Trzecia od góry seria Apollo to kable neutralne klasy high-end, bardzo otwarte i szczegółowe. To także nasze najbardziej wszechstronne przewody, dobrze się wszędzie sprawdzające. Dotychczasowi liderzy – zepchnięta teraz na drugi stopień podium seria Atlantis, to kable dla najlepszych systemów, dające brzmienie jeszcze bardziej szczegółowe i o cieplejszym charakterze. Natomiast nowy lider – seria Olympus – to również grupa kabli do najlepszych systemów, dająca dźwięk podobny stylem do wszechstronnych Apollo, ale najbardziej ze wszystkich szczegółowy i koniec końców zwycięski.
Wynikałoby stąd, że po nowych szczytowych Olympus należy względem zdetronizowanych Atlantis oczekiwać większej neutralności, w tym zwłaszcza temperaturowej, oraz jakiegoś wzrostu detaliczności – mniejszego czy większego. Z uwagi na nie wycofanie serii Atlantis oraz niespecjalnych różnic cenowych przy identycznej grupie docelowej (sprzęt high-end), zapewne raczej niewielkich.
Recenzowany Entreq Olympus USB jest tak nowy, że w cennikach ani na stronie producenta jeszcze nie figuruje, ale obok samego kabla dostałem informację, że za metrowy przyjdzie zapłacić16 tys. PLN. Względem metrowego Atlantis to zatem skok z dwunastu, czyli myliłem się, oszacowując różnicę jako niewielką. Atlanci[1] okazują się mieszkać sporo poniżej olimpijskich bogów, tak w każdym razie głosi wykładnia mitologii greckiej wg szwedzkiego Entreqa.
Słowo przypomnienia o producencie. Firma Entreq Energy Transforming Equipment „The Sound of Nature”, będąca autorskim dziełem i własnością Per-Olofa Friberga, zgodnie ze swą tytułową maksymą stawia na ekologię i naturalne podejście do wszystkiego czym się zajmuje i czym nie zajmuje. Jej zawołaniem Głos Natury; w „O nas” pisze Per-Olof, że ona, Pani Natura, powinna być dla wszystkich wzorem oraz przykładem tego, jak pewne prawa muszą być przestrzegane i jak zmiany należy wprowadzać stopniowo, czerpiąc z obserwowania jej inspirację. Jako przykład swoich w tym zakresie dokonań podaje wynaleziony przez siebie preparat dezynfekcyjny „Virkon”, o którym wiem skądinąd, że ma postać różowego proszku i po rozpuszczeniu w wodzie służy do zamgławiania bakrerio- i wirusobójczą mgłą, której substancją czynną tlen. Virkon niszczy czynniki chorobotwórcze aktywnym tlenem i jest w tym wyjątkowo skuteczny – skuteczniejszy od środków dezynfekcyjnych opartych na antybiologicznych czynnikach jodu, chloru czy alkoholu, co potwierdziły profesjonalne testy. (Dla obeznanych z biochemią nie powinno to być zaskoczeniem – tak ceniony przez ekologicznie natchnionych tlen pozostaje najbardziej zabójczym dla życia pierwiastkiem zaraz po nieobecnym w przyrodzie plutonie; to właśnie skutkiem obecności tlenu w atmosferze nie tylko żyjesz, ale starzejesz się i umierasz.)
Per-Olof Friberg szczyci się tym, że jest z zawodu i też zamiłowania rolnikiem. To tylko w Polsce bowiem ukuła się tradycja widzenia rolników jako upośledzonych istot niższego rzędu, a powiedzenie: „Ty rolniku!” – uchodzi za obelgę. To konsekwencja posiadania przez obecną (zwłaszcza medialną) „yntelygencję” i tak zwane „autorytety” rodowodu właśnie rolnego, a ściślej małorolnego lub bezrolnego (parobki). Licząc dwa, trzy pokolenia wstecz prawie wszyscy oni autoryteci wywodzą się z wiejskiej biedoty, proletariuszy lub najwyżej drobnego mieszczaństwa, bardzo się tego wstydząc, czego przejawem nienawiść. Tymczasem w takich krajach jak Dania, Belgia, Szwecja, Szwajcaria, a już zwłaszcza Holandia, rolnicy to swego rodzaju społeczna arystokracja, podczas gdy osoby nie będące posiadaczami ziemi są obywatelami niższej kategorii, tak jak w szlacheckiej Polsce mieszczanin był kimś gorszym od szlachcica – mocium panie, ten tego, dobrodzieju …
Właśnie do szlachectwa polegającego na zbrataniu z przyrodą wynikłym z wiejskiego życia nawiązuje Per-Olof i ma niemałą rację, aczkolwiek współczesne rolnictwo ma z naturalną przyrodą mniej więcej tyle wspólnego, co konik morski z koniem, to znaczy też opiera się na podziale komórkowym. Poza tym podglądanie natury i czerpanie z jej stylu może doprowadzić do wniosków w rodzaju: „wszystko zżera wszystko”, albo: „silniejszy zawsze gnębicielem”; czego byśmy, jako ludzkości ogół, wydaje się nie chcieli, choć ci najbardziej zaawansowani „ekolodzy”, mający portfele miliarderów, tym właśnie się kierują. W Szwecji wygląda to jednak łagodniej, w tym też rolniczo dużo lepiej niż na większości globu, tak więc z przyrody czerpane wytyczne Per-Olofa nie całkiem pozbawione są sensu. To z niej, Wielkiej Pani Natury, wywodzi swą metodologię podpatrywania i cierpliwego testowania, pozwalającą eliminować błędy i pomału docierać do miejsc dotąd nieprzebadanych, aby odkrywać rzeczy przydatne, poprawiające życie. W naszym akurat przypadku brzmienie, jako że jest Per-Olof miłośnikiem muzyki i entuzjastą aparatury audio, parającym się audiofilią poczynając od 1976 roku. Na własnej skórze przerabiającym związane z tym radości i troski, bo jak sam mówi o sobie: nieobca mu gorycz rozczarowania drogim nabytkiem, który okazał się chybiony. Dlatego postanowił na własną rękę poprawiać co się uda, w czego ramach kable, kondycjonery i specjalne systemy uziemiające, plus trochę audiofilskiej biżuterii, ze sławnymi „myszami” na czele. W nazwie firmy zawarto bowiem cel przedsięwzięcia i ramy jego działania: Energy Transforming Equipment.
[1] Potomkowie tytana Atlasa.