Recenzja: Amphion Ion+

Odsłuch cd.

Amphion_Ion+_04 HiFiPhilosophy

Ale nie ma tak łatwo, Iony muszą jeszcze przetrwać spotkanie z kilkoma prawdziwymi atletami!

   Oczywiście słuchałem wokalistów wybitnych a nie jakichś telewizyjnych jęczydeł, od których w wieczór sylwestrowy zrobiło mi się niedobrze, choć tylko przez moment słuchałem. Ella Fitzgerald i Sarah Vaughan jak zawsze były znakomite, podobnie jak Cab Calloway, Maighty Sam McCain i John Lee Hooker. Ale nie żyjemy wszak samą wokalizą. Wrzuciłem zatem na widniejący przed sobą ekran ten sam klip, którego używałem przy teście małego Hegla – czyli perkusyjny popis Nico McBrain’a z Iron Maiden. Celem było zbadanie siły basu, szybkości i punchu. Bas, okazuje się, nie schodził specjalnie nisko, ale grało to szybko i z werwą. Całkiem udanie, choć nie aż na miarę super rockowej jazdy. Podobnie dobrze zaprezentowały się i inne gatunki muzyczne, przy czym z satysfakcją odnotowałem obecność ciekawej sceny, z głębią sięgającą daleko poza powierzchnię ulokowanego przed nosem monitora. Tu wszakże istotna uwaga. Głośniki faktycznie są kierunkowe i trzeba je dokładnie wycelować w miejsce, w którym siadujemy przed komputerem, bo na niewielkim obszarze skrzyżowania się ich „spojrzeń” zogniskowany jest niewielki obszar zdecydowanie lepszego brzmienia.

Ogólnie o tym obszarze można powiedzieć, że był analogiczny jakościowo do tego co zwykły przedstawiać sobą dobre słuchawki z przedziału okolic tysiąca złotych. Nieco mniej czarujący niż dobrze akcelerowana Audio-Technica ATH-AD1000X, ale nie gorszy niż takie przyzwoicie gonione Sennheisery HD 650, o ile nie brać pod uwagę ich mocniejszego basu. Oczywiście wrażenia ze słuchania w przestrzeni otwartej są inne niż na słuchawkach, co uniemożliwia dokładniejsze odniesienia jakościowe, ale z grubsza tak to się prezentowało, czemu towarzyszyła przyjemna w przypadku głośników swoboda nie noszenia czegokolwiek na uszach, okupowana niestety nieco krępującym faktem hałasowania na całą okolicę. Jak to w życiu – coś za coś.

Amphion_Ion+_09 HiFiPhilosophy

Podłączymy je takim oto skromnym „kabelkiem” Shunyata, który to nie wiedzieć czemu ochrzczono „Anaconda”…

W recenzji NuForce stoi jednak, że wzmacniacz ten lekko zubaża przekaz, wygładzając te miejsca, w których lepszy jakościowo sprzęt potrafi odszukać różne nierówności i węzły, czyniące muzyczny obraz bardziej różnorodnym. Ostał mi się jeszcze dopiero co opisywany i w jego własnej recenzji wielce chwalony Hegel H80; wzmacniacz trzykrotnie wprawdzie droższy od bardzo taniego NuForce’a, ale i tak kosztujący wyjątkowo skromne jak na wysokiej klasy wzmacniacz sześć kawałków z ogonkiem, a jednocześnie prezentujący poziom zdecydowanie wyższy, a w każdym razie tak po recenzjach i poprzedzających je odsłuchach należało zakładać. No to ciach, zdjąłem z półki małego NuForce i postawiłem na jego miejscu pełnogabarytowego Hegla. Podobnie jak NuForce ma on specyfikację nowego typu, doskonale przystosowaną do obsługi komputera, a w ramach tego własny porządny DAC, tak więc kabel koaksjalny wystarczyło wpiąć w odpowiednie gniazdko, a głośniki w odpowiednie terminale – i tor był gotów. Odczekawszy ździebko by się ten czarny Hegel o niebieskich oczętach mógł rozgrzać, bo z godzinki dla nabrania wewnętrznego ciepła i pełnej sprawności niewątpliwie on potrzebuje, zabrałem się do słuchania. Oczekiwania się potwierdziły. Zabrzmiało to zdecydowanie lepiej i w sposób odpowiadający przewidywaniom. Dźwięk nabrał esencji i głębi, kontury się wyostrzyły, a ilość informacji narosła. Basu też sporo przybyło i Nico ją walić w swoje bębny naprawdę mocno, a wokaliza wypiękniała i w miejsce powszedniości nabrała właśnie niepowszedniości. Można to nazywać upiększeniem, a można większą doskonałością, lecz zwał jak zwał – słuchało się z większą fascynacją, o co niewątpliwie w percepcji muzyki chodzi najbardziej. Nie ma być wszak fast foodem żeby się jedynie napchać, tylko elegancką restauracją do celebrowania dań smakowitych. I właśnie ta smakowitość godna celebry pojawiła się z Heglem. To zawsze jest miły moment, gdy coś zaczyna grać lepiej, bo cały świat wówczas pięknieje i życie przestaje być takie szare. Dźwiękowy atak nabrał z Heglem werwy, a wybrzmienia się wzbogaciły i wydłużyły, odmierzając audiofilskie chwile z większym pietyzmem i mocą, by czas spędzony z nimi godniejszy był zapamiętania i większej audiofilskiej chwały. Rzeczywiście spory potencjał mają te niewielkie głośniki Amphiona, a by go przebadać definitywnie udałem się do drugiego pokoju.

Amphion_Ion+_02 HiFiPhilosophy

A na drugi końcu już czekają dwa lampowe monstra prosto od inżynierów z Audio Research!

Czasami można się powygłupiać. Stoi w tym drugim pokoju czekający na swój opis system wzmacniający autorstwa Audio Research, w postaci przedwzmacniacza Audio Research Reference 5 SE oraz końcówki mocy Reference 75, tak więc wiele się nie namyślając podpiąłem mu Amphiony, zwłaszcza że akurat oferuje ten duet 75 Watów mocy, czyli sam środek mocowego przedziału Amphionom zalecany. Tak, no jasne, a pewnie – dla Audio Research to ujma, ale w zamian za zszarganą arystokratyczną cześć pokaże nam na co stać pewną skromniejszą część audiofilskiego świata. A ponieważ leniwy z natury jestem, nie chciało mi się też przekładać kabli głośnikowych i podpiąłem niewielkie Amphiony grubymi jak wąż boa przewodami Shunyata Anaconda (anakondy od węży boa są jeszcze grubsze), przybyłymi by zasilać głośniki Wilson Sophia. Ogólnie był to zatem mezalians jak się patrzy i jakiego jeszcze nie uskuteczniałem, ale co się będziemy jakimi barierami ekonomicznymi przejmowali.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

8 komentarzy w “Recenzja: Amphion Ion+

  1. Daniel pisze:

    ”Ogólnie o tym obszarze można powiedzieć, że był analogiczny jakościowo do tego co zwykły przedstawiać sobą dobre słuchawki z przedziału okolic tysiąca złotych.”

    Czytając to przypomniała mi się pewna historia. Byłem kiedyś na odsłuchach kilku wysokich modeli słuchawek, pojawił się tam również wielbiciel dobrego słuchawkowego brzmienia ze swoim kolegą. Kolega ten przyszedł tylko jako towarzystwo, zadeklarowany zwolennik kolumn który uważał że słuchawki są ”kalekie” (tu w pewnym stopniu mogę się zgodzić). W dalszej rozmowie wyszło że najlepsze słuchawki jakich słuchał to były Beyerdynamic DT150, twierdził że lepszych nie próbował bo nie widział sensu. Trochę go trzeba było namawiać jednak w końcu założył na głowę Staxy SR009 podpięte do wzmacniacza SRM-727. Widok opadającej mu szczęki był bezcenny. Po jakiś 20 minutach ściągnął je z głowy i z pełną powagą oznajmił że to brzmi lepiej niż jego system za 30 tysięcy funtów. Niestety nie zagłębiałem się w szczegóły.

    Ja jestem w stanie pójść o krok dalej i stwierdzić że system zbudowany na kolumnach Wilson Audio Alexandia XLF których miałem przyjemność słuchać nie odebrałem wcale jako jakościowo lepszy od SR009. Oczywiście to jest zupełnie inne doświadczenie i kolumny zapewniają to czego słuchawki nigdy nie będą w stanie. Jednak jeżeli ktoś lubi oba sposoby prezentacji dźwięku (czyli ja i zapewne Pan) a nie jest milionerem to uważam że słuchawki są dla takiej osoby świetnym rozwiązaniem.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Najwyższej klasy słuchawki potrafią grać zupełnie zniewalająco, a pewnych brzmień możliwych przez nie do uchwycenia nie oddadzą żadne głośniki jakie dane mi było słyszeć. Z drugiej jednak strony skala dynamiczna i potęga brzmienia niektórych głośników są dla słuchawek niemożliwe do powtórzenia. Coś o takich głośnikach jeszcze dzisiaj napiszę, o ile wyrobię się czasowo. Bo dziś albo jutro powinien wejść nowy tekst. O scenie nie ma co dyskutować, bo wiadomo, że są to zupełnie inne doznania, choć jak napisałem w tekście o płytach binauralnych, to słuchawki mają tutaj przewagę teoretyczną. Ale praktyczna należy do głośników.

  2. robson pisze:

    można uchylić rąbka tajemnicy na temat brzmienia k812 🙂

    1. Piotr Ryka pisze:

      Można. A o jaki rąbek chodzi?

      1. Janek pisze:

        No chyba o to, czy szukać kupca na nerkę czy nie??? 😉

        1. Piotr Ryka pisze:

          Do tego rodzaju rąbków się nie posunę. Słuchawki są niewątpliwie wybitne, w typie wyrazistości a nie łagodzenia czy upiększania. Ich dźwięk nieustannie podlega jednak przeobrażeniom, toteż bez sensu byłoby ferować wyroki. Trzeba im dać jeszcze przynajmniej z tydzień. Dwieście godzin to minimum. Ale niezależnie od wszystkiego nerki zostaw gdzie są.

  3. Tomek pisze:

    Cieszę się z tych refleksji, bo zarzucano mi, że mam źle zbudowane systemy głośnikowe, kiedy preferuję dźwięk – przyzwoitych słuchawek pędzonych z nienajgorszego toru.
    Mój najdroższy zestaw głośnikowy – po cenach fabrycznych , kosztowałby lat temu kilka, 9 tys pln, słuchawkowy – też po cenach fabrycznych – łącznie z daci-em – 4500. Podaję ceny – dla orientacji, tylko po to , by było widać, że system słuchawkowy był wyższej klasy niż głośnikowy.
    I za wspomnianą potęgą brzmienia i przestrzenią dla mnie był gorszy w większości aspektów.

  4. Tomek pisze:

    Głośnikowy, oczywiście, był gorszy.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy