Recenzja: Bricasti M3

   Bricasti Design Ltd. to firma proponująca zrazu ekwipunek studyjny, następnie także audiofilski, tworzony przez Briana i Caseya, od których imion wzięła nazwę. A chodzi o Briana Zolnera i Caseya Dowdella – inżynierów pracujących wcześniej dla marek Lexicon i Mark Levinson. Rok 2004 momentem zaistnienia, miejscowość Shirley w hrabstwie Middlesex w stanie Massachusetts miejscem akcji. A ściślej dawna przędzalnia bawełny, przekształcona w 1998 w rozległy Phoenix Park – kompleks biurowo-przemysłowy z szybkim dojazdem do Bostonu.

    Bricasti pozyskało wielu dilerów w USA, oplotło też sprzedażowo świat, trafiając również do nas za pośrednictwem oferenta wielu wybitnych marek, łódzkiego Audiofastu. Ale zanim Audiofast, słuchałem przetwornika Bricasti na AVS 2012, gdzie współtworzył system napędzający monitory studyjne Sveda Audio. Te monitory swoją drogą – głośniki od Svedy zawsze miały „to coś” – ale amerykański przetwornik też od razu przykuł uwagę, więc zapytałem o cenę i możliwość recenzji. Rzecz okazała się droga, jak również trudna do pozyskania. Współpraca z dystrybutorem Music Toolz była dopiero nawiązywana i nie wiadomo było czy ostatecznie się nawiąże, ale dziś, po dziesięciu latach, nie ma już tego problemu, Audiofast go rozwiązał. Uparł się przy tym, że zrecenzuję produkt posiadający słuchawkowy wzmacniacz, bo przecież Ryka to słuchawki… Dobrze, niech będzie, co mi tam, niech będą jeszcze raz słuchawki. Albowiem jest recenzowany Bricasti Design M3 typowym dla dzisiejszych czasów urządzeniem wielofunkcyjnym – nie samym w wersji podstawowej (33 210 PLN) wyłącznie przetwornikiem, ale za dopłatą (5540 PLN) także streamerem „Roon Redy”, za kolejną (2770 PLN) również wzmacniaczem słuchawkowym, a za następne dwa siedemset może nawet posiąść pilota… (Ech, życie, ech że ty!)  

    Dlaczego pilot za dopłatą (w dodatku tak konkretną), tego na prokuraturę nie będę zgłaszał, ale to osobliwe. Niemniej miganie się od pilotów wchodzi już wielu w krew, najczęściej poprzez kombinację z zastępowaniem go smartfonem. Takiego numeru, mające profesjonalny rodowód Bricasti, klientom nie wycina, ale wychodzi widać z założenie, że w urządzeniach od twórcy aparatury profesjonalnej za wszystko ekstra trzeba płacić. Nie ma co o to kruszyć kopii, każdemu wolno swoje uważać, a my w tej sytuacji czego innego będziemy się stanowczo domagali – tym czymś oczywiście nadzwyczajne brzmienie; i tu już nie ma zmiłuj: dajesz Bricasti coś nadzwyczajnego, a nie, to darmowy pilot też tobie nie pomoże. 

    Zanim przejdę do spraw technicznych, dokończmy sprawy z tym pilotem. Kiedy już jest, okazuje się masywny, cały aluminiowy i stosunkowo krótki, ale poprzez piętrową funkcyjność (wchodzimy w cztery piętrowe węzły obsługowe) daje pełną operacyjność z wyjątkiem aktywacji, po którą trzeba sięgać ręką.

    Na finał wstępu jeszcze dorzucę, że Bricasti to także procesory, upsamplery, przedwzmacniacze, wzmacniacze zintegrowane i końcówki mocy, w tym samych przetworników oferują sześć. Recenzji sprzętu od tej marki nie brak – szeroko znany producent z amerykańskiego sektora audio, cenionego zwłaszcza za innowacyjności i solidności produktów.

Co widać, gdy gdzieś zajrzeć

Bricasti M3 wersja H (headphone)

   Zaglądać nie trzeba na front, ponieważ zwykle stoi przodem, chyba że przed wyjęciem z pudła. A na tym froncie, w razie zrealizowania opcji słuchawkowego wzmacniacza, po lewej gniazdo duży jack, obok saymetryczny 4-pin, dalej podłużny wyświetlacz z profesjonalnie dużymi znakami z dużych, czerwonych kropek, za nim niewielkie, wielofunkcyjne pokrętło potencjometru (dwuprzyciskowa, jednofunkcyjna alternatywa na pilocie), tuż za pokrętłem sześć w dwóch kolumnach łezkowych przycisków ustawień i odczytów stanu, przez które wybieramy aktywne cyfrowe wejście, jeden z cyfrowych filtrów, format odczytu PCM lub DSD, predefinicję głośności (ustawienie na „0” bajpasuje potencjometr, tak nawiasem analogowy), też jeszcze inne standardowo spotykane alternatywne tryby działania przetworników cyfrowych. Jest tam i przycisk wyciszenia (którego nie ma na pilocie, szkoda) oraz przycisk odczytu w konwejerze aktualnych ustawień, który min. informuje o temperaturze wewnętrznej. Daleko na prawo od funkcyjnych samotny i okrągły przycisk „Stand by”, a cały front szeroką i spłaszczoną winietą, jako że forma całości to typowy „naleśnik”. Rzuca się przy tym w oczy podobieństwo do wykończenia urządzeń od Marka Levinsona – sam panel jest matowo czarny, przyciski matowo srebrne; srebrna i tak samo matowa jest też pokrywa wierzchnia, złożona z dwóch śrubowo mocowanych połówek, znaczonych każda w centrum podłużną kratką wentylacji. Prawa połowa osłania sekcję cyfrową, lewa analogową, pomiędzy nimi wewnątrz masywna aluminiowa ścianka. Matowo srebrne są też duże, spłaszczone walce czterech podstawek o miękkim podścieleniu, a boczki jak front czarne i z kratkami wentylacji.

    Wygląd tyłu zależy od zrealizowanych opcji, ale różnica będzie zawsze co najwyżej śladowa, sprowadzająca się do dodania w przypadku funkcji streamera niezbędnego wtedy gniazda Ethernet. Pozostałe wyposażenie jest standardowe, jako wejścia cyfrowe: AES/EBU (4-pin), S/PDIF (koaksjalne), TOSLINK (optyczne) i USB (typu B 2.0) oraz wyjścia analogowe po jednym RCA i XLR, plus ewentualnie dwa słuchawkowe z przodu. Trójbolcowe przyłącze zasilania ma tuż powyżej zapadkowy włącznik główny, nie ma natomiast szufladki z bezpiecznikiem, ponieważ bezpiecznika nie ma wcale – zastępuje go  przerywacz obwodu.

Profesjonał

    Wnętrze dzieli się generalnie na sekcje analogową i cyfrową, każdą mającą własną, też odgrodzoną grubą aluminiową przegrodą sekcję zasilania, obsługiwaną przez toroidalny zasilacz klasy medycznej o niskim prądzie rozruchowym (co przedłuży życie obwodów), pochodzący od producenta profesjonalnych układów zasilania, kalifornijskiej firmy Powertronix.

    Sercami sekcji cyfrowej nieodmiennie kość przetwornika oraz zegar – przetwornik to podwojona kość Analog Devices Delta Sigma AD1955 DAC 24/192 (debiutująca w 2002 roku), wspierana rozbudowanym układem wspomagania konwersji w oparciu o programowalny, wielopoziomowy procesor MDx.

    Odnośnie tego dygresyjka. Zaognia się ostatnimi czasy spór wokół tego, która z dawnych bądź teraźniejszych kostek zapewnia najbardziej analogowe brzmienie. W szranki stają min. Crystal 4392, Analog Devices AD1896 i AD1955, Burr-Brown 1704 i DSD 1792A, ESS Sabre ES9038PRO oraz Asahi Kasei AKM4497EQ i AKM5578, obydwie z generacji Velvet Sound. Zdania są podzielone, a opowiadających się za użytym w tytułowym Bricasti układem AD1955 nietrudno w tych sporach odszukać. Najwyraźniej Brian Zolner i Casey Dowdell podzielili ich zdanie, w każdym razie uznali, że warty jest ten układ użycia. Casey musiał go przy tym znać od dawna, użył go dużo wcześniej w referencyjnym odtwarzaczu Mark Levinson SACD N°512 z 2010 roku, gdzie za obsługę każdego kanału odpowiadały o pół fazy przesunięte dwa, jednak obywające się bez wsparcia „wielowymiarowego” układu MDx.

   W opisie technicznym producenta nie pada nazwa zegara, ale pada specyfikacja jittera, szacowanego dla natywnego sygnału 48 kHz na osiem pikosekund, dla 96 kHz na sześć. Konieczna w tym miejscu będzie uwaga: otóż Bricasti nie zaleca, a wręcz przestrzega przed podawaniem przetwornikowi M3 sygnału nadpróbkowanego wstępnie. Maszyna sama wykonuje 8-krotne nadpróbkowanie w gęstości 24-bitowej, chcąc do tej obróbki otrzymywać sygnał mający formę nagraniowo natywną, w przeciwnym razie rezultaty mogą być niezadawalające. Na wszelki wypadek to sprawdziłem, i nic specjalnego się nie dzieje – sygnał wstępnie nadpróbkowany okazywał się w każdym przypadku bardziej analogowy, a tylko czasami też bardziej mdły, na skutek słabszej dynamiki, ale tak działo się bardzo rzadko, nie warto brać tego pod uwagę.

Potencjometr analogowy

    Przetwornik ma osobny kanał odczytu DSD i symetryczne rozdzielenie kanałów w domenie analogowej, a opcjonalny symetryczny słuchawkowy wzmacniacz (także ulokowany we własnym leżu odgrodzonym aluminiowymi ściankami) oparty został o dwa wzmacniacze operacyjne Texas Instruments LME49600, oferujące dużą moc i niskie zniekształcenia w ramach architektury już na etapie projektu przystosowanej do pracy w podwojonym układzie symetrycznym.

    Dane techniczne mówią o dynamice 120 dB, THD nie przekraczającym 0,0008% i paśmie przenoszenia 10 Hz – 20 kHz (+/- 0 dB). Rozmiarowość maszyny to typowe „trzy czwarte” (35,5 x 28,6 x 6,35 cm) przy wadze 4,5 kg. Prądu ciągnie Bricasti ze ściany skromne 15 W, a kiedy ma wbudowany streamer, może pracować pod kontrolą oprogramowania sterującego Roon.

    O cenie już wspominałem – to jedno z droższych urządzeń tego typu mających tak umiarkowane gabaryty, w przypadku wzięcia wszystkich opcji rozszerzających uszczuplające portfel o 44 290 PLN. W tej sytuacji – jasna sprawa – musimy bardzo wiele oczekiwać. To nie może być dobre brzmienie. Nawet nie może być bardzo dobre. Musi być wyjątkowe.

Brzmienie

Tradycyjne przyciski funkcyjne

   Skoro słuchawki takie ważne kiedy ja recenzuję, zacząłem od słuchawek. Najpierw wtykanych bezpośrednio, potem w zewnętrzny wzmacniacz. Sygnał szedł przez konwerter M2Tech do gniazda AES/EBU, z tym, że różnica pomiędzy nim a gniazdem koaksjalnym była w zasadzie nieistotna. Trzech par słuchawek użyłem, wyłącznie spośród drogich, jako że drogie samo urządzenie, ktoś je mający kupi takie.

    Sygnał niesymetryczny sprawdziły Final D8000, wyposażone w tego typu kabel. To znaczy standardowy własny – dość grubą miedzianą plecionkę. Sam kabel całkiem w porządku, jak na standardowy z wyposażenia słuchawek naprawdę dobrej jakości. Ale musiałem go uzupełnić srebrną przejściówką AudioQuesta z małego na duży jack (w standardzie nakładka złocona), a takiej srebrnej już nie kupicie, lecz są podobne Furutecha, tyle że dużo droższe. Takie uzupełnienie to następstwo zasadniczego brzmieniowego rysu tego wbudowanego wzmacniacza, podającego brzmienie pełne, masywne i prędzej ciepłe niż neutralne, lecz pozbawione wdzięku w następstwie braku smukłości. Soprany wprawdzie się zaznaczają i wędrują całkiem wysoko, ale mają, że tak się wyrażę, za duży obwód w pasie. Brakuje im  krzywoliniowo realizowanego, eleganckiego przewężenia talii, skutkiem czego brzmienie zbyt ciężkie i za zgrubne. Chwila porównań, i wiesz o tym – początkowe dobre wrażenie, powstające pod wpływem masywności, miłego kolorytu i dużej energetyczności przekazu (w tym masywnego basu), ustępuje rozczarowaniu pod wpływem tej niezgrabnej figury, którą srebrna nakładka łącza tylko trochę wysmukla i w wymiarze emocjonalnym minimalnie dosmuca. Jest pełnia i jest moc, ale nie ma finezji. Głosy ludzi i instrumentów zostają okradzione z giętkiej łukowości obrysów – nie zamieniając się wprawdzie aż w bezkształtne tłumoki, ale lubego czynnika smukłości oferują za mało. Ogólnie przeto słuchanie dla lubiących duże i mocne dźwięki, mniej zważających na subtelności, delikatność i w pełni naturalne formowanie się brzmienia. Więc łubu-dubu jak najbardziej, a la-li-la już nie.

Dwa gniazda słuchawkowe

    Przeskok na gniazdo symetryczne ze słuchawkami Ultrasone Tribute 7 (rekablowanymi Tonalium) nie zmienił zasadniczo obrazu, chociaż to te z trzech próbowanych poradziły sobie najlepiej. Co można było we wstępnie zdiagnozowanej z Final sytuacji przewidzieć, jako że są te Ultrasone szczególne. Ekstremalnie ich rozciągnięte po obu stronach pasmo łączy zaskakująco naturalna średnica, znaczona przymieszkowo jedynie intensywnymi pogłosami, bez żadnych narzucających się podbarwień sopranów ani basów. Nie aż tak pedantycznie wolna od dodatku sopranów, jak u czyszczących je do perfekcji Warwick Acoustics BRAVURA, lecz generalnie bez, a mimo to wszystkie brzmienia okazały się w Ultrasonach wyraźnie lepiej realizować smukłość i delikatność. Także więc brzmienia mocne, teraz już o lepszej figurze, ale żebym miał tego słuchać co dnia, to nikt by mnie nie namówił.

    Tym samym już konkluzja, i w niej zawarte ostrzeżenie – jeżeli ktoś kierując się wysokością ceny liczy na to, że nabywając DAC Bricasti M3 zyska w nim najwyższego gatunku kombajn do obsługi słuchawek, to jest w zasadniczym błędzie. Wbudowywany słuchawkowy wzmacniacz ma tu charakter pomocniczy i jest generalnie niezły, ale pozbawiony finezji. Nie wolny też od zniekształcania dźwięku, co najwyraźniej ukazały użyte na koniec porównań HiFiMAN Susvara. Przy nich też pewne zaskoczenie, ale odmiennej natury, ponieważ takie nabiurkowe kombajny dla ich poprawnego napędzania z reguły mają za mało mocy, z czego ewentualne zniekształcenia. Wzmacniacz wbudowany w Bricasti mocy nie ma za mało, można nim było Susvary rozpędzać do bardzo dużej głośności. Natomiast już przy średnio dużej pokazywały się zgrubienia, których wielogłosowe nakładanie powodowało słyszalne zniekształcenia o charakterze buczących wzbudzeń, i nie zapobiegał temu fakt, że elegancja linii modelujących dźwięki właśnie u Susvar była największa.

    – Tyle o wbudowanym wzmacniaczu.

    Gdyby na podstawie powyższych odsłuchów chcieć wydać opinię całościową, byłaby skrajnie niesprawiedliwa. Bricasti M3 to nie jest nabiurkowy kombajn, mający za zadanie cieszyć przykomputerowych smakoszy słuchawek – to jest rasowy przetwornik. Dopiero z tej perspektywy oceniany może bronić swej ceny, gdyż pod tym względem jest wybitny. Kablami symetrycznymi Tellurium Q Black Diamond podpięty słuchawkowy wzmacniacz Phasemation pokazał, jak pięknie może obsługiwać słuchawki. See You Later Alligator, zakichane op-ampy, witajcie tranzystory MOS-FET w architekturze dual-mono, witaj też transformatorze R-Core. Dopiero ta finalizacja ukazała, co znaczą kości Analog Devices AD1955 wspierane procesorowym układem MDx. Tego już mogłem słuchać i słuchać; te same słuchawki (każde jedne) bez trudu przekraczały audiofilską barierę dźwięku, za którą nie pytamy „jak gra?” ani „co by poprawić?”, tylko rozkoszujemy się brzmieniem.

Wielofunkcyjny, dobrze działający pilot, ale za dopłatą

   Nieobecne poprzednio finezja, polot i delikatność, tak kluczowe dla całokształtu brzmienia, zjawiły się w pełnym wymiarze, by towarzyszyć obecnej już wcześniej energii, dynamice, żywości, masywności i rytmiczności. Przeszywanie sopranem, falowanie melodią i uderzanie basem miało teraz i odpowiednią złożoność, i odpowiednie scalenie. Bogactwo i różnorodność składały się w kolejnych utworach na spójne przekazy, zdolne doskonale oddawać charakter każdego typu muzyki. Co min. pokazało kilka przesłuchanych od A do Z specjalnych płyt (kupionych w wersji plikowej) z materiałem mającym odpytywać sprzęt z jego możliwości odtwórczych wszelkiego typu dźwięków. Od najdelikatniejszych muśnięć perkusyjnego talerza, po monstrualne Fanfare for the Common Man Aarona Coplanda brzmiało to doskonale. I przede wszystkie nosiło charakter momentalnego zjednywania. Nie wiem jak inni, ale u mnie wykształciła się z jednej strony natychmiastowość akceptacji powyżej pewnego (bardzo wysokiego) poziomu jakościowego oraz natychmiastowa refutacja poniżej innego, który też jest wysoki, ale wysoki nie dość. Może na tym właśnie polega audiofilizm, opiera się o takie „nie” i takie „tak”? Zauważyłem w każdym razie, że zdecydowana większość ludzi czerpie przyjemność ze słuchania muzyki odtwarzanej na nieakceptowalnych dla mnie poziomach jakościowych, podczas gdy sam mogę słuchać w takim trybie jedynie tej, której nie znam, a mnie zaciekawiła; inne przypadki wykluczone, doznane jako męka.

    Mógłbym w tym miejscu złożyć obszerną relację o różnicach pomiędzy intuicyjne przyswajanymi brzmieniami w wydaniu trzech high-endowych słuchawek, ale tym razem nie jest to naszym tematem. Dlatego skrótowo napiszę, że nie pojawiła się w uważnych analizach żadna wada brzmieniowa – wszystko okazało się znakomite i na swoim miejscu. Od nastrojowości poczynając, poprzez imponującą potęgę i rozdzielczość, po efektownie kształtowane sceny i muzykalność ogólną. Wszystko w pierwszorzędnym gatunku, wszystko słuchacza zjednujące, przy czym na pewno cechą wiodącą Bricasti M3 jest wszechstronność odtwórcza oraz budowanie całościowego klimatu, w którym natychmiast odnajdujemy się jako w swoim. Słyszałem to już 2012-tym, usłyszałem i teraz. Przetworniki tej firmy mają brzmienia przekonujące: chce się ich słuchać i imponują, szczególnie wszechstronnością.

    Streamowanie via Roon zostawiam innym recenzentom, nie uprawiam tej sztuki (min. skutkiem ostrzeżeń, że TIDAL poprzez to oprogramowanie brzmi gorzej), aczkolwiek wydaje się, że zaraz będę musiał, promocja dzieła Enno Vandermeera odchodzi na całego, atakuje z każdego kąta. Ale na razie nie, toteż opuściłem komputer, translokowałem się do odtwarzacza.

 

 

 

 

   Porównania istotą recenzji, w tym celu są pisane, aby ułatwiać wybory. Do porównania stanęły zatem dwa przetworniki, kolejno podpinane kablem optycznym Wire Worlda do odtwarzacza Cairna w roli czytnika płyt. Najpierw posłuchałem pracy zestawu z holenderskim PrimaLuna EVO 100 napranym najlepszymi lampami vintage – od Ampereksa (1946), Mullarda (1958) i Westinghouse (1953) – odnosząc do jego produkcji muzycznych ten sam materiał poddany obróbce przez Bricasti. Obydwa przetworniki z najwyższej półki, w przypadku obu producenci zapewniają o trudnych do przebicia możliwościach. Ale jeden lampowy, drugi tranzystorowy, przy czym gdyby ktoś poszukiwał przykładu dla różnic pomiędzy tymi domenami w odniesieniu do wysokiej jakości, to trudno byłoby o lepszy.
    Fundamentem tych różnic sposób formowania sopranów: PrimaLuna ciągnęła je maksymalnie w górę i bardzo wysmuklała; dla kogoś lubiącego sopranowe jazdy w splendorze wysokiej kultury (ja lubię), był to prawdziwy popis tego, co z sopranowych partii może być wydobyte. Zarazem cały przekaz ulegał tym wpływom – mienił się, rozwibrowywał, dotykał tysiącami czułków, ożywiał maksymalnie przestrzeń, a w chwilach najwyższej podniety kształtowanej sopranem (skrzypce dobrym przykładem, ale flet piccolo nie gorszym) przejawiał tendencję do histeryczności. Wszystkiego tego w reprodukcjach Bricasti M3 nie było, atmosfera panowała odmienna. Można się nawet pokusić o pogląd, że PrimaLuna budowała przekaz od góry, a Bricasti od dołu. Mocniejszy bas, bardziej obecny i chętniej budujący tło, a przede wszystkim inny sopran i tego konsekwencje. Sopran nie chcący się wysmuklić i sięgać jak najwyżej, po drodze wszystko rozwibrowując i dokładając misterności, tylko także wysoko sięgający, ale jak piramida egipska szeroko u podstawy rozpostarty, dzięki rozłożystości swojej dający wszystkim dźwiękom większą objętość i masywność; w wymiarze ogólnego poczucia nawiązujący do trzeźwej normalności, a w wymiarze emocji wprowadzający spokój, daleki od histeryczności.

   Zapoznani z niedawną recenzją osobliwych słuchawek elektrostatycznych Warwick Acoustic BRAVURA słusznie się domyślają, że styl przetwornika Bricasti okazał się ich brzmieniu pokrewny. To znowu wymagało przywyknięcia – to przejście od niecodziennych sopranowych szaleństw do trzeźwej prozy życia zdaje się zrazu zubożeniem. Ale przechodzi parę minut, mózg słuchającego się przeprogramowuje – i teraz zamiast bronić się przed nadmiarem atakujących sopranów, zaczyna je wyszukiwać, rozsmakowywać się w ich niższym a szerszym kształcie, na nowej bazie odbudowywać piękno sopranowych arii, fortepianowych akordów, dzwonienia dzwonków i podmuchów trąbek.

Stylistyka à la Mark Levinson

 

 

    Brzmienie poprzez Bricasti zjawiało się jako zwyklejsze; jako takie, do którego w codziennym życiu jesteśmy bardziej przyzwyczajeni. Zarazem jego masywność i tężyzna niosły walor uspokojenia – muzyka brana od Bricasti bardziej relaksowała, gdy ta od PrimaLuny rozbudzała niepokój. Jednej przy tym i drugiej słuchałem ze smakiem; i jeszcze muszą dodać, że dźwięk Bricasti bardziej napełniał pokój, jako zarówno bardziej gęsty, jak też i bardziej wszechobecny. Scena budowana przez amerykański przetwornik i czterodrożne Audioformy wydała mi się lepsza, zwłaszcza że walor holografii oferowała nie gorszy. Natomiast odnośnie samych dźwięków, to lampy PrimaLuny potrafiły głębiej przenikać w struktury harmoniczne; przykładowo ich dzwonki miały bogatsze i misterniejsze brzmienie, za to te od Bricasti brzmiały głębiej i były masywniejsze. (Można także powiedzieć, iż były to dzwonki większe.) W ogóle całe brzmienie amerykańskiego przetwornika okazało się niższe, pełniejsze i mniej podzielone. Masywne i konsystentne w dalekości od sopranowego wysmuklania i tym dawanej niezwykłości, niosło walor naturalizmu i spokoju, a i tak było piękne. Co wolisz, twoja sprawa.

Podsumowanie

    Wygląd amerykańskiego konwertera D/A może mylić, zwłaszcza kogoś nabierającego audiofilskich doświadczeń w ostatnich latach. Aczkolwiek ta ostatnia uwaga w sumie nie jest zbyt trafna, bowiem mające ten typ powierzchowności przetworniki ze słuchawkowymi wzmacniaczami zyskują popularność już od wielu lat. Melos Audio, Grace Design, Sennheiser, Mytek, NuForce czy Questyle wraz z wieloma innymi dawno temu spopularyzowały spłaszczony wariant nabiurkowej maszynki do wszechstronnej obsługi, do której wszechstronności teraz dorzuca się funkcję streamera. Płasko skrojony przetwornik amerykańskiego Bricasti te dodatkowe funkcje może zaoferować wszystkie, i nie wiem jak ze streamowaniem, natomiast czynność słuchawkowego wzmacniacza wykonuje udanie, zwłaszcza pod względem pełności dźwięku i bardzo dużej mocy. Ale tak naprawdę w genezie i praktyce jest to przetwornik D/A klasy profesjonalnej. Kiedy obsługę słuchawek mu powierzyć, dokupując za dwa siedemset moduł słuchawkowego wzmacniacza, pozostanie wprawdzie w kieszeni spora kwota zaoszczędzona na rasowym zewnętrznym wzmacniaczu, prowadzącym do niego interkonekcie i obsługującym go kablu zasilania, ale tak naprawdę oszczędzający okradnie siebie z wyrafinowanego brzmienia, jakie ma tuż, na wyciągnięcie ręki. Dla mnie to była taka różnica, jak między „chcę słuchać” i „nie chcę”, że większej w takim razie być nie może, chyba żeby dokooptowywać kategorię „całkiem nie da się słuchać”.

    Zostawmy te meandry i powiedzmy po prostu: recenzowany Bricasti M3 to przetwornik klasy high-end, i tak go trzeba widzieć. Do czego dołącza specyfika tego high-endowego brzmienia, o której sporo napisałem, a teraz tylko przypomnę, że można widzieć jego typy w podziale głównym na stronę dążącą do niezwykłości oraz pozostającą przy realizmie prostym. Więcej pogłosów – albo mniej; masywniej – albo smuklej; śrubować sopran – albo zostawić go normalnym; wplatać w brzmienia czynnik emocjonalnej podniety – lub brzmienie uspokajać; okrawać bas (alternatywnie wzmacniać) – bądź zostawiać go bez retuszu ażeby był prawdziwej miary…

    No tak, miało być prosto, a znów się komplikuje. Ale to jest skomplikowana sprawa, ten wielowątkowy wybór stylu. Wybór pomiędzy przekazem jak najbardziej niezwykłym, a takim częstującym naturalizmem czerpanym ze zwykłych sytuacji życiowych. Sam mam aparaturę pierwszego typu (trudno, ażeby było inaczej, kiedy dwanaście lub dziewiętnaście lamp w torze[1]), co mi zupełnie nie przeszkadzało ani teraz, ani dziesięć lat temu, momentalnie odnajdywać tranzystorowe przetworniki Bricasti w roli dostarczycieli szczególnej przyjemności. Ich brzmienia to nie audiofilskie migotki, to muzyka pełnoporcjowa. Nie jakieś klejnociki; normalne, masywne granie. A takie także lubię, kiedy mistrzowsko przyrządzane.

 

W punktach:

Zalety

  • Mocny, trzeźwy realizm na szczytowym odtwórczym poziomie.
  • Klimat naturalności i spokoju.
  • Ale to nie spokój ospały – dźwięk żwawy, mocny, dynamiczny.
  • O wybijającym się czynniku basowym; budowany od dołu.
  • Ogólne wrażenie prawdziwości.
  • Brak śrubowania sopranów, w zamian te soprany wyjątkowo w sobie obszerne, bez śladu wysmuklania.
  • Co ani trochę nie przeszkadza ludzkim głosom brzmieć realnie, wliczając w to soprany koloraturowe i tenorowe chóry.
  • Oświetlenie tak naturalne, że w ogóle nie zwraca uwagi.
  • Podobnie temperatura przekazu.
  • Oszczędne, a jednocześnie zdobiące przekaz pogłosy.
  • Wybitnej jakości dotyk brzmieniowy, jako natychmiastowa chęć pozostania z tą muzyką.
  • Dokładne wypełnienie przestrzeni dźwiękiem.
  • Czytelnie organizowane sceny. (Piszę „sceny”, bo każde nagranie ma swoją.)
  • Spójne pasmo o równym przebiegu.
  • Dobitna holografia.
  • Ożywianie przestrzeni. (Głównie na bazie ciśnień, mniej planktonem.)
  • Stuprocentowa transparentność.
  • Precyzja formowania bez nadmiernego zaznaczania konturów; inaczej mówiąc – prawidłowe formowanie dźwięków.
  • Architektura symetryczna.
  • Znane z naturalnego brzmienia i mocnego basu układy przetwornikowe Analogue Devices.
  • Procesor MDx.
  • Niski jitter.
  • Analogowy potencjometr.
  • Wyfrezowana w aluminium masywna, wielogrodziowa obudowa.
  • Wielofunkcyjny pilot.
  • Opcjonalna funkcja streamera. (Roon ready.)
  • Opcjonalny wzmacniacz słuchawkowy.
  • Staranny montaż.
  • Duży nacisk kładziony na jakość zasilania.
  • Od profesjonalnego, renomowanego wytwórcy.
  • Made in USA.
  • Polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie dla miłośników tworzenia specyficznych atmosfer i nadnaturalnego pietyzmu.
  • Nie dla lubiących biżuteryjną powierzchowność urządzeń.
  • Opcjonalny słuchawkowy wzmacniacz jest przyzwoity, ale niższej klasy niż sam przetwornik.
  • Bardzo wysoka cena.
  • Za pilota, słuchawkowy wzmacniacz i streamer płycimy ekstra.
  • Jak na urządzenie profesjonalne, opis techniczny mógłby być dokładniejszy.

 

Dane techniczne Bricasti M3:

  • Przetwornik D/A z opcjonalnym streamerem i wzmacniaczem słuchawkowym.
  • Układy przetwarzające: 2 x Analog Devices Delta Sigma AD1955 DAC 24/192
  • Wejścia cyfrowe: USB 2.0, AES/EBU, S/PDIF, Toslink, Ethernet (opcja z Roon Ready).
  • Akceptowane formaty: USB / Ethernet: 44,1 kHz – 384 kHz, DSD 256x Natywne i DoP
  • S/PDIF: 44,1 kHz – 192 kHz, DSD128 DoP
  • Toslink: 44,1 kHz – 96 kHz
  • Przetwarzanie D/A:
  • 24-bitowy,  delta-sigma, 8 x oversampling, jitter < 6ps
  • 1-bitowy, pracujący w domenie analogowej, Native DSD
  • Wyjścia analogowe: 1 x RCA i 1 x XLR    
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 20 kHz +0 dB, -0,2 dB
  • Zakres dynamiczny: >120dB ważony
  • THD+N @ 1k: .0006% @ 0dbfs / .0004% @-30dbfs
  • Wzmacniacz słuchawkowy: zbalansowany (2 x op-amp Texas Instruments LME49600)
  • Wymiary: 35,5 x 28,6 x 6,35 cm (bez stopek)
  • Pobór mocy: 15 W
  • Waga: 4,5 kg

 

  • Cena: 33 210 PLN (przetwornik bez pilota)
  • Pilot: 2 770 PLN
  • Wzmacniacz słuchawkowy: 2 770 PLN
  • Streamer: 5 540 PLN

System

  • Źródła: PC, Cayin Soft Fog V2.
  • Przetworniki: Bricasti M3, PrimaLuna EVO 100.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar 1.
  • Kolumny: Audioform 304.
  • Wzmacniacz słuchawkowy: Phasemation EPA-007.
  • Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus), Final D8000, HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium).
  • Interkonekty: Sulek Edia & Sulek 6×9 RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One,
  • Sulek 9×9 Power.
  • Listwa: Sulek Edia.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Kondycjoner masy: QAR-S15.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”.
  • Ustroje akustyczne: Audioform.

[1] Przetwornik PrimaLuna EVO 100 ma ich siedem.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

7 komentarzy w “Recenzja: Bricasti M3

  1. Sławek pisze:

    „Streamowanie via Roon zostawiam innym recenzentom” – no bardzo szkoda, że nie ma opisu brzmienia streamera. Tym bardziej, że w tej cenie, którą trzeba dopłacić do Bricasti można kupić bardzo ponoć udany i recenzowany przez Pana Silent Angel Munich M1T (nie słyszałem) lub Volumio Rivo (słyszałem i długo szukałem szczęki), a maxymalnie doposażona Malina w wersji Allo DigiOne Signature (której używam) niewiele taniej wychodzi.
    A zatem wniosek z recenzji taki, że wzmacniacza słuchawkowego modułu brać nie warto, a co do modułu streamera to nie wiadomo…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Tu jest o streamowaniu, koledzy recenzenci zawsze pomogą: https://hi-fi.com.pl/testy/przetworniki-c-a/6093-bricasti-m3-dac.html

      1. Sławek pisze:

        Bardzo dziękuję. Widać, że Panowie Recenzenci się uzupełniają, ten z linka nie zająknął się na temat wzmacniacza słuchawkowego 🙂

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To zupełnie nie było planowane i w ogóle się nie znamy, ale tak wyszło. Jedni wolą używać słuchawek, a nie samych kolumn, a materiał muzyczny czerpać z kupowanych plików dyskowych i TIDAL, a inni raczej same kolumny i głównie streaming przez Roon.

  2. Marcin pisze:

    Właśnie rzuciłem okiem na Pańską recenzję wzmacniacza Beyerdynamic A1. W minusach było, że sporo kosztuje. Patrzę na cenę: 3 800 zł.

    Jakże ten świat się pozmieniał przez ostatnie 10 lat…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Przemienił się. Wtedy słuchawki za 10 tys. były wielką rzadkością, a dzisiaj całe ich stado. Najdroższe dynamiczne ponad 50 tysięcy… Lecz pachnie tym, że w ciągu nadchodzących dziesięciu lat zmieni się jeszcze bardziej, ale już raczej w odniesieniu do czego innego.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Niemniej Bricassti już dziesięć lat temu słono kosztował.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy