Recenzja: Accuphase DP-450   

     A jednak są i nadal będą – odtwarzacze CD nie chcą być gorsze od gramofonów. Tamtym także wieszczono kres, po którym miast wyginąć rozkwitły, a poczciwe CD-ki najlepsze lata mają wprawdzie za sobą, ale obecne też złe nie są. Do grona dawnych źródeł dźwięku doszlusowują też magnetofony, w największej chwale te wielgachne – wielkoszpulowe analogowe. Te uważane są za arystokrację, a tym niżej trzeba się kłaniać, że nowo opracowywane dla nich taśmy oferowane są po $500 za sztukę; nie ma materiału nagraniowego o równej wadze gatunkowej.[1] Tym samym pliki mają konkurencję, bo choć masówka to dziś smartfon, a nie discman czy walkman, niemniej stara gwardia się trzyma. Najlepszy dowód, że pojawiają się nowe modele, a Accuphase od zawsze (czyli od dawniej niż data urodzin wielu dzisiejszych audiofili) to dostawca jakościowych CD. Firma zaczynająca od wzmacniaczy (1972) sięgnęła po odtwarzacze CD kilka lat po ich zaistnieniu[2], w lipcu 1986 proponując dzielony model referencyjny DP-80/DC-81. Ten z miejsca wylądował na szczytach list jakościowych, od teraz recenzowanego dzieli go bez mała czterdzieści wiosen i czterdzieści modeli. Historia laserowych odtwarzaczy Accuphase jest zatem długa i obfita, znaczona modelami głęboko wrytymi w pamięć miłośników formatu. Nie wolna też od zawirowań, z przejściem na odczyt 1-bitowy i rewolucją SACD w głównych rolach, a przede wszystkim naznaczona sukcesami we wszystkich przedziałach cenowych. No, może nie zupełnie wszystkich, bo model teraz recenzowany to kategoria dla firmy najniższa, a mimo to kosztuje konkretne 26 900. Zupełna taniość nie tym razem, a jak zapewnia dystrybutor, nie będzie także wpadki, żadnego nawiązania do nieszczególnych przykładów DP-57 (2005) i DP-500 (2006), które moim przynajmniej zdaniem nie były całkiem udane w relacji cena/jakość, choć miały swoich zwolenników, nawet zapalczywych obrońców.

      Utarczki sprzed dwudziestu lat nas teraz nie obchodzą, ważne to, co przed nami. Przed nami DP-450, o którym mnie zapewniono, że nawet zawodowo związani z muzyką ludzie o bardzo nieprzeciętnym słuchu znaleźli się w gronie nabywców. Używanie sprawia im radość, cóż więc mnie, zwykłemu słuchaczowi zostaje, prócz wyrażenia uznania dla udanego produktu. Ale wiara na słowo, z tą bardzo różnie bywa. Najsolenniejsze obietnice okazują się czasem „metaforami”, a po przyjrzeniu zwykłą blagą; machanie przy tym rękami i przewracanie oczami niczego w tym nie zmienia. Niczego też nie zmienią chóralne przytakiwania i zapewnienia, że – no przecież, bo jak zauważył Sokrates: „Góra fałszywych monet nie jest więcej warta od jednej.”

     Tak cóż, dobrze że zapewniają, ale sprawdzić też nie zaszkodzi, zapewne pod badawczą lupą coś ciekawego się urodzi.

 

[1] Sporadycznie występowały bardzo kosztowne płyty CD na specjalnych nośnikach, ale to zupełne wyjątki w mikroskopijnych, limitowanych edycjach.

[2] Pierwszy laserowy odtwarzacz – Sony CDP-101 – świętował huczną inaugurację w Tokio 1 października 1982.

Design i technologia

    Odtwarzacz Accuphase to nieodmiennie duży kloc. Nawet najtańsze mają duże gabaryty i słuszną wagę, natomiast nigdy nie są tanie. Co komu tanio, to odrębny temat, jednakże cena 26 900 PLN z pewnością nie jest przykładem taniości, która za taniość zwykle uchodzi. U Accuphase to jednak tanio, wszak ich produkty luksusowe. Najdroższy odtwarzacz firmy, dzielony DP-1000/DC-1000, to 2 x 109 tysięcy, czyli recenzowany razy osiem i jeszcze ciut by brakło. Rzeczywiście więc tani, jak na firmowe standardy, ma bowiem wszystko co tamten, tyle że w jednym pudełku. Lecz nie, jednego nie ma – nie ma odczytu SACD. Chcąc go, musimy sięgnąć przynajmniej po DP-570 i zapłacić dwa razy więcej (50 900 PLN). Za to i tutaj mamy trzy charakterystyczne dla dzisiejszych przetworników wejścia cyfrowe (koaksjalne, optyczne i USB), poprzez nie można odtwarzać też gęste pliki, dla USB nawet 384 kHz/32-bit i 4 x DSD.  

      Wszystko za sprawą przetwornika 4MDS+ na czterech kościach Sabre ES9026PRO w układzie Multiple Delta Sigma, z konwertowaniem parami i sumą do idealnej sinusoidy analogowego sygnału. Wspierają je dwa układy zbalansowanej filtracji Direct Balanced Filter, osobne w każdym kanale, a cały układ jest zbalansowany, aczkolwiek nie tak perfekcyjnie jak w odtwarzaczu najdroższym. Ten oraz jego poprzednik, DP-950/DC-950, to według Accuphase pierwsze i jedyne w historii (nie tylko Accuphase) naprawdę zbalansowane odtwarzacze CD/SACD, tzn. na całej długości ścieżki z rzeczywistym balansem, a reszta jest, mniej czy bardziej, ale trochę niedorobiona. Lecz mimo to gniazda zbalansowane na tylnej ściance się znalazły, tradycyjnie uzupełniane parą gniazd RCA i tymi gniazdami cyfrowymi.

      By nie narobić bałaganu, który już się zarysowuje, wróćmy na obudowę i przejdźmy jak audiofilski Pan Bóg przykazał kolejne fazy opisowe. Obudowa jest tradycyjnie złocista i z tradycyjnym dolnym przełamaniem na rzecz ozdobnego złamania koloru. W centrum króluje duży wyświetlacz z kalaitowej barwy godłem na środku i bursztynowymi znakami. Możemy z niego odczytać numer i długość płytowej ścieżki oraz gęstość i rodzaj pliku wrzucanego łączem cyfrowym. Pod wyświetlaczem czoło szuflady, która chodzi tak bezszelestnie, że zaraz zazdrość bierze, obok niej dopasowane wzorniczo przyciski: po lewej wyboru wejścia, po prawej OPEN/CLOSE. Na prawo od wyświetlacza pięć okrągłych przycisków funkcyjnych, z których najbliższy PLAY jest trochę powiększony. Po lewej jedynie włącznik, pozbawiony świetlnego indykatora, bo ekranu nie można wygasić, jesteśmy nań skazani.

     Masywny, złocisty fronton jest kołnierzowo szerszy od korpusu, którego wierzch obleczono przypominającą welur powłoką, a boki zostawiono metalowe w kolorze ciemny brąz. Tam nic szczególnego się nie dzieje poza estetycznym wyglądem, brak szczelin czy radiatorów – odtwarzacz bierze na własny użytek zaledwie jedenaście watów, więc prawie się nie rozgrzewa. Jego słuszne wymiary to 465 x 151 × 393 mm, a słuszna waga wynosi 13,7 kg. Karbonowe walce podstawą, a z tyłu wzmiankowane analogowe wyjścia XLR i RCA oraz trzy wejścia cyfrowe, jak również dwa cyfrowe wyjścia Coaxial i Optical, dzięki którym można się łączyć z equalizerem, kinem domowymi i wszelkiego typu PC. Gniazdo prądowe, patrząc od przodu, znajduje się po lewej i tradycyjnie nie ma przy nim szufladki bezpiecznika, dobranie się do którego oznacza odkręcenie płyty dolnej. Ostatnią rzeczą z tyłu jest zestaw małych suwaczków, pozwalający zmieniać orientację pinów gniazd XLR, prócz niego już tylko winieta z informacją o numerze seryjnym.

    Wnętrze jest trzysekcyjne, plus duża płyta drukowana powiązana z gniazdami. Po lewej całkowicie zabudowany transformator i wspierające go kondensatory, po prawej też zakryta sekcja kaskadowego przetwornika, w centrum wysokiej jakości autorski napęd, z tyłu powyżej tego na całą niemal szerokość rozciągnięta płyta montażu powierzchniowego, z obsługą gniazd cyfrowych po prawej i analogowych z lewej. Na osobną uwagę z pewnością zasługuje napęd, który nie tylko jest autorski i majestatycznie wysuwa szufladę, ale jest przede wszystkim wyjątkowo masywny i bardzo nisko osadzony; jedno i drugie ma zapobiegać zakłócającym drganiom soczewki lasera i niepotrzebnym wibracjom płyty. Do czego przyczynia się też wyjątkowo stabilnie pracujący silnik na bazie ośmiu w gwiazdę magnesów neodymowych i wyjątkowo rozbudowane resorowanie pod spodem całego układu. Uzupełnieniem pilot – też złocisty i metalowy, pożytecznie wielofunkcyjny. Przyciski są jednak liczne, ciasno upakowane i niewielkie, trzeba się ich rozkładu nauczyć.

      Parametry techniczne to pasmo przenoszenia 0,7 Hz – 50 kHz, relacja szum/sygnał 119 dB, dynamika 116 dB, separacja kanałów 113 dB i zniekształcenia harmoniczne poniżej 0,0008%. Zwraca uwagę ten sam poziom napięcia dla gniazd XLR i RCA, którego wartość 2,5 V oznacza trochę głośniejszy niż zwykle sygnał RCA.

    Wygląd wzbudza przyjemne odczucia, masywność bryły rodzi zaufanie, renoma marki szacunek; odtwarzacz Accuphase – to brzmi bez mała wzniośle, niewątpliwie też ekskluzywnie. Co winno uprzyjemniać życie ludziom ceniącym muzykę. – A jak z tym było w praktyce?

Odsłuch

     Nie ma wielu urządzeń, które w ramach danego elektronicznego działu, np. wzmacniaczy czy odtwarzaczy, odznaczałyby się czymś, co można jednoznacznie określić mianem stylu. Style mają głośniki i słuchawki, a elektronika w mniejszym stopniu. Niemniej występują w audiofilskiej przyrodzie dwa uznawane powszechnie style – lampowy i tranzystorowy – aczkolwiek niejednokrotnie zdarza się tranzystorowy wzmacniacz grający lampowo i na odwrót. Wszyscy wiemy, jak to z tym bywa, jakie wiry się tworzą – my, którzy w tym lubimy siedzieć i się temu przyglądać. Podczas słuchania Accuphase DP-450 już po paru minutach wypełnionych słuchaniem urywków wiedziałem, że co jak co, ale ten odtwarzacz niewątpliwie ma własny styl. Styl odciskający piętno na każdym odtwarzanym utworze, znaczonym jego signum. Sami, jako obyci słuchacze, słyszymy ową inność, ale szybko się oswajamy, a potem trudno wyjść, wrócić do powszedniości. Bo też i jest to styl, który niewątpliwie ujmuje – odznacza się wysoką kulturą i pięknem obrazowania. Tak, tak – tutaj nie tylko szuflada gładko i majestatycznie chodzi, muzyka chodzi podobnie.

      Od ogólników przejdźmy do konkretów.

      Problem z tym stylem polega na tym, że nie dotyczy jednego aspektu. Jego wielorodność oznacza, że to nie coś znanego, tyle że lekko przemodelowanego większym naciskiem na to czy tamto; to jest przekaz odmienny odnośnie kluczowych cech, których kolejność wyliczenia nie ma znaczenia, wszystkie są jednakowo ważne. Jakaś kolejność musi jednak zaistnieć, więc niech to na początek będzie pejzaż.

      Ogląd sytuacji muzycznej, rozpościeranej przed słuchającym, okazał się u DP-450 obszerniejszy i dalej lokowany niż ma to miejsce zazwyczaj – muzyka ukazywała się raz za razem jako dalsza i rozleglejsza. Co nieuchronnie wpływało na stosunek do niej; nie można było czuć się uczestnikiem, prawie zawsze wyłącznie widzem. Tak było nawet gdy dystans był niewielki – a bywał, owszem bywał, zwłaszcza w słuchawkowym słuchaniu. Odnośnie którego dużo rzadziej pojawiało się granie w głowie, tu-teraz należące do rzadkości. Scena za to w każdym wypadku szerzej i głębiej się rozlewała, a jej ujmowanie w perspektywę z większym niż zwykle rozwarstwieniem planów stanowiło inwariant obrazu. Tak więc było rozlegle i prawie zawsze z dystansem, co budowało poczucie ogromu.  

      Kolejnym aspektem spokój. Już słyszę głosy zwątpienia: – A na cóż komu muzyka epatująca spokojem? – Co to, potańcówka dla emerytów? Ale nie, to nie był spokój spowolnienia i złagodzenia do konsystencji papki, a spokój majestatu emanującego z potęgi. Może nie było to aż przytłoczenie, ale w obliczu tej muzyki słuchacz malał, a na jej wielkim obszarze mógł poczuć się zagubiony. Ale zmniejszony i zagubiony w sposób bardzo przyjemny, jakbyś z małej zatoczki wyrwał się na szerokie wody. Powiedzieć, że to była muzyka oceaniczna, byłoby już przesadą, ale na pewno nie było to siedzenie z muzykami w jednej wannie, tylko żeglowanie po dużym akwenie. Muzyka nie na wyciągnięcie ręki i nie wżerająca się w ciało, a zamiast tego w swym przepływie majestatycznie piękna.

     Tu dochodzimy do trzeciej cechy, ściśle związanej z tym spokojem: żadnych podostrzeń, wszechobecna trójwymiarowość i bas schodzący nisko, zdobiony tą trójwymiarowością. – A generalnie więcej stonowania i zespolenia niż atakowania i kontrastu, na rzecz czego brak agresywnej, gotowej pożreć otoczenie czerni Caravaggia i czarnych teł w ogóle. Brak także podostrzającego przekaz medium do tego stopnia przeziernego, jakby go wcale nie było. Takie oznacza bezpośredniość i wyostrzenie konturów, a tu, niczym z palety Rembrandta wyjęte światło, nasycające barwą także medium i zespalające się z obiektem; dopieszczające go łagodnym, trójwymiarowo cieniowanym konturem i kreujące dźwięki wolne od wyrywania z tła, składające się na jedną rozległą, trójwymiarową wizję widzianą z perspektywy. Wraz z czym brak muzyki zwanej dożylną (ta nieczęsto), a w miejsce tego dominanta scalania i przesycania wszystkiego ujmowaniem analogowym. I nie, to nie oznaczało braku bezpośredniości – czucie cielesnej obecności bezproblemowo się zjawiało. Lecz ta obecność trochę inna, bo wykonawcy spokojniejsi oraz niezwykle jak na odczyt CD analogowi, w tym lepiej wymodelowani i poprzez to naturalniejsi. Jeszcze trochę, a to „spokojne bycie” oznaczałoby nudę, ale granica nudy nie została przekroczona, bo z jednej strony to poczucie naturalności, z drugiej lepsze modelowanie przestrzenne, z trzeciej to działające na wyobraźnię poszerzone ujmowanie sceniczne, obecne cały czas. Do tego ta analogowość, szczególnie w znaczeniu nieobecność wrzecionowatych sopranów, powodujących wprawdzie, kiedy dobrze użyć, metafizyczne dreszcze i ciekawość powodowaną jawną nieprawdziwością (na podobieństwo na przykład obrazów El Greca), ale to przecież surrealizm. I nie, wcale nie chcę powiedzieć, że taka inność to coś złego, ją zawsze należy odrzucać. Ona, tak samo jak u El Greca, może być cenna artystycznie i można takie ujmowanie woleć, tylko niech nikt nie mówi, że oto naturalizm.

    Zapewne zbyt głęboko wchodzę w powiązania muzyki z malarstwem, w dodatku nie odnośnie stylu kompozycji, tylko stylu ich odtwarzania, ale dość trudno byłoby mi bez tego oddać klimat inności stylistycznej wziętego na warsztat odtwarzacza. Wyższe modele są zapewne bardziej wszechstronne, bieglejsze w dobieraniu stylu w zależności od potrzeb narracji; dwóch średnich (DP-570 i DP-770) nie znam, szczytowy DP-1000/DC-1000 z całą pewnością jest taki; i jest w tym, jak we wszystkim innym, bez mała perfekcyjny, choć oczywiście rozrost sceny i trójwymiarowe modelowanie to także jego atrybuty.

      Co jeszcze należałoby napisać?  Nie chcę, a muszę powiedzieć, że sposób opowiadania muzyki przez Accuphase DP-450 bynajmniej nie wykluczał ukazywania agresji, lecz pojawiała się ona rzadziej, dotycząc sytuacji, w których inaczej już nie można, podczas gdy wszystko tylko na poły agresywne pod wpływem melodyki łagodniało.  

      – No tak, więc progresywny rock odpada – myśli sobie czytelnik.

      – A nie, właśnie że nie, bo on wystarczająco agresywny, a traktowany większą sceną i rozbudową sferyczności będzie odczytywany na nowo i w dobrym sensie wizualnie niecodzienny, a jednocześnie, jak zazwyczaj, intensywny emocjonalnie.

      To samo w odniesieniu do jazzu, z jego wszechobecnymi dęciakami, które też stają się bardziej trójwymiarowe i wcale nie za łagodne, jako że trzeba wyżej napisane słowa uzupełnić takimi, które powiedzą czytającemu, że brak odrywania od tła i wszechobecna analogowość nie przeszkadzały wyraźności, która okazywała się wyjątkowo dobra; tym jeszcze bardziej, że dopieszczana wyrafinowanym modelowaniem konturów, jak również inną rzeczą, która ją bardzo wspomagała. Mianowicie to powiększanie sceny i ujmowanie wszystkiego w perspektywę przekładało się na dokładniejsze niż zwykle postrzeganie dystansu. Źródła dźwięku nie pojawiały się „gdzieś tam”, tylko lokowały dokładnie, precyzyjnie nas informując, gdzie się dokładnie znajdują, wraz z czym czucie dystansu wchodziło na wyższy poziom. To dlatego nie było wjeżdżania dźwięków do głowy w odsłuchu słuchawkowym; gdy tylko w materiale nagraniowym odnajdywały dane o położeniu, lokowały się poza głową.

      Odnosząc się do odtwórczego stylu ponownie zauważę, że można woleć różne rzeczy – np. kocioł przestrzenny z lokalizacją dźwięków „w głowie”, jako syndromem większych emocji i maksymalnej bezpośredniości, z alternatywą w oglądzie zewnętrznym, z jego większym porządkiem i dodatkową informacją w postaci mapy źródeł. A kto tak właśnie woli, większą przyjemność znajdzie w słuchaniu tego Accuphase.

   Sumarycznie było to brzmienie w typie gramofonowych z rodzaju łagodniejszych, ale niełatwo o gramofon tak elegancko obrazujący przestrzeń. Łatwo za to o analogie melodyczne, poskramianie agresji i rugowanie sztuczności, łatwo także o podobieństwa w operowaniu światłem i scalaniu muzyki w jeden obraz przy użyciu wyrafinowanego modelowania konturów bez uciekania się do wyrywania z tła. Nie będzie tutaj srebrzeń, intensywnej aż do agresji, gotowej pożreć otoczenie czerni, nie będzie przedobrzonych pogłosów i podkreślonych kontrastów. Jeszcze bardziej nie będzie zaś prób potraktowania słuchacza taką pałą, żeby aż się zatoczył – brutalności w stylu poezji Herberta czy nadrealnej ekspresji na wzór grupy Laokoona. Będzie całkowita przejrzystość doświetlona barwami i długie podtrzymania ujmująco szlachetnych dźwięków. No i ta przestrzeń – ona przede wszystkim – wielka, trójwymiarowa, o wiele doskonalej siebie opowiadająca do przeciętnej u odtwarzaczy. W żadnym jej miejscu sztucznych podostrzeń i w żadnym braku kultury; a jest to przestrzeń zespolona, tyle że w zwykłym, malarsko-pejzażowym sensie, a nie matematycznym, bo chociaż liczby zespolone najlepiej opisują Przyrodę, to odsyłają do wymiarów, których nie można sobie wyobrazić.

     Jedno jeszcze muszę powtórzyć: pomimo że przywołujący bardziej rozległy niż zazwyczaj, zarazem kompozycyjnie scalony obraz, odtwarzacz okazał się nadprzeciętnie rozdzielczy i perfekcyjnie szczegółowy. Rozdzielczy dzięki opisanej mapie źródeł i świetnemu obrazowaniu wnętrz, a szczegółowy tak po prostu – dbający nie tylko o brzmienia główne, ale także niuanse, muzyczne pchełki i wszelkiego rodzaju chrobotania towarzyszące.

      Zdaję sobie sprawę, że to powyżej jest przydługie i cokolwiek zawiłe, dlatego dodam wyliczenie punktowe, wyróżniające najważniejsze cechy:

  • Muzyka nie w tobie i nie wokół ciebie, a przed tobą.
  • Jako plan pierwszy z dystansem i szeroko rozlana wizja.
  • Muzyka ta przeważnie nie zmierza w twoją stronę, pozostaje na swoim miejscu.
  • Większa i szersza niż zwykle scena o nadprzeciętnym rozwarstwieniu planów.
  • Wyjątkowo dokładna lokalizacja źródeł.
  • Analogowość bliska gramofonowej.
  • Wraz z tym znika sztuczna agresja i echowe poczucie dziwności.
  • Wszechobecna trójwymiarowość.
  • Dzięki której wszystko zyskuje na elegancji, a już zwłaszcza soprany.
  • Zyskuje na tym również obrazowanie wnętrz.
  • Światło przesyca medium i nadaje całości jednolitą postać wizyjną.
  • W ramach tego kolory nie będą skrajnie nasycone, a tła smoliście czarne. (Jedne i drugie będą pracować na rzecz całości kompozycji, a nie na własną chwałę.)
  • Mimo stylistycznej dążności do ujednolicania obrazu, rozdzielczość i szczegółowość na szczytowym poziomie, zdecydowanie lepsze niż zazwyczaj.
  • Wszystkie pozostałe parametry brzmieniowe dobre do bardzo dobrych.
  • Ponad wszelką wątpliwość to najlepszy z najtańszych w dotychczasowym dorobku odtwarzacz Accuphase.

Podsumowanie

     Od tego rozpocząłem i na tym muszę skończyć – odtwarzacz ma swój styl. Można zakładać, choć głowy nie dam, że spośród pierwszych dziesięciu losowo wybranych mających zbliżoną cenę, ten się najbardziej będzie odróżniał. Odróżniał jako nie forsownie atakujący dźwiękiem i nie wrzucający słuchacza na scenę, tylko opowiadający muzyczną historię na podobieństwo obrazu w kinie. Tu my, a tam ekran, na którym plastycznie i wyraźnie widać, co w którym miejscu się znajduje, jak się przemieszcza i jak wygląda. Widać też będzie, że oświetleniowiec i kamerzysta nie byli pierwsi lepsi, że potrafili wyzyskać światło do kreowania artystycznych obrazów. Barwy nie będą skrajnie nasycone i nie będzie drastycznych kontrastów, zamiast czego eleganckie płynięcie ze scalającym oświetleniem, pozwalającym uzyskiwać całościowy efekt wizyjno-narracyjny. Jako bycie muzyki „tam”, a nie „tu” i łagodzenie kontrastów, a podkreślanie konsonansów.  W tym unikanie plakatowo pospolitych barw, zastępowanie ich wyrywającej się z całości plamy dążeniem do spójności tonalnej.

      To wszystko są  wartości, na które można stawiać, a można woleć przeciwieństwa. Nie opowiadam się po żadnej stronie, obydwa style mają zalety. Z tego właśnie powodu bywają audiofile mający różne odtwarzacze do różnych gatunków muzycznych, natomiast z mojego punku widzenia najważniejsze było, że Accuphase DP-450 dobrze się sprawdził we wszystkich. Tak, Cairn mocniej nasycał barwy i osaczał słuchacza sceną, epatując ekspresją. Miał głębsze brzmienie oraz niższy, agresywniejszy bas, ale nie tworzył sceny tak rozległej, nie pompował w nią tyle powietrza i nie miał scalającego obraz światła ani tak trójwymiarowego pola dźwięku, a na nim dźwięków tak sferycznych. Traf chciał, że on akurat stanowił przykład przeciwieństwa, a wybieranie między tymi dwoma musiałoby oznaczać zyskiwanie czegoś w zamian za stratę innego.

 

W punktach

Zalety

  • Bardzo nietuzinkowy odtwarzacz.
  • Cisnący na analogowość, ze świetnym rezultatem.
  • Rozpościerający przed słuchającym dużo rozleglejsze pole dźwiękowe niż ma to miejsce zazwyczaj.
  • To pole oferuje szczególnie precyzyjną mapę źródeł, odległość od których dużo lepiej niż przeciętnie zostaje uwidoczniona.
  • Stylistyka brzmieniowa emanująca siłą i potęgą, odwołująca się do brutalności jedynie kiedy to konieczne.
  • Trójwymiarowe obrazowanie dźwięków z towarzyszeniem świetnej szczegółowości.
  • Pochodną tego umiejętność obrazowania wnętrz.
  • Cechą wyróżniającą predyspozycje malarskie, zdolność narzucania muzycznym obrazom całościowego styl.
  • Rzadko spotykane na muzycznych obrazach światło, jednocześnie uplastyczniające obiekty i nie kontrastujące z nimi. (Co w niczym nie przeszkadza zjawianiu się kontrastów, kiedy są rzeczywiście potrzebne.)
  • Już sama długość zdań, potrzebnych do opisu, dowodem na to, że Accuphase DP-450 to nieprzeciętny odtwarzacz.
  • Śmiało mogę powiedzieć, że po raz pierwszy najtańszy w ofercie CD od Accuphase naprawdę mi się podobał.
  • Pomimo że najtańszy (choć skądinąd nietani), nie próbuje nabrać klienta opowieściami o swej genialności na bazie jednej kości D/A.
  • Kości są cztery i z najwyższej półki.
  • Imponująca jakoś autorskiego napędu.
  • Samo wysuwanie szuflady stanowi źródło przyjemności.
  • Masywność napędu i całego urządzenia gwarancją niezakłóconych odczytów.
  • Wyjścia XLR i RCA.
  • Wejścia i wyjścia cyfrowe.
  • Możliwość obsłużenia dowolnie gęstych plików.
  • Wielofunkcyjny pilot.
  • Super staranne wykonanie.
  • Wyrafinowana estetyka projektowa i wykończeniowa.
  • Złocisty panel przedni źródłem poprawy nastroju.
  • Accuphase.
  • Made in Japan.
  • Sprawdzona polska dystrybucja.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Nie ma odczytu SACD, a wszystkie droższe mają.
  • Najtańszy, a mimo to nietani.
  • Przyciski na pilocie są jednakowej wielkości i gęsto upakowane, a że jest też ich wiele, trzeba się rozmieszczenia nauczyć.
  • Nie można wygasić wyświetlacza.
  • Nie dla lubiących muzykę tuż przy sobie i nie dla lubiących agresywną.   
  • Spotykany już czasem w telewizorach pilot z łącznością Bluetooth byłby awansem technologicznym.

 

Dane techniczne

  • Odtwarzane formaty: CD
  • Wyjścia/wejścia cyfrowe: koaksjalne, optyczne, USB
  • Wyjścia analogowe: RCA i XLR
  • Pasmo przenoszenia: 0,7 Hz – 50 kHz (+0/-3 dB)
  • Stosunek S/N: 119 dB
  • Dynamika: 116 dB
  • Separacja międzykanałowa: 113 dB
  • Zniekształcenia THD: 0,0008%
  • Przetworniki D/A: 4MDS+ (4 x Sabre ES9026PRO)
  • Częstotliwość próbkowania: koaksjalne:
  • 32 – 192 kHz/24 bity (2-kanałowy PCM),
  • optyczne: 32 – 96 kHz/24 bity (2-kanałowy PCM),
  • USB 32 – 384 kHz (16 – 32 bits, 2-kanałowy PCM)
  • Napięcie wyjściowe: XLR: 2,5 V/50 Ω, RCA: 2,5 V/ 50 Ω
  • Pobór mocy: 11 W
  • Wymiary (W × H × D): 465 × 151 × 393 mm
  • Waga: 13.7 kg
  • W komplecie: odtwarzacz, pilot, instrukcja obsługi, kabel zasilający i interkonekt RCA.

Cena: 26 900 PLN

 

System

  • Źródła: Accuphase DP-450, Cairn Soft Fog V2
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III
  • Końcówka mocy: Circle Labs M200 i Croft Polestar1
  • Kolumny: Audioform 304
  • Słuchawki AKG K1000 (kabel Entreq Olympus z uziemieniem Olympus)
  • Kondycjoner: Accuphase PS-550
  • Kabel optyczny: WireWorld Supernova 7 Glass Toslink
  • Interkonekty: Sulek RED RCA, Next Level Tech (NxLT) Flame RCA
  • Kabel głośnikowy: Sulek 6×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Illuminati Power Reference One, Sulek 9×9 Power
  • Listwa: Sulek Edia
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS
  • Kondycjoner masy: QAR-S15
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS
  • Podkładki pod sprzęt: Avatar Audio Nr1, Divine Acoustics KEPLER, Solid Tech „Disc of Silence”
  • Ustroje akustyczne: Audioform

 

Pokaż artykuł z podziałem na strony

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy