Recenzja: CSPort TAT2

Odsłuch

Ramię liniowe jest opcją, ale tylko takie produkuje samo CSPort.

   Z ramienia wychodzi tyłem tradycyjny, pięciożyłowy przewód, rozwidlający się na dwa cinche i uziemienie. Ważne, dokąd prowadzi, w jaki zmierza przedwzmacniacz. Pod nieobecność firmowego (dystrybutor go nie ma) sięgnąłem po najlepszy; ponoć nawet najlepszy na świecie (w jego teście się przekonamy) – po wielkiego, dzielonego Ayona Spheris Phono. (Istnieje też Ayon Spheris non-phono, czyli normalny przedwzmacniacz.) Poza tym na goły w zamyśle producenta talerz położyłem korkową matę music halla, ponieważ z nią wybrzmiewało lepiej: mniej neutralnie w sensie obojętności uczuciowej i całościowo ciekawiej. Wkładek przewinęło się parę, w tym kilka Ortofonów oraz najbardziej nobilitowana – ZYX Ultimate DYNAMIC (19 900 PLN). Oryginalny przewód od ramienia został boleśnie skontrowany dużo droższym Siltechem Signature Avondale II (€6853 za 2,5 m, jak tutaj) – który okazał się bardzo wyraźnie lepszy pod każdym jednym względem. Poza tym wziął w próbach odsłuchowych udział wspomniany docisk Synergistic Research, też przynoszący wyraźną poprawę – i jeszcze do tego w dwóch smakach, posiada bowiem zwieńczająco zamienne koreczki – niebieski i czerwony – sobie tylko znanymi sposobami powodujące zmianę brzmienia. (Odrębny będzie tego opis.) Cóż prócz? Prócz tego jeszcze między przedwzmacniaczem gramofonowym a moim, też dzielonym, znalazł się kabel Siltecha z serii Royal Crown, przeznaczony specjalnie do przyłączania gramofonowych pre, który, podobnie jak ten od ramienia gramofonu, przejawiał cechy niekoniecznie charakterystyczne dla łączówek swej firmy, przywołał bowiem bardziej wyrazisty od innych w tym miejscu próbowanych brzmieniowy obraz, być może za sprawą lepszej izolacji oraz wbudowanego przewodu uziemienia.

Odnośnie jeszcze obsługi. Trzeba być bardzo ostrożnym podczas wymiany wkładek, ponieważ ramię nie obciążone wkładką przy pracującej pompie (mającej pracować w sposób ciągły, toteż się o niej zapomina) łatwo może zostać zdmuchnięte z prowadnicy, o ile pomożemy temu lekkim nawet trąceniem. Co więcej, może spaść w razie trącenia przeciwwagi nawet gdy obciążone jest wkładką, nie ma bowiem żadnego przed tym zabezpieczenia – pomarańczowa osłona przeciwkurzowa leży luźno na dwóch wspornikach i sama w razie czego spada.

 

 

 

 

Tośmy wszystko poustawiali, wyregulowali płaszczyzny i obroty oraz podłączyli najlepsze dostępne elementy obsługi. Teraz co? Teraz jeszcze coś trzeba dodać odnośnie sytuacji. Gramofon jest bowiem produkcji japońskiej, a Japończycy faworyzują delikatne brzmienia – średnio biorąc mają do takich większą skłonność od pozostałych nacji. (Co prawdopodobnie wynika z ich większej wrażliwości na aspekty tonalne, szczególnie różnorodne w językach Dalekiego Wschodu.) Następstwem zakresy obciążenia japońskich wkładek w pozycji wypośrodkowanej między instruktażowym minimum a maksimum dają brzmienia za delikatnie dla europejskich uszu. Dlatego wybrałem cięższe – igła głaskała rowek z większym niż środkowy dociskiem. Dawało to bardziej wyrazisty, nie tak ezoteryczny obraz – większe nasycenie brzmieniowym smakiem i dramatyzm. Powodowało także lepsze ogniskowanie źródeł i większe zróżnicowanie na plany. Ale i tak japoński gramofon z japońską wkładką oferował brzmienie subtelne. Nie jakieś wydelikacone – takie przy zwiększonym nacisku nie było – ale z pewnością nie dosadne. Kładące mocniejszy akcent na wydobywanie subtelności i budowanie atmosfery niezwykłości poprzez piękno muzycznej substancji i brzmieniowy aromat, niż samo uderzanie dynamiką i forsownym atakiem. Od czego naszły mnie wspomnieniowe nawiązania: do słuchawek Sony MDR-R10 i aparatury TAD. W jednym i drugim przypadku szkoła realistyczna, ale zarazem epatująca niespotykaną subtelnością. Nadobność, ozdobniki, szyk, aura i aromat. Nawet brzmieniowe smecze nie pozbawione gracji, żadna sama brutalna siła i szybkie parcie naprzód. Do tego stopnia, że stała się rzecz niezwykła – żona to brzmienie pochwaliła. Muzycznie wykształcona i skrajnie wymagająca, zwykle jak już, to krytykuje. Tym razem sama nadstawiła uszu i wysłuchawszy kilku fraz pierwszy raz w odniesieniu do jakiejś aparatury wyraziła opinię: „szlachetne brzmienie”.

 

 

 

 

Rzeczywiście – szlachetne. I jednocześnie darzące czymś niezwykłym, mianowicie łatwością słuchania. Pomimo najwyższego poziomu. Co wcale nie jest oczywiste samo przez się, ba – zwykle zachodzi sytuacja odwrotna. Najwyższej miary realizm łatwym być wcale nie musi: harfa, gitara czy fortepian są bardzo łatwe albo łatwe, ale organy, instrumenty dęte, perkusyjne – do łatwych nie należą. Słuchane z bliska przytłaczają i szybko stają się męczące, o ile mamy choć śladową skłonność do refleksji i delikatne uszy. Tymczasem w wydaniu gramofonu CSPort takimi niemalże nie były. Dwa miały na to wpływ czynniki poza najbardziej oczywistym – że grało właśnie szlachetnie. Pierwszy, to dokładne odczytywanie płyt w sensie ich nagraniowej jakości. Wyjątkowo to się działo starannie, a że winylowych nagrań jednocześnie nowych i od A do Z analogowych jest mało, to i w płytowych kolekcjach przeważają archiwalne, mniej czy bardziej trącące myszką. Są wprawdzie też i stare wzorcowe, że nowe mogą pozazdrościć, jak choćby Rossini Overtures – Gamba, ale i one nie były w reprodukcji CSPort tak agresywne, że już po pierwszej uwerturze przesyt. Bardzo możliwe, iż w głównej mierze to zasługą topowej wkładki ZYX-a, lecz także w przypadku pozostałych wkładek, wśród których o połowę tańsza, ale też bardzo wybitna Ortofona, nie doświadczyłem agresji w stopniu skrajnie realistycznym. Co miało dodatkowo dwa wcielenia – mniej oraz bardziej łagodne. Nie będę o tym pisał szerzej, ponieważ to należy do recenzji docisku Synergistic Research MiG UEF Record Weight, ale słuchanie w obu oferowanych przez niego stylach nie było męczące a nęcące, pomimo iż tak bardzo (sic!) różne.

W całej krasie.

Nie chciałbym jednak by czytelnik wyniósł z tej recenzji wrażenie, że gramofon CSPort TAT2 to same subtelności, jakiś poskromiony realizm o mocno przytartych rogach. Nie, to dzieje się w inny sposób – od wyższych po całkiem już naturalne poziomy głośności realizm był całkowity. Specjalnie dużo słuchałem płyt sprzedających instrumenty dęte: Milesa Davisa, Johna Coltrane᾽a, Benny Goodmana, Stana Getza. Też orkiestr symfonicznych, w tym nie tylko wzmiankowanego Rossiniego z londyńczykami pod Gambą, ale też upiornego sopranowo Czajkowskiego z chicagowską Reinera. Także twardego rocka (Matallica, AC/DC, Iron Maiden) i kościelnych organów. A także bardzo „nasączonych” brzmieniową treścią instrumentów strunowych: skrzypiec Nathana Milsteina i violi da gamba Savalla. Wszystko to stuprocentowy realizm w sensie porywów dynamiki i właśnie stopnia nasączenia. W razie potrzeby przeszywający przestrzeń saksofonem i rozpiłowujący struny smyczkiem aż niemal po zerwanie. A jednak to działo się zarazem inaczej, niż kiedy zwykły gramofon. Także zwykły gramofonowy przedwzmacniacz i zwykła gramofonowa wkładka. Ozdobniej i nadobniej – każda nuta była misterną, nierzadko też wieloznaczną, każdorazowo pełniej i subtelniej wybrzmiewającą. Mieniła się ta muzyka, przechodziła więcej półtonów, była bardziej plastyczna i bardziej wielosmakowa. Wyrażając się po winiarsku: miała bogaty bukiet, i to bogactwo przyćmiewało taninową gorycz, dusiło ostrość alkoholu. Muzyka jest bowiem alkoholem i ma w sobie ostrość, ma też zapamiętanie. Można być pijanym muzyką bardziej niż alkoholem, ponieważ też nas opanowuje, a wolniej męczy i mniej otępia. (Mozart nawet przeciwnie.) Silniej pobudza przy tym wyobraźnię i na dużo dłuższym dystansie czasowym to potrafi podtrzymać, a kiedy brać ją od takiego toru, to zachowując walory psychologiczne jest jednocześnie szlachetnym trunkiem, który żona (nie biorąca do ust alkoholu) nazwała wprost – szlachetnym brzmieniem.

I w całym torze.

Pytanie padło w komentarzach, ile razy ten sto (!) razy droższy od chwalonego w niedawnej recenzji music halla topowy przedstawiciel gramofonów od średnio taniego jest lepszy. Ani raz, mogę odpowiedzieć, tak samo jak nie da się miarodajnie orzec, ile razy najlepsze czerwone wino z Biedronki jest gorsze od Château Margaux. Tego się nie da oszacowywać liczbowo, to kwestia czysto umowna. I dwie przy okazji krzyżujące się rzeczy: słuchając music halla możemy to samo niemal przeżyć, bo to też bardzo dobra muzyka. Mało nawet, niemal prawdziwa. Ale w wydaniu tego wiele razy droższego CSPort ma ona drugie, głębsze dno: więcej i szlachetniejszych smaków, lepiej wykreowaną przestrzeń i subtelniej dozowane niuanse. Można więcej i ciekawszych rzeczy usłyszeć – i znów nie pozostaje nic innego, jak udać się po naukę do andersenowskiej księżniczki. Jednych ziarenko pod poduszkami nie uwiera, dla innych stanowi problem. Tych drugich jest o wiele mniej i sam się do nich nie zaliczam. Bo jeśli mam apetyt na muzykę, to słuchał będę jej z zapałem też z music halla – nawet ze źródeł cyfrowych, choćby nawet i z Internetu. De facto tej ostatniej najwięcej słucham, co jednak nie oznacza, że każdej będę chciał. Jeżeli będzie szorstka, ostra lub dudniąca, to jej pomimo głodu podziękuję. Natomiast im jest szlachetniejsza, tym dłużej mogę słuchać i mocniej ją przeżywam. Od czego świat raczej nie mądrzeje, ale mnie jest na pewno przyjemniej.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

5 komentarzy w “Recenzja: CSPort TAT2

  1. Marcin pisze:

    No, w końcu jakiś porządny sprzęt na który mogę sobie pozwolić. Nie rozumiem tylko czemu producent podaje cenę w starych polskich złotych? 🙂

  2. Sławek pisze:

    W starych polskich złotych, to po przeliczeniu na nowe PLN wychodzi 30 zł.
    Jak by nawet taki gramofon istniał to musiałby to być superbubel, szkoda płyt…

  3. Sławomir S. pisze:

    Płyta nośna jest granitowa czy marmurowa? Padają tu chyba równolegle te dwa określenia.
    Czyżby nie było żadnych eksperymentów z podstawkami antywibracyjnymi w tym przypadku?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Ściśle biorąc jest z jakiegoś specjalnie spajanego kruszywa, którego polska nazwa ani odpowiednik nie istnieje. Tak mi wyjaśniał dystrybutor.

  4. Piotr Ryka pisze:

    Po tygodniach goryczy, ciągnących się od połowy lipca, we wtorek powinno nadejść słuchawkowe wynagrodzenie. Ciekawe to będą słuchawki.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy