Recenzja: Astell & Kern SE180 z przetwornikami SEM2 i SEM3

SEM1 z ośmiokanałowym ESS Sabre ES9038PRO

Są trzy, a będzie czwarty.

   O tym przetworniku właściwie można by nie pisać, bo został już opisany w recenzji używającego go standardowo odtwarzacza. Ale dla przypomnienia, i z dołączonym rozdziałem nie użytych wówczas słuchawek, powtórzmy tamtą historię.

Ultrasone Tribute 7

Oto słuchawki pasujące do odtwarzaczy przenośnych, ale im to pasowanie nadwyrężyłem. Popułem trochę kablem grubszym, cięższym i sztywniejszym od oryginalnego, za to zdecydowanie lepszym. Przy okazji też symetrycznym. Poprzez przejściówkę z jego czteropinu mogłem użyć wyjścia Pentaconn, co w połączeniu ze słuchawkami za kilkanaście tysięcy dawało szczytowy poziom. Ale to nie był high-end wierzchołkowy, i takiego nie oczekujmy, jednak odnośnie misterności, głębi i wyrafinowania mogący dużo zdziałać. Przy standardowo przez producenta ustawianym filtrze „Fast” najsilniej wchodzący w echowość, mimo to najrealistyczniejszy. Można to było zmienić w trzech krokach dotykowych, ale filtr „Slow”, oferujący brzmienie pełniejsze i cieplejsze, a przede wszystkim bezechowe, dawał w moim odczuciu nutkę pospolitości, mniej skłaniał do słuchania. Natomiast przy „Fast” połączenie akustycznej oprawy echowym cieniem z minimalną ciepłotą i wysoką analogowością przy pełni namacalnego realizmu, to było już nawiązanie do high-endu z prawdziwych wyżyn. Nie zrealizowanego aż do końca, ale to był ten powiew jakości, ten przedsmak ostatecznej. Zwłaszcza kiedy chwilę posłuchać, by w pełni zaadoptować uszy.

I najważniejsze w tym – grało tak dobrze, że długie słuchanie nie powodowało znużenia; ciągle się miało ochotę, nie zjawiały się przesyt ani nuda. Jasne, że to nie była sceneria jak przy wolnostojących kolumnach i nie aż tyle warstw tworzących, co przy drogiej aparaturze, ale ubytków czuć nie było, a przynajmniej ja – ktoś gustujący w słuchawkowym graniu – żadnych spłyceń nie czułem. Wszelakie wybredności (a mam ich zapas spory) zostały wyłączone, została czysta przyjemność. Dla porównania rzucę: za siedem tysięcy z hakiem plus cena tych słuchawek można kupić szczytowy telewizor, a kiedy patrzę na ich obraz (akurat jestem pod musem kupna), to mam ochotę płakać. Taka ukształtowała się różnica między współczesną technologią obrazu a technologią dźwięku. Dorzucę też, że kto nie kupił tych T7, a stać go było, też nie dał im kabla Tonalium albo innego takiej klasy, ten nie postąpił roztropnie. Ale tu przed tym przestrzegałem; zresztą, gusty bywają różne, niczego nie będę narzucał. Alternatywą topowe T+A, ale dwa razy droższe i raczej nie do odtwarzaczy przenośnych.

 

 

 

 

Przy T7 zjawiła się też możliwość porównania wyjścia niesymetrycznego z symetrycznym. W papierach odtwarzacza stoi, że symetryczne jest mocniejsze – i faktycznie, o jakieś dziesięć punktów na 150-cio punktowej skali. Ale to mało ważne; istotny fakt, że poprzez symetryczne wyższa jakość. Przy niesymetrycznym brzmienie T7 ulegało spłaszczeniu odnośnie wszystkich parametrów. Nie stawało się złe ani przeciętne, ale się jakościowo kurczyło.

Final D8000 PRO

Jeżeli ktoś szuka czystego realizmu, te słuchawki grały realistycznie. Blisko, namacalnie i w dobrym sensie neutralnie. Bez ocieplenia i bez chłodu; bez wydatnego pogłosu a akustycznie; też super czysto i wyraźnie. Z poprawnym wypełnieniem, ale neutralnie dobranym, by zbyt zwaliście się nie stało; i z dużym też naciskiem na pietyzm, wyrafinowanie, ekstremalną precyzję rysunku i podkreślanie delikatności. Nie sam zatem forsowny atak i duży wolumen potęgowy, tylko bogate wszelkie smaki.

Grały potężnie, a jednocześnie delikatnie. Dynamicznie i pietystycznie. Treściwie i zarazem czule. Gdzie trzeba smukło, gdzie trzeba krzepko, i doskonale zwartym, a jednocześnie w pełni rozciągniętym pasmem. A przede wszystkim obiektywnie, neutralnie – bez przymilania, bez łaszenia. Znakomicie także pod względem analogowym i z dala od zniekształceń. – Bardzo duża odporność na nie, żadnego charkotu ani sztucznych wzbudzeń nawet na szczytowych poziomach głośności. Ultrasone operowały większymi gęstościami i wyższym ciśnieniem akustycznym, a Final D8000 PRO poprzez przejściówkę Grado z niesymetrycznego gniazda dawały ten sam poziom jakościowy (sic!), obywając się bez mocowego podbicia i symetrii. Ich pierwszy plan był bliższy, a echa lepiej kontrolowane, wraz z czym mało atmosfery dziwności, a dużo rzeczowego naturalizmu.

Jeden może być w odtwarzaczu, dwa w zapasie.

HiFiMAN HE-R10P

Z nimi zjawiło się to, co te słuchawki wyróżnia, to znaczy dźwięk o wielkich objętościach. Cieplejszy niż z oboma poprzednimi i rozgrywany pod wyższymi dachem, przy słabszej zarazem tendencji do kierowania spojrzeń na horyzont. Też świetnie kontrolowane pogłosy; umiejętnie dobraną dawką potęgujące przestrzeń, a jednocześnie całkiem wolne od częstowania chłodem i obcością.

O wiele słabszy niż u poprzednich poszum tła i nieporównanie słabsze wszelkie echa, co w pomieszaniu ze szczytowej klasy realizmem pierwszego planu dawało atmosferę inną, skądinąd nadzwyczaj udaną. Bardzo dobra przy tym analogowość (potęgująca realizm), najgładsze całościowo brzmienie, najmniejszy nacisk na szczegóły, największy na spoistość.

Prezentacja równie jak tamtych wyrafinowana, ale zupełnie różna stylistycznie – najmilsza i nie dająca najmniejszego zmęczenia nawet przy długich sesjach. Atmosferą odbiegająca zarówno tym nieznacznym, ale najmocniej odczuwanym ociepleniem, jak i wyższą miarą objętościową wszystkiego, też całkowitym odejściem od samoistnego pogłosu i bardzo daleko posuniętą redukcją szumu tła.

Zdiagnozowana u obu naśladownictw Sony R10 od HiFiMAN-a tendencja do dźwigania sklepień przy braku ekspozycji horyzontu inaczej wymiaruje przestrzeń i poprzez nią muzyczny odbiór. Co w parze z umiarkowaną ekspozycją sopranów i mocną ekspozycją basu daje analogowość dobrze naśladującą gramofonową i piękne czucie objętości. Efektem min. skromniejsze akustycznie, lecz najnaturalniejsze ludzkie głosy – pozbawione tego wszystkiego, co każe zwracać uwagę na coś innego niż nie same. Bardzo mi się te głosy podobały, a podobało też i to, że SE180 z przetwornikiem SEM1 potrafi przy filtrze „Fast” grać tak gramofonowym stylem. Mniej może podobało zaś, że trzy użyte słuchawki wszystkie dawały wprawdzie realizm, lecz każdy zmierzający ku innemu stylowi. Ultrasone nie były odległe od tego, by oferować styl udziwniająco-wyobcowujący, u Final popisowy realizm był obiektywizująco-neutralny, natomiast u HiFiMAN HE-R10P był ucieleśnieniem pięknej naturalności z nutką miłego ciepła i oczyszczeniem z artefaktów nagraniowych. (Szumy, pogłosy, wizgi, podostrzenia i tym podobne śmieci.)

Na oko wszystkie identyczne. Na ucho identyczne nie.

W tej sytuacji trudno marzyć o przypisaniu przetwornikowi z SEM1 jakiejś cechy dominującej. Bez dołączenia tych HiFiMAN byłbym napisał, że jest przy filtrze „Fast” chłodnawy i z pewną tendencją do pogłosów, ale po ich użyciu? Nie da się tak powiedzieć, jako że u nich tego ani śladu. Czyli trzeba napisać, że sam przetwornik wypośrodkowany i stylistycznie otwarty na style samych słuchawek, a w tle za tym nadzieja, że dwa pozostałe będą jakoś się różnić, nie będzie z odróżnianiem kłopotu.

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

4 komentarzy w “Recenzja: Astell & Kern SE180 z przetwornikami SEM2 i SEM3

  1. Fon pisze:

    A jest wielu fachowców ,którzy twierdzą,że dac tylko dekoduje,niby reszta układów wpływa na brzmienie i jak się okazuje niekonieczne.

    1. Piotr Ryka pisze:

      To ci sami fachowcy, wg których wszystkie odtwarzacze CD i wszystkie wzmacniacze tranzystorowe też grają tak samo. Ale faktem jest tylko, że wszystkie są zbudowane z identycznych molekuł.

  2. Fon pisze:

    Piotrze czy miałeś okazję posłuchać z NH tego data.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Nie, nie miałem.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy