Recenzja: Bricasti M3

Co widać, gdy gdzieś zajrzeć

Bricasti M3 wersja H (headphone)

   Zaglądać nie trzeba na front, ponieważ zwykle stoi przodem, chyba że przed wyjęciem z pudła. A na tym froncie, w razie zrealizowania opcji słuchawkowego wzmacniacza, po lewej gniazdo duży jack, obok saymetryczny 4-pin, dalej podłużny wyświetlacz z profesjonalnie dużymi znakami z dużych, czerwonych kropek, za nim niewielkie, wielofunkcyjne pokrętło potencjometru (dwuprzyciskowa, jednofunkcyjna alternatywa na pilocie), tuż za pokrętłem sześć w dwóch kolumnach łezkowych przycisków ustawień i odczytów stanu, przez które wybieramy aktywne cyfrowe wejście, jeden z cyfrowych filtrów, format odczytu PCM lub DSD, predefinicję głośności (ustawienie na „0” bajpasuje potencjometr, tak nawiasem analogowy), też jeszcze inne standardowo spotykane alternatywne tryby działania przetworników cyfrowych. Jest tam i przycisk wyciszenia (którego nie ma na pilocie, szkoda) oraz przycisk odczytu w konwejerze aktualnych ustawień, który min. informuje o temperaturze wewnętrznej. Daleko na prawo od funkcyjnych samotny i okrągły przycisk „Stand by”, a cały front szeroką i spłaszczoną winietą, jako że forma całości to typowy „naleśnik”. Rzuca się przy tym w oczy podobieństwo do wykończenia urządzeń od Marka Levinsona – sam panel jest matowo czarny, przyciski matowo srebrne; srebrna i tak samo matowa jest też pokrywa wierzchnia, złożona z dwóch śrubowo mocowanych połówek, znaczonych każda w centrum podłużną kratką wentylacji. Prawa połowa osłania sekcję cyfrową, lewa analogową, pomiędzy nimi wewnątrz masywna aluminiowa ścianka. Matowo srebrne są też duże, spłaszczone walce czterech podstawek o miękkim podścieleniu, a boczki jak front czarne i z kratkami wentylacji.

    Wygląd tyłu zależy od zrealizowanych opcji, ale różnica będzie zawsze co najwyżej śladowa, sprowadzająca się do dodania w przypadku funkcji streamera niezbędnego wtedy gniazda Ethernet. Pozostałe wyposażenie jest standardowe, jako wejścia cyfrowe: AES/EBU (4-pin), S/PDIF (koaksjalne), TOSLINK (optyczne) i USB (typu B 2.0) oraz wyjścia analogowe po jednym RCA i XLR, plus ewentualnie dwa słuchawkowe z przodu. Trójbolcowe przyłącze zasilania ma tuż powyżej zapadkowy włącznik główny, nie ma natomiast szufladki z bezpiecznikiem, ponieważ bezpiecznika nie ma wcale – zastępuje go  przerywacz obwodu.

Profesjonał

    Wnętrze dzieli się generalnie na sekcje analogową i cyfrową, każdą mającą własną, też odgrodzoną grubą aluminiową przegrodą sekcję zasilania, obsługiwaną przez toroidalny zasilacz klasy medycznej o niskim prądzie rozruchowym (co przedłuży życie obwodów), pochodzący od producenta profesjonalnych układów zasilania, kalifornijskiej firmy Powertronix.

    Sercami sekcji cyfrowej nieodmiennie kość przetwornika oraz zegar – przetwornik to podwojona kość Analog Devices Delta Sigma AD1955 DAC 24/192 (debiutująca w 2002 roku), wspierana rozbudowanym układem wspomagania konwersji w oparciu o programowalny, wielopoziomowy procesor MDx.

    Odnośnie tego dygresyjka. Zaognia się ostatnimi czasy spór wokół tego, która z dawnych bądź teraźniejszych kostek zapewnia najbardziej analogowe brzmienie. W szranki stają min. Crystal 4392, Analog Devices AD1896 i AD1955, Burr-Brown 1704 i DSD 1792A, ESS Sabre ES9038PRO oraz Asahi Kasei AKM4497EQ i AKM5578, obydwie z generacji Velvet Sound. Zdania są podzielone, a opowiadających się za użytym w tytułowym Bricasti układem AD1955 nietrudno w tych sporach odszukać. Najwyraźniej Brian Zolner i Casey Dowdell podzielili ich zdanie, w każdym razie uznali, że warty jest ten układ użycia. Casey musiał go przy tym znać od dawna, użył go dużo wcześniej w referencyjnym odtwarzaczu Mark Levinson SACD N°512 z 2010 roku, gdzie za obsługę każdego kanału odpowiadały o pół fazy przesunięte dwa, jednak obywające się bez wsparcia „wielowymiarowego” układu MDx.

   W opisie technicznym producenta nie pada nazwa zegara, ale pada specyfikacja jittera, szacowanego dla natywnego sygnału 48 kHz na osiem pikosekund, dla 96 kHz na sześć. Konieczna w tym miejscu będzie uwaga: otóż Bricasti nie zaleca, a wręcz przestrzega przed podawaniem przetwornikowi M3 sygnału nadpróbkowanego wstępnie. Maszyna sama wykonuje 8-krotne nadpróbkowanie w gęstości 24-bitowej, chcąc do tej obróbki otrzymywać sygnał mający formę nagraniowo natywną, w przeciwnym razie rezultaty mogą być niezadawalające. Na wszelki wypadek to sprawdziłem, i nic specjalnego się nie dzieje – sygnał wstępnie nadpróbkowany okazywał się w każdym przypadku bardziej analogowy, a tylko czasami też bardziej mdły, na skutek słabszej dynamiki, ale tak działo się bardzo rzadko, nie warto brać tego pod uwagę.

Potencjometr analogowy

    Przetwornik ma osobny kanał odczytu DSD i symetryczne rozdzielenie kanałów w domenie analogowej, a opcjonalny symetryczny słuchawkowy wzmacniacz (także ulokowany we własnym leżu odgrodzonym aluminiowymi ściankami) oparty został o dwa wzmacniacze operacyjne Texas Instruments LME49600, oferujące dużą moc i niskie zniekształcenia w ramach architektury już na etapie projektu przystosowanej do pracy w podwojonym układzie symetrycznym.

    Dane techniczne mówią o dynamice 120 dB, THD nie przekraczającym 0,0008% i paśmie przenoszenia 10 Hz – 20 kHz (+/- 0 dB). Rozmiarowość maszyny to typowe „trzy czwarte” (35,5 x 28,6 x 6,35 cm) przy wadze 4,5 kg. Prądu ciągnie Bricasti ze ściany skromne 15 W, a kiedy ma wbudowany streamer, może pracować pod kontrolą oprogramowania sterującego Roon.

    O cenie już wspominałem – to jedno z droższych urządzeń tego typu mających tak umiarkowane gabaryty, w przypadku wzięcia wszystkich opcji rozszerzających uszczuplające portfel o 44 290 PLN. W tej sytuacji – jasna sprawa – musimy bardzo wiele oczekiwać. To nie może być dobre brzmienie. Nawet nie może być bardzo dobre. Musi być wyjątkowe.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: Bricasti M3

  1. Sławek pisze:

    „Streamowanie via Roon zostawiam innym recenzentom” – no bardzo szkoda, że nie ma opisu brzmienia streamera. Tym bardziej, że w tej cenie, którą trzeba dopłacić do Bricasti można kupić bardzo ponoć udany i recenzowany przez Pana Silent Angel Munich M1T (nie słyszałem) lub Volumio Rivo (słyszałem i długo szukałem szczęki), a maxymalnie doposażona Malina w wersji Allo DigiOne Signature (której używam) niewiele taniej wychodzi.
    A zatem wniosek z recenzji taki, że wzmacniacza słuchawkowego modułu brać nie warto, a co do modułu streamera to nie wiadomo…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Tu jest o streamowaniu, koledzy recenzenci zawsze pomogą: https://hi-fi.com.pl/testy/przetworniki-c-a/6093-bricasti-m3-dac.html

      1. Sławek pisze:

        Bardzo dziękuję. Widać, że Panowie Recenzenci się uzupełniają, ten z linka nie zająknął się na temat wzmacniacza słuchawkowego 🙂

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To zupełnie nie było planowane i w ogóle się nie znamy, ale tak wyszło. Jedni wolą używać słuchawek, a nie samych kolumn, a materiał muzyczny czerpać z kupowanych plików dyskowych i TIDAL, a inni raczej same kolumny i głównie streaming przez Roon.

  2. Marcin pisze:

    Właśnie rzuciłem okiem na Pańską recenzję wzmacniacza Beyerdynamic A1. W minusach było, że sporo kosztuje. Patrzę na cenę: 3 800 zł.

    Jakże ten świat się pozmieniał przez ostatnie 10 lat…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Przemienił się. Wtedy słuchawki za 10 tys. były wielką rzadkością, a dzisiaj całe ich stado. Najdroższe dynamiczne ponad 50 tysięcy… Lecz pachnie tym, że w ciągu nadchodzących dziesięciu lat zmieni się jeszcze bardziej, ale już raczej w odniesieniu do czego innego.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Niemniej Bricassti już dziesięć lat temu słono kosztował.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy