Recenzja: Cayin N8ii (Mk2)

   W połowie zeszłego roku pisałem recenzję pierwotnego Cayina N8 (debiutującego w 2018) – pierwszego odtwarzacza przenośnego szeroko znanej marki należącego do klasy high-end. I to nie tak ledwie-ledwie, z samego brzeżka zakresu, tylko rozpartego na samym środku – ciężkiego, złoconego, ze wzmacniaczem lampowym alternatywnie z tranzystorowym (przełącznik), oferującego rewelacyjny dźwięk oraz najlepsze dodatki, min. długi czas pracy, pojemną pamięć i dużą siłę wzmocnienia. Bardzo mi się ten dźwięk podobał, zwłaszcza lampowy przy tak stosunkowo dużym wzmocnieniu, mniej zaś to, że odtwarzacz był ciężki i w razie aktywacji lampy mocno się rozgrzewał. (Przy samych tranzystorach jak każdy inny bez lamp, ale brzmienie też miał wtedy chłodniejsze, nie aż tak czarujące.)  

    Ogólnie udany debiut, udany nawet bardzo, choć oczywiście można sarkać, że odtwarzacze przenośne szybko przewędrowały drogę od względnie tanich do kosztownych; najdroższe startując od ceny poniżej trzech tysięcy zaczęły kosztować po kilkanaście, niektóre wyskoczyły nad dwadzieścia. Ale kogo to może dziwić w czasach kiedy najlepsze smartfony tak samo dużo kosztują, a najlepsze słuchawki jeszcze wielokroć więcej. W dodatku cały czas pnie się to dalej, czego recenzowany N8ii materialnym dowodem. – Tak, macie rację, część jego jeszcze wyższej ceny zawdzięczamy ogólnoświatowej inflacji, niemniej trudno w całości zwalać na nią to, że pierwszy Cayin N8 kosztował 14 900 PLN, a jego ewolucyjna wersja Mk2 już 19 900 PLN. W przeliczeniu na jednostkę wagową nie wypadnie to jednak aż tak wzrostowo, ponieważ pierwszy ważył 380, a rozwojowy 442 g. Poza tym – tak całościowo biorąc – to nie za bardzo wiem, dlaczego nowy nosi oznakowanie N8ii (Mk2), podczas gdy jest to zupełnie inne urządzenie, którego nazwa jest myląca. W rzeczywistości teraz opisywany powinien nazywać się N9, albo nawet N10, tak dalece się różni, z czego należałoby wnosić, że napoczynający obecność Cayina w klasie odtwarzaczy high-end N8 musiał się znakomicie sprzedawać, że przylgnęła doń świetna ocena rynku. Tylko tym oraz faktem, że cyfra 8 w kulturze dalekowschodniej uchodzi za przynoszącą szczęście, można tłumaczyć brak decyzji o zmianie nazwy i zamiast tego dodaniu ii (Mk2). Tymczasem jeden rzut oka starcza, by stwierdzić, że nowszy to coś zupełnie innego, a gdy zaglądać do środka, różnice jeszcze się pogłębiają.    

    Zajrzymy za momencik, wcześniej rzucimy okiem, ale najpierw przypomnieniowo po raz n-ty napiszę o firmie Cayin, ponieważ na pewno tacy są, którzy wcześniejszych recenzji nie czytali i nic albo mało o niej wiedzą.   

    Cayin to jeden z najbardziej rozpoznawalnych chińskich producentów, zainicjowana w 1993 roku marka handlowa elektroniki powstającej w zakładach AVIC Zhuhai[1] Spark Electronic Equipment, gdzie AVIC to Aviation Industry Corporation of China – potężna korporacja zakładów lotniczych powstałych jeszcze w 1951 roku na potrzeby chińskiego przemysłu zbrojeniowego. Mamy więc do czynienia z technologią wysokiego poziomu i brakiem finansowych ograniczeń, w tych (jakże korzystnych) ramach Cayin oferuje audio małe, duże i średnie – zarówno odtwarzacze przenośne, jak potężny, dwuczęściowy wzmacniacz słuchawkowy na lampach 300B i jeszcze większą głośnikową integrę na lampach 845.

[1] Zhuhai to jedna z dziewięciu metropolii tworzących Megapolis Delty Rzeki Perłowej (ang. Greater Bay Area) – największego obszaru przemysłowego współczesnego świata, z wartością wytworzoną 1500 mld USD rocznie.

Wygląd, budowa, cechy użytkowe

Zgrabne pudełko.

   Decydujący o klasyfikowaniu wielkości obrys odtwarzaczy nie jest w przypadku N8ii szczególnie duży, wymiary 147 x 78 x 25 mm poza o parę milimetrów większą grubością niemal dokładnie pokrywają się z tymi u Astell & Kern SE180, a więc nie największym dla swojej marki. Niemniej odnotować należy poważany rozrost względem pierwotnego N8, którego front okalały ramy 128 x 70 mm.

    Mimo prawie identycznych rozmiarów ze średnim Astellem nowy flagowiec Cayina sprawia wrażenie większego, powstające dzięki zastosowania przez koreańską markę designu w oparciu o wieloskośne płaszczyznowanie boków i wśród tych skosów minimalnie tylko wystającego, mniejszego pokrętła potencjometru. Tymczasem nowy Cayin pokrój posiadł beczułkowaty – jego boczne krawędzie mają profil łukowy z ledwie zaznaczającym się centralnym przełamaniem. Na domiar powiększenia dano mu większy potencjometr z lokalizacją górną i rzucającym się w oczy złotym wykończeniem.       

    Łukowość bocznych krawędzi winna w zamian poprawiać przyjemność brania i trzymania, ale tak się nie dzieje; Koreańczycy są na razie sprytniejsi, profile ich odtwarzaczy lepiej pasują do kształtu dłoni, mniej wgryzająco zaznaczając krawędzie przełamania boczków z blatem wierzchnim i spodnim. Decydujący jest jednak ciężar. Nowy Cayin nie waży aż pół kilograma, jak nowy flagowiec Astella (wyraźnie też odeń większy), ale jego  442 g przy 380 g pierwowzoru robi wyczuwalną różnicę, a już tamten był grubasiński.

Ze zmyślnym otwieraniem.

Nie wiem ile dokładnie wynosi waga graniczna, poniżej której po pewnym czasie przestajemy czuć ciężar trzymanego przedmiotu, ale czterdzieści cztery deko to jest na pewno więcej. Nie zapomnimy zatem o trzymaniu N8ii, mimo iż producent postarał się o to od strony temperaturowej. Pierwowzór miał we wnętrzu jedną miniaturową lampę KORG, ale po pewnym czasie ta jedna wystarczała do solidnego rozgrzania. N8ii ma dwie takie, lecz dłoń od ich ciepła separują grafitowe maty termiczne, a od strony ekranu dodatkowo rozprasza ciepło niklowo-srebrny radiator. W rezultacie odtwarzacz się wprawdzie rozgrzewa, ale wyraźnie słabiej. Zimową porą będzie to grzanie w sam raz, w lecie trochę za mocne, ale dostajemy z N8ii solidne etui z utwardzonej skóry, przez które ciepła prawie już nie czuć i łagodnieją krawędzie. Etui ma morski kolor i jest gładkie w dotyku, po stronie grzbietu zaopatrzone w wentylacyjne żebrowanie, by się odtwarzacz nie ugotował. A skoro już jesteśmy przy dodatkach, to oprócz etui w zestawie rozparcelowanym w fikuśnym, dwupoziomowym pudełku, towarzyszą odtwarzaczowi kabel USB typ C, osłona wyświetlacza, przejściówki 4,4/2,5 mm i 3,5/2,5 mm, papierowa instrukcja obsługi i dwie naklejki „Hi-Res”, aby inni mogli nam pozazdrościć, jacy jesteśmy nowocześni.  

    Odkładając do następnego rozdziału decydującą o klasie odtwarzaczy kwestię jakości dźwięku, poza obrysem, grubością i wagą najważniejszy jest ekran. Pod jego względem duże zmiany – urósł ten ekran do 5 cali i rozdzielczości 1280 x 720, oprócz tego jest to teraz nowoczesna matryca AMOLED, a nie odchodząca w przeszłość IPS (In-Plane Switching). Kolorystyka w tej sytuacji głębsza, a czcionki i obrazy wyraźniejsze, co nie jest bez znaczenia, bowiem odtwarzacz bez problemu wyświetli podsunięte mu na karcie pamięci lub wgrane zdjęcia, odtworzy też pliki filmowe.

Dwupoziomowe.

    Od strony wszelkiego typu użytkowości – łączności bezprzewodowej, filtrów cyfrowych, obsługi łącza USB, equalizacji, trybów pracy i bycia partnerem dla zewnętrznych urządzeń – wszystkie te parametry mają swoje warianty w gąszczu labiryntu ustawień, właściciel będzie musiał poświęcić niemało czasu na przewertowanie i ogarnięcie skomplikowanego aparatu funkcyjnego. Najważniejszych jest jednak kilka cech konstrukcyjnych i te wypunktuję.

– N8ii pracuje w oparciu o programowalny procesor Qualcomm Snapdragon 660 z 6G DDR4 RAM, taktowany częstotliwością 2200 MHz i wykonany w technologii 14 nm.

– Układ odtwarzacza jest symetryczny, zatem za procesorem podwojony.

– Składają się nań dwa femtosekundowe zegary (osobne dla potoków 44,1 i 48 kHz), dwa przetworniki japońskiego ROHM Semiconductor[2] z oznakowaniem BD34501 (32-bit/768 kHz, DSD512), cztery wzmacniacze operacyjne o niepodanej specyfikacji, całkowicie alternatywny wobec braku trybu hybrydowego wzmacniacz lampowy na dwóch lampach KORG i obsługujący oba te systemy wzmocnienia opcjonalnie uruchamiany układ podbicia mocy na tranzystorach JFET, którego aktywacja oznacza przejście z klasy A do AB.

    Płyta główna jest sześciowarstwowa, calem tłumienia drgań i pochłaniania prądów błądzących, lampy są podłączone poprzez tłumiące drgania łącza i osłonięte silikonowymi osłonami, ekran od elektroniki odseparowano osłoną antymagnetyczną, a chassis to pojedynczy blok aluminiowy wyfrezowany obrabiarką CNC.

Etui z wentylacją w komplecie.

    Na rzecz wszechstronności i wygody łączność bezprzewodowa WiFi 2,4G/5G i Bluetooth 5.0, wbudowana pamięć 128 GB z obsługą kart do 1TB, szybkoładowalna bateria 10 000 Ah, pełne wsparcie streamingu, gniazda słuchawkowe 4,4 mm i 3,5 mm, złącza cyfrowe USB C, I2S i Coaxial oraz analogowe RCA.

    Wszystkie gniazda ulokowano na spodzie, potencjometr u góry, na prawym boku u góry większy przycisk ON/OFF i pod nim obsługowe: Prev, Pause, Next, a na lewym podłużna witryna z pleksiglasu, w której łagodnie mogą świecić cztery zielone kreski, informujące o aktywacji wzmacniacza lampowego. Oprócz tego na froncie pod ekranem małe świecące kółeczko, informujące sześcioma kolorami o typie odtwarzanego pliku albo białym świeceniem o ładowaniu baterii. Z ważnych rzeczy to jeszcze, że alternatywny potencjometr wyświetla się na ekranie, ale nie działa przeciągnięciem palca, tylko poprzez przyciski „+” i „–”.

   Opanowanie menu ekranowego nie jest intuicyjnie proste, jego organizację znamionuje lekki zakładkowy chaosik, ale to nic poważnego, trochę wprawy wystarczy. W zamian zabawy z ustawieniami będziemy mieli na pół nocy, a płynne nimi operowanie wymagać będzie kilku dni wprawy. Ważne też to, że ekran oferuje miłe światło kolorów, cokolwiek zaś irytujące, że w obsługę odtwarzanego pliku musimy wchodzić przeciągnięciem palca, kiedy u innych jest od razu. Niby to zabezpiecza przed przypadkową ingerencją w odtwarzanie, ale ekran w try miga gaśnie (chyba, że ustawimy inaczej), nie ma tam wiele do popsucia.

    Z  punktu widzenia obsługi najważniejsze jest jednak to, że urządzenie ma pojemną baterię gwarantującą 8-10 godzin pracy. Też to, że ta baterii się dość prędko ładuje do 80% pojemności i dopiero ostatnie dwadzieścia wlecze się dużo wolniej.

Nazwa nowego odtwarzacza jest myląca.

   Ale jeszcze ważniejsza moc. Wzmacniacze tranzystorowy i lampowy w trybie normalnym (klasa A) oferują z gniazda symetrycznego aż 760 mW/16 Ω, a 1200 mW/16 Ω dla trybu podbitego (klasa AB). W przypadku niesymetrycznego gniazda 3,5 mm będzie to odpowiednio 420 mW/16 Ω i 720 mW/16 Ω, która to moc byłaby zdecydowanie za duża dla słuchawek dokanałowych, dlatego jest wstępna regulacja Low, Mid i High. Dla tej ostatniej, czyli pełnej, nawet piekielnie trudne do wysterowania słuchawki HiFiMAN Susvara grały z pełnym rozmachem z gniazda symetrycznego bez potrzeby podbicia, czego naprawę trudno po urządzeniu przenośnym się spodziewać. Imponująca towarzyszy temu dynamika: dla wyjścia symetrycznego aż 125 dB ze wzmacniaczem tranzystorowym i 120 dB z lampowym.

[2] Jednego z największych japońskich producentów układów scalonych, mającego siedzibę w Kyoto.

Brzmienie

   Z Grado GH2

Ponieważ całkowicie się różni.

    Zacząłem od słuchawek najbardziej pasujących, bo małych oraz lekkich. Jedynie przeszkadzająco dla mobilnych zastosowań gruby kabel mających, a także ten bolesny mankament, że rynek pierwotny już opuściły. Trudno, Grado strzela krótkimi seriami limitowanych perełek, gdy trafi mu się partia jakościowego drewna, którego w ciągłej sprzedaży nie ma. Tak było z GH2, i szkoda, to wybitne, a nieszczególnie drogie słuchawki.

    Opis brzmienia poprzedzę uwagą ogólną – lampy KORG nie wymagają długiego rozgrzewania, po paru minutach grają dobrze.

   Nie będę teraz udawał, że tak naprawdę słuchanie N8ii zacząłem od tych Grado, nie są u mnie w codziennym użyciu. Mógłbym ten fakt pominąć, ale nie chcę, ponieważ jest istotny heurystycznie. Jego waga bierze się z tego, że wcześniej próbowane słuchawki skłaniały krytyczną stronę mego audiofilskiego nastawienia do podnoszenia pewnych kwestii, a przy Grado tak się nie działo. Zjawił się dźwięk perfekcyjny, to znaczy taki, w którym jakichkolwiek wad trzeba dopiero się dopatrywać, i trzeba się do tego zmuszać, bo same nie przychodzą.   

    Jest w szkole dźwięku Grado taka szczególna poezja, potrafiąca pięknie łączyć dźwięki ze sobą i połączone z przestrzenią. Co nie dzieje się z automatu, nie z każdą aparaturą tak będzie, ale kiedy się zdarza, oddziałuje z przemożną siłą. I tutaj tak się zdarzyło: przenośny aparacik i małe słuchaweczki splotły się w dźwięk kompletny, który mnie autentycznie wzruszył. Dominowała nuta całościowej perfekcji od strony konstrukcyjnej oraz nostalgii i zadumy po stronie emocjonalnej. Co oczywiście nie oznacza, że radość nie była radosna, ciepło ciepłe, a miły nastrój miły, ale przy neutralnych stanach duchowych ta refleksyjna nuta brała górę nad uczuciową pustką, co mi bardzo odpowiadało. Technologia samego dźwięku była zaś, jak już mówiłem, na najwyższym poziomie – dobór wag, miara wypełnienia, temperatura i bogactwo gamy kolorystycznej, rozwarcie pasma, dynamika i w razie potrzeby potęga nie budziły najmniejszych zastrzeżeń. Oczywiście większe i mocniejsze słuchawki potrafią bić jeszcze mocniej, ale tutti orkiestr i pełnosiłowe wejścia perkusji były prawdziwie eksplozyjne.

Ale ósemka przynosi szczęście, bo nie ma końca.

  Wokół tych punkt po punkcie wyliczonych dobrych cech morfologii brzmienia roztaczała się aura ożywionej przestrzeni – elementy detaliczności, drganiowości i szmerowości były wysoce nadprzeciętne. I kolejna wartość dodana – chropawość tego dźwięku. Ta zabijająca nudę chropawość, przeciwieństwo nudnej gładkości. Wraz z tym i obfitością powietrza w dźwięku bardziej żywy, prawdziwszy obraz i całościowa chęć słuchania – bardzo dobre technicznie granie oprawione ramami rozbudzonej uczuciowości, oddechu szmerowości oraz mocnego chropawienia przy dużej dawce tlenu. Przyznam – nie spodziewałem się, że nawet tak kosztowny odtwarzacz przenośny zdoła przywołać takie brzmienie.

Z Sennheiser HD 800

    To, że dawny flagowiec Sennheisera (wspierany tu kablem radykalnie lepszym od własnego) opiera swą nadprzeciętność na efektach przestrzennych, to wie każdy chcący uchodzić za znawcę słuchawek. Sama firma anonsowała swój wyrób jako najlepiej naśladujący brzmienia kolumnowe, a były to anonse iście dalekosiężne w ramach potężnej akcji promocyjnej. Ta akcja dawno przeminęła, ale pozostały świetne słuchawki i wciąż powtarzające się pytanie, na ile dany sprzęt towarzyszący umie tę ich właściwość wykorzystać. Zdarzało się HD 800 grać płasko i banalnie, zdarzało się bezdusznie. Nic z tego nie pojawiło się tym razem: duże Sennheisery lepiej od małych Grado potrafiły ogniskować źródła dźwięku i ukazywać tego dźwięku rozchodzenie. Przy analogicznej nastrojowości, temperaturze światła i lekko przydymionym kolorycie połączonym z całkowitą transparentnością pozwalały bardziej rozkoszować się różnorodnością postaci i walorami scen. Ogólnie biorąc to był teatr. Teatr na wielkich scenach, czasami bliskich, czasem odległych; i na tych scenach dźwięki wolne od naprężeń, aksamitne, mniej zaznaczające chropawienia, a za to bardziej propagację. Podobnie natlenione, podobnie romantyczne i też niezmiernie miłe w dotyku. Zresztą „miłe” to nie jest właściwe słowo, te dźwięki były pietystycznie albo majestatycznie piękne.

 

 

 

 

Wysokiej klasy nagrania (a głównie takich użyłem) pozwalały zaglądać wykonawcom i instrumentom głęboko w gardła, obserwować jak te dźwięki się rodzą, jak trwają na swoich drogach i jak słuchacza opuszczają. Grało jak system za sto, za dwieście nawet tysięcy. I może się mylę, ale odniosłem wrażenie, że odtwarzacz lepiej pracuje włożony w etui.

Z Ultrasone Tribute 7

    Mające ten sam kabel Tonalium co Sennheisery, ale bez porównania lepsze parametry przystosowania do sprzętu przenośnego (niewielkie, zamknięte muszle oraz dużą skuteczność) rocznicowo-wspomnieniowe Ultrasone, upamiętniające największe osiągnięcie swojego producenta, dały dźwięk wyraźnie bardziej naprężony i mniej popisowy scenicznie. W odróżnieniu od obu poprzednich cieplejszy oraz znaczony optymizmem w miejsce nostalgicznej zadumy. Niezdolny też tak dokładnie ukazać swoje narodziny, natomiast odnośnie trwania bardziej filigranowo misterny, lecz mniej trójwymiarowy i mniej ekspansywny.

Radykalna poprawa ekranu.

    Domyślacie się już, że to właśnie od Ultrasone zacząłem poznawanie tego nowego Cayina, i to z nimi miałem obiekcje. Cóż, droższe nie zawsze znaczy lepsze, a w tym wypadku brak lepszości w skutek gorszego pasowania. Tak, prezentowały Ultrasone to swoje nasycenie i przede wszystkim spotęgowaną energię, na dodatek były bardziej świetliste, lecz ich maniera optymizmu mniej mi się podobała, tym bardziej osłabiona trójwymiarowość, mniej tlenu i brak chropawienia. To było całościowo świetne granie, ale takie zwyklejsze, pozbawione poza ekstatyczną energią nadzwyczajnych przymiotów. Niemniej ciężki i średni rock oraz symfoniczne orkiestry przywoływały nadzwyczajne doznania, podobnie jak kontrabasy i nisko schodzące wiolonczele. Po pewnym czasie uderzający bezpośrednio po słuchaniu poprzednich optymizm przechodził w neutralność i zaczynało być lepiej – dochodziły do głosu energetyczno-dynamiczne walory i mocniej zaakcentowane, srebrzysto-jaskrawe na tle czerni basu soprany. Lecz uczuciowo wciąż było to, jak na mój gust, za mało poetyckie.

Z Dan Clark Audio STEALTH

    Stealth są także zamknięte, ale z dźwiękiem odmiennym. Regułą oferowanie przez nie większych scen, natomiast samego dźwięku mniej dociążonego, za to niezwykle przeziernego harmonicznie. Z czego należałoby wnosić, popatrując na ceny, że będą umiały prześcignąć wielokroć tańsze Grado i Sennheisery. Lecz nie do końca tak się stało. Bo owszem, sceny w wydaniu Stealth jak zawsze były rozległe, a przenikanie do wnętrza muzyki nadprzeciętnie głębokie, niemniej trochę czuć było, że to słuchawki zamknięte, nie mające aż tak swobodnego rozchodzenia się dźwięku jak u obu otwartych. To jednak raczej w śladzie, natomiast temperatura uczuciowa podobna – nie tak radosna jak z Ultrasonami, bardziej ciążąca ku zadumie niż ku pogodnym nastrojom. Co mi się podobało, jako że dla mnie muzyka całkiem wyprana z nuty dosmucającej nie okazuje się ciekawa.

Obecny to AMOLED.

    Tak jak w przypadku Ultrasone grało ogólnie znakomicie, lecz  muszę przyznać, że to przy Sennheiserach przenikanie w warstwy tworzące było minimalnie głębsze, też indywidualizm poszczególnych głosów odrobinę się bardziej wyrażał. Ale to też było tak śladowe, że w ślepym teście zapewne bardzo trudne do przejścia poprzez same trafne wskazania; prędzej pewnie odrobinę wyższa tonacja u Stealth pozwalałaby identyfikować różnice, niż przenikliwość i indywidualizacja. A zatem ciekawostka: nieczęsta sytuacja takiego podobieństwa różnych słuchawek, na dodatek jednych otwartych, drugich zamkniętych, każdych z innym okablowaniem. Tyle że obu grających z wyjścia Pentaconn poprzez przejściówkę Tonalium-Furutech, ale czy ta przejściówka mogła tak upodobnić brzmienia, to szczerze wątpię. Zwłaszcza, że Ultrasone też się nią posługiwały, a grały w sensie nastroju na całkiem innych nutach.

Z HiFiMAN Susvara

    Na koniec HiFiMAN Susvara – najdroższe i najtrudniejsze. Posłuchałem najpierw różnicy pomiędzy trybem tranzystorowym a lampowym, obu przy klasie A. (AB można wymusić.) Tranzystorowy okazał się bardziej ofensywny a mniej trójwymiarowy, toteż jak prawie zawsze wolałem lampy. Bez podbijania wzmocnienia grało wystarczająco głośno, z podbiciem jeszcze głośniej. Przejście na tryb AB też nieznacznie spłaszczało brzmienie, ale wciąż było ono bardzo wysokiej jakości – różnica pod jej względem dla trybu podbitego okazała się mała. Samo zaś brzmienie z Susvarami określiłbym jako najwytworniejsze – zarówno poprzez to, że najbardziej subtelne, jak i najbardziej precyzyjne. Nie czuć było ocieplenia przy lampach ani przy tranzystorach technicyzacji, podobnie jak nie czuć było, że gra aparatura przenośna.

    Z tym, że tego wszystkiego też nie czuć było przy pozostałych słuchawkach, a jedynie u Susvar przeradzało się to w największą perfekcję przy jednoczesnym wygaszeniu echa, wraz z czym największą bezpośredniość.

Podsumowanie

   Upraszczające życie odtwarzacze przenośne, zasobne w coraz modniejszą łączność bezprzewodową, stają się też coraz efektywniejsze. Skupiając w małym pudełku funkcje źródła, przetwornika, zegara i słuchawkowego wzmacniacza oferują coraz większą różnorodność wyjść analogowych i wejść cyfrowych, przy czym jeszcze ważniejsze to, że oferują coraz więcej mocy, uwalniając się od konieczności współpracy z zewnętrznymi przenośnymi wzmacniaczami. Najważniejsze to jednak, że proponują coraz doskonalsze brzmienie, coraz częściej nieodróżnialne od pochodzącego z drogich stacjonarnych torów. To prawda, że stojący obok przetwornik PrimaLuny i wzmacniacz Phasemation wspierane drogim okablowaniem i konwerterem M2Tech z zewnętrznym zasilaczem potrafiły cokolwiek więcej, ale czy byłoby tak nadal bez bardzo drogich zamienników lampowych w przetworniku, tego nie jestem pewny. A jeśli nawet, to różnica nie byłaby na pewno zasadnicza, sprowadzając się jedynie do trochę większej mocy i trochę większej bezpośredniości, też trochę większej uniwersalności, bez tej zaznaczającej się przewagi słuchawek otwartych nad zamkniętymi. Natomiast sam smak brzmienia – jego trybut  gatunkowość odnośnie szczegółów, elegancji i umiejętności formowania scen – to już bardzo zbliżone, bez bezpośrednich porównań niemalże identyczne. Dopiero ekstremalne tory potrafią dać wyraźną przewagę, ale te będą dziesięć razy droższe, a nie „zaledwie” pięć.

    Z  twej perspektywy patrząc nowy flagowiec Astell & Kern, model A&ultima SP3000, rysuje się jako przenośny odpowiednik drogiej aparatury opatrznej umownie szyldem stylistycznym wiodącej marki dCS, a opisany teraz Cayin N8ii to odpowiednik drogich torów lampowych, z tym że takich znaczonych manierą muzyki realistycznie ujmowanej, a nie dosładzanej i ocieplanej. Jeden i drugi flagowiec dysponuje mocą zdolną napędzać nawet najtrudniejsze słuchawki i jakościowo zastępować rozbudowane tory w oparciu o PC i laptopy.

 

W punktach

Zalety

  • Jednopudełkowy, bateryjny odpowiednik drogich stacjonarnych torów.
  • Z mnóstwem przyłączy, funkcji i ustawień.
  • Brzmieniem w przypadku korzystania ze wzmocnienia tranzystorowego dynamiczniejszym i bardziej dosadnym.
  • W przypadku aktywacji lamp bardziej trójwymiarowym i wyrafinowanym.
  • Zgodnie z pierwszym punktem wszystkie decydujące parametry brzmienia na najwyższym poziomie.
  • A zatem:
  • Muzykalność.
  • Trójwymiarowość.
  • Detaliczność.
  • Walory sceniczne.
  • Bezpośredniość.
  • Puls.
  • Dynamika.
  • Poryw.
  • Poczucie uczestnictwa.
  • Brak zauważalnych pejoratywów.
  • Moc wystarczająca napędzać nawet trudno wysterowalne słuchawki.
  • W przypadku skrajnie trudnych dodatkowy jej przydział.
  • Symetryczność przez wyjście Pentaconn.
  • Dwie lampy.
  • Pojemna bateria z funkcją szybkiego ładowania.
  • Spora pamięć wbudowana i obsługa kart 1TB.
  • Dotykowy ekran HD AMOLED.
  • Wyfrezowany z aluminium.
  • Dzięki specjalnej izolacji umiarkowanie grzejący rękę.
  • Dzięki funkcjonalnemu etui grzejący już bardzo mało.
  • Dwie przydatne przejściówki.
  • Oprócz wyjść słuchawkowych też wyjście RCA.
  • Pełna zgodność z wszystkimi serwisami muzycznymi.
  • Pełna zgodność z transferem bezprzewodowym.
  • Same drogie surowce.
  • Technika wysokiego poziomu.
  • W tym dwa przetworniki ROHM Semiconductor.
  • Znany, ceniony producent.
  • Polska dystrybucja.
  •  

Wady i zastrzeżenia

  • Dość gruby i dość ciężki.
  • Skomplikowane, wymagające przyzwyczajenia menu ekranowe.

 

Podstawowe dane techniczne:

  • Wymiary: 147 x 78 x 25 mm.
  • Waga: 442 g.
  • Ekran: AMOLED 5 cali, 1280 x 720 pp.
  • Moc wyjściowa słuchawkowego gniazda symetrycznego: 760 mW/16 Ω (standard); 1200 mW/16 Ω (z podbiciem).
  • Bateria: 3,8 V, 10 000 Ah.
  • Dynamika: 125 dB.
  • Separacja kanałów: 100 dB.
  • S/N: 127 dB.
  • THD: 0,001 %.
  • Podwójny przetwornik cyfrowo-analogowy ROHM BD34301EKV, 32-bitowy/768 kHz, DSD512
  • Zbalansowane wzmocnienie lampowe, oparte na dublecie lamp KORG Nutube 6P1
  • W pełni zbalansowany wzmacniacz słuchawkowy
  • Wybór trybu wzmacniacza (do wyboru klasa A/klasa AB)
  • Tryb podwójnego wyjścia: tryb P (standardowy) i P+ (wysoka moc)
  • Wysokiej jakości wyjście liniowe 3,5 mm i 4,4 mm
  • Snapdragon 660, 6G RAM, 128G wewnętrzna, karta 1xTF (do 1TB)
  • Android 9, preinstalowany Google Player, gotowy do przesyłania strumieniowego
  • Skurzane etui i dwie przejściówki w komplecie.

Cena: 19 900 PLN

Pokaż artykuł z podziałem na strony

19 komentarzy w “Recenzja: Cayin N8ii (Mk2)

  1. Paweł pisze:

    Czy HD800 przenośnie zagrały lepiej z tego Cayina, czy też z recenzowanego niedawno SP3000?

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Z jednego i drugiego bardzo dobrze, ale w charakterystycznej dla każdego stylistyce. Tylko proszę pamiętać, że moje opisy odnoszą się do takich z lepszym od sprzedażowego kablem.

  2. Paweł pisze:

    Oczywiście, pamiętam o kablu 🙂 A jak na tle tych dwóch odtwarzaczy wypadł SP2000T? Jego recenzja była entuzjastyczna. Wciąż pytam o połączenie z HD800.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Mnie się SP2000T podobał ogromnie, i to się nie zmieniło. Stylistycznie jest oczywiście podobniejszy do N8ii ustawionego na tryb lampowy, ale nawet przy tranzystorowym to ten flagowiec, a nie z własnej rodziny, jest podobniejszy. Nie miałem okazji porównywać bezpośrednio, ale względem obu droższych SP2000T jest tylko nieznacznie słabszy brzmieniowo, chyba że ktoś ceni stylistykę szkoły dCS, to wówczas SP3000 będzie mu odpowiadał o wiele bardziej. Nieznaczne różnice są też odnośnie mocy wbudowanego wzmacniacza, czyli dynamika – jeden z parametrów kluczowych – też nie odstaje. Słyszałem głosy oburzenia taką moją opinią, ale nadal uważam, że SP2000T stanowił bardzo poważne zagrożenie dla SP3000, więc siłą rzeczy także dla N8ii. Czynnik cena/jakość na pewno miał korzystniejszy. I pewnie dlatego z rynku zniknął – już go nie produkują i produkcji wznawiać nie zamierzają. Przynajmniej tak mi powiedziano.

  3. Fon pisze:

    Piotrze zauważyłeś,że etui wpłynęło na zmianę brzmienia,podobnie jak ja słyszę różnicę gdy kabel słuchawkowy leży na podłodze a wisi z gniazda słuchawkowego w powietrzu nie dotykając podłoża :).Zdaję się, że jeszcze nikt nie robi podstawek pod kable słuchawkowe…:)Czekamy na odważnego 🙂
    Wszystko ma wpływ taka prawda, raz większy raz mniejszy.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Sądzę, że jeśli już, to odtwarzacz może lepiej grać w etui, bo ma wówczas wyższą temperaturę pracy. Ale ktoś mógłby powiedzieć, że równie dobrze w wyższej mógłby pracować gorzej. Nie wiem jaka jest optymalna temperatura pracy takich urządzeń i czy to szeroki przedział. Uwagę rzuciłem na marginesie, nie skupiałem się na tym, może mi się tylko zdawało. Tak czy tak różnica była najwyżej minimalna.

      1. Fon pisze:

        To ma w zasadzie dość proste wytłumaczenie ,etui tłumi wibracje ,jak się pewnie większość orientuje mające wpływ na brzmienie i tyle w temacie.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To może również. Odtwarzacze grają na ogół lepiej położone na miękkich podkładkach, a nie wprost na twardej powierzchni.

          1. Fon pisze:

            Tak to prawda ,efekt jest słyszalny a szczególnie ma to znaczenie w sprzęcie z lampkami.

  4. Pogromca Audiofoliarzy pisze:

    Mój borze zielony, większego audiofoliarskiego bełkotu nie czytałem od dawna. Grające etui… No hit.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Mój ty bobrze brązowy, ale jesteś mądrutki.

      1. Jakub pisze:

        Odrzucając formę poprzedniego komentarza p. Piotrze i skupiając się na meritum. Czy jest Pan w stanie, bądź ktokolwiek z szacownych przedmówców stwierdzających wpływ etui na dźwięk, potwierdzić w wymierny i niepodważalny sposób, że faktycznie dźwięk płynący z Cayina uległ zmianie?

        Umówmy się, że pomijamy temat mikrofonowania lamp, który jest czymś innym. Temat temperatury żarników również można skreślić – lampy pracują cały czas w granicach specyfikacji, choć to akurat wykazałaby sonda termiczna w środku urządzenia. Tak samo omijamy rzeczy poboczne jak zawieszanie kabla w powietrzu, aczkolwiek tu również miło byłoby poczytać jakieś naukowe opracowania na ten temat.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To nie jest temat godny takiego zainteresowania. Rzuciłem to jako radę w sensie sugestii do samodzielnego przez kogoś sprawdzenia, czy też nie wydaje mu się, że z założonym etui gra ciutkę lepiej. Bo jeśli tak, to warto przecież z tego korzystać. To jest zupełnie inna waga zagadnienia niż porównywanie dzisiaj przeze mnie Susvar grających z własnym kablem i przez Tonalium, gdzie zjawia się różnica zasadnicza, bezdyskusyjna.

  5. Marek S. pisze:

    Witam Panie Piotrze,

    Może udałoby się przetestować coś tańszego, a mianowicie nowego Toppinga G5. Patrząc na to co ma w środku, wygląda jak sprzęt z wyższej półki. Pytanie tylko czy implementacja jest równie dobra.

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Może. Zapytam. Dystrybutor na pewno chętnie by sobie poczytał o tym, że jego Topping G5 jest równie dobry jak jego Cayin N8ii 🙂

      1. Marek S. pisze:

        Równie dobry, raczej nie. Ale niech gra na 70%, przy piętnastokrotnie niższej cenie. To może być ciekawie.

        1. Piotr+Ryka pisze:

          Takie przebicia nie są niemożliwe. Słuchałem wczoraj NightHawk (kabel FAW) na wzmacniacz Fulianty Audio i wcale nie były gorsze od takich ekstra drogich.

          1. Fon pisze:

            dlatego moich NH nigdy nie sprzedam:)To wybitne słuchawki do ceny.

  6. DAREK pisze:

    NIE CHCE PAN POMINĄĆ SŁUCHANIA CAINA Z GRAGO BO TO ISTOTNE HEURYSTYCZNIE… A PROŚCIEJ NAPISAĆ , ŻE TAK PAN CHCE ZROBIĆ ?. PRZECIEŻ RECENZJA JEST I TKA B. MĄDRA , POZDRAWIAM -DAREK MELOMAN FILOZOF

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy