Odsłuch cd.
Ha, podziało się. Nie wiem czy sam producent sprawdzał swoje głośniki na tak rozpasanym technicznie torze, ale udały mu się one nielicho. Przede wszystkim uderzyły dwie rzeczy – wolumen dźwięku i jego uroda. Pokój o dużej kubaturze (ale i dobrej akustyce) wypełnił się dźwiękiem po same brzegi i nie odczuwało się żadnego ograniczenia przestrzennego. Prowadzony falowodami dźwięk wdarł się nawet do położonej dziesięć metrów od głośników kuchni, wypełniając ją bardzo mocnym i eleganckim brzmieniem. Racząc się przy kuchennym stole kolacją nie mogłem nie uśmiechać się słuchając jak to wybrzmiewa i jak daleko ten dźwięk się niesie. Tak więc Amphiony rzeczywiście nadają się do nagłaśniania dużych pomieszczeń, tylko trzeba pamiętać, że dla nich w tej roli kilkunasto czy dwudziesto kilku watowy wzmacniacz to za mało. Same są małe, ale wzmacniacze lubią duże i mocne. Tak z okolic od siedemdziesiąt w górę watów – i tylko jako monitory bliskiego pola akceptują słabsze.
Nie mniej ważna od mocy była jednak uroda. Tej nie było w takiej postaci ani z NuForce, ani z Heglem. Z NuForce grało to ładnie, a z Heglem już naprawdę bardzo ciekawie, ale dopiero tutaj zagrało pięknie. Nie, nie przesadzam – pięknie. Mocno, a jednocześnie delikatnie; ale przede wszystkim gładko i melodyjnie. Pojawiła się naprawdę wysokiej klasy poetyczność i wspaniałe płynięcie. Gładkie, spokojne, urodziwe. Nie było w nim czuć żadnego wysiłku czy niedostatku. Pięknie falująca dźwiękowa tafla niosła ukojenie i relaks. W każdym dźwięku wyczuwało się jego głębię i moc za nim stojącą, a jednocześnie nie było śladu jakiegoś poszarpania czy walki o szczegół. Zamknąłem oczy i zastanowiłem się. Gdyby nie wiedzieć co gra, można by zgadując się nieźle ośmieszyć, zwłaszcza gdyby zgadywać cenę grających głośników. To niewątpliwie było brzmienie w stylu klasycznej lampowości co najmniej średniego przedziału. Tak powiedzmy za trzydzieści, czterdzieści tysięcy na tor, i to minimum. Oczywiście grający tu system o wiele był droższy – sam wzmacniacz i przedwzmacniacz każde z osobna tyle kosztowały – ale głośniki całkiem nieadekwatnie do tego były tanie, a mimo to…
W sumie nie był to ewenement. Na Audio Show też słyszałem wybornie grające małe monitory, ale zawsze przyjemnie kiedy coś świetnie gra.
Od gradu pochwał przejdźmy do kontestacji. Niezależnie od tej płynności i melodyjności nie zagrały Amphiony poziomem prezentowanym choćby przez Reference 3A. Zabrakło im do tego drugiego kluczowego czynnika stanowiącego o klasie dźwięku, mianowicie przenikliwości. Nie miały też oczywiście takiej dynamiki i jakiejś magicznej sceny (choć scenę miały bardzo porządną), ale przede wszystkim nie miały głębokiego przenikania. A taka właśnie głębia faktury – jej głęboka a jednocześnie misternie koronkowa rzeźba – decyduje o pojawieniu się wrażenia namacalności. O magii realizmu. Tego Amphiony nie mają, czy raczej mają tego niewiele. Zastępują to urodą śpiewu, głębią samych dźwięków i wcale mocnym, okazuje się, basem. Płyniemy w nich poprzez muzykę, ale tak jakby ze z lekko zmrużonymi oczami a nie wpatrując się w każdy szczegół i gładząc po nim dłonią, by poczuć pod palcami każdy detal. Ale jak już wiele razy pisałem, ma to także swoją dobrą stronę, bo tak podawana muzyka nie męczy. Te wszystkie ogromne skoki dynamiczne i mikroskopowa dokładność w oddaniu każdego niuansu, albo mówiąc inaczej – ta sprawiona najwyższej klasy aparaturą muzyka jak żywa, potrafi oczywiście zachwycać bardziej, ale po godzinie czy dwóch trzeba z nią wziąć chociaż na chwilę rozbrat żeby ochłonąć, a Amphiony mogą sobie grać i grać, i grać. Nie dają wprawdzie wrażenia muzyki całkiem jak żywej, ale dają jej esencję, poetykę i spokój. Przesadzam jednak z tym spokojem, bo hard rocka potrafią zagrać naprawdę mocno, a przestrzenność bębnów naprawdę dawała się mocno odczuwać, podobnie jak zwięzła punktowość i drajw. Doskonale ta perkusja wypadła, aż zawołałem syna i też był pod wrażeniem. Lepiej jeszcze niż też bardzo dobre, choć nie do końca rozciągnięte przestrzennie soprany.
Co dla rockowej muzyki szczególnie w tym wszystkim ważne, można było grać naprawdę bardzo głośno bez żadnych zniekształceń. Aluminiowa membrana i tytanowa kopułka odstawiają tu dla wysokich poziomów głośności bardzo dobrą robotę.
”Ogólnie o tym obszarze można powiedzieć, że był analogiczny jakościowo do tego co zwykły przedstawiać sobą dobre słuchawki z przedziału okolic tysiąca złotych.”
Czytając to przypomniała mi się pewna historia. Byłem kiedyś na odsłuchach kilku wysokich modeli słuchawek, pojawił się tam również wielbiciel dobrego słuchawkowego brzmienia ze swoim kolegą. Kolega ten przyszedł tylko jako towarzystwo, zadeklarowany zwolennik kolumn który uważał że słuchawki są ”kalekie” (tu w pewnym stopniu mogę się zgodzić). W dalszej rozmowie wyszło że najlepsze słuchawki jakich słuchał to były Beyerdynamic DT150, twierdził że lepszych nie próbował bo nie widział sensu. Trochę go trzeba było namawiać jednak w końcu założył na głowę Staxy SR009 podpięte do wzmacniacza SRM-727. Widok opadającej mu szczęki był bezcenny. Po jakiś 20 minutach ściągnął je z głowy i z pełną powagą oznajmił że to brzmi lepiej niż jego system za 30 tysięcy funtów. Niestety nie zagłębiałem się w szczegóły.
Ja jestem w stanie pójść o krok dalej i stwierdzić że system zbudowany na kolumnach Wilson Audio Alexandia XLF których miałem przyjemność słuchać nie odebrałem wcale jako jakościowo lepszy od SR009. Oczywiście to jest zupełnie inne doświadczenie i kolumny zapewniają to czego słuchawki nigdy nie będą w stanie. Jednak jeżeli ktoś lubi oba sposoby prezentacji dźwięku (czyli ja i zapewne Pan) a nie jest milionerem to uważam że słuchawki są dla takiej osoby świetnym rozwiązaniem.
Najwyższej klasy słuchawki potrafią grać zupełnie zniewalająco, a pewnych brzmień możliwych przez nie do uchwycenia nie oddadzą żadne głośniki jakie dane mi było słyszeć. Z drugiej jednak strony skala dynamiczna i potęga brzmienia niektórych głośników są dla słuchawek niemożliwe do powtórzenia. Coś o takich głośnikach jeszcze dzisiaj napiszę, o ile wyrobię się czasowo. Bo dziś albo jutro powinien wejść nowy tekst. O scenie nie ma co dyskutować, bo wiadomo, że są to zupełnie inne doznania, choć jak napisałem w tekście o płytach binauralnych, to słuchawki mają tutaj przewagę teoretyczną. Ale praktyczna należy do głośników.
można uchylić rąbka tajemnicy na temat brzmienia k812 🙂
Można. A o jaki rąbek chodzi?
No chyba o to, czy szukać kupca na nerkę czy nie??? 😉
Do tego rodzaju rąbków się nie posunę. Słuchawki są niewątpliwie wybitne, w typie wyrazistości a nie łagodzenia czy upiększania. Ich dźwięk nieustannie podlega jednak przeobrażeniom, toteż bez sensu byłoby ferować wyroki. Trzeba im dać jeszcze przynajmniej z tydzień. Dwieście godzin to minimum. Ale niezależnie od wszystkiego nerki zostaw gdzie są.
Cieszę się z tych refleksji, bo zarzucano mi, że mam źle zbudowane systemy głośnikowe, kiedy preferuję dźwięk – przyzwoitych słuchawek pędzonych z nienajgorszego toru.
Mój najdroższy zestaw głośnikowy – po cenach fabrycznych , kosztowałby lat temu kilka, 9 tys pln, słuchawkowy – też po cenach fabrycznych – łącznie z daci-em – 4500. Podaję ceny – dla orientacji, tylko po to , by było widać, że system słuchawkowy był wyższej klasy niż głośnikowy.
I za wspomnianą potęgą brzmienia i przestrzenią dla mnie był gorszy w większości aspektów.
Głośnikowy, oczywiście, był gorszy.