Przetwornik Auralica – pamiętam szum wokół niego, gdy kiedyś się pojawił. Toczono zażarte spory, czy to najlepszy DAC spośród kosztujących znośnie, czy może są lepsze. A był rok 2013-ty, dekada przeszło mija. Nazywał się tamten tak samo, nazywał Auralic Vega.
Dyskusje, jak to one, nie spowodowały zapadnięcia jednoznacznego wyroku, ale i bez jednoznaczności Vega odniosła rynkowy sukces, co pozwoliło firmie spokojnie się rozwijać, czego owocem po siedmiu latach Auralic Vega G2. Wyraźnie droższy, kosztujący już nie tak łatwe do przełknięcia 25 tysięcy bez tradycyjnej złotówki na hipermarketowy wózek, w zamian będący też streamerem. (Auralic, a nie wózek.) Minęły kolejne lata, i oto staje przed nami Auralic Vega G2.2, krzyczący za siebie 36 tysięcy z górą, ale ponoć dający progres nie tylko względem ceny.
Przekręćmy głowy jeszcze bardziej w tył i przypomnijmy sobie, że dwie dekady temu streamer był rodzajem magnetofonu, różniącym się od pozostałych nie tylko mniejszym gabarytem, ale przede wszystkim ofertą zapisu wyjątkowej gęstości, tak żeby na magnetycznej taśmie zmieściła się zawartość całego twardego dysku. (Którego niezawodność pozostawiała wówczas wiele do życzenia.) Kup streamer! – szarpały za rękaw strony poradników komputerowych; a teraz dyski są setki razy pojemniejsze i wielokrotnie mniej zawodne, na dodatek zdecydowanie tańsze, streamery stały się zbyteczne. Mimo to się ostały, ale zmieniła ich rola, a ściślej przedefiniowała nazwa. Magazyn danych zabezpieczonych na zdublowanych dyskach (taśm prawie nikt już nie używa, mimo że są i mogą pomieścić nawet 6 TB danych) nazywa się dziś serwerami, a dzisiejsze streamery pracują od komputerów niezależne, korzystając z dostępu do serwerowni sieciowych Roon, Spotify, TIDAL itd. Zmieniwszy rolę z zabezpieczająco-magazynowej na ściągająco-grającą, zostały zasysaczami internetowych archiwów, tym się korzystnie wyróżniającymi, że ssać winny od PC efektywniej (specjalna temu sprzyjająca architektura oraz brak innej aktywności w tle), a dzięki łączności bezprzewodowej bądź etheretowemu kablowi w razie potrzeby stawać daleko lub nawet w innym pomieszczeniu niż komputer czy router. Zresztą, komputera może w ogóle nie być, sam router też wystarczy, dobrze jednak abyśmy mieli do pomocy smartfon czy tablet, bo będą użytkowo wygodniejsze od ekranu streamera.
Porządny dzisiejszy streamer powinien dysponować aplikacją łączności bezprzewodowej i mieć wbudowany przetwornik, jak również słuchawkowy wzmacniacz, aby móc pełnić rolę dawnego amplitunera, wzbogaconą o tę nadzwyczajną wygodę, że kiedyś z amplitunera można było usłyszeć jedynie co pan redaktor akurat raczył puścić, a dziś wybiera się samemu, nikt już łaski nie robi. Ale radio to nie sama muzyka, a streamer jest też internetowym radiem w całej okazałości; można posłuchać głosu lubianego radiowca, można czytanej przez lektora książki (co moim zdaniem jest ciekawsze, zwłaszcza gdy czyta dobry aktor), można nawet szczęśliwym trafem wysłuchać naukowej pogadanki. (Kiedyś wracając z AVS koło dwunastej w nocy słuchałem z zaciekawieniem audycji o najdawniejszych dziejach Polski bez szkolno-podręcznikowej ubogości i obyczajowej cenzury.)
To wszystko tytułowy Auralic Vega G2.2 Streaming DAC oferuje w bardzo wysokim standardzie, a może w jeszcze wyższym, ponieważ funkcje przetwornika, przedwzmacniacza, streamera i słuchawkowego wzmacniacza można akcelerować przez podłączenie zegara wzorcowego LEO, który wg materiałów firmowych zredukuje jitter nieomal do zera; aż kilkaset (sic!) razy skuteczniej od już uważanych za skuteczne zegarów femtosekundowych.
Słowo o producencie. Auralic to obecnie firma amerykańska (AURALIC North America Inc.) z siedzibą w stutysięcznym Beaverton pośród „drzew” Lasu Krzemowego (Silicon Forest), wyrosłego dokoła sławnego szlaku industrialnego między Beaverton a Hillsboro w północno-zachodnim Oregonie. To wraz z kalifornijską Doliną Krzemową największe dziś światowe centrum technologii wiodących, matecznik takich gigantów jak Intel, Apple, IBM, eBay, Google, Logitech czy Oracle.
Usadowione pomiędzy nimi Auralic Inc. zostało założone przez mimo identycznych nazwisk niespokrewnionych z sobą udziałowców Xuanqian Wang i Yuan Wang (wang to po chińsku król), z których pierwszy jest inżynierem elektronikiem i realizatorem dźwięku, a przy okazji też profesjonalnym pianistą, a drugi specjalistą od marketingu i technologii wysokiego poziomu. Aby było jeszcze ciekawiej, obaj panowie spotkali się po raz pierwszy nie w Chinach i nie w Ameryce, tylko na festiwalu w Berlinie – to tam narodziła się w 2008 roku idea założenia firmy oferującej nową jakość audio – jednocześnie cenowo przystępną i technologicznie wyrafinowaną, mającą łączyć drobiazgowy naturalizm ze światem muzycznych emocji. Podążając ścieżkami tej idei ma swoich posiadaczy sprzęt Auralica przenosić do koncertowych sal, przy czym ma się to dziać bez konieczności skomplikowanych manipulacji obsługowych, jako że innym z wyznaczników jest prostota obsługi.
Ideologia więc oklepana, lecz Auralic rynkowo się wybił. G2 to druga generacja jego urządzeń, a G2.2 już czwarta. Cokolwiek wprawdzie nadwyrężająca założycielskie deklaracje o taniości i łatwości obsługi, za to, jak zapewniają twórcy, jeszcze szerszą drogą wiodąca do koncertowych sal.
Co jest czym czego
Zapożyczając tytuł rozdziału od Kubusia Puchatka, przyjrzyjmy się temu wszystkiemu. Auralic Vega G.2.2 nie odbiega wyglądem od wersji G2 i G2.1, stąd kosmetyczna zmiana nazwy. Na szczegółowo opisanych w materiałach firmowych sprężynujących podstawkach kołysze się (ale śladowo) metalowy blok z dużym pośrodku ekranem. Zewnętrzy pancerz aluminiowy uzupełnia mu nieprzylegający wewnętrzny z niklowanej miedzi, aby pospołu mogły stworzyć całkowicie skuteczną izolację od zewnętrznych pól magnetycznych, podczas kiedy masywność i czterostopniowy sprężynujący układ zawieszenia redukują fizyczne drgania, żeby finalnie nasilić drgnienia duszy pod wpływem muzycznych przeżyć.
Obudowa jest satynowo czarna i na frontonie trzysekcyjna – gładź lewej sekcji naruszają dwa słuchawkowe gniazda duży jack, środek to lekko wycofany, celem zmniejszenia odbić i powiększenia efektu estetycznego, sporej wielkości kolorowy ekran, po prawej nic prócz powiązanej z nim czynnościowo gałki wielofunkcyjnej obsługi. Jej przyciśnięciem odpalamy, o ile wcześniej przeszliśmy w stan czuwania zapadkowym włącznikiem z tyłu, oprogramowanie ładuje się przez około minutę, potem możemy działać. Ruszyć z muzyką bądź regulować, a tych regulacji tak wiele, że wypełniają obszerną instrukcję dołączoną do urządzenia. Pośród nich funkcja transferu PCM w DSD, głębokie (i poprzez to unikalne) dostrajanie transferu USB, bajpasujący przedwzmacniacz tryb PureDAC, regulacja głośności analogową drabinką rezystancji, wybór napięcia wyjściowego (2/6 V) i cała gama filtrów, o których napisano, że mają dużo głębszą, poprzez co skuteczniejszą implementację niż w urządzeniach konkurencji. Poziom głośności można zafiksować lub ograniczyć mu górny pułap, można regulować wyważenie kanałów, a przede wszystkim startowo wybrać żądane wejście, a wejść tych duży wybór. Poza cyfrowymi optycznym, AES/EBU, koaksjalnym, USB, HDMI, ethernetowym i pojedynczym transferowym dla zewnętrznego zegara, także analogowe RCA i dwa firmowe łącza L-Link (typu HDMI), jedno dla zewnętrznego streamera Aries, drugie komunikacji z zegarem. Dopełnieniem do przednich wyjść słuchawkowych po parze analogowych przyłączy XLR i RCA z tyłu, tak więc symetryczny tor słuchawkowy możemy tutaj uzyskać jedynie stosując zewnętrzny wzmacniacz. (Żadna to ujma dla jakości, ale pewna dla mocy.) Na grzbiecie odciśnięto duży napis AURALIC, we wnętrzu czeka na użycie pełna obsługa łączności bezprzewodowej najnowszej generacji, poza którą producent szczyci się symetrycznymi, pracującymi w klasie A czterema modułami wzmocnienia ORFEO i izolacją galwaniczną, chroniącą przed zakłóceniami zarówno z Sieci jak wewnętrznymi. Zadbano także o brak sprzężeń szumowych między podzespołami i ponadstandardową obsługę transferu USB.
W krwiobiegu urządzenia 64-bitowy, czterordzeniowy procesor, osiem razy szybszy od poprzednika, pamięć operacyjna podniesiona do 4 GB DDR, dwa niskoszumne zasilacze Purer-Power, wewnętrzny zegar 60 Femto, a przede wszystkim Fusion DAC z drabinką Delta-Sigma i własnym, sobie tylko właściwym stylem nadpróbkowania oraz własnym sposobem zarządzania przez zegar. Efektem ma być DAC doskonalszy od wszystkich innych, pozwalający osiągać niezrównane stany emocji pod wpływem personalizacji muzycznej.
Waży ten niezrównany 9,3 kg, przy gabarytach 34 x 32 x 9,6 cm, i może obsługiwać wszystkie gęstości i formaty plikowe po PCM 384 kHz/32-bit i DSD 512 włącznie. Co dojdzie do skutku w zakresie pasma 20 Hz – 20 kHz dla 0 dB FS i z dynamiką 130 dB przy THD poniżej 0,00012%. Darmowe oprogramowanie AURALiC Lightning DS obsłuży pośród wielu innych serwisy Roon, amazon music, qobuz i TIDAL, ale za obiekt jego działania przyjdzie zapłacić 36 800 PLN.
Jeszcze droższy będzie zewnętrzny zegar Auralic LEO GX.1, którego posiadanie obarczy budżet kwotą 47 900 PLN. Zegar pierwotnie skierowany do Auralic Vega G2.1, co pociąga pewne następstwa – dołączone są mianowicie do niego dwa ręcznie wykonane i wyjątkowo precyzyjnie dostrojone kable [1]; jeden do zewnętrznego montażu, drugi do wewnętrznego. Zewnętrzny obsługuje transfery o podstawach zarówno 44,1 jak i 48 kHz (większość zegarów dla każdego potoku posiada osobne gniazda i kable), natomiast wewnętrznym zastępuje się oryginalny Vegi, jako upgrade. (Ściągamy dolny panel i mocujemy kabel na zakrętkach, wymontowawszy wcześniej oryginalny.) Banalnie proste, tyle że Vega G2.2 nam na to nie pozwoli, ponieważ ma tę dodatkową obudowę z niklowanej miedzi, której wymontować się nie da, trzeba by mieć specjalne narzędzia. A ponieważ zegar dostałem, pozostawało go podłączyć bez wymieniania wewnętrznego kabla, który (oby) w przypadku wersji G2.2 był już fabrycznie optymalny. Czy rzeczywiście, tego nie wiem, nigdzie o tym nie wspominają, ale LEO z najnowszą wersją Vegi bezproblemowo się dogadał i po godzinie odliczanej w tył wyświetlił napis: LEO_GX1 – Ver. 2.2, sygnalizując gotowość do pracy. Jego instrukcja powiada jednak, że mimo tej gotowości pełną sprawność funkcyjną osiąga dopiero po 24 godzinach, potrzebnych do osiągnięcia optymalnej temperatury pracy, która musi być arcy-dokładna i cały czas pod kontrolą. Dobrze też (chociaż to niekonieczne), żeby połączyć go z przetwornikiem odpowiedzialnym za komunikację kablem HDMI, który dostajemy w komplecie, po którym to podłączeniu ukaże się na jego ekranie obsługiwana częstotliwość formatu wejściowego, finalizując zespolenie dwóch Auraliców w jeden pakiet funkcyjny i estetyczny. LEO ma bowiem powierzchowność identyczną jak VEGA – tę samą obudowę, tan sam trójpodział frontu, to samo zawieszenie i taki sam ekran. Jedynie panele na jego stronach pozostają nienaruszalnie gładkie, i ma oczywiście co innego z tyłu – poza gniazdem prądowym z zapadkowym włącznikiem wejście LAN, wyjście na zegarowe łącze optyczne i gniazdo HDMI dla kontrolera LINK OUT.
Razem to efektownie się prezentuje i niewąsko kosztuje; VEGA plus LEO sumują się do kwoty 84 700 złotych. Za to we wnętrzu LEO (który powinien stać na wierzchu i nie mieć niczego na sobie, aby móc łatwiej kontrolować temperaturę pracy) też znajdziemy miedzianą obudowę drugiego poziomu izolacji zewnętrznej (Unity Chassis II) i, co kluczowe, przejmuje ten LEO nad Vegą całkowitą kontrolę wyłączając jej zegar, a nie tylko się z nim synchronizując. Ale to i tak jeszcze betka, albowiem zegar LEO, złożony z dwóch rubidowych oscylatorów atomowych o ekstremalnie precyzyjnej i samo-się-regulującej temperaturze pracy, jest tak dokładny, że dla przeciętnego laboratorium dokładność ta jest niemierzalna; mierzy się ją pośrednio tzw. odchyleniem Allana dla szumu fazowego (pierwiastkiem kwadratowym z wariancji) – i tak zmierzona okazuje się aż 500 razy dokładniejsza niż u już uważanego za bardzo skuteczny zegara 82 fs.
[1] A więc wyjątkowo precyzyjnie spełniające warunki Heaviside’a.
Odsłuch: Vega solo
Osłuchałem zarówno samą Vegę, jak i jej kombinację z LEO. A przede wszystkim oba warianty w układzie ze wzmacniaczem słuchawkowym Phasemation EPA-007 i bez.
Zacznijmy w takim razie od gniazd słuchawkowych Vegi pozbawionej wsparcia zegara, które się okazały całkiem w porządku, ale jedynie dla słuchawek normalnych, tzn. nie tak pazernych prądowo jak Dan Clark Audio STEALTH czy HiFiMAN Susvara. W przypadku tych normalnych (sprawdzone Ultrasone T7, AudioQuest NightHawk oraz Sennheiser HD600) różnica między nimi a tymi w Phasemation była umiarkowana. Nieznacznie słabsza finezyjność, natomiast całkiem w porządku głębia i ostrość brzmienia oraz tonalność i melodyka; tak więc można poprzestać, aczkolwiek może być lepiej.
Ta sama pointa nie odnosiła się już do Vegi obsługiwanej przez LEO – to ekstremalne combo Auralica zdecydowanie wołało o wsparcie zewnętrznego wzmacniacza. Różnice jakościowe stały się nawet nie z tych niepomijalny lecz jeszcze do przełknięcia, stały się zasadnicze; z zegarem LEO zewnętrzny wzmacniacz urósł do rangi strategicznej przewagi. I to zarówno w odniesieniu do cech podstawowych (jak szczegółowość czy melodyjność), jak i tych bardziej niecodziennych, jakie zegar wnosi od siebie. O tym jednakże w swoim czasie, póki co skupmy się na Vedze solo obsługiwanej przez wzmacniacz Phasemation. – Jaki dawało to rodzaj dźwięku?
Odpowiadając muszę zacząć od uporczywie powtarzającego się scenariusza, złożonego z fazy przejściowej, oznaczającej dobre, ale nie jakieś porywające brzmienie, a potem ewolucji akcji, w następstwie której zaistnienie takiego już pierwszorzędnego. Scenariusz taki ma warianty, na przykład pierwszych kilka dni okropnych z przechodzeniem stopniowo w lepsze, lub kolejności takiej jak ta tutaj – startu od razu z dobrego poziomu, długotrwałego przy nim constans, by potem – niczym na pstryknięcie w palce – przeskok na wyższy poziom. Ten przeskok zjawił się u Vegi dopiero po paru tygodniach, mimo iż przyjechała w stanie jakiegoś tam już ogrania.
Wnikanie w materię tego zjawiska do niczego nas nie doprowadzi poza ewentualną awanturą – należy przyjąć, że rzeczywistość elektryczna potrzebuje dotarcia tak samo jak mechaniczna. Ewentualnie tego nie przyjmować, mnie będzie wszystko jedno. Moim uszom natomiast nie było, wolały już dotarte brzmienie. Które jeszcze jakościowo urosło po potraktowaniu wzmacniacza pochłaniaczem pól magnetycznych Acoustic Revive REM-8, który powinno kłaść się pod lub nad tym miejscem, w którym pracuje zasilacz. Efekt nie jest spektakularny i z tych stopniowo (w sensie minut) narastających, niemniej zwykle zauważalny, czasem nawet znaczący. Brzmienie pogłębia się i wyostrza muzyczny obraz – co w odniesieniu do niektórych urządzeń jest niemal niesłyszalne, ale u innych owszem. Vega pochwyciła więc jednocześnie dwie sroki za ogony – sama się poprawiła i coś zyskał zewnętrzny wzmacniacz. A kiedy to się stało (akurat przeskok Vegi dokonał się przy słuchawkach STEALTH), momentalnie z mało zaangażowanego stałem się, jako jej słuchacz, wysoce zaangażowany. Gruchnęło pierwszorzędnie. A przy tym też zaskakująco, bo pierwszą i kolejne Vegi chwalono zwłaszcza za to, że dają brzmienia ciepłe, gładkie, uspokojone, można nawet powiedzieć swojskie. Cyfrowe smaki, jak poczucie dziwności, obcości, naddatku echa i lekkiego chłodu, zostawały dzięki niej zamieniane w przyjazną gładkość, ciepło i poczucie swojskości. Stawało się gramofonowo, ale primo – nie tak do końca; secundo – bez gramofonowej energii. Dobry gramofon to szarża byka, kiedy u Vegi spokojne pląsy. Też nie aż tak analogowe, żeby to było żywe zwierzę, niemniej analogowe bardzo ładnie. I za to polubiono Vegi, tym one zjednywały. Tymczasem teraz VEGA G2.2 w duecie z Phasemation stała się w dużej części zaprzeczeniem siebie samej zarówno w sensie podobieństwa do starszych wcieleń, jak i własnej brzmieniowej pracy sprzed ewolucji. Ewolucja czy rewolucja – zwał jak zwał, pies to kichał – w każdym razie uderzyła energia i wzrosła szczegółowość, a wraz z nią stało się mnie gładko, zagłaskiwane wcześniej faktury objawiły powierzchniową strukturę pod lupą większej szczegółowości. Z przesadą, ale w duchu, można by o tym powiedzieć, że z mdłego brzmienie zrobiło się żywe, wręcz drapieżne, przez co bardzo angażujące. A dodam, że stało się takie pomimo ustawienia brzmieniowego smaku na ”Mellow” i filtra cyfrowego na „Smooth”, gdyż inne kombinacje ustawień w Vedze mniej od początku mi pasowały.
Zaistniał drajw, poryw, cwałowanie, muzyka aż kipiała. Co nawet najspokojniejszym utworom dawało nowe życie, poprzez mocniejsze tętno, głębszy oddech i bogatszą fakturę dotyku. Kolokwialnie można powiedzie, że wreszcie było co wziąć do ręki, to nie leciało przez palce. Muzyka stała się trójwymiarowym konkretem, a nie mdłą malowanką. Aż mocniej się sadowiłem w fotelu z zapałem przemierzając repertuar w oczekiwaniu świetnych rzeczy, i ani razu się nie zawiodłem, co skądinąd z góry wiedziałem. Tak żarło, że musiało wszystko zeżreć, ani jeden nieprzetrawiony utwór nie został na talerzu. Dnia następnego zadzwonił dzwonek, to kurier przyniósł paczkę z zegarem.
Odsłuch cd.: Z zegarem LEO
Doba musiała upłynąć, nim się ten zegar pozbierał, ale wypróbowałem go od razu, za bardzo byłem ciekaw. Nic prawie się nie zmieniło, a nawet bym powiedział, że muzyka ponownie siadła, znowu nie była tak żywa. Wróciła bardziej do gładkości niż intensywnego tętnienia – i trwało to przez wiele godzin, nie myślało się zmieniać. Ale na koniec zmieniło, po kilkunastu godzinach grać zaczęło inaczej, a po kilkudziesięciu…
Wiele razy byłem proszony o drobiazgowy opis różnic grania z zegarem i bez, mimo iż dawno temu zrobiłem to przy okazji recenzji przetwornika Calyx Femto. Ten nie miał wprawdzie zewnętrznego zegara, nie było zatem porównania, ale miał bardzo dobry wbudowany, uzmysławiający różnicę. Potem słuchałem też zegarów zewnętrznych, min. u dCS i MSB, jak również różnych wynalazków tyczących próbkowania i obróbki dźwięku. Bez wątpienia najbardziej spektakularna była jedyna taka umiejętność topowego przetwornika Meitnera zamiany wielokanałowego SACD na SACD dwukanałowy, ale kogo to może obchodzić w dobie skromnej oferty wielokanałowych płyt wyszłego z użycia formatu, o którym zdążono już napisać, że całkiem wyzionął ducha, mimo iż to nieprawda. Przetwornik Vega wzglądem tego działał poniekąd z drugiej strony, nadpróbkowany sygnał plikowy PCM 192K zmieniając w DSD 1.536M, do czego teraz wmieszał się LEO, całkowicie przejmując kontrolę.
Zdążyłem już wspomnieć o jednym, co uległo gruntownej zmianie, że mianowicie zewnętrzny wzmacniacz stał się w tej sytuacji niezbędny, jako probierz odczytywania różnic i źródło przyjemności. Słuchanie z gniazd samej Vegi stało się nieprzyjemnie gorsze, za to brzmienie wzmacniacza gruntownie się przeobraziło. Na planie podstawowym zyskało na żywości i szczegółowości rysunku, ale nie były to te różnice, za które warto by zapłacić prawie pięćdziesiąt tysięcy. Biorąc poprawkę na tych z nas, dla których nie jest to wydatek rujnujący, można natomiast powiedzieć, że dwie pozostałe różnice mogły być tego warte.
Pierwsza była zwyklejsza, gdy chodzi o zegary. Z reguły ich użycie oznacza bowiem myszkowanie po teksturach w poszukiwaniu na nich wzorków, meszku i innych zjawisk powierzchniowych, też intensyfikację wibrowania przestrzeni i obecności planktonu – ogólnie biorąc większość z tego, co dają celulozowe membrany. Bez ich użycia otrzymujemy w darze bogactwo świata brzmieniowych drobin, coś niczym by podnosić rozdzielczość do parametru 8K. Ale to już przy zegarach femto wyraźnie pozwala się usłyszeć i dzięki temu Vega z własnym zegarem miała tego dość sporo, choć dopiero po przeistoczeniu.
Druga natomiast różnica, od razu przechodząca w trzecią, była dla LEO bardziej unikalna; tym czymś był trzeci wymiar przechodzący w złożoność form. Dam przykład, żeby nie być gołosłownym: po zastosowaniu zegara i osiągnięciu przez niego sprawności temperaturowej podział wiolonczel i kontrabasów na struny i pudła rezonansowe stał się bez porównania wyraźniejszy. To samo tyczyło separacji źródeł na scenie; cały brzmieniowy obraz ze swymi podziałami stał się o wiele czytelniejszy. Co już było znakomite, lecz jeszcze nie najlepsze z tego, bo jeszcze lepsze było to, jak bardzo ta trójwymiarowość odniosła się do sumy instrumentów. Nie tylko pudła i struny zostały odsunięte od siebie w wymiarze źródłowym, ale też każda z tych brzmieniowych kotwic zyskała swój trójwymiar. Widać było wibrację strun i podział na poszczególne z nich stał się odczuwalnie mocniejszy, a kubatury pudeł rezonansowych same się pchały przed oczy. To właśnie pchanie i rozróżnianie kierowało ku trzeciej zmianie, ku temu, że melodyka także zyskała trzeci wymiar. Stała się bardziej sumą poszczególnych niż wypadkową linii melodycznych, co oczywiście jest opisem przybliżająco-umownym, a nie całkowicie dosłownym, ale ku temu to zmierzało i szło bardzo daleko. Wszystko na obszarze audialnym uległo wzbogaceniu i tylko jeden towarzyszył temu pejoratyw, mianowicie uszy słuchacza błyskawicznie przywykały do tego. Za oczywistość brały, że tak gra, i dopiero powrót do brzmienia bez zegara znów uświadamiał różnicę.
Pomyśleliście pewnie, że dużo czasu to kosztowało, bo wyłączony zegar znów potrzebował doby na pełne dostrojenie. Ale nie – Auralic Vega ma w menu opcję natychmiastowego przełączania „z/bez” – niczego nie trzeba wyłączać, ani nawet odpinać.
Recenzja staje się przydługa, więc tylko jeszcze o dwóch rzeczach – o brzmieniach różnych słuchawek i połączeniu przez USB. Odnośnie tego ostatniego względem coaxial przez konwerter zmiana była redukująca jakość w stopniu znacznym: brzmienie stało się suchsze, chudsze i uboższe zarówno wyobrażeniowo jak i emocjonalnie, mimo że ciągle było dobre i bardzo szczegółowe. Ale już nie tak przestrzenne i żywe, mimo że sygnał czerpiące źródłowo z 384, a nie 192 kHz.
Odnośnie natomiast słuchawek, skupmy się wpierw na najlepszych. To znaczy na Susvarach i DCA STEALTH – pierwszych otwartych, drugich zamkniętych, obu jednakowo planarnych z okablowaniem Tonalium. Mimo różnicy typu w odniesieniu do otwartości, nie różniły się pod jej względem w przełożeniu brzmieniowym, tym niemniej w porównanych brzmieniach zaznaczała się ważna różnica: STEALTH kładły nacisk na drapieżność, Susvary na elegancję. Jedne i drugie osiągały przy tym to wszystko, co wyżej opisałem, ponieważ te opisy na ich pracy się opierały. Tyle że STEALTH grały ofensywniej, starając się wyzyskać walory przetwornika i zegara (też przy okazji i wzmacniacza) odnośnie brzmienia o większym wigorze, kontraście i ataku, podczas kiedy Susvary raczyły przede wszystkim elegancją gładkiego przepływu przy słabszym akcencie na synkopy i wszystkie inne tego rodzaju podkręcające nastrój elementy.
Przyszło mi na myśl, że dzieje się tak w następstwie braku dostatecznej dla nich energii, bo niby ten Phasemation mocny aż po nieznośny hałas, ale to trochę co innego niż ciągłe i zupełne nasycanie energią. Rad nierad zdemontowałem słuchawkowy wzmacniacz i zastąpiłem końcówką mocy Crofta, której takiego zarzutu nie można już było postawić. Niewiele się zmieniło – cośkolwiek, ale żeby zasadniczo, to bym nie powiedział. Zacząłem więc to badać w maksymalnym skupieniu i doszedłem do wniosku, że ten nie tylko spokojny, ale też i melancholijny nastrój brał się u Susvar nie od niedostatku mocy, a od współpracy z przedwzmacniaczem w Vedze. Ewidentnie lepiej pasował do niego styl prezentowany przez STEALTH, jako agresywniejszy i mniej gładki, mocniej akcentujący soprany. W Susvarach przywodzenie ich do maksymalnie trójwymiarowej postaci powodowało przygasanie najwyższych rejestrów, w DCA STEALTH ta trójwymiarowość w wyciąganiu sopranowego piku do maksymalnej góry ani trochę nie przeszkadzała. (Montserrat Caballé arią Al dolce guidami… była uprzejma mi to ukazać.) Co radykalnie zmieniało odbiór i z własnej perspektywy nie pozostaje mi nic innego do napisania, niż to, że prezentacja od STELTH odpowiadała mi dużo bardziej, tak więc to je do kombinacji któregoś wzmacniacza z Vegą dopełnianą przez LEO bym wybrał. Ale kiedy ktoś woli głębokie, maksymalnie nasycone, spokojne i z nutą melancholii brzmienia, to HiFiMAN Susvara dla niego jak najbardziej.
Skoro paleta wyborów i tak zaczęła się mnożyć, mniej kosztujące i mniej mocy chcące słuchawki postanowiłem przetestować ze wzmacniaczem od Austrian Audio, znowu więc pełna symetryczność i same tranzystory. (Croft to niesymetryczna hybryda.)
Zacząłem od AudioQuest NightHawk, których użyłem sprawdzająco (by posmakować stanu przejścia) jako następnych po STEALTH, które z tym Austrian Audio zagrały bardzo podobnie jak z Phasemation i Crofta. W momencie doznałem déjà vu, to była kopia Susvar. Mniejsze Susvary? Lecz czy mniejsze? Nie odniosłem takiego wrażenia. Może o włos, a może nie – w każdym razie nie zagrało to gorzej. Nutka nostalgii łagodzona ciepłem, skądinąd też śladowym, piękne długie wybrzmienia analogowo gładkich dźwięków, potężny bas, melodyjność i naturalizm głosów. Gdyby nie ten smuteczek, byłbym całkowicie zadowolony, ale on brał się jakby znikąd, rodził z samego spotkania tych słuchawek z tym sprzętem. Niestety, jako dziecko niechciane.
Z kolei Ultrasone okazały się na wzór całego Wszechświata dysponować Ciemną Energią: w tle za dźwiękami nieodmiennie stawał gęsty basowo-pogłosowy mrok gotowy w każdej chwili uderzyć, i ta jego pasywna naprzemiennie z aktywną obecność dość mocno mnie drażniła. Była podobnie zbyteczna jak dosmucanie Susvar i NightHawk, nie pozwalając domknąć się doskonałość. Zapewne gdyby zacząć koło tego krążyć – wymieniać kable, szukać podstawek, w ostateczności zmienić wzmacniacz na lampowy – te niechciane składniki dałyby się wyrugować, ale przecież nie o to chodzi, to nie poradnik a recenzja.
Wyszło więc na to, że DCA STEALTH nad całą konkurencją wzięły górę, nie wnosząc żadnych zbędnych wtrętów, a system Auralica z nimi stylem zbliżonym był do odtwarzaczy dCS, czyli dający tę przewagę, że jak psi nos i kocie uszy czujny na minimalny sygnał, wychwytujący ruch najmniejszych drobin. Równocześnie było to granie naturalne i żywe w ozdobie potężnego basu i świetnej trójwymiarowości, a więc ponadprzeciętne jakościowo przy niewystępowaniu zniekształceń. Ale to wszystko w całej pełni jedynie przy tych STEALTH; pozostałe słuchawki powróciły na półkę.
Tylko tych STEALTH chciałem słuchać, a było to rewelacyjne słuchanie, przy czym najlepsze z Croftem.
Na koniec, jako erzacu głośników, użyłem z Croftem AKG K1000, darując sobie przenoszenie Auraliców pod odtwarzacz i ponowne odczekiwanie doby. Gnany ciekawością słuchanie rozpocząłem od razu, nie mając cierpliwości czekać aż lampy i tranzystory w tym Crofcie się rozgrzeją. Posłuchałem tak z pół godziny, a potem pozwoliłem słuchawkom grać cicho przez kilka godzin nim powróciłem do słuchania. Tych samych utworów na tym samym poziomie głośności, by było miarodajne; różnica jakościowa okazała się kolosalna, chociaż to naturalnie kwestia indywidualnego podejścia do miary. Przykładanie jej w tym wypadku miało poziom startowy mniej więcej taki sam jak maksima u Susvar i NightHawk, a niższy niż u STEALTH. Może trochę co prawda wyższy aniżeli u obu tamtych, ale na pewno niższy od najlepiej grających. Bo znowuż była to markotnawa, chmurnawa gładkość trójwymiarowych obrazów, jako coś bardzo wprawdzie eleganckiego i gdy trzeba dynamicznego, ale pozbawionego ikry, tętna, iskier. Wyższość K1000 brała się tu z samego faktu, że dosmucanie było słabsze, jako od początku kontrowane ukazującym się pomału podszerstkiem dynamicznym.
Za to po kilku godzinach było to coś już kompletnie innego, niczym pies łysy i pies z sierścią. Żałosna gładkość łysej skóry zastąpiona została grubą osłoną lśniącej sierści, o tyle więcej się działo na każdym centymetrze kwadratowym. Smutnawe zawodzenie kompletnie poszło precz, ustępując miejsca żywości i bogactwu narracyjnemu. Kiedy sięgnąć po porównanie z gładkim przepływem cieczy, to teraz ta ciecz wrzała, pieniła się, wzbijała całe łuny. Co oczywiście wyznaczało nieporównanie bogatszy przepływ, o multum więcej informacji, kompletnie inny nastrój i zwłaszcza niecodzienność. Na to chciało się patrzyć, nie było w tym nic z przeciętności, nudy – nic z udawania, z lepszego czy gorszego, ale jakiegoś naśladownictwa. To było życie samo w sobie (sięgając po styl kantowski), coś odkrywczego i bezdyskusyjnego w swojej doskonałości. A ponieważ do komputera, z braku miejsca, nigdy Twin-Head nie noszę, to było najlepsze brzmienie przy komputerze jakie dotąd u siebie miałem.
Podsumowanie
AURALiC VEGA G2.2 to cztery urządzenia w jednym: przetwornik, słuchawkowy wzmacniacz, przedwzmacniacz i streamer. Streamer, jak wiele innych dzisiaj – jest po prostu porządny. Nie miary tego z Mola Mola, ale całkiem w porządku. Przedwzmacniacz nie tej z kolei miary, co mój dziesięciolampowy, ale takich niemalże nie ma, są rzadkie jak uczciwość, a na audiofilskim podwórku jak trzyczęściowy Phasemation czy Kondo Audio Note. Dobry jest, ba – więcej niż dobry, co pokazało się z Croftem i K1000, a wcześniej z Phasemation przy STEALTH, tyle że sam od siebie niczego nie ulepszy, jedynie nie zepsuje. Co już ofertą dużą, rzadko kiedy tak bywa, ale poszukujący docieplania, wygładzania i pogłębiania barw raczej nie spełnią wszystkich pragnień, muszą dopieścić resztę toru. To samo w odniesieniu do słuchawkowego wzmacniacza, który okaże się w porządku, ale nie jakiś arcy-ekstra i nie dla wszystkich słuchawek. Jedynie tych normalnych – wysoko i średnio skutecznych – a już na pewno niewystarczający dla wyjątkowo prądożernych. Ale to przecież żaden despekt, bardzo niewiele jest takich i same pośród drogie. Dla słuchawek jakościowo zwyklejszych i także dla niezwykłych, ale potrzebujących normalnych mocy, będzie bardzo w porządku i nawet na dwie dziurki naraz, choć żadnej między nimi symetrycznej, co jednak dla jakości kompletnie bez znaczenia.
Clou jakościowe najnowszego Auralic VEGA lokuje się gdzie indziej i w miejscu historycznym, od którego się wszystko zaczęło. To przede wszystkim DAC. Ten okazuje się wysoce nadprzeciętny już podczas pracy solo, a wspierany zegarem staje się referencyjny. Oferuje bogactwo nadpróbkowania i dopasowań cyfrowych, wyrzucając głębokie dźwięki o popisowej analogowości. A gdy do akcji wkracza zegar (co staje się po dobie), analogowość rozbudowuje się trzecim wymiarem w stopniu niewidywanym. I to nie będzie coś bajkowego ale zarazem sztucznego, jak ta niesamowita akustyka w opactwie St. Michel, poczytywana od stuleci za wtórowanie chóru aniołów. (Spróbujcie tego posłuchać.) To będzie naturalizm w czystej postaci i spotęgowana obecność.
Tak, wiem, to zegar drogi, ale dla wielu dzisiaj to jedna lub dwie pensje. Moim zdaniem warto się skusić, kiedy kogoś naprawdę stać. Sam dystrybutor mnie ostrzegał, że „W sumie ten zegar nic takiego, tyle że kiedy wypiąć, to już nie chce się słuchać”. Ładne mi nic, tak nawiasem, ale to jest o wiele więcej – nie tylko rozszerza niecodziennie trzeci wymiar, także pogłębia separację i poprzez te dwie rzeczy wrzuca wyższy bieg magii audiofilskiej, widzeniu samym dźwiękiem. A przy okazji robi to, co zawsze robią zegary – potęguje subtelność.
Dobrze mieć taki zegar, więc niedobrze go nie mieć, natomiast nie polecam prób słuchania z napięciem wyjściowym ustawionym na 6V, bo wraz z tym zniekształcenia. Samą Vegę natomiast polecam, a już szczególnie z zegarem.
W punktach
Zalety
- Kolejny krok do przodu na linii rozwojowej znanego przetwornika.
- Wzbogaconego teraz min. o szybszy procesor, dwuwarstwową obudowę i szybciej taktujący zegar.
- Efektem brzmienie pogłębione o wyższej subtelności, równocześnie lepiej separowane i bardziej trójwymiarowe.
- Już z tym przetwornikiem solo potrafiące zaimponować i porywać słuchacza.
- A słuchaczowi temu wraz z Auralic VEGA G2.2 dostaje się też streamer, przedwzmacniacz i słuchawkowy wzmacniacz – wszystkie wysokiej jakości.
- Ale najlepsze stanie się wówczas, kiedy z pomocną przyjdzie zewnętrzny zegar LEO.
- Trójwymiarowość dźwięku stanie się niespotykana.
- Subtelność jeszcze wyostrzy.
- Analogowość spotęguje.
- Separacja stanie wzorcowa.
- Wraz z czym obrazowanie świata dźwiękiem otrze się o perfekcję.
- A wszystko to dlatego, że zegar LEO jest aż pięćset razy szybszy od femtosekundowych.
- Zarówno sama Vega, jak i jej combo z zegarem, efektownie się prezentują.
- Masywne, aluminiowe obudowy z czernią obleczonego aluminium idealnie do siebie pasują.
- Pasują także duże oledowe ekrany.
- Wszystko to stoi na dopracowanych technologicznie, sprężynujących podstawkach.
- Można stawiać na sobie (ale tylko z zegarem na wierzchu).
- Zamiast pilota darmowy program na smartfon albo tablet.
- Łączność bezprzewodowa najnowszej generacji.
- Wyjścia analogowe RCA i XLR.
- Komplet cyfrowych wejść i szeroka gama ustawień.
- W jej ramach szeroki wybór filtrów cyfrowych i możliwość dobierania trybu tonalnego przetwornika.
- Regulacja głośności drabinką rezystancji.
- Renomowany, od wielu lat prowadzący działalność amerykański producent.
- Wiodący polski dystrybutor.
- Combo VEGA + LEO – Ryka strongly approved.
Wady i zastrzeżenia
- Zewnętrzny zegar potrzebuje 24 godzin na osiągnięcie optymalnej temperatury pracy.
- By była idealna, niczego nie wolno na nim stawiać.
- W modelu VEGA G2.2 nie można zmienić wewnętrznego kabla zegarowego i nie wiadomo czy to potrzebne.
- Zegar kosztuje mająteczek, a sama Vega już nie jest tania.
- Wbudowany w nią wzmacniacz słuchawkowy dobrze będzie zastąpić referencyjnym zewnętrznym.
- Uwaga! – VEGA G2.2 dociera się bardzo długo (w sensie audiofilskiego wygrzewania).
- I niestety – wymaga dobrego okablowania oraz świetnej aparatury towarzyszącej.
Dane techniczne
Auralic VEGA G2.2 (Cena: 36 800 PLN)
Ogólne
• Pasmo przenoszenia: 20 – 20 KHz, +/- 0,1 dB *
• THD + N: <0,00012% (XLR); <0,00015% (RCA), 20 Hz – 20 kHz przy 0 dBFS
• Zakres dynamiczny: 130 dB , 20 Hz – 20 kHz, ważony A
Format plików strumieniowych
• Bezstratne: AIFF, ALAC, APE, DIFF, DSF, FLAC, OGG, WAV i WV
• Stratne: AAC, MP3 i WMA
Częstotliwość próbkowania
• PCM: 44,1 kHz do 384 kHz w trybie 32-bitowym **
• DSD: DSD64 (2,8224 MHz), DSD128 (5,6448 MHz), DSD256 (11,2896 MHz), DSD512 (22,57892 MHz) ***
Oprogramowanie sterujące
• AURALiC Lightning DS dla iOS
• AURALiC Lightning DS dla przeglądarki internetowej (tylko ustawienia urządzenia)
• Oprogramowanie sterujące kompatybilne z OpenHome (BubbleUPnP, Kazoo), Roon (Roon Core wymagany osobno)
Wejścia audio
• Wejścia cyfrowe: Lightning-Link, AES / EBU, koncentryczne, Toslink, USB Audio,
HDMI eARC****
• Wejścia analogowe: RCA (maksymalnie 2 Vrms) z funkcją obejścia kina domowego
• Wejścia strumieniowe: uPnP / DLNA Media Server, Amazon Music Unlimited, HighResAudio , KKBOX, Qobuz Sublime+, Netease Music, TIDAL/TIDAL Connect, AirPlay, Spotify Connect, TuneIn, Radio internetowe, RoonReady
Wyjścia audio
• Zbalansowane : XLR (6 V/2 V do wyboru przez użytkownika, impedancja wyjściowa 5 omów)
• Niezbalansowane: RCA (6 V/2 V do wyboru przez użytkownika, impedancja wyjściowa 50 omów)
• Słuchawkowe : Gniazdo słuchawkowe 6,35 mm (impedancja wyjściowa 5 omów)
Sieć
• Przewodowa : Gigabit Ethernet
Pobór energii
• Odtwarzanie : 50 W maks.
• Czuwanie : <0,5 W
• Uśpienie : <10 W
Wymiary – szer. X gł. X wys:
• 34 cm x 32 cm x 9,6 cm
• Waga: 9,3 kg
* Testowane w trybie Filter Mode Precise dla wszystkich częstotliwości próbkowania
** 352,8 KHz i 384 KHz oraz 32 bity są obsługiwane tylko przez przesyłanie strumieniowe, wejście USB i Lighting-Link
*** Przez „DoP V1.1” lub natywny protokół DSD przez przesyłanie strumieniowe, USB i Lightning – Tylko wejście Link
**** Funkcja HDMI eARC zostanie dodana w oprogramowaniu sprzętowym V10 pod koniec 2023 r
Auralic LEO GX1 Ver.2.2 REFERENCE MASTERCLOCK (Cena: 47 900 PLN)
- Podwójna obudowa – zew. aluminiowa, wew. z cynkowanej miedzi.
- Dwa rubidowe zegary atomowe o ściśle kontrolowanej temperaturze.
- Dwa ultra-ciche zasilacze liniowe Purer-Power.
- Światłowodowa transmisja sygnałów.
- Pomniejszenie jittera pięćset razy skuteczniejsze niż w oscylatorze Femto 82fs.
System
- Źródło: PC (pliki dyskowe, YouTube, TIDAL).
- Przetworniki: Auralic Vega G2.2, Phasemation HD-7A K2.
- Zegar wzorcowy: Auralic LEO GX1 Ver.2.2 REFERENCE MASTERCLOCK.
- Końcówka mocy: Croft Polestar 1.
- Wzmacniacze słuchawkowe: Austrian Audio Full Score one, Phasemation EPA-007.
- Słuchawki: AKG K1000 (kabel Entreq Olympus z uziemieniem Olympus), AudioQuest NightHawk (kabel FAW), Dan Clark Audio STEALTH (kabel Tonalium), HiFiMAN Susvara (kabel Tonalium – Metrum Lab), Ultrasone Tribute 7 (kabel Tonalium – Metrum Lab).
- Kabel USB: Fidata HFU2.
- Kabel koaksjalny: Hijiri HDG-R Million.
- Kable ethernetowe: AB-tech REN Ethernet Isolator, Ayon AUDIO Pearl LAN ETHERNET-VERBINDING.
- Interkonekty: Sulek Red RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR.
- Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Sulek 9×9 Power.
- Listwa: Sulek Edia.
- Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H.
- Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Solid Tech „Disc of Silence.