Recenzja: AURALiC VEGA G2.2 i LEO GX. 1

      Przetwornik Auralica – pamiętam szum wokół niego, gdy kiedyś się pojawił. Toczono zażarte spory, czy to najlepszy DAC spośród kosztujących znośnie, czy może są lepsze. A był rok 2013-ty, dekada przeszło mija. Nazywał się tamten tak samo, nazywał Auralic Vega.

      Dyskusje, jak to one, nie spowodowały zapadnięcia jednoznacznego wyroku, ale i bez jednoznaczności Vega odniosła rynkowy sukces, co pozwoliło firmie spokojnie się rozwijać, czego owocem po siedmiu latach Auralic Vega G2. Wyraźnie droższy, kosztujący już nie tak łatwe do przełknięcia 25 tysięcy bez tradycyjnej złotówki na hipermarketowy wózek, w zamian będący też streamerem. (Auralic, a nie wózek.) Minęły kolejne lata, i oto staje przed nami Auralic Vega G2.2, krzyczący za siebie 36 tysięcy z górą, ale ponoć dający progres nie tylko względem ceny.

      Przekręćmy głowy jeszcze bardziej w tył i przypomnijmy sobie, że dwie dekady temu streamer był rodzajem magnetofonu, różniącym się od pozostałych nie tylko mniejszym gabarytem, ale przede wszystkim ofertą zapisu wyjątkowej gęstości, tak żeby na magnetycznej taśmie zmieściła się zawartość całego twardego dysku. (Którego niezawodność pozostawiała wówczas wiele do życzenia.) Kup streamer! – szarpały za rękaw strony poradników komputerowych; a teraz dyski są setki razy pojemniejsze i wielokrotnie mniej zawodne, na dodatek zdecydowanie tańsze, streamery stały się zbyteczne. Mimo to się ostały, ale zmieniła ich rola, a ściślej przedefiniowała nazwa. Magazyn danych zabezpieczonych na zdublowanych dyskach (taśm prawie nikt już nie używa, mimo że są i mogą pomieścić nawet 6 TB danych) nazywa się dziś serwerami, a dzisiejsze streamery pracują od komputerów niezależne, korzystając z dostępu do serwerowni sieciowych Roon, Spotify, TIDAL itd. Zmieniwszy rolę z zabezpieczająco-magazynowej na ściągająco-grającą, zostały zasysaczami internetowych archiwów, tym się korzystnie wyróżniającymi, że ssać winny od PC efektywniej (specjalna temu sprzyjająca architektura oraz brak innej aktywności w tle), a dzięki łączności bezprzewodowej bądź etheretowemu kablowi w razie potrzeby stawać daleko lub nawet w innym pomieszczeniu niż komputer czy router. Zresztą, komputera może w ogóle nie być, sam router też wystarczy, dobrze jednak abyśmy mieli do pomocy smartfon czy tablet, bo będą użytkowo wygodniejsze od ekranu streamera.

       Porządny dzisiejszy streamer powinien dysponować aplikacją łączności bezprzewodowej i mieć wbudowany przetwornik, jak również słuchawkowy wzmacniacz, aby móc pełnić rolę dawnego amplitunera, wzbogaconą o tę nadzwyczajną wygodę, że kiedyś z amplitunera można było usłyszeć jedynie co pan redaktor akurat raczył puścić, a dziś wybiera się samemu, nikt już łaski nie robi. Ale radio to nie sama muzyka, a streamer jest też internetowym radiem w całej okazałości; można posłuchać głosu lubianego radiowca, można czytanej przez lektora książki (co moim zdaniem jest ciekawsze, zwłaszcza gdy czyta dobry aktor), można nawet szczęśliwym trafem wysłuchać naukowej pogadanki. (Kiedyś wracając z AVS koło dwunastej w nocy słuchałem z zaciekawieniem audycji o najdawniejszych dziejach Polski bez szkolno-podręcznikowej ubogości i obyczajowej cenzury.)

      To wszystko tytułowy Auralic Vega G2.2 Streaming DAC oferuje w bardzo wysokim standardzie, a może w jeszcze wyższym, ponieważ funkcje przetwornika, przedwzmacniacza, streamera i słuchawkowego wzmacniacza można akcelerować przez podłączenie zegara wzorcowego LEO, który wg materiałów firmowych zredukuje jitter nieomal do zera; aż kilkaset (sic!) razy skuteczniej od już uważanych za skuteczne zegarów femtosekundowych.

      Słowo o producencie. Auralic to obecnie firma amerykańska (AURALIC North America Inc.) z siedzibą w stutysięcznym Beaverton pośród „drzew” Lasu Krzemowego (Silicon Forest), wyrosłego dokoła sławnego szlaku industrialnego między Beaverton a Hillsboro w północno-zachodnim Oregonie. To wraz z kalifornijską Doliną Krzemową największe dziś światowe centrum technologii wiodących, matecznik takich gigantów jak Intel, Apple, IBM, eBay, Google, Logitech czy Oracle.

      Usadowione pomiędzy nimi Auralic Inc. zostało założone przez mimo identycznych nazwisk niespokrewnionych z sobą udziałowców Xuanqian Wang i Yuan Wang (wang to po chińsku król), z których pierwszy jest inżynierem elektronikiem i realizatorem dźwięku, a przy okazji też profesjonalnym pianistą, a drugi specjalistą od marketingu i technologii wysokiego poziomu. Aby było jeszcze ciekawiej, obaj panowie spotkali się po raz pierwszy nie w Chinach i nie w Ameryce, tylko na festiwalu w Berlinie – to tam narodziła się w 2008 roku idea założenia firmy oferującej nową jakość audio – jednocześnie cenowo przystępną i technologicznie wyrafinowaną, mającą łączyć drobiazgowy naturalizm ze światem muzycznych emocji. Podążając ścieżkami tej idei ma swoich posiadaczy sprzęt Auralica przenosić do koncertowych sal, przy czym ma się to dziać bez konieczności skomplikowanych manipulacji obsługowych, jako że innym z wyznaczników jest prostota obsługi.

      Ideologia więc oklepana, lecz Auralic rynkowo się wybił. G2 to druga generacja jego urządzeń, a G2.2 już czwarta. Cokolwiek wprawdzie nadwyrężająca założycielskie deklaracje o taniości i łatwości obsługi, za to, jak zapewniają twórcy, jeszcze szerszą drogą wiodąca do koncertowych sal.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy