Recenzja: Astell & Kern SE180 z przetwornikami SEM2 i SEM3

    Zostało obiecane, pora realizować. Do tytułowego, w niezamierzony sposób i chwilowo też flagowego odtwarzacza przenośnego marki Astell & Kern, producent obiecał dołączyć alternatywne przetworniki. Nie za darmo, rzecz jasna, za to aż trzy do wyboru. Ta sprawa, dla odmiany, była więc planowana – tak został zaprojektowany. Użytkownik przy pomocy samych rąk może jedną zwalniając przyciski mocujące, drugą ciągnąc za ułatwiający wyjmowanie uchwyt – usunąć z SE180 jego standardowy przetwornik SEM1 (bazujący na kości ESS Sabre ES9038PRO), by zastąpić go jednym z trzech alternatywnych. Na razie musi jednak ograniczyć te alternatywy do dwóch, trzecia ma się pojawić dopiero pod koniec roku. Pozostałe dwie rozpatrzymy teraz, odpytując je z właściwości brzmieniowych.

Całe rozwiązanie nazwano „modułowym” i przypomina pistoletowy magazynek. Wyjmujesz, przeładowujesz, strzelasz. Nie kulami, a dźwiękiem – odmiennym stylistycznie. To trochę tak, jakby w pistoletach można było zmieniać kaliber, albo w samochodach silniki. Co w praktyce jako łatwa czynność do samodzielnego stosowania nie występuje, więc pozostaje analogia do zmiany butów czy ubrania. Analogia koślawa, jak większość analogii; napiszmy więc po prostu, że Astell & Kern A&futura SE180 ma już trzy, a miał będzie jeszcze czwarty do wyboru przetwornik, które to przetworniki wymienia się na pstryk-pstryk i każdy oferuje odmienne nieco brzmienie, bo inaczej bez sensu.

A&futura SE180 ze standardowym SEM1 na kości ESS Sabre ES9038PRO kosztuje 7399 PLN, alternatywne magazynki są po 1700 PLN każdy (bez tradycyjnej złotówki). W miejsce występującego w SEM1 ośmiokanałowego układu scalonego Sabre ES9038PRO z odczytem 32-bit/384 kHz i DSD256 zastępcy oferują odpowiednio:

  • SEM2 – dwa (po osobnym w kanale) układy scalone Asahi Kasei AKM AK4497EQ Dual DAC z obsługą do 32-bit/768 kHz i DSD512
  • SEM3 – cztery (po dwa na kanał) układy scalone Sabre ES9038Q2M z obsługą 32bit/768kHz i DSD512

Wyjmowanie powinno być jak najłatwiejsze, lecz w praktyce wymaga siły. Na stronie producenta jest film instruktażowy, i nawet na nim widać, że idzie to z oporem. Ale jak się przyłożyć – przetwornikowy ząb wyrwany, można montować implant. Kiedy to zrobić parę razy, uchwyty trochę się wyrabiają, ale i tak nie jest łatwo.

Każdy z tych SEM to górna ścianka urządzenia z trzema gniazdami słuchawkowych wyjść i zespolony z nią na stałe aluminiowy bloczek obudowy przetwornika, barwy matowej czerni. Całość niewielka, serwowana w pudełku takim samym jak cały A&futura, tyle że bardziej płaskim. Waży taki przetwornikowy magazynek około 90 gramów (SEM1 i 2 po 93 g, SEM3 88 g) i wygląda na dobrze zabezpieczony przed uszkodzeniem. Oprócz dwóch zatrzaskowych bolców u góry po obu stronach, mocowanie zapewniają mu dwa ząbki na boku wewnętrznego korpusu i wielopinowe złącze na spodniej stronie. Trzymanie zatem pewne. Na ściance bocznej widać także wieczko, pod którym, wedle napisu, mieści się opisany w recenzji nowego odtwarzacza Astella układ uszlachetniania dźwięku o nazwie TERATON ALPHA, drobniuteńkimi znaczkami naniesiono też symbol przetwornika. Pod wylotami gniazd zapewne też słuchawkowy wzmacniacz, okupujący najgrubszą część magazynka. Dwie maluteńkie śrubki po stronach spodniego przyłącza uświadamiają, że magazynek jest rozbieralny, ale to zostawiamy serwisowi. Nam pozostaje wkładanie i wyjmowanie, by móc porównać trzy potencjalne brzmienia, co stanie się z udziałem Ultrasone Tribute 7, Final D8000 PRO i HiFiMAN HE-R10P. (A więc tych drogich HiFiMAN-ów.)

SEM1 z ośmiokanałowym ESS Sabre ES9038PRO

Są trzy, a będzie czwarty.

   O tym przetworniku właściwie można by nie pisać, bo został już opisany w recenzji używającego go standardowo odtwarzacza. Ale dla przypomnienia, i z dołączonym rozdziałem nie użytych wówczas słuchawek, powtórzmy tamtą historię.

Ultrasone Tribute 7

Oto słuchawki pasujące do odtwarzaczy przenośnych, ale im to pasowanie nadwyrężyłem. Popułem trochę kablem grubszym, cięższym i sztywniejszym od oryginalnego, za to zdecydowanie lepszym. Przy okazji też symetrycznym. Poprzez przejściówkę z jego czteropinu mogłem użyć wyjścia Pentaconn, co w połączeniu ze słuchawkami za kilkanaście tysięcy dawało szczytowy poziom. Ale to nie był high-end wierzchołkowy, i takiego nie oczekujmy, jednak odnośnie misterności, głębi i wyrafinowania mogący dużo zdziałać. Przy standardowo przez producenta ustawianym filtrze „Fast” najsilniej wchodzący w echowość, mimo to najrealistyczniejszy. Można to było zmienić w trzech krokach dotykowych, ale filtr „Slow”, oferujący brzmienie pełniejsze i cieplejsze, a przede wszystkim bezechowe, dawał w moim odczuciu nutkę pospolitości, mniej skłaniał do słuchania. Natomiast przy „Fast” połączenie akustycznej oprawy echowym cieniem z minimalną ciepłotą i wysoką analogowością przy pełni namacalnego realizmu, to było już nawiązanie do high-endu z prawdziwych wyżyn. Nie zrealizowanego aż do końca, ale to był ten powiew jakości, ten przedsmak ostatecznej. Zwłaszcza kiedy chwilę posłuchać, by w pełni zaadoptować uszy.

I najważniejsze w tym – grało tak dobrze, że długie słuchanie nie powodowało znużenia; ciągle się miało ochotę, nie zjawiały się przesyt ani nuda. Jasne, że to nie była sceneria jak przy wolnostojących kolumnach i nie aż tyle warstw tworzących, co przy drogiej aparaturze, ale ubytków czuć nie było, a przynajmniej ja – ktoś gustujący w słuchawkowym graniu – żadnych spłyceń nie czułem. Wszelakie wybredności (a mam ich zapas spory) zostały wyłączone, została czysta przyjemność. Dla porównania rzucę: za siedem tysięcy z hakiem plus cena tych słuchawek można kupić szczytowy telewizor, a kiedy patrzę na ich obraz (akurat jestem pod musem kupna), to mam ochotę płakać. Taka ukształtowała się różnica między współczesną technologią obrazu a technologią dźwięku. Dorzucę też, że kto nie kupił tych T7, a stać go było, też nie dał im kabla Tonalium albo innego takiej klasy, ten nie postąpił roztropnie. Ale tu przed tym przestrzegałem; zresztą, gusty bywają różne, niczego nie będę narzucał. Alternatywą topowe T+A, ale dwa razy droższe i raczej nie do odtwarzaczy przenośnych.

 

 

 

 

Przy T7 zjawiła się też możliwość porównania wyjścia niesymetrycznego z symetrycznym. W papierach odtwarzacza stoi, że symetryczne jest mocniejsze – i faktycznie, o jakieś dziesięć punktów na 150-cio punktowej skali. Ale to mało ważne; istotny fakt, że poprzez symetryczne wyższa jakość. Przy niesymetrycznym brzmienie T7 ulegało spłaszczeniu odnośnie wszystkich parametrów. Nie stawało się złe ani przeciętne, ale się jakościowo kurczyło.

Final D8000 PRO

Jeżeli ktoś szuka czystego realizmu, te słuchawki grały realistycznie. Blisko, namacalnie i w dobrym sensie neutralnie. Bez ocieplenia i bez chłodu; bez wydatnego pogłosu a akustycznie; też super czysto i wyraźnie. Z poprawnym wypełnieniem, ale neutralnie dobranym, by zbyt zwaliście się nie stało; i z dużym też naciskiem na pietyzm, wyrafinowanie, ekstremalną precyzję rysunku i podkreślanie delikatności. Nie sam zatem forsowny atak i duży wolumen potęgowy, tylko bogate wszelkie smaki.

Grały potężnie, a jednocześnie delikatnie. Dynamicznie i pietystycznie. Treściwie i zarazem czule. Gdzie trzeba smukło, gdzie trzeba krzepko, i doskonale zwartym, a jednocześnie w pełni rozciągniętym pasmem. A przede wszystkim obiektywnie, neutralnie – bez przymilania, bez łaszenia. Znakomicie także pod względem analogowym i z dala od zniekształceń. – Bardzo duża odporność na nie, żadnego charkotu ani sztucznych wzbudzeń nawet na szczytowych poziomach głośności. Ultrasone operowały większymi gęstościami i wyższym ciśnieniem akustycznym, a Final D8000 PRO poprzez przejściówkę Grado z niesymetrycznego gniazda dawały ten sam poziom jakościowy (sic!), obywając się bez mocowego podbicia i symetrii. Ich pierwszy plan był bliższy, a echa lepiej kontrolowane, wraz z czym mało atmosfery dziwności, a dużo rzeczowego naturalizmu.

Jeden może być w odtwarzaczu, dwa w zapasie.

HiFiMAN HE-R10P

Z nimi zjawiło się to, co te słuchawki wyróżnia, to znaczy dźwięk o wielkich objętościach. Cieplejszy niż z oboma poprzednimi i rozgrywany pod wyższymi dachem, przy słabszej zarazem tendencji do kierowania spojrzeń na horyzont. Też świetnie kontrolowane pogłosy; umiejętnie dobraną dawką potęgujące przestrzeń, a jednocześnie całkiem wolne od częstowania chłodem i obcością.

O wiele słabszy niż u poprzednich poszum tła i nieporównanie słabsze wszelkie echa, co w pomieszaniu ze szczytowej klasy realizmem pierwszego planu dawało atmosferę inną, skądinąd nadzwyczaj udaną. Bardzo dobra przy tym analogowość (potęgująca realizm), najgładsze całościowo brzmienie, najmniejszy nacisk na szczegóły, największy na spoistość.

Prezentacja równie jak tamtych wyrafinowana, ale zupełnie różna stylistycznie – najmilsza i nie dająca najmniejszego zmęczenia nawet przy długich sesjach. Atmosferą odbiegająca zarówno tym nieznacznym, ale najmocniej odczuwanym ociepleniem, jak i wyższą miarą objętościową wszystkiego, też całkowitym odejściem od samoistnego pogłosu i bardzo daleko posuniętą redukcją szumu tła.

Zdiagnozowana u obu naśladownictw Sony R10 od HiFiMAN-a tendencja do dźwigania sklepień przy braku ekspozycji horyzontu inaczej wymiaruje przestrzeń i poprzez nią muzyczny odbiór. Co w parze z umiarkowaną ekspozycją sopranów i mocną ekspozycją basu daje analogowość dobrze naśladującą gramofonową i piękne czucie objętości. Efektem min. skromniejsze akustycznie, lecz najnaturalniejsze ludzkie głosy – pozbawione tego wszystkiego, co każe zwracać uwagę na coś innego niż nie same. Bardzo mi się te głosy podobały, a podobało też i to, że SE180 z przetwornikiem SEM1 potrafi przy filtrze „Fast” grać tak gramofonowym stylem. Mniej może podobało zaś, że trzy użyte słuchawki wszystkie dawały wprawdzie realizm, lecz każdy zmierzający ku innemu stylowi. Ultrasone nie były odległe od tego, by oferować styl udziwniająco-wyobcowujący, u Final popisowy realizm był obiektywizująco-neutralny, natomiast u HiFiMAN HE-R10P był ucieleśnieniem pięknej naturalności z nutką miłego ciepła i oczyszczeniem z artefaktów nagraniowych. (Szumy, pogłosy, wizgi, podostrzenia i tym podobne śmieci.)

Na oko wszystkie identyczne. Na ucho identyczne nie.

W tej sytuacji trudno marzyć o przypisaniu przetwornikowi z SEM1 jakiejś cechy dominującej. Bez dołączenia tych HiFiMAN byłbym napisał, że jest przy filtrze „Fast” chłodnawy i z pewną tendencją do pogłosów, ale po ich użyciu? Nie da się tak powiedzieć, jako że u nich tego ani śladu. Czyli trzeba napisać, że sam przetwornik wypośrodkowany i stylistycznie otwarty na style samych słuchawek, a w tle za tym nadzieja, że dwa pozostałe będą jakoś się różnić, nie będzie z odróżnianiem kłopotu.

 

 

SEM2 z dwoma Asahi Kasei AKM AK4497EQ

W głębi wielopinowe podpięcie.

Ultrasone Tribute 7

Z tym odróżnieniem bez problemu, przynajmniej w odniesieniu do SEM2 i Ultrasone. Posłuchaj czytelniku kilku utworów, najlepiej maksymalnie różnych stylistycznie, a potem przy jednym (najlepiej z żeńskim wokalem) daj pauzę, wyłącz, zamień przetworniki i odpal od tego punktu z nowym. W przypadku Ultrasone T7 po przejściu z SEM1 na 2 momentalnie dała się zauważyć redukcja szumu tła (bardzo poprzednio silnego, obecnie umiarkowanego) oraz ogólne przesunięcie stylu ku temu z HiFiMAN HE-R10P. To znaczy więcej gramofonowego ciepła i gładkości, mniej szumu i pogłosów. Mocniejsza też ekspozycja pierwszego planu, a także coś teraz dopiero zaistniałego – wyraźnie większa wypukłość dźwięków względem podawanych przez SEM1. Wraz z czym muzyczny akcent kładziony na pierwszy plan i atak, rozrost objętościowy źródeł, spadek znaczenia pogłosów. Przejście do stylu realistycznego na bazie neutralności, a nie metafizycznej obcości, co w połączeniu z dość wyraźnym ociepleniem szło jeszcze dalej, w kierunku prezentowanego przez HiFiMAN-y z SEM1 lekkiego umilania. Nie dokładnie to samo, bo jednak niepomijalny szum tła, trochę wciąż nuty pogłosowej, nie ta objętościowość i nie tak pomijany horyzont, a przede wszystkim nieobecna wcześniej „wypukłość”; tym niemniej znaczne podobieństwo.

Czy z SEM2 wypadły więc Ultrasone lepiej? Zapewne tak dla lubiących styl neutralny lub umilający, zapewne nie dla lubiących metafizyczne odloty. Na pewno przetwornik ESS Sabre ES9038PRO z SME1 głębiej drążył nagrania i bardziej spiętrzał soprany – zarówno dając mocniejsze szumy, jak i więcej dźwięczności, pogłosów, iskier i harmonicznych wzbudzeń. Wysmuklał brzmienie, przy okazji odchudzał, też bardziej kontrastował. Był „srebrno-czarny” pomiędzy sopranowymi wirami srebrnych iskier a czernią bardzo mocnego basu i czernią głębi dźwięków. Asahi Kasei AKM AK4497EQ z SEM2 nie dawał takich kontrastów, zmiękczając bas i ocieplając sopran. Jednym i drugim typom brzmień ze skrajów poprawiał wypełnienie i wzmagał ich wypukłość, na podobieństwo balonów wypełnianych czymś gęstszym i nadmuchanych mocniej. (Ułomna analogia, ale coś z takich rzeczy.)

Nazwanie tego brzmienia niższym nie całkiem oddawało sprawę. W pierwszym rzucie było spokojniejsze, pełniejsze i cieplejsze; a przy refleksyjnym oglądzie okazywało się pozbawione skrajnie wysokich tonów i sopranowej maszynerii na pozostałym obszarze pasma, czyniącej pod swą obecność brzmienia delikatniejszymi, smuklejszymi i podszytymi mrowieniem. Dzięki czemu głębiej wnikamy w strukturę – lepiej uwidacznia się to, co pod dźwiękową powierzchnią. Co samo w sobie jest ciekawe, ale odbiera spokój. Rozmawiając z kimś w życiu nie napotkasz tej miary przenikliwości, dopóki nie znajdziesz się w miejscu aktywnym akustycznie, a zwykle w takim nie przebywasz. (O ile nie jesteś akustykiem albo kościelnym w katedrze.) Ogólnie biorąc można zatem stwierdzić, że SEM2 na kościach Asahi Kasei AKM AK4497EQ nadał brzmieniu spokojniejszą i bardziej codzienną postać, przynajmniej gdy idzie o flagowe kiedyś Ultrasone. Bo chociaż wciąż cykały, ćwierkały i uderzały basem – wszystko teraz pełniejsze, bardziej miękkie, cieplejsze i bez oprawy echowej.

Wkładanie nie stanowi problemu.

Final D8000 PRO

Ten sam materiał z obecnymi flagowymi Final wypadł lepiej. Jeszcze naturalniej w pierwszym odbiorze, a jednocześnie z lepszym różnicowaniem. Delikatność delikatniejsza, subtelność subtelniejsza, i jako coś bardzo ważnego – atak na wejściu dźwięku mniej intensywny, za to czytelność większa całej frazy. Ogólnie jeszcze więcej naturalizmu, wyrafinowania i spokoju, a jako całościowy efekt lepszy odbiór. Pewnie też za przyczyną tego, że brak u Final uwypuklania dźwięków jako wyraźnie dodanego; dźwięków dużo lepiej wkomponowanych w całość, lepiej ze sobą współpracujących. Zarazem – ciekawostka! – z tym przetwornikiem to Final dawały więcej kontrastu, ale też wkomponowanego w całość, piszącego lepszą poezję.

Imponujące technicznie i ujmujące uczuciowo granie, ale zarazem mocno inne od tego z SEM1 i HiFiMAN-ów.  Bo jednak więcej pogłosu, niezwykłości, sopranowego smagania i dzwonienia, głębi cieniowej za melodią, rozgwieżdżonego firmamentu w muzyce elektronicznej. Nie skrajne świergotanie, ale świergot; nie pogłosowe studnie, ale obecne pogłosy; szum tła, widok horyzontu delikatność, smukłość, zaśpiewy, mienienia się, wibracje – powszedniość pomieszana z niezwykłością. I nad tym wszystkim przekonanie, że super to się składa, że te słuchawki pasują. Spokojniej grają niż z SEM1 i nie tak obiektywno-obojętnie, tylko z lekkim do słuchacza uśmiechem, z większym sercem. Ciut cieplej, mniej pogłosowo, gładziej i mniej kontrastowo. Czy lepiej? Nie wiem. Ale milej.                                                      

HiFiMAN HE-R10P

Zanim zacząłem tych słuchać, zastanowiłem się, czego należy oczekiwać. I przyznać przed sobą musiałem, że nie mam zielonego pojęcia. Przewidywanie pogody jest śliskie i na więcej niż 78 godzin matematycznie niemożliwe (niże są nieliniowe), ale przewidywanie dźwięku w aparaturze audio to spacer po rozlanym oleju. Okazało się zaraz potem, że choćbym długo dumał, i tak nie wpadłbym na to, że z SME2 dźwięk HiFiMAN HE-R10P nie tylko nie stanie się jeszcze milszy i jeszcze łagodniejszy, ale stanie się twardszy, chłodniejszy i pogłosowy. Tak jakby te przetworniki i słuchawki zmówiły się między sobą, żeby się powygłupiać i powprowadzać w błąd. Ewentualnie byłbym na takie coś gotowy, gdyby któreś miały wysoką a nie niską impedancję, ale tą niską miały wszystkie, a i skuteczność dość podobną. Dlaczego zatem Ultrasone z SEM2 grały podobnie do HiFiMAN z SEM1, a HiFiMAN-y z SEM2 podobnie do Ultrasone z SEM1? Bóg z diabłem pewnie wiedzą, sam pozostaję bezradny. Pozostaje mi stwierdzić, że podobieństwa miały charakter, jak to się mówi: „z grubsza”, a nie całkiem dokładny. HiFiMAN nie szalały aż tak sopranowo, Ultrasone nie były tak gramofonowe, a podobnie szum tła z HiFiMAN-ami nigdy nie stał się nawet trochę głośny. Niemniej stylistyka wykonywała zwroty o 180 stopni i w zależności od obróbki w przetworniku można było mieć wcale pogłosowe HiFiMAN-y i skromnie pogłosowe  Ultrasone, bądź na odwrót.

A wyciąganie owszem.

Trochę poczułem się tym zmielony, bo nie wiadomo co z tym dalej. Żadnego tropu, jednolitego stylistycznego wyrazu i nie dostałem również żadnej różnicy jakościowej. Mogę tylko pisać o podobaniu: że Final podobały mi się bardziej z SEM2, ale to „bardziej” małe; że HiFiMAN bardziej z SEM1, zwłaszcza gdy idzie o wokale, ale w muzyce elektronicznej prędzej remis, a Ultrasone trochę bardziej z SEM1, na zasadzie brzmienia niecodziennego o nadzwyczajnej biegłości technicznej, ale gdyby wołać o naturalność i chcieć więcej spokoju, to z SEM2 lepiej.

 

SEM3 z czterema ESS ES9038Q2M

Ale jak się przyłożyć …

Ultrasone Tribute 7

Trzeci przetwornik rozwiał resztki obaw o ewentualną trudność rozróżnień. Zaproponował styl jeszcze inny; też nie diametralnie odmienny, ale rozpoznawalnie i bezsprzecznie. Szum tła Ultrasonom o krok kolejny zredukował, poprawił muzykalność, dołożył jeszcze głębi.

Muzykalność, analogowość, płynność – różnie to można nazywać; także śpiewnością lub rozfalowaniem. Zwał jak zwał, a z SEM1 drapieżnie i przenikliwie brzmiące Ultrasone, przy SEM3 brzmienie złagodziły, wygładziły, pogłębiły i mocniej nasyciły esencją. Tła czarniejsze także zyskały – niemalże pozbawione szumu. A jako rzecz istotną dla stylu – pogłosy, poprzednio wywołujące przy SEM2 lekką, a przy SEM1 większą obcość, elegancko wpisały w całościowy muzyczny kontekst, jako czysty ozdobnik, a nie wyznacznik stylistyczny czy nastrojowy.

Grało cieplej, melodyjniej i bardziej naturalistycznie niż z SEM1, a względem SEM2 też bardziej melodyjnie, o włos cieplej, zupełnie bez zauważalnego tam uwypuklania dźwięków, za to z wyczuwalnym ich pogłębieniem i ściemnieniem. Bardziej aniżeli z tamtymi miękko, głęboko i aksamitnie; którego to aksamitnego dotyku przy dwóch poprzednich nie czułem. Może i był, ale nie na tyle jawny, by zwracać na siebie uwagę.

Ogólnie biorąc przetwarzanie SEM3 było dla Ultrasone najlepsze, toteż jedynie ceniący przenikliwość i skrajnie wyrazisty kontur, a przy okazji brzmieniowy styl wyobcowujący – bardziej księżycowy niż podsłoneczny – mogliby wybrać SEM1. Tak mi się w każdym razie wydało z punktu widzenia własnych uszu, ale gusty bywają dowolne, niczego nie przesądzam.

 

 

 

 

Przy tych rozlicznych różnicach nie było jakościowej – nie siliłbym się na wyrokowanie, który SEM jakościowo najwyższy. Niemniej to SEM3 zdał się najbardziej dźwięczny, naturalny, melodyjny i miły dotykowo. Podkręcający przekaz pogłębieniem, czerniami i obecnością pogłosu, ale używanego wyłącznie zdobniczo, nie wyobcowującego. Jedyne, co mniej korzystne, to przy pierwszym i drugim można było grać głośniej bez basowych zniekształceń, ale wyłącznie w odniesieniu do najniższego basu i głośności spoza normalnych, jak dla mnie nieakceptowalnej.

Final D8000 PRO

Wraz z przysłuchaniem się tym Final zdałem sobie sprawę, że z SEM3 odezwało się charakterystyczne dla Ultrasone z rodziny E7/E9/T7 skrajne już pogłębienie dźwięku. Jedynie czasem, chociaż nierzadko, towarzyszące ich prezentacji, potrafiące być niezrównane i aż oszałamiające. Tutaj aż takie nie było, ale już tego przedsmak. Final zagrały zaś normalną głębią, natomiast też ciemno i melodyjnie. Podobnie jak Ultrasone cieplej niż z poprzednimi przetwornikami i poprzez to bardziej swojsko. Nie towarzyszyło jednak temu obecne przy SEM2 przekonanie o idealnym dopasowaniu, o utrafieniu w brzmieniowe sedno.

Odtwarzacz z każdym przetwornikiem gra równie głośno.

Większa z SEM3 miękkość i aksamitność dotyku zjawiały się nieznacznym, ale nieuchronnie zauważalnym kosztem wyraźności rysunku – i w całościowym odbiorze mniej mi się to podobało. Nie formowało w tak doskonały obraz, nie trafiało aż tak do przekonania. W niemałym stopniu też za sprawą sopranów nie tak układnych w paśmie – leciutkim, nieco jarzącym pojaśnieniem denaturalizujących średnicę i zaburzających światłocień. Osłabiających też brzmieniową głębię, imponującą z Ultrasonami.

– Nie, dla Final D8000 PRO najlepsze przetwarzanie pochodziło od SEM2, jako drugie od SEM1, a to od SEM3 na szarym końcu. Przynajmniej moim zdaniem.

 

HiFiMAN HE-R10P

Co innego można było usłyszeć od planarnego naśladownictwa sławnych Sony; te słuchawki z przetwornikiem SEM3 dały popis. Nic u nich kosztem wyraźności – ta bez zarzutu i połączona organicznie z przestrzenią. Przestrzenią przede wszystkim objętościową, która zapożyczone od Sony muszle cechuje; co jest natychmiast słyszalne i czym się nie można nie zachwycać, nie zdumieć. W planarnym naśladownictwie nie jest ona jedynym ważkim atutem; te słuchawki są doskonałe pod wieloma względami. W ramach czego ich objętościowe formowanie nie kłóci się z wielkością obszarową i dobą widzialnością horyzontu. Prócz tego pasmo wersji „P” jest szersze po obu stronach, a całościowe wyrafinowanie wyższe. Wszystko to cztery Sabre ESS ES9038Q2M z magazynka SEM3 ukazały dobitnie. Zaproponowały też lepsze od wcześniejszych wypełnienie, większe brzmieniowe dostojeństwo oraz lepiej dobrane wypośrodkowanie między naturalizmem a przyjemnością. Najbardziej narzucającym się atutem okazała się jednak organiczność. Nacisk szedł przede wszystkim na naturalizm, w czym pomagało biologiczne ciepło, lepsze niż u poprzednich wypełnienie (bardzo udanie pozbawione przesadnego podkreślania konturów), długie i romantyczne podtrzymania, najlepsza śpiewność i koherentność. Też oczywiście wymienione na początku najlepsze z przebadanych aplikowanie wybitnej przestrzenności.

I bez problemu napędza nawet słuchawki planarne.

Najdoskonalszy więc obraz brzmieniowy na bazie sopranów swobodnie propagujących i zawsze trójwymiarowych, basu przyjemnie masywnego i z wyraźnym rysunkiem, a między nimi organicznych  i analogowych głosów o pełnej naturalności. Żadnego przy tam naprężania, przesładzania, nadmiernych ech i obcości. Muzyka tylko sobą, naprawdę znakomita. Rzadko spotykane połączenie samych cech pożądanych w brzmieniową całość tak udaną, że myśl o porównaniu tego do dobrego gramofonu wcale nie wydawała się śmieszną. I tylko jeszcze spostrzeżenie, że brzmienie od SEM1 lepiej umiało podkreślać delikatność i bardziej drążyło przekaz przy wtórze mocniej akcentowanych szczegółów, ale całościowy wyraz z SEM3 był wierniejszym naśladownictwem muzycznej rzeczywistości.

I na zamknięcie uwaga, że wszystkie te odsłuchy wykonane zostały przy użyciu firmware jeszcze niedostępnego, bo tylko z nim mógł pracować moduł SEM3. Ten firmware poprawia brzmienie w sensie analogowym i dodaje trochę użyteczności, zjawia się więcej zakładek.

Podsumowanie

Podsumowania nie będzie, wszystko zostało napisane.

Pokaż artykuł z podziałem na strony

4 komentarzy w “Recenzja: Astell & Kern SE180 z przetwornikami SEM2 i SEM3

  1. Fon pisze:

    A jest wielu fachowców ,którzy twierdzą,że dac tylko dekoduje,niby reszta układów wpływa na brzmienie i jak się okazuje niekonieczne.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To ci sami fachowcy, wg których wszystkie odtwarzacze CD i wszystkie wzmacniacze tranzystorowe też grają tak samo. Ale faktem jest tylko, że wszystkie są zbudowane z identycznych molekuł.

  2. Fon pisze:

    Piotrze czy miałeś okazję posłuchać z NH tego data.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie miałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy