Recenzja: Cayin N8ii (Mk2)

Brzmienie

   Z Grado GH2

Ponieważ całkowicie się różni.

    Zacząłem od słuchawek najbardziej pasujących, bo małych oraz lekkich. Jedynie przeszkadzająco dla mobilnych zastosowań gruby kabel mających, a także ten bolesny mankament, że rynek pierwotny już opuściły. Trudno, Grado strzela krótkimi seriami limitowanych perełek, gdy trafi mu się partia jakościowego drewna, którego w ciągłej sprzedaży nie ma. Tak było z GH2, i szkoda, to wybitne, a nieszczególnie drogie słuchawki.

    Opis brzmienia poprzedzę uwagą ogólną – lampy KORG nie wymagają długiego rozgrzewania, po paru minutach grają dobrze.

   Nie będę teraz udawał, że tak naprawdę słuchanie N8ii zacząłem od tych Grado, nie są u mnie w codziennym użyciu. Mógłbym ten fakt pominąć, ale nie chcę, ponieważ jest istotny heurystycznie. Jego waga bierze się z tego, że wcześniej próbowane słuchawki skłaniały krytyczną stronę mego audiofilskiego nastawienia do podnoszenia pewnych kwestii, a przy Grado tak się nie działo. Zjawił się dźwięk perfekcyjny, to znaczy taki, w którym jakichkolwiek wad trzeba dopiero się dopatrywać, i trzeba się do tego zmuszać, bo same nie przychodzą.   

    Jest w szkole dźwięku Grado taka szczególna poezja, potrafiąca pięknie łączyć dźwięki ze sobą i połączone z przestrzenią. Co nie dzieje się z automatu, nie z każdą aparaturą tak będzie, ale kiedy się zdarza, oddziałuje z przemożną siłą. I tutaj tak się zdarzyło: przenośny aparacik i małe słuchaweczki splotły się w dźwięk kompletny, który mnie autentycznie wzruszył. Dominowała nuta całościowej perfekcji od strony konstrukcyjnej oraz nostalgii i zadumy po stronie emocjonalnej. Co oczywiście nie oznacza, że radość nie była radosna, ciepło ciepłe, a miły nastrój miły, ale przy neutralnych stanach duchowych ta refleksyjna nuta brała górę nad uczuciową pustką, co mi bardzo odpowiadało. Technologia samego dźwięku była zaś, jak już mówiłem, na najwyższym poziomie – dobór wag, miara wypełnienia, temperatura i bogactwo gamy kolorystycznej, rozwarcie pasma, dynamika i w razie potrzeby potęga nie budziły najmniejszych zastrzeżeń. Oczywiście większe i mocniejsze słuchawki potrafią bić jeszcze mocniej, ale tutti orkiestr i pełnosiłowe wejścia perkusji były prawdziwie eksplozyjne.

Ale ósemka przynosi szczęście, bo nie ma końca.

  Wokół tych punkt po punkcie wyliczonych dobrych cech morfologii brzmienia roztaczała się aura ożywionej przestrzeni – elementy detaliczności, drganiowości i szmerowości były wysoce nadprzeciętne. I kolejna wartość dodana – chropawość tego dźwięku. Ta zabijająca nudę chropawość, przeciwieństwo nudnej gładkości. Wraz z tym i obfitością powietrza w dźwięku bardziej żywy, prawdziwszy obraz i całościowa chęć słuchania – bardzo dobre technicznie granie oprawione ramami rozbudzonej uczuciowości, oddechu szmerowości oraz mocnego chropawienia przy dużej dawce tlenu. Przyznam – nie spodziewałem się, że nawet tak kosztowny odtwarzacz przenośny zdoła przywołać takie brzmienie.

Z Sennheiser HD 800

    To, że dawny flagowiec Sennheisera (wspierany tu kablem radykalnie lepszym od własnego) opiera swą nadprzeciętność na efektach przestrzennych, to wie każdy chcący uchodzić za znawcę słuchawek. Sama firma anonsowała swój wyrób jako najlepiej naśladujący brzmienia kolumnowe, a były to anonse iście dalekosiężne w ramach potężnej akcji promocyjnej. Ta akcja dawno przeminęła, ale pozostały świetne słuchawki i wciąż powtarzające się pytanie, na ile dany sprzęt towarzyszący umie tę ich właściwość wykorzystać. Zdarzało się HD 800 grać płasko i banalnie, zdarzało się bezdusznie. Nic z tego nie pojawiło się tym razem: duże Sennheisery lepiej od małych Grado potrafiły ogniskować źródła dźwięku i ukazywać tego dźwięku rozchodzenie. Przy analogicznej nastrojowości, temperaturze światła i lekko przydymionym kolorycie połączonym z całkowitą transparentnością pozwalały bardziej rozkoszować się różnorodnością postaci i walorami scen. Ogólnie biorąc to był teatr. Teatr na wielkich scenach, czasami bliskich, czasem odległych; i na tych scenach dźwięki wolne od naprężeń, aksamitne, mniej zaznaczające chropawienia, a za to bardziej propagację. Podobnie natlenione, podobnie romantyczne i też niezmiernie miłe w dotyku. Zresztą „miłe” to nie jest właściwe słowo, te dźwięki były pietystycznie albo majestatycznie piękne.

 

 

 

 

Wysokiej klasy nagrania (a głównie takich użyłem) pozwalały zaglądać wykonawcom i instrumentom głęboko w gardła, obserwować jak te dźwięki się rodzą, jak trwają na swoich drogach i jak słuchacza opuszczają. Grało jak system za sto, za dwieście nawet tysięcy. I może się mylę, ale odniosłem wrażenie, że odtwarzacz lepiej pracuje włożony w etui.

Z Ultrasone Tribute 7

    Mające ten sam kabel Tonalium co Sennheisery, ale bez porównania lepsze parametry przystosowania do sprzętu przenośnego (niewielkie, zamknięte muszle oraz dużą skuteczność) rocznicowo-wspomnieniowe Ultrasone, upamiętniające największe osiągnięcie swojego producenta, dały dźwięk wyraźnie bardziej naprężony i mniej popisowy scenicznie. W odróżnieniu od obu poprzednich cieplejszy oraz znaczony optymizmem w miejsce nostalgicznej zadumy. Niezdolny też tak dokładnie ukazać swoje narodziny, natomiast odnośnie trwania bardziej filigranowo misterny, lecz mniej trójwymiarowy i mniej ekspansywny.

Radykalna poprawa ekranu.

    Domyślacie się już, że to właśnie od Ultrasone zacząłem poznawanie tego nowego Cayina, i to z nimi miałem obiekcje. Cóż, droższe nie zawsze znaczy lepsze, a w tym wypadku brak lepszości w skutek gorszego pasowania. Tak, prezentowały Ultrasone to swoje nasycenie i przede wszystkim spotęgowaną energię, na dodatek były bardziej świetliste, lecz ich maniera optymizmu mniej mi się podobała, tym bardziej osłabiona trójwymiarowość, mniej tlenu i brak chropawienia. To było całościowo świetne granie, ale takie zwyklejsze, pozbawione poza ekstatyczną energią nadzwyczajnych przymiotów. Niemniej ciężki i średni rock oraz symfoniczne orkiestry przywoływały nadzwyczajne doznania, podobnie jak kontrabasy i nisko schodzące wiolonczele. Po pewnym czasie uderzający bezpośrednio po słuchaniu poprzednich optymizm przechodził w neutralność i zaczynało być lepiej – dochodziły do głosu energetyczno-dynamiczne walory i mocniej zaakcentowane, srebrzysto-jaskrawe na tle czerni basu soprany. Lecz uczuciowo wciąż było to, jak na mój gust, za mało poetyckie.

Z Dan Clark Audio STEALTH

    Stealth są także zamknięte, ale z dźwiękiem odmiennym. Regułą oferowanie przez nie większych scen, natomiast samego dźwięku mniej dociążonego, za to niezwykle przeziernego harmonicznie. Z czego należałoby wnosić, popatrując na ceny, że będą umiały prześcignąć wielokroć tańsze Grado i Sennheisery. Lecz nie do końca tak się stało. Bo owszem, sceny w wydaniu Stealth jak zawsze były rozległe, a przenikanie do wnętrza muzyki nadprzeciętnie głębokie, niemniej trochę czuć było, że to słuchawki zamknięte, nie mające aż tak swobodnego rozchodzenia się dźwięku jak u obu otwartych. To jednak raczej w śladzie, natomiast temperatura uczuciowa podobna – nie tak radosna jak z Ultrasonami, bardziej ciążąca ku zadumie niż ku pogodnym nastrojom. Co mi się podobało, jako że dla mnie muzyka całkiem wyprana z nuty dosmucającej nie okazuje się ciekawa.

Obecny to AMOLED.

    Tak jak w przypadku Ultrasone grało ogólnie znakomicie, lecz  muszę przyznać, że to przy Sennheiserach przenikanie w warstwy tworzące było minimalnie głębsze, też indywidualizm poszczególnych głosów odrobinę się bardziej wyrażał. Ale to też było tak śladowe, że w ślepym teście zapewne bardzo trudne do przejścia poprzez same trafne wskazania; prędzej pewnie odrobinę wyższa tonacja u Stealth pozwalałaby identyfikować różnice, niż przenikliwość i indywidualizacja. A zatem ciekawostka: nieczęsta sytuacja takiego podobieństwa różnych słuchawek, na dodatek jednych otwartych, drugich zamkniętych, każdych z innym okablowaniem. Tyle że obu grających z wyjścia Pentaconn poprzez przejściówkę Tonalium-Furutech, ale czy ta przejściówka mogła tak upodobnić brzmienia, to szczerze wątpię. Zwłaszcza, że Ultrasone też się nią posługiwały, a grały w sensie nastroju na całkiem innych nutach.

Z HiFiMAN Susvara

    Na koniec HiFiMAN Susvara – najdroższe i najtrudniejsze. Posłuchałem najpierw różnicy pomiędzy trybem tranzystorowym a lampowym, obu przy klasie A. (AB można wymusić.) Tranzystorowy okazał się bardziej ofensywny a mniej trójwymiarowy, toteż jak prawie zawsze wolałem lampy. Bez podbijania wzmocnienia grało wystarczająco głośno, z podbiciem jeszcze głośniej. Przejście na tryb AB też nieznacznie spłaszczało brzmienie, ale wciąż było ono bardzo wysokiej jakości – różnica pod jej względem dla trybu podbitego okazała się mała. Samo zaś brzmienie z Susvarami określiłbym jako najwytworniejsze – zarówno poprzez to, że najbardziej subtelne, jak i najbardziej precyzyjne. Nie czuć było ocieplenia przy lampach ani przy tranzystorach technicyzacji, podobnie jak nie czuć było, że gra aparatura przenośna.

    Z tym, że tego wszystkiego też nie czuć było przy pozostałych słuchawkach, a jedynie u Susvar przeradzało się to w największą perfekcję przy jednoczesnym wygaszeniu echa, wraz z czym największą bezpośredniość.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

19 komentarzy w “Recenzja: Cayin N8ii (Mk2)

  1. Paweł pisze:

    Czy HD800 przenośnie zagrały lepiej z tego Cayina, czy też z recenzowanego niedawno SP3000?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Z jednego i drugiego bardzo dobrze, ale w charakterystycznej dla każdego stylistyce. Tylko proszę pamiętać, że moje opisy odnoszą się do takich z lepszym od sprzedażowego kablem.

  2. Paweł pisze:

    Oczywiście, pamiętam o kablu 🙂 A jak na tle tych dwóch odtwarzaczy wypadł SP2000T? Jego recenzja była entuzjastyczna. Wciąż pytam o połączenie z HD800.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Mnie się SP2000T podobał ogromnie, i to się nie zmieniło. Stylistycznie jest oczywiście podobniejszy do N8ii ustawionego na tryb lampowy, ale nawet przy tranzystorowym to ten flagowiec, a nie z własnej rodziny, jest podobniejszy. Nie miałem okazji porównywać bezpośrednio, ale względem obu droższych SP2000T jest tylko nieznacznie słabszy brzmieniowo, chyba że ktoś ceni stylistykę szkoły dCS, to wówczas SP3000 będzie mu odpowiadał o wiele bardziej. Nieznaczne różnice są też odnośnie mocy wbudowanego wzmacniacza, czyli dynamika – jeden z parametrów kluczowych – też nie odstaje. Słyszałem głosy oburzenia taką moją opinią, ale nadal uważam, że SP2000T stanowił bardzo poważne zagrożenie dla SP3000, więc siłą rzeczy także dla N8ii. Czynnik cena/jakość na pewno miał korzystniejszy. I pewnie dlatego z rynku zniknął – już go nie produkują i produkcji wznawiać nie zamierzają. Przynajmniej tak mi powiedziano.

  3. Fon pisze:

    Piotrze zauważyłeś,że etui wpłynęło na zmianę brzmienia,podobnie jak ja słyszę różnicę gdy kabel słuchawkowy leży na podłodze a wisi z gniazda słuchawkowego w powietrzu nie dotykając podłoża :).Zdaję się, że jeszcze nikt nie robi podstawek pod kable słuchawkowe…:)Czekamy na odważnego 🙂
    Wszystko ma wpływ taka prawda, raz większy raz mniejszy.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Sądzę, że jeśli już, to odtwarzacz może lepiej grać w etui, bo ma wówczas wyższą temperaturę pracy. Ale ktoś mógłby powiedzieć, że równie dobrze w wyższej mógłby pracować gorzej. Nie wiem jaka jest optymalna temperatura pracy takich urządzeń i czy to szeroki przedział. Uwagę rzuciłem na marginesie, nie skupiałem się na tym, może mi się tylko zdawało. Tak czy tak różnica była najwyżej minimalna.

      1. Fon pisze:

        To ma w zasadzie dość proste wytłumaczenie ,etui tłumi wibracje ,jak się pewnie większość orientuje mające wpływ na brzmienie i tyle w temacie.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To może również. Odtwarzacze grają na ogół lepiej położone na miękkich podkładkach, a nie wprost na twardej powierzchni.

          1. Fon pisze:

            Tak to prawda ,efekt jest słyszalny a szczególnie ma to znaczenie w sprzęcie z lampkami.

  4. Pogromca Audiofoliarzy pisze:

    Mój borze zielony, większego audiofoliarskiego bełkotu nie czytałem od dawna. Grające etui… No hit.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Mój ty bobrze brązowy, ale jesteś mądrutki.

      1. Jakub pisze:

        Odrzucając formę poprzedniego komentarza p. Piotrze i skupiając się na meritum. Czy jest Pan w stanie, bądź ktokolwiek z szacownych przedmówców stwierdzających wpływ etui na dźwięk, potwierdzić w wymierny i niepodważalny sposób, że faktycznie dźwięk płynący z Cayina uległ zmianie?

        Umówmy się, że pomijamy temat mikrofonowania lamp, który jest czymś innym. Temat temperatury żarników również można skreślić – lampy pracują cały czas w granicach specyfikacji, choć to akurat wykazałaby sonda termiczna w środku urządzenia. Tak samo omijamy rzeczy poboczne jak zawieszanie kabla w powietrzu, aczkolwiek tu również miło byłoby poczytać jakieś naukowe opracowania na ten temat.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To nie jest temat godny takiego zainteresowania. Rzuciłem to jako radę w sensie sugestii do samodzielnego przez kogoś sprawdzenia, czy też nie wydaje mu się, że z założonym etui gra ciutkę lepiej. Bo jeśli tak, to warto przecież z tego korzystać. To jest zupełnie inna waga zagadnienia niż porównywanie dzisiaj przeze mnie Susvar grających z własnym kablem i przez Tonalium, gdzie zjawia się różnica zasadnicza, bezdyskusyjna.

  5. Marek S. pisze:

    Witam Panie Piotrze,

    Może udałoby się przetestować coś tańszego, a mianowicie nowego Toppinga G5. Patrząc na to co ma w środku, wygląda jak sprzęt z wyższej półki. Pytanie tylko czy implementacja jest równie dobra.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Może. Zapytam. Dystrybutor na pewno chętnie by sobie poczytał o tym, że jego Topping G5 jest równie dobry jak jego Cayin N8ii 🙂

      1. Marek S. pisze:

        Równie dobry, raczej nie. Ale niech gra na 70%, przy piętnastokrotnie niższej cenie. To może być ciekawie.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Takie przebicia nie są niemożliwe. Słuchałem wczoraj NightHawk (kabel FAW) na wzmacniacz Fulianty Audio i wcale nie były gorsze od takich ekstra drogich.

          1. Fon pisze:

            dlatego moich NH nigdy nie sprzedam:)To wybitne słuchawki do ceny.

  6. DAREK pisze:

    NIE CHCE PAN POMINĄĆ SŁUCHANIA CAINA Z GRAGO BO TO ISTOTNE HEURYSTYCZNIE… A PROŚCIEJ NAPISAĆ , ŻE TAK PAN CHCE ZROBIĆ ?. PRZECIEŻ RECENZJA JEST I TKA B. MĄDRA , POZDRAWIAM -DAREK MELOMAN FILOZOF

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy