich z tła, które jest lepsze niż kiedykolwiek w muzyce przykomputerowej. Parametry separacji i rozdzielczości zyskują nowy punkt odniesienia, a wespół z tymi cechami pojawia się muzyka żywa, dynamiczna, oparta na dużych źródłach. Mająca także cechę obiecywaną przez Entreqa – znakomite proporcje i lokowanie dźwięków w przestrzeni. A powtórzę raz jeszcze rzecz stale powtarzaną: prawidłowe lokowanie w przestrzeni i trójwymiarowość sopranów (ergo całego dźwięku) to warunki sine qua najwyższej klasy brzmienia.

Tak sobie teraz siedzę przed monitorem po sesji odsłuchowej i myślę, że nie umiem tego brzmienia opisać, zmieścić jego postaci w słowach. Jest inne; zrazu zdaje się mniej efektowne, potem efektowniejsze. Może najlepiej będzie powiedzieć zwięźle, że ma najlepszą plastykę. Formowanie brzmień i przestrzeni, też uobecnianie w tej przestrzeni postaci, wychodzi tutaj lepiej. Ale ta muzyka nie jest dla tych, którym najbardziej odpowiada kotłowanina i efekty świetlne. To nie jest pokaz sztucznych ogni, to nie jest dyskoteka, to nie zamieszki uliczne. To jest pokaz kultury, także wolności od sztuczności i zniekształceń. Co, broń Boże, nie znaczy, że jakieś mocne, ostre kawałki wypadną przez to słabiej. Rockowy zespół rozpręży się przestrzennie, wykonawcy lepiej się wyosobnią, gitarowe struny lepiej zaznaczą, a każde, najmniejsze nawet brzmienie, zostanie wyeksponowane i zyska na specyficzności. To jest muzyka popisowa, galowa i uroczyście piękna, a nie jak piłkarska widownia, gdzie wszystko zbija się w jeden ryk. Na szczęście ta jej postać nie zatraca spontaniczności, zatem zostajesz urzeczony – w każdym razie ja byłem.

Najwyższej klasy słuchawki potwierdzają użyteczność tego wyrobu.

Oni staną się poprzez ten kabel inny – ci, których dobrze znasz. Kamienie milowe muzyki rozrywkowej, jak Louis Armstrong, Perry Como, Julie London, Elvis Presley, The Beatles, The Rolling Stones, Led Zeppelin i kolejni, pospołu z tymi wszystkimi, którzy tworzą krąg twych muzycznych fascynacji. Odkryją inne muzyczne twarze; dotychczasowe ich wizerunki, o ile zwykłeś czerpać je z Internetu, staną się piękniejszymi portretami.

Na mnie szczególne wrażenie wywarło wykonanie Fantaisie-Impromptu op.66 Chopina przez Alfreda Cortot. Normalnie brane z YouTube też oszałamia klasą pianistyczną, ale dźwięki nieznośnie się zlewają w realizacji z 1935 roku. Aż miałem ochotę bić brawo Olympusowi za to, jak pięknie je rozdzielał. Podobny efekt lepszego rozdzielenia mogłem obserwować w Hansa Zimmera Jisas Yu Holem Hand Blong Mi (The Thin Red Line), gdzie mamy do czynienia z klaszczącym wielogłosowym chórem.

Cholera, drogo każą za to płacić, ale jak kogoś stać …

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy