Co jest czym czego
Zapożyczając tytuł rozdziału od Kubusia Puchatka, przyjrzyjmy się temu wszystkiemu. Auralic Vega G.2.2 nie odbiega wyglądem od wersji G2 i G2.1, stąd kosmetyczna zmiana nazwy. Na szczegółowo opisanych w materiałach firmowych sprężynujących podstawkach kołysze się (ale śladowo) metalowy blok z dużym pośrodku ekranem. Zewnętrzy pancerz aluminiowy uzupełnia mu nieprzylegający wewnętrzny z niklowanej miedzi, aby pospołu mogły stworzyć całkowicie skuteczną izolację od zewnętrznych pól magnetycznych, podczas kiedy masywność i czterostopniowy sprężynujący układ zawieszenia redukują fizyczne drgania, żeby finalnie nasilić drgnienia duszy pod wpływem muzycznych przeżyć.
Obudowa jest satynowo czarna i na frontonie trzysekcyjna – gładź lewej sekcji naruszają dwa słuchawkowe gniazda duży jack, środek to lekko wycofany, celem zmniejszenia odbić i powiększenia efektu estetycznego, sporej wielkości kolorowy ekran, po prawej nic prócz powiązanej z nim czynnościowo gałki wielofunkcyjnej obsługi. Jej przyciśnięciem odpalamy, o ile wcześniej przeszliśmy w stan czuwania zapadkowym włącznikiem z tyłu, oprogramowanie ładuje się przez około minutę, potem możemy działać. Ruszyć z muzyką bądź regulować, a tych regulacji tak wiele, że wypełniają obszerną instrukcję dołączoną do urządzenia. Pośród nich funkcja transferu PCM w DSD, głębokie (i poprzez to unikalne) dostrajanie transferu USB, bajpasujący przedwzmacniacz tryb PureDAC, regulacja głośności analogową drabinką rezystancji, wybór napięcia wyjściowego (2/6 V) i cała gama filtrów, o których napisano, że mają dużo głębszą, poprzez co skuteczniejszą implementację niż w urządzeniach konkurencji. Poziom głośności można zafiksować lub ograniczyć mu górny pułap, można regulować wyważenie kanałów, a przede wszystkim startowo wybrać żądane wejście, a wejść tych duży wybór. Poza cyfrowymi optycznym, AES/EBU, koaksjalnym, USB, HDMI, ethernetowym i pojedynczym transferowym dla zewnętrznego zegara, także analogowe RCA i dwa firmowe łącza L-Link (typu HDMI), jedno dla zewnętrznego streamera Aries, drugie komunikacji z zegarem. Dopełnieniem do przednich wyjść słuchawkowych po parze analogowych przyłączy XLR i RCA z tyłu, tak więc symetryczny tor słuchawkowy możemy tutaj uzyskać jedynie stosując zewnętrzny wzmacniacz. (Żadna to ujma dla jakości, ale pewna dla mocy.) Na grzbiecie odciśnięto duży napis AURALIC, we wnętrzu czeka na użycie pełna obsługa łączności bezprzewodowej najnowszej generacji, poza którą producent szczyci się symetrycznymi, pracującymi w klasie A czterema modułami wzmocnienia ORFEO i izolacją galwaniczną, chroniącą przed zakłóceniami zarówno z Sieci jak wewnętrznymi. Zadbano także o brak sprzężeń szumowych między podzespołami i ponadstandardową obsługę transferu USB.
W krwiobiegu urządzenia 64-bitowy, czterordzeniowy procesor, osiem razy szybszy od poprzednika, pamięć operacyjna podniesiona do 4 GB DDR, dwa niskoszumne zasilacze Purer-Power, wewnętrzny zegar 60 Femto, a przede wszystkim Fusion DAC z drabinką Delta-Sigma i własnym, sobie tylko właściwym stylem nadpróbkowania oraz własnym sposobem zarządzania przez zegar. Efektem ma być DAC doskonalszy od wszystkich innych, pozwalający osiągać niezrównane stany emocji pod wpływem personalizacji muzycznej.
Waży ten niezrównany 9,3 kg, przy gabarytach 34 x 32 x 9,6 cm, i może obsługiwać wszystkie gęstości i formaty plikowe po PCM 384 kHz/32-bit i DSD 512 włącznie. Co dojdzie do skutku w zakresie pasma 20 Hz – 20 kHz dla 0 dB FS i z dynamiką 130 dB przy THD poniżej 0,00012%. Darmowe oprogramowanie AURALiC Lightning DS obsłuży pośród wielu innych serwisy Roon, amazon music, qobuz i TIDAL, ale za obiekt jego działania przyjdzie zapłacić 36 800 PLN.
Jeszcze droższy będzie zewnętrzny zegar Auralic LEO GX.1, którego posiadanie obarczy budżet kwotą 47 900 PLN. Zegar pierwotnie skierowany do Auralic Vega G2.1, co pociąga pewne następstwa – dołączone są mianowicie do niego dwa ręcznie wykonane i wyjątkowo precyzyjnie dostrojone kable [1]; jeden do zewnętrznego montażu, drugi do wewnętrznego. Zewnętrzny obsługuje transfery o podstawach zarówno 44,1 jak i 48 kHz (większość zegarów dla każdego potoku posiada osobne gniazda i kable), natomiast wewnętrznym zastępuje się oryginalny Vegi, jako upgrade. (Ściągamy dolny panel i mocujemy kabel na zakrętkach, wymontowawszy wcześniej oryginalny.) Banalnie proste, tyle że Vega G2.2 nam na to nie pozwoli, ponieważ ma tę dodatkową obudowę z niklowanej miedzi, której wymontować się nie da, trzeba by mieć specjalne narzędzia. A ponieważ zegar dostałem, pozostawało go podłączyć bez wymieniania wewnętrznego kabla, który (oby) w przypadku wersji G2.2 był już fabrycznie optymalny. Czy rzeczywiście, tego nie wiem, nigdzie o tym nie wspominają, ale LEO z najnowszą wersją Vegi bezproblemowo się dogadał i po godzinie odliczanej w tył wyświetlił napis: LEO_GX1 – Ver. 2.2, sygnalizując gotowość do pracy. Jego instrukcja powiada jednak, że mimo tej gotowości pełną sprawność funkcyjną osiąga dopiero po 24 godzinach, potrzebnych do osiągnięcia optymalnej temperatury pracy, która musi być arcy-dokładna i cały czas pod kontrolą. Dobrze też (chociaż to niekonieczne), żeby połączyć go z przetwornikiem odpowiedzialnym za komunikację kablem HDMI, który dostajemy w komplecie, po którym to podłączeniu ukaże się na jego ekranie obsługiwana częstotliwość formatu wejściowego, finalizując zespolenie dwóch Auraliców w jeden pakiet funkcyjny i estetyczny. LEO ma bowiem powierzchowność identyczną jak VEGA – tę samą obudowę, tan sam trójpodział frontu, to samo zawieszenie i taki sam ekran. Jedynie panele na jego stronach pozostają nienaruszalnie gładkie, i ma oczywiście co innego z tyłu – poza gniazdem prądowym z zapadkowym włącznikiem wejście LAN, wyjście na zegarowe łącze optyczne i gniazdo HDMI dla kontrolera LINK OUT.
Razem to efektownie się prezentuje i niewąsko kosztuje; VEGA plus LEO sumują się do kwoty 84 700 złotych. Za to we wnętrzu LEO (który powinien stać na wierzchu i nie mieć niczego na sobie, aby móc łatwiej kontrolować temperaturę pracy) też znajdziemy miedzianą obudowę drugiego poziomu izolacji zewnętrznej (Unity Chassis II) i, co kluczowe, przejmuje ten LEO nad Vegą całkowitą kontrolę wyłączając jej zegar, a nie tylko się z nim synchronizując. Ale to i tak jeszcze betka, albowiem zegar LEO, złożony z dwóch rubidowych oscylatorów atomowych o ekstremalnie precyzyjnej i samo-się-regulującej temperaturze pracy, jest tak dokładny, że dla przeciętnego laboratorium dokładność ta jest niemierzalna; mierzy się ją pośrednio tzw. odchyleniem Allana dla szumu fazowego (pierwiastkiem kwadratowym z wariancji) – i tak zmierzona okazuje się aż 500 razy dokładniejsza niż u już uważanego za bardzo skuteczny zegara 82 fs.
[1] A więc wyjątkowo precyzyjnie spełniające warunki Heaviside’a.