Recenzja: Accuphase DP-450   

Design i technologia

    Odtwarzacz Accuphase to nieodmiennie duży kloc. Nawet najtańsze mają duże gabaryty i słuszną wagę, natomiast nigdy nie są tanie. Co komu tanio, to odrębny temat, jednakże cena 26 900 PLN z pewnością nie jest przykładem taniości, która za taniość zwykle uchodzi. U Accuphase to jednak tanio, wszak ich produkty luksusowe. Najdroższy odtwarzacz firmy, dzielony DP-1000/DC-1000, to 2 x 109 tysięcy, czyli recenzowany razy osiem i jeszcze ciut by brakło. Rzeczywiście więc tani, jak na firmowe standardy, ma bowiem wszystko co tamten, tyle że w jednym pudełku. Lecz nie, jednego nie ma – nie ma odczytu SACD. Chcąc go, musimy sięgnąć przynajmniej po DP-570 i zapłacić dwa razy więcej (50 900 PLN). Za to i tutaj mamy trzy charakterystyczne dla dzisiejszych przetworników wejścia cyfrowe (koaksjalne, optyczne i USB), poprzez nie można odtwarzać też gęste pliki, dla USB nawet 384 kHz/32-bit i 4 x DSD.  

      Wszystko za sprawą przetwornika 4MDS+ na czterech kościach Sabre ES9026PRO w układzie Multiple Delta Sigma, z konwertowaniem parami i sumą do idealnej sinusoidy analogowego sygnału. Wspierają je dwa układy zbalansowanej filtracji Direct Balanced Filter, osobne w każdym kanale, a cały układ jest zbalansowany, aczkolwiek nie tak perfekcyjnie jak w odtwarzaczu najdroższym. Ten oraz jego poprzednik, DP-950/DC-950, to według Accuphase pierwsze i jedyne w historii (nie tylko Accuphase) naprawdę zbalansowane odtwarzacze CD/SACD, tzn. na całej długości ścieżki z rzeczywistym balansem, a reszta jest, mniej czy bardziej, ale trochę niedorobiona. Lecz mimo to gniazda zbalansowane na tylnej ściance się znalazły, tradycyjnie uzupełniane parą gniazd RCA i tymi gniazdami cyfrowymi.

      By nie narobić bałaganu, który już się zarysowuje, wróćmy na obudowę i przejdźmy jak audiofilski Pan Bóg przykazał kolejne fazy opisowe. Obudowa jest tradycyjnie złocista i z tradycyjnym dolnym przełamaniem na rzecz ozdobnego złamania koloru. W centrum króluje duży wyświetlacz z kalaitowej barwy godłem na środku i bursztynowymi znakami. Możemy z niego odczytać numer i długość płytowej ścieżki oraz gęstość i rodzaj pliku wrzucanego łączem cyfrowym. Pod wyświetlaczem czoło szuflady, która chodzi tak bezszelestnie, że zaraz zazdrość bierze, obok niej dopasowane wzorniczo przyciski: po lewej wyboru wejścia, po prawej OPEN/CLOSE. Na prawo od wyświetlacza pięć okrągłych przycisków funkcyjnych, z których najbliższy PLAY jest trochę powiększony. Po lewej jedynie włącznik, pozbawiony świetlnego indykatora, bo ekranu nie można wygasić, jesteśmy nań skazani.

     Masywny, złocisty fronton jest kołnierzowo szerszy od korpusu, którego wierzch obleczono przypominającą welur powłoką, a boki zostawiono metalowe w kolorze ciemny brąz. Tam nic szczególnego się nie dzieje poza estetycznym wyglądem, brak szczelin czy radiatorów – odtwarzacz bierze na własny użytek zaledwie jedenaście watów, więc prawie się nie rozgrzewa. Jego słuszne wymiary to 465 x 151 × 393 mm, a słuszna waga wynosi 13,7 kg. Karbonowe walce podstawą, a z tyłu wzmiankowane analogowe wyjścia XLR i RCA oraz trzy wejścia cyfrowe, jak również dwa cyfrowe wyjścia Coaxial i Optical, dzięki którym można się łączyć z equalizerem, kinem domowymi i wszelkiego typu PC. Gniazdo prądowe, patrząc od przodu, znajduje się po lewej i tradycyjnie nie ma przy nim szufladki bezpiecznika, dobranie się do którego oznacza odkręcenie płyty dolnej. Ostatnią rzeczą z tyłu jest zestaw małych suwaczków, pozwalający zmieniać orientację pinów gniazd XLR, prócz niego już tylko winieta z informacją o numerze seryjnym.

    Wnętrze jest trzysekcyjne, plus duża płyta drukowana powiązana z gniazdami. Po lewej całkowicie zabudowany transformator i wspierające go kondensatory, po prawej też zakryta sekcja kaskadowego przetwornika, w centrum wysokiej jakości autorski napęd, z tyłu powyżej tego na całą niemal szerokość rozciągnięta płyta montażu powierzchniowego, z obsługą gniazd cyfrowych po prawej i analogowych z lewej. Na osobną uwagę z pewnością zasługuje napęd, który nie tylko jest autorski i majestatycznie wysuwa szufladę, ale jest przede wszystkim wyjątkowo masywny i bardzo nisko osadzony; jedno i drugie ma zapobiegać zakłócającym drganiom soczewki lasera i niepotrzebnym wibracjom płyty. Do czego przyczynia się też wyjątkowo stabilnie pracujący silnik na bazie ośmiu w gwiazdę magnesów neodymowych i wyjątkowo rozbudowane resorowanie pod spodem całego układu. Uzupełnieniem pilot – też złocisty i metalowy, pożytecznie wielofunkcyjny. Przyciski są jednak liczne, ciasno upakowane i niewielkie, trzeba się ich rozkładu nauczyć.

      Parametry techniczne to pasmo przenoszenia 0,7 Hz – 50 kHz, relacja szum/sygnał 119 dB, dynamika 116 dB, separacja kanałów 113 dB i zniekształcenia harmoniczne poniżej 0,0008%. Zwraca uwagę ten sam poziom napięcia dla gniazd XLR i RCA, którego wartość 2,5 V oznacza trochę głośniejszy niż zwykle sygnał RCA.

    Wygląd wzbudza przyjemne odczucia, masywność bryły rodzi zaufanie, renoma marki szacunek; odtwarzacz Accuphase – to brzmi bez mała wzniośle, niewątpliwie też ekskluzywnie. Co winno uprzyjemniać życie ludziom ceniącym muzykę. – A jak z tym było w praktyce?

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy