Recenzja: Bricasti M3

Brzmienie

Tradycyjne przyciski funkcyjne

   Skoro słuchawki takie ważne kiedy ja recenzuję, zacząłem od słuchawek. Najpierw wtykanych bezpośrednio, potem w zewnętrzny wzmacniacz. Sygnał szedł przez konwerter M2Tech do gniazda AES/EBU, z tym, że różnica pomiędzy nim a gniazdem koaksjalnym była w zasadzie nieistotna. Trzech par słuchawek użyłem, wyłącznie spośród drogich, jako że drogie samo urządzenie, ktoś je mający kupi takie.

    Sygnał niesymetryczny sprawdziły Final D8000, wyposażone w tego typu kabel. To znaczy standardowy własny – dość grubą miedzianą plecionkę. Sam kabel całkiem w porządku, jak na standardowy z wyposażenia słuchawek naprawdę dobrej jakości. Ale musiałem go uzupełnić srebrną przejściówką AudioQuesta z małego na duży jack (w standardzie nakładka złocona), a takiej srebrnej już nie kupicie, lecz są podobne Furutecha, tyle że dużo droższe. Takie uzupełnienie to następstwo zasadniczego brzmieniowego rysu tego wbudowanego wzmacniacza, podającego brzmienie pełne, masywne i prędzej ciepłe niż neutralne, lecz pozbawione wdzięku w następstwie braku smukłości. Soprany wprawdzie się zaznaczają i wędrują całkiem wysoko, ale mają, że tak się wyrażę, za duży obwód w pasie. Brakuje im  krzywoliniowo realizowanego, eleganckiego przewężenia talii, skutkiem czego brzmienie zbyt ciężkie i za zgrubne. Chwila porównań, i wiesz o tym – początkowe dobre wrażenie, powstające pod wpływem masywności, miłego kolorytu i dużej energetyczności przekazu (w tym masywnego basu), ustępuje rozczarowaniu pod wpływem tej niezgrabnej figury, którą srebrna nakładka łącza tylko trochę wysmukla i w wymiarze emocjonalnym minimalnie dosmuca. Jest pełnia i jest moc, ale nie ma finezji. Głosy ludzi i instrumentów zostają okradzione z giętkiej łukowości obrysów – nie zamieniając się wprawdzie aż w bezkształtne tłumoki, ale lubego czynnika smukłości oferują za mało. Ogólnie przeto słuchanie dla lubiących duże i mocne dźwięki, mniej zważających na subtelności, delikatność i w pełni naturalne formowanie się brzmienia. Więc łubu-dubu jak najbardziej, a la-li-la już nie.

Dwa gniazda słuchawkowe

    Przeskok na gniazdo symetryczne ze słuchawkami Ultrasone Tribute 7 (rekablowanymi Tonalium) nie zmienił zasadniczo obrazu, chociaż to te z trzech próbowanych poradziły sobie najlepiej. Co można było we wstępnie zdiagnozowanej z Final sytuacji przewidzieć, jako że są te Ultrasone szczególne. Ekstremalnie ich rozciągnięte po obu stronach pasmo łączy zaskakująco naturalna średnica, znaczona przymieszkowo jedynie intensywnymi pogłosami, bez żadnych narzucających się podbarwień sopranów ani basów. Nie aż tak pedantycznie wolna od dodatku sopranów, jak u czyszczących je do perfekcji Warwick Acoustics BRAVURA, lecz generalnie bez, a mimo to wszystkie brzmienia okazały się w Ultrasonach wyraźnie lepiej realizować smukłość i delikatność. Także więc brzmienia mocne, teraz już o lepszej figurze, ale żebym miał tego słuchać co dnia, to nikt by mnie nie namówił.

    Tym samym już konkluzja, i w niej zawarte ostrzeżenie – jeżeli ktoś kierując się wysokością ceny liczy na to, że nabywając DAC Bricasti M3 zyska w nim najwyższego gatunku kombajn do obsługi słuchawek, to jest w zasadniczym błędzie. Wbudowywany słuchawkowy wzmacniacz ma tu charakter pomocniczy i jest generalnie niezły, ale pozbawiony finezji. Nie wolny też od zniekształcania dźwięku, co najwyraźniej ukazały użyte na koniec porównań HiFiMAN Susvara. Przy nich też pewne zaskoczenie, ale odmiennej natury, ponieważ takie nabiurkowe kombajny dla ich poprawnego napędzania z reguły mają za mało mocy, z czego ewentualne zniekształcenia. Wzmacniacz wbudowany w Bricasti mocy nie ma za mało, można nim było Susvary rozpędzać do bardzo dużej głośności. Natomiast już przy średnio dużej pokazywały się zgrubienia, których wielogłosowe nakładanie powodowało słyszalne zniekształcenia o charakterze buczących wzbudzeń, i nie zapobiegał temu fakt, że elegancja linii modelujących dźwięki właśnie u Susvar była największa.

    – Tyle o wbudowanym wzmacniaczu.

    Gdyby na podstawie powyższych odsłuchów chcieć wydać opinię całościową, byłaby skrajnie niesprawiedliwa. Bricasti M3 to nie jest nabiurkowy kombajn, mający za zadanie cieszyć przykomputerowych smakoszy słuchawek – to jest rasowy przetwornik. Dopiero z tej perspektywy oceniany może bronić swej ceny, gdyż pod tym względem jest wybitny. Kablami symetrycznymi Tellurium Q Black Diamond podpięty słuchawkowy wzmacniacz Phasemation pokazał, jak pięknie może obsługiwać słuchawki. See You Later Alligator, zakichane op-ampy, witajcie tranzystory MOS-FET w architekturze dual-mono, witaj też transformatorze R-Core. Dopiero ta finalizacja ukazała, co znaczą kości Analog Devices AD1955 wspierane procesorowym układem MDx. Tego już mogłem słuchać i słuchać; te same słuchawki (każde jedne) bez trudu przekraczały audiofilską barierę dźwięku, za którą nie pytamy „jak gra?” ani „co by poprawić?”, tylko rozkoszujemy się brzmieniem.

Wielofunkcyjny, dobrze działający pilot, ale za dopłatą

   Nieobecne poprzednio finezja, polot i delikatność, tak kluczowe dla całokształtu brzmienia, zjawiły się w pełnym wymiarze, by towarzyszyć obecnej już wcześniej energii, dynamice, żywości, masywności i rytmiczności. Przeszywanie sopranem, falowanie melodią i uderzanie basem miało teraz i odpowiednią złożoność, i odpowiednie scalenie. Bogactwo i różnorodność składały się w kolejnych utworach na spójne przekazy, zdolne doskonale oddawać charakter każdego typu muzyki. Co min. pokazało kilka przesłuchanych od A do Z specjalnych płyt (kupionych w wersji plikowej) z materiałem mającym odpytywać sprzęt z jego możliwości odtwórczych wszelkiego typu dźwięków. Od najdelikatniejszych muśnięć perkusyjnego talerza, po monstrualne Fanfare for the Common Man Aarona Coplanda brzmiało to doskonale. I przede wszystkie nosiło charakter momentalnego zjednywania. Nie wiem jak inni, ale u mnie wykształciła się z jednej strony natychmiastowość akceptacji powyżej pewnego (bardzo wysokiego) poziomu jakościowego oraz natychmiastowa refutacja poniżej innego, który też jest wysoki, ale wysoki nie dość. Może na tym właśnie polega audiofilizm, opiera się o takie „nie” i takie „tak”? Zauważyłem w każdym razie, że zdecydowana większość ludzi czerpie przyjemność ze słuchania muzyki odtwarzanej na nieakceptowalnych dla mnie poziomach jakościowych, podczas gdy sam mogę słuchać w takim trybie jedynie tej, której nie znam, a mnie zaciekawiła; inne przypadki wykluczone, doznane jako męka.

    Mógłbym w tym miejscu złożyć obszerną relację o różnicach pomiędzy intuicyjne przyswajanymi brzmieniami w wydaniu trzech high-endowych słuchawek, ale tym razem nie jest to naszym tematem. Dlatego skrótowo napiszę, że nie pojawiła się w uważnych analizach żadna wada brzmieniowa – wszystko okazało się znakomite i na swoim miejscu. Od nastrojowości poczynając, poprzez imponującą potęgę i rozdzielczość, po efektownie kształtowane sceny i muzykalność ogólną. Wszystko w pierwszorzędnym gatunku, wszystko słuchacza zjednujące, przy czym na pewno cechą wiodącą Bricasti M3 jest wszechstronność odtwórcza oraz budowanie całościowego klimatu, w którym natychmiast odnajdujemy się jako w swoim. Słyszałem to już 2012-tym, usłyszałem i teraz. Przetworniki tej firmy mają brzmienia przekonujące: chce się ich słuchać i imponują, szczególnie wszechstronnością.

    Streamowanie via Roon zostawiam innym recenzentom, nie uprawiam tej sztuki (min. skutkiem ostrzeżeń, że TIDAL poprzez to oprogramowanie brzmi gorzej), aczkolwiek wydaje się, że zaraz będę musiał, promocja dzieła Enno Vandermeera odchodzi na całego, atakuje z każdego kąta. Ale na razie nie, toteż opuściłem komputer, translokowałem się do odtwarzacza.

 

 

 

 

   Porównania istotą recenzji, w tym celu są pisane, aby ułatwiać wybory. Do porównania stanęły zatem dwa przetworniki, kolejno podpinane kablem optycznym Wire Worlda do odtwarzacza Cairna w roli czytnika płyt. Najpierw posłuchałem pracy zestawu z holenderskim PrimaLuna EVO 100 napranym najlepszymi lampami vintage – od Ampereksa (1946), Mullarda (1958) i Westinghouse (1953) – odnosząc do jego produkcji muzycznych ten sam materiał poddany obróbce przez Bricasti. Obydwa przetworniki z najwyższej półki, w przypadku obu producenci zapewniają o trudnych do przebicia możliwościach. Ale jeden lampowy, drugi tranzystorowy, przy czym gdyby ktoś poszukiwał przykładu dla różnic pomiędzy tymi domenami w odniesieniu do wysokiej jakości, to trudno byłoby o lepszy.
    Fundamentem tych różnic sposób formowania sopranów: PrimaLuna ciągnęła je maksymalnie w górę i bardzo wysmuklała; dla kogoś lubiącego sopranowe jazdy w splendorze wysokiej kultury (ja lubię), był to prawdziwy popis tego, co z sopranowych partii może być wydobyte. Zarazem cały przekaz ulegał tym wpływom – mienił się, rozwibrowywał, dotykał tysiącami czułków, ożywiał maksymalnie przestrzeń, a w chwilach najwyższej podniety kształtowanej sopranem (skrzypce dobrym przykładem, ale flet piccolo nie gorszym) przejawiał tendencję do histeryczności. Wszystkiego tego w reprodukcjach Bricasti M3 nie było, atmosfera panowała odmienna. Można się nawet pokusić o pogląd, że PrimaLuna budowała przekaz od góry, a Bricasti od dołu. Mocniejszy bas, bardziej obecny i chętniej budujący tło, a przede wszystkim inny sopran i tego konsekwencje. Sopran nie chcący się wysmuklić i sięgać jak najwyżej, po drodze wszystko rozwibrowując i dokładając misterności, tylko także wysoko sięgający, ale jak piramida egipska szeroko u podstawy rozpostarty, dzięki rozłożystości swojej dający wszystkim dźwiękom większą objętość i masywność; w wymiarze ogólnego poczucia nawiązujący do trzeźwej normalności, a w wymiarze emocji wprowadzający spokój, daleki od histeryczności.

   Zapoznani z niedawną recenzją osobliwych słuchawek elektrostatycznych Warwick Acoustic BRAVURA słusznie się domyślają, że styl przetwornika Bricasti okazał się ich brzmieniu pokrewny. To znowu wymagało przywyknięcia – to przejście od niecodziennych sopranowych szaleństw do trzeźwej prozy życia zdaje się zrazu zubożeniem. Ale przechodzi parę minut, mózg słuchającego się przeprogramowuje – i teraz zamiast bronić się przed nadmiarem atakujących sopranów, zaczyna je wyszukiwać, rozsmakowywać się w ich niższym a szerszym kształcie, na nowej bazie odbudowywać piękno sopranowych arii, fortepianowych akordów, dzwonienia dzwonków i podmuchów trąbek.

Stylistyka à la Mark Levinson

 

 

    Brzmienie poprzez Bricasti zjawiało się jako zwyklejsze; jako takie, do którego w codziennym życiu jesteśmy bardziej przyzwyczajeni. Zarazem jego masywność i tężyzna niosły walor uspokojenia – muzyka brana od Bricasti bardziej relaksowała, gdy ta od PrimaLuny rozbudzała niepokój. Jednej przy tym i drugiej słuchałem ze smakiem; i jeszcze muszą dodać, że dźwięk Bricasti bardziej napełniał pokój, jako zarówno bardziej gęsty, jak też i bardziej wszechobecny. Scena budowana przez amerykański przetwornik i czterodrożne Audioformy wydała mi się lepsza, zwłaszcza że walor holografii oferowała nie gorszy. Natomiast odnośnie samych dźwięków, to lampy PrimaLuny potrafiły głębiej przenikać w struktury harmoniczne; przykładowo ich dzwonki miały bogatsze i misterniejsze brzmienie, za to te od Bricasti brzmiały głębiej i były masywniejsze. (Można także powiedzieć, iż były to dzwonki większe.) W ogóle całe brzmienie amerykańskiego przetwornika okazało się niższe, pełniejsze i mniej podzielone. Masywne i konsystentne w dalekości od sopranowego wysmuklania i tym dawanej niezwykłości, niosło walor naturalizmu i spokoju, a i tak było piękne. Co wolisz, twoja sprawa.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

7 komentarzy w “Recenzja: Bricasti M3

  1. Sławek pisze:

    „Streamowanie via Roon zostawiam innym recenzentom” – no bardzo szkoda, że nie ma opisu brzmienia streamera. Tym bardziej, że w tej cenie, którą trzeba dopłacić do Bricasti można kupić bardzo ponoć udany i recenzowany przez Pana Silent Angel Munich M1T (nie słyszałem) lub Volumio Rivo (słyszałem i długo szukałem szczęki), a maxymalnie doposażona Malina w wersji Allo DigiOne Signature (której używam) niewiele taniej wychodzi.
    A zatem wniosek z recenzji taki, że wzmacniacza słuchawkowego modułu brać nie warto, a co do modułu streamera to nie wiadomo…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Tu jest o streamowaniu, koledzy recenzenci zawsze pomogą: https://hi-fi.com.pl/testy/przetworniki-c-a/6093-bricasti-m3-dac.html

      1. Sławek pisze:

        Bardzo dziękuję. Widać, że Panowie Recenzenci się uzupełniają, ten z linka nie zająknął się na temat wzmacniacza słuchawkowego 🙂

        1. Piotr+Ryka pisze:

          To zupełnie nie było planowane i w ogóle się nie znamy, ale tak wyszło. Jedni wolą używać słuchawek, a nie samych kolumn, a materiał muzyczny czerpać z kupowanych plików dyskowych i TIDAL, a inni raczej same kolumny i głównie streaming przez Roon.

  2. Marcin pisze:

    Właśnie rzuciłem okiem na Pańską recenzję wzmacniacza Beyerdynamic A1. W minusach było, że sporo kosztuje. Patrzę na cenę: 3 800 zł.

    Jakże ten świat się pozmieniał przez ostatnie 10 lat…

    1. Piotr+Ryka pisze:

      Przemienił się. Wtedy słuchawki za 10 tys. były wielką rzadkością, a dzisiaj całe ich stado. Najdroższe dynamiczne ponad 50 tysięcy… Lecz pachnie tym, że w ciągu nadchodzących dziesięciu lat zmieni się jeszcze bardziej, ale już raczej w odniesieniu do czego innego.

      1. Piotr+Ryka pisze:

        Niemniej Bricassti już dziesięć lat temu słono kosztował.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy