Recenzja: Astell & Kern SE180 z przetwornikami SEM2 i SEM3

SEM2 z dwoma Asahi Kasei AKM AK4497EQ

W głębi wielopinowe podpięcie.

Ultrasone Tribute 7

Z tym odróżnieniem bez problemu, przynajmniej w odniesieniu do SEM2 i Ultrasone. Posłuchaj czytelniku kilku utworów, najlepiej maksymalnie różnych stylistycznie, a potem przy jednym (najlepiej z żeńskim wokalem) daj pauzę, wyłącz, zamień przetworniki i odpal od tego punktu z nowym. W przypadku Ultrasone T7 po przejściu z SEM1 na 2 momentalnie dała się zauważyć redukcja szumu tła (bardzo poprzednio silnego, obecnie umiarkowanego) oraz ogólne przesunięcie stylu ku temu z HiFiMAN HE-R10P. To znaczy więcej gramofonowego ciepła i gładkości, mniej szumu i pogłosów. Mocniejsza też ekspozycja pierwszego planu, a także coś teraz dopiero zaistniałego – wyraźnie większa wypukłość dźwięków względem podawanych przez SEM1. Wraz z czym muzyczny akcent kładziony na pierwszy plan i atak, rozrost objętościowy źródeł, spadek znaczenia pogłosów. Przejście do stylu realistycznego na bazie neutralności, a nie metafizycznej obcości, co w połączeniu z dość wyraźnym ociepleniem szło jeszcze dalej, w kierunku prezentowanego przez HiFiMAN-y z SEM1 lekkiego umilania. Nie dokładnie to samo, bo jednak niepomijalny szum tła, trochę wciąż nuty pogłosowej, nie ta objętościowość i nie tak pomijany horyzont, a przede wszystkim nieobecna wcześniej „wypukłość”; tym niemniej znaczne podobieństwo.

Czy z SEM2 wypadły więc Ultrasone lepiej? Zapewne tak dla lubiących styl neutralny lub umilający, zapewne nie dla lubiących metafizyczne odloty. Na pewno przetwornik ESS Sabre ES9038PRO z SME1 głębiej drążył nagrania i bardziej spiętrzał soprany – zarówno dając mocniejsze szumy, jak i więcej dźwięczności, pogłosów, iskier i harmonicznych wzbudzeń. Wysmuklał brzmienie, przy okazji odchudzał, też bardziej kontrastował. Był „srebrno-czarny” pomiędzy sopranowymi wirami srebrnych iskier a czernią bardzo mocnego basu i czernią głębi dźwięków. Asahi Kasei AKM AK4497EQ z SEM2 nie dawał takich kontrastów, zmiękczając bas i ocieplając sopran. Jednym i drugim typom brzmień ze skrajów poprawiał wypełnienie i wzmagał ich wypukłość, na podobieństwo balonów wypełnianych czymś gęstszym i nadmuchanych mocniej. (Ułomna analogia, ale coś z takich rzeczy.)

Nazwanie tego brzmienia niższym nie całkiem oddawało sprawę. W pierwszym rzucie było spokojniejsze, pełniejsze i cieplejsze; a przy refleksyjnym oglądzie okazywało się pozbawione skrajnie wysokich tonów i sopranowej maszynerii na pozostałym obszarze pasma, czyniącej pod swą obecność brzmienia delikatniejszymi, smuklejszymi i podszytymi mrowieniem. Dzięki czemu głębiej wnikamy w strukturę – lepiej uwidacznia się to, co pod dźwiękową powierzchnią. Co samo w sobie jest ciekawe, ale odbiera spokój. Rozmawiając z kimś w życiu nie napotkasz tej miary przenikliwości, dopóki nie znajdziesz się w miejscu aktywnym akustycznie, a zwykle w takim nie przebywasz. (O ile nie jesteś akustykiem albo kościelnym w katedrze.) Ogólnie biorąc można zatem stwierdzić, że SEM2 na kościach Asahi Kasei AKM AK4497EQ nadał brzmieniu spokojniejszą i bardziej codzienną postać, przynajmniej gdy idzie o flagowe kiedyś Ultrasone. Bo chociaż wciąż cykały, ćwierkały i uderzały basem – wszystko teraz pełniejsze, bardziej miękkie, cieplejsze i bez oprawy echowej.

Wkładanie nie stanowi problemu.

Final D8000 PRO

Ten sam materiał z obecnymi flagowymi Final wypadł lepiej. Jeszcze naturalniej w pierwszym odbiorze, a jednocześnie z lepszym różnicowaniem. Delikatność delikatniejsza, subtelność subtelniejsza, i jako coś bardzo ważnego – atak na wejściu dźwięku mniej intensywny, za to czytelność większa całej frazy. Ogólnie jeszcze więcej naturalizmu, wyrafinowania i spokoju, a jako całościowy efekt lepszy odbiór. Pewnie też za przyczyną tego, że brak u Final uwypuklania dźwięków jako wyraźnie dodanego; dźwięków dużo lepiej wkomponowanych w całość, lepiej ze sobą współpracujących. Zarazem – ciekawostka! – z tym przetwornikiem to Final dawały więcej kontrastu, ale też wkomponowanego w całość, piszącego lepszą poezję.

Imponujące technicznie i ujmujące uczuciowo granie, ale zarazem mocno inne od tego z SEM1 i HiFiMAN-ów.  Bo jednak więcej pogłosu, niezwykłości, sopranowego smagania i dzwonienia, głębi cieniowej za melodią, rozgwieżdżonego firmamentu w muzyce elektronicznej. Nie skrajne świergotanie, ale świergot; nie pogłosowe studnie, ale obecne pogłosy; szum tła, widok horyzontu delikatność, smukłość, zaśpiewy, mienienia się, wibracje – powszedniość pomieszana z niezwykłością. I nad tym wszystkim przekonanie, że super to się składa, że te słuchawki pasują. Spokojniej grają niż z SEM1 i nie tak obiektywno-obojętnie, tylko z lekkim do słuchacza uśmiechem, z większym sercem. Ciut cieplej, mniej pogłosowo, gładziej i mniej kontrastowo. Czy lepiej? Nie wiem. Ale milej.                                                      

HiFiMAN HE-R10P

Zanim zacząłem tych słuchać, zastanowiłem się, czego należy oczekiwać. I przyznać przed sobą musiałem, że nie mam zielonego pojęcia. Przewidywanie pogody jest śliskie i na więcej niż 78 godzin matematycznie niemożliwe (niże są nieliniowe), ale przewidywanie dźwięku w aparaturze audio to spacer po rozlanym oleju. Okazało się zaraz potem, że choćbym długo dumał, i tak nie wpadłbym na to, że z SME2 dźwięk HiFiMAN HE-R10P nie tylko nie stanie się jeszcze milszy i jeszcze łagodniejszy, ale stanie się twardszy, chłodniejszy i pogłosowy. Tak jakby te przetworniki i słuchawki zmówiły się między sobą, żeby się powygłupiać i powprowadzać w błąd. Ewentualnie byłbym na takie coś gotowy, gdyby któreś miały wysoką a nie niską impedancję, ale tą niską miały wszystkie, a i skuteczność dość podobną. Dlaczego zatem Ultrasone z SEM2 grały podobnie do HiFiMAN z SEM1, a HiFiMAN-y z SEM2 podobnie do Ultrasone z SEM1? Bóg z diabłem pewnie wiedzą, sam pozostaję bezradny. Pozostaje mi stwierdzić, że podobieństwa miały charakter, jak to się mówi: „z grubsza”, a nie całkiem dokładny. HiFiMAN nie szalały aż tak sopranowo, Ultrasone nie były tak gramofonowe, a podobnie szum tła z HiFiMAN-ami nigdy nie stał się nawet trochę głośny. Niemniej stylistyka wykonywała zwroty o 180 stopni i w zależności od obróbki w przetworniku można było mieć wcale pogłosowe HiFiMAN-y i skromnie pogłosowe  Ultrasone, bądź na odwrót.

A wyciąganie owszem.

Trochę poczułem się tym zmielony, bo nie wiadomo co z tym dalej. Żadnego tropu, jednolitego stylistycznego wyrazu i nie dostałem również żadnej różnicy jakościowej. Mogę tylko pisać o podobaniu: że Final podobały mi się bardziej z SEM2, ale to „bardziej” małe; że HiFiMAN bardziej z SEM1, zwłaszcza gdy idzie o wokale, ale w muzyce elektronicznej prędzej remis, a Ultrasone trochę bardziej z SEM1, na zasadzie brzmienia niecodziennego o nadzwyczajnej biegłości technicznej, ale gdyby wołać o naturalność i chcieć więcej spokoju, to z SEM2 lepiej.

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Astell & Kern SE180 z przetwornikami SEM2 i SEM3

  1. Fon pisze:

    A jest wielu fachowców ,którzy twierdzą,że dac tylko dekoduje,niby reszta układów wpływa na brzmienie i jak się okazuje niekonieczne.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To ci sami fachowcy, wg których wszystkie odtwarzacze CD i wszystkie wzmacniacze tranzystorowe też grają tak samo. Ale faktem jest tylko, że wszystkie są zbudowane z identycznych molekuł.

  2. Fon pisze:

    Piotrze czy miałeś okazję posłuchać z NH tego data.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie miałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy