Porównanie: Najlepsze słuchawki planarne

Odsłuch

Kochajmy się…

Audeze LCD-4z

Te słuchawki to prawdziwa pułapka, na co bardzo uczulam. Piętnaście omów impedancji i dziewięćdziesiąt osiem decybeli skuteczności stawia je w jednym rzędzie z pozostałymi pod względem wymogów odnośnie siły wzmacniacza, ale to tyko pozór. Tyczy to wprawdzie wszystkich, ale to topowym Audeze mocy potrzebują najwięcej. Być może skutkiem wielkości i zmiennej grubości membran, ale zapewne przede wszystkim w odniesieniu do ich elektromagnesów. Niezależnie od rzeczywistej przyczyny faktem pozostaje niezbitym, że przy nie dość mocnych wzmacniaczach Audeze nie rozwiną skrzydeł. Nawet pół wata to za mało i nawet wat nie starczy. Oczywiście zagrają – zagrają nawet bardzo głośno – ale to będzie granie w stylu relaksującym – miłe, lecz na połowę jedynie jakościowego gwizdka. Analogowe? – jak najbardziej. I bardzo w tym miłe dla ucha. Ale nie wyczynowe, nie dynamiczne i nie przejrzyste na miarę całkowitego olśnienia.  Jednakże i ta moc bardzo duża, to w ich przypadku mało. Tak samo bowiem jak mocy łakną także jakości. Łakną z porównywanych najbardziej – to też nie ulegało wątpliwości. Bo oczywiście każde zyskują, od tego nie ma wyjątków – ale inni z brakiem jakości toru potrafią lepiej współżyć, kontury kładąc ostrzejsze. Mniej działają poprzez obłości, bardziej płaską, wyraźną kreską – co prowokuje niezłe zastępstwo dla detaliczności i przejrzystości. Wszystko się u nich wyraźniej rozgranicza, samo z siebie staje lepiej separowane, ale też bardziej przy tym spłaszczone, nie tak dobrze modelowane. W tej mierze Audeze same nic nie robią – ze swoim gęstym, analogowym przekazem (w którym niczym z płaskorzeźb krawędzie zastępują obłości prawdziwych skulptur w trójwymiarowej przestrzeni) muszą uzyskać wsparcie czystości i wyraźności podawanego sygnału. Najmniejszy koczek na tej drodze owocuje wyraźną poprawą, najmniejsze wycofanie podwójnie będzie odczuwane. A wielki Ayon Stratos dobrnął tutaj do kresu nocy, że zapożyczę sformułowania od Ferdinanda Celine. Znaczy się – jest to przetwornik, jakiego byście chcieli. W połączeniu z potężnej mocy Phasemation i jego dual mono dawał sygnał właśnie potrzebny, rewelacyjny dla Audeze.  I wraz z tym koncert, koncert – całkowicie się zasłuchałem. Nie do końca będąc co do nich wcześniej przekonanym, przekonałem się całkowicie. I teraz o konkretach.

Muzyka ciepła, gładka, bez pogłosu oraz „wypukła”. Żadnego zapadania jej w siebie, bladości, odchudzenia. Samo pełne, ciepłe, bogate brzmienia – krągłe nuty i krągłe kształty. Analogowość zgoła gramofonowa przy przetworniku czerpiącym sygnał z komputera przez kabel USB. (Inna rzecz, że Fidaty.) I nie wiadomo co bardziej tu podziwiać – ową analogowość krawędziową płynnie idącą z frazy w frazę, czy może wypełnienie? A może holograficzne ujmowanie sceny z doskonale czytelną gradacją planów? Że nawet David Oistrakh – Beethoven – Violin Concerto in D major, Op 61 – Kondrashin (nagranie z 1957; w warstwie wizyjnej na YouTube grą rozmazanych cieni będące) mogło cieszyć jakością dźwięku. Gdyż wszystko w naturalności, bez udziwnień i przede wszystkim z poczuciem audiofilskiego spełnienia. Całkowita spoistość formy przy równie dogłębnej realizacji zróżnicowania odnośnie zarówno poszczególnych dźwiękowych kształtów, jak i poszczególnych planów w całościowej holografii scenicznej. A wszystko bez śladu wysilania i śladu przedobrzenia (na przykład sopranowej addycji). Sama koherencja i naturalność, i w tym osiągnięte mistrzostwo. Przy ustawieniu wzmacniacza na „Low” brzmienie bardziej spokojne i cofnięte leciutko soprany, a przy „High” pełna ekspresja i wyraźniejsze krawędzie. Niezależnie jednak od ustawienia bas zawsze zjawiskowy i wraz z nim całościowa moc – bardzo duże ciśnienia, ogólnie gęste medium. Soprany przy wyższej mocy już ze zdolnością do lekkich pogłosów – przy czym nieodmiennie trójwymiarowe, ale pomimo ogólnej ciepłoty także z posmakiem tajemnicy. (Zaskakujące zestawienie.) Wspaniałe zawsze wokale; zarówno poprzez tą zjawiskową naturalność, jak i mistrzowskie obrazowanie indywidualnej postaci głosów. Zerowa przy tym sybilacją, że inni mogą się uczyć.

Ogólnie biorąc można powiedzieć: „milutki diabeł”, że ani byś pomyślał groźny… Ale tylko dopóty, dopóki nie dostanie kluczy od furt piekielnych, czyli mocy. Wówczas się przeistacza i z analogowo przymilnego staje analogowo potężny – na cały wolumen możliwej dla słuchawek siły oddziaływania oraz brzmieniowej głębi. Głębi nie poprzez pogłębienie czy przyciemnianie na rzecz klimatycznej czerni, tylko samej trójwymiarowej głębi kształtu obejmowanej trójwymiarową przestrzenią. Żadnego przy tym niepotrzebnego prężenia muskułów – strun naprężanych nieprawdziwie, brzmień w jakikolwiek sposób podostrzonych, sztucznie basowo wzmacnianych. Wszystko naturalnie miękkie i z płynnym ruchem przy subtelnościach wszelakich, a jednocześnie siła bębnów maksymalna, ich cios rzucający na deski. I jaka tych bębnów objętość, jak widoczna membrana…  Żadnego przy tym przesteru w najtrudniejszych nawet momentach basu i rewelacyjna tego basu rozdzielczość. Kontrabas z zerowym zlewaniem (cóż za rzadkość!) – i gdybyż zawsze on taki … Znakomita energia instrumentów dętych i moc harmoniczna fortepianu… Ogólnie cała muzyka jako postać skumulowanej, wielopostaciowej energii o ze wszech miar pociągającej treści.

Scena szeroka, średnio daleka, w stu procentach zabudowana i z dźwiękami o takiej różnorodności, że nic całkiem tu do dodania. Szczeknięcie u Vangelisa dwuczęściowe, nie tak bogate, jak u najlepszych kolumn trój albo więcej drożnych, ale z wyczuwalną złożonością pod spodem. Natomiast Elvis Presley w Love me Tender (wersja kameralna, powolna, z samą gitarą – plik FLAC) ukazał się niezdrowo aż prawdziwy i trudno było godzić się z tym, że jest cieniem przeszłości.

Albo nie…

Pomimo ogólnego ciepła zachowana zdolność do różnych nastrojów poza jakimiś skrajnymi skowytami. Przemożny smutek nie, ale dramatyzm jak najbardziej. Obok tej analogowości i tej energii rzecz przy tym najważniejsza – pod wierzchnią naturalnością wokali niezwykła złożona warstwa spodnia, zawsze w audiofilskich poszukiwaniach wyznaczająca moment najwyższego zadowolenia. Spodnia złożoność składająca się na wierzchnią spójność – to dopiero prawdziwy high-end, za to płaci się krocie. A tutaj jeszcze bez naprężeń, podostrzania, basowych wtrętów – sama jedynie muzyka. (Warunkiem, przypominam,  mocny i jakościowy wzmacniacz.) Jako tego pochodna najszybsze nawet wibracje membran nie wpadające w charkot, najbardziej rozszalałe partie orkiestrowe skrzypiec i instrumentów dętych jako czysta przyjemność, a nie powód do zatykania uszu. Czajkowski – specjalista od takich rzeczy, którego symfoniki generalnie nie trawię, dał się słuchać z taką przyjemnością, że sam byłem zdumiony. Przepiękny też sopran koloraturowy z wszystkimi jego specjałami – przestrzenny, mieniący się, falujący i na dodatek świetnie natleniony. Znakomicie złożone z trzasku i głuchej deski stepowanie o zjawiskowej znów energii, bajeczna w odpowiednich momentach holografia i całościowy autentyzm chórów. Użyty na koniec gramofon Transrotora analogowość jeszcze pogłębił i miał tę swoją niezastąpioną obfitość tkanki łącznej, czyniącej dźwięk materią żywą.

Czy nie za bardzo je pochwaliłem? – zadaję sobie pytanie. Nie, nie wydaje mi się. Naprawdę mnie urzekły. Nieco mniej ciśnieniowe i energetyczne nie aż tak szalone, jak Ultrasone Tribute 7, niemniej od pierwszych sekund w dobrym torze dają Audeze poczucie: „To właśnie to! Trafiłem!”

Final D8000

 Na tle słuchanych chwilę wcześniej Audeze planarne Final okazały się równie analogowe, ale inne w wyrazie. Z bliższym pierwszym planem, a więc i większymi na nim dźwiękami, przy nieznacznie niższej temperaturze i minimalnej na tle tamtych pogłosowości w ustawieniu na „Zero” impedancji wzmacniacza. Która to pogłosowość w ustawieniu o oczko wyższym „Low” niemalże zanikała, pozostawiając minimalną otoczkę, jako cień wokół dźwięków. Wraz z czym dźwięki te stawały się podobniejsze do tych z Audeze, ale wciąż chłodniejsze i cieniowaniem otoczone, co je czyniło innymi. Troszkę przesuniętymi w stronę obcości, cokolwiek bardziej niecodziennymi. Lecz zaraz, nie tak prędko! To też można było skorygować pokrętłem regulacji twardości dźwięku „DAMP”, które Phasemation także posiada. Zawsze zdawało mi się ono zbędne, bo ustawienie na maksymalną (niemal) miękkość dla wszystkich wydawało się być optimum. Tymczasem tutaj wcale. Final wolały na rzecz większej naturalności ustawienie „miękkość circa 60%”; dziwność wówczas całkiem znikała, pozostawał sam minimalny ślad pogłosu i minimalny chłodek. To znaczy brzmienie ciut cieplejsze od neutralnego, ale chłodniejsze niż u Audeze z kablem Tonalium.

Podobnie przy tym Final były we wszystkim trójwymiarowe, aczkolwiek mniej dobitnie; a bliższy ich plan pierwszy i większe na nim dźwięki dawały mocniejszy atak, poczucie mocniejszego zwarcia z muzyką. Ostrzej rysowane do tego soprany w ustawieniu na „High” mocy (co przy „Low” prawie zanikało), tworzyły obraz względem tego z Audeze bardziej ekspresyjny oraz brzmieniowo przenikliwy. Do tego (tak już te Final mają, z myślą o tym je zaprojektowano) – obraz o wyjątkowej otwartości, dzięki nowatorskiej koncepcji AFDS obudowy przetwornika. Chwila przywyknięcia do ich prezentacji, tak jakby mózg musiał tego dopiero poszukać, i już wchodzisz w świat najbardziej otwarty pomiędzy słuchawkami przylegającymi do głowy. (AKG K1000 nie przylegają.) I znów prastare nagranie z sowieckiej Rosji – David Oistrakh i jego Stradivarius Conte di Fontana oraz Kiriłł Kondraszyn i jego Filharmonia Moskiewska – ożywają z niezwykłą siłą poprzez barierę sześciu dekad, tak jakby czas się ich nie imał, mimo iż tak inne to były czasy, tak przeraźliwie inne… W ujęciu teraz bardziej dramatycznym spełniają swą misję – w którym to ujęciu soprany już tak nie pieszczą, stając się bardziej drążące. Wciąż nie drażniące, ale nie tak przymilne, nie tak gładko ślizgające się w uszach…  Conte di Fontana w sopranowych wzlotach bardziej świdrował i się srebrzył, jak gdyby struny miał pokryte lodem a nie miodem i nastrojony był wyżej.

W swych sopranowych wzlotach Audeze bardziej okazywały się czarodziejskiej i większy nacisk kładły na obrazowanie trójwymiarowe, tyczące w szczególności przywoływania scenicznej głębi. Final natomiast eksponowały przede wszystkim plan pierwszy, operując dźwiękami bardziej dosadnymi i nieznacznie bardziej osobliwymi w odbiorze. Nie całkiem jak z codzienności branymi, tylko z tym wciąż obecnym cieniem pogłosu i niższą temperaturą, co miało też wymiar odrealniającej egzotyki – coś z atmosfery sennych widziadeł. Tym właśnie i otwartością przykuwały uwagę, podczas gdy u Audeze był to realizm samego codziennego bycia z dodatkiem pięknej holografii i wszędzie eksponującej się wyjątkowo mocno trójwymiarowości. U Final natomiast więcej struny niż pudła, większy jeszcze apetyt na nagraniową klasę i jakość toru; mniej litości dla słabych nagrań i słabego sprzętowego towarzystwa poprzez przesuwanie ich w sferę relaksu. Więc przy wysokiej jakości plikach różnice wszelkie bardzo malały i przejście ślepego testu (pomijając oczywiście inne czucie słuchawek na głowie) stawało się nie tak bardzo oczywiste. Jedynie sopran, zawsze bardziej u Final forsowny i jednocześnie cokolwiek mniej uprzestrzenniony, cieńszy, dawał nadzieję w każdym wypadku odróżnienia.  Bas natomiast równy potęgą (zatem bardzo potężny) przy minimalnie mniej eksponowanej objętości bębnów, a wokal równie szlachetny; jedynie temperaturowo trochę niższy, a co do stroju wyższy.

Razem…

Jeszcze bliżej oba brzmienia ulokowały się przy gramofonie z ASL Twin-Head, tym mocniej podkreślając, że apetyt na jakość źródłową szedł u Final z przeciwnego niż u Audeze kierunku. U tamtych potrzeba ta wynikała z chęci wyrywania się z objęć relaksującego spokoju, zatrącającego zbytnią powszedniością i nudą, a także z konieczności przebicia się z przejrzystością przez gęste i ciepłe medium. U Final zaś – właśnie na odwrót – z dążności do odejścia nie od nudy a pewnej obcości i z lekka nadrealizmu – wyrwania się z objęć surrealistycznej magii ku normalności i stanom bardziej powszednim.  Lampowy wzmacniacz i gramofon obu potrzebom czyniły równie zadość, pozwalając topowym słuchawkom planarnym dwóch różnych producentów spotykać się pośrodku, w samym jądrze fenomenalnej jakości oraz czystego realizmu. Niemniej najważniejszy do wyciągnięcia wniosek, to przy wszystkich tych zastrzeżeniach odnośnie sprzętu i jakości nagrań – ogólna konstatacja, że Audeze są dla tych, którzy wolą brzmienie cieplejsze i bliższe codzienności, ale zarazem także bardziej wpatrujące się w głębię sceny, by widzieć dalekie plany w ich holograficznym układzie, podczas gdy Final są dla tych, którzy wolą brzmienie skupione na rzeczach bliższych i temperaturowo osadzone bliżej neutralności, wraz ze szczyptą odrealniającej ozdoby w postaci pogłosowego cienia. Przy czym – i to bardzo trzeba brać pod uwagę – spora część tej chłodniejszej i minimalnie pogłosowej aury wynikała u Final ze srebrnego ich firmowego kabla, który jest dobrej jakości, ale ewidentnie ze srebrną nutą. Teoretycznie słabszy jakościowo pierwotny dla nich kabel miedziany, z którym pisałem recenzję, na pewno był bliższy stylistyce Tonalium. I tego właśnie kabla używał dystrybutor na AVS, zapewne nie bez powodu. Tonalim zaś dla Final nie mogę obstalować, bo brak dostępu do ich specyficznych wtyków łączących kabel z muszlami.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

13 komentarzy w “Porównanie: Najlepsze słuchawki planarne

  1. Stefan pisze:

    Widząc po zdjęciach opis Meze dotyczy padów skórzanych?

    1. Piotr Ryka pisze:

      Tak. W tej chwili słucham z welurowymi i większej różnicy nie ma.

      1. Stefan pisze:

        W ogólnym charakterze Meze nie ma, ale różnice są zwłaszcza w zakresie basu i góry. Na welurach jest nieco bardziej rozciągnięty i ilościowo lżejszy bas, no i jest bardziej przestrzennie.

        1. Piotr Ryka pisze:

          Nie robiłem żadnych porównań, odniosłem się tylko na podstawie wrażeń ogólnych. Zmęczony jestem tymi porównaniami. Upały były, a każdym słuchawkom poświęciłem calutki dzień. Chwilowo nie chce mi się niczego porównywać, zacząłem pisać recenzję Aultima SP2000. Którego zdaje się będę porównywał do SP1000 – mają wysłać. Wrrr

  2. Patryk pisze:

    Z tymi cenami to juz komplenie zglupieli. Piekna rzecza jest jednak fakt, ze KAZDY z nas wybierze swoje sluchawki, poniewaz w kazdej cenie mozna dostac dobre sluchawki. Te z najwyzszej polki beda jeszcze lepsze, ale nie sa warte czasami tych pieniedzy.

    Posluchalbym z checia tych D8000, ale co , jezeli okaza sie lepsze (a raczej tylko inne) niz moje wymarzone i ukochane Final Sonorous X?

    Pozdrawiam.

    Patryk.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Każde topowe słuchawki są inne. Tak samo jak każda najlepsza w dziejach sopranistka i każdy najwybitniejszy tenor mieli inne głosy. Bardzo nawet inne. Gdybym zaś miał polecać komuś jakieś słuchawki w ciemno jako genialne i zarazem takie, które mu się na pewno spodobają, to wskazałbym Sennheisera Orpheusa. Tylko że z tego nic praktycznego nie wynika; jedynie cena jeszcze o wiele wyższa przy braku serwisowania.

  3. Patryk pisze:

    Roznice polegaja wlasnie na tym, ze sluchawki sa: „inne”, a nie lepsze, poniewaz kazdy z nas szuka czegos innego w dzwieku. O „HE1-Orpheus” nie napisze, poniewaz sa poza granicami mozliwosci dostepu dla 98% czytajacych tutaj na Hifiphilosophy.

    Moja lista w kategoriach jest nastepujaca:

    1. Bardzo dobre i tanie.
    2. Bardzo dobre i drogie.
    3. Bardzo dobre i bardzo drogie.

    4. Najlepsze i nie osiagalne.

    1. AKG 712 Pro, Audioquest NH, Sennheiser HD660.

    2. Focal Clear, Audeze XC, HD800S, Hifiman HE1000, AKG812, Final Audio VI, (tutaj juz drozej, ale wspanialy dzwiek przy bardzo dobrej cenie)
    Takie AKG812 i ich chwilowa cena to raj! (az trudno uwierzyc)
    Focal Clear zaliczam do jednych z najlepszych sluchawek, jakich kiedykolwiek sluchalem. Cena w tym momencie jest wspaniala.

    3. Final Audio X, SR009`S.

    (te 2 pary sluchawek to RAJ i MARZENIE wielu melomanow. Drogie, ale warte kazdego grosza)

    4. HE1. (Marzenia wielu. Cena idiotyczna)

    Oczywiscie to tylko moje zdanie.

    Pozdrawiam.

    Patryk.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Mógłbym na ten temat strasznie dużo napisać – i w istocie już napisałem – ale rzucę tylko jedną uwagę, ponieważ rzecz jest ważna. Moim zdaniem przy komputerowym źródle z własnym wzmacniaczem flagowym, a nawet z energizerem Trilogy, flagowe Stax SR-009 i SR-009S dla osób o pełnym odbiorze wysokich tonów się nie nadają, o ile nie sięgniemy po jakiś gramofonowej niemal klasy przetwornik, tak jak to miało miejsce na ostatnim AVS.

      1. Patryk pisze:

        Ciekawe.

    2. Przemysław pisze:

      Panie Patryku, radzę koniecznie posłuchać Crosszonów Cz1, które moim zdaniem można zaliczyć bez problemów do trzeciej kategorii. Jestem ich posiadaczem od poniedziałku, są jeszcze niewygrzane, ale ich obfity brzmieniowo przekaz (na tle innych moich nauszników oraz tych, których odsłuchiwałem-według mnie oddają adekwatnie objętość danego źródła), połączony ze wspaniałą muzykalnością, transparentnością w przekazie emocji z danego nagrania, stereofonią, brakiem niewidocznych ścian dla przepływu dźwięku między źródłami rozlokowanymi po jednej i drugiej stronie w nagraniu, wzorowo zbudowanej sceny (zależna od nagrania, potrafi być rozległa, ale również stosunkowo kameralna), a także uniwersalne (nie stwierdziłem, aby jakiś z moich albumów zabrzmiał na nich źle). Jestem jeszcze przed odsłuchem Stax-ów 009s, wspomnianych w artykule Meze, Sonorousów X, Audeze 4z, ale gdyby CZ1 posiadały więcej gładkości, basowości z D8000 oraz szybkości, wyrazistości, soczystości, przejrzystości, holograficzności, detaliczności z Focali Utopii to raczej bym o tym nie myślał. Byłby to zdecydowanie mój słuchawkowy Dead End.

      Dziękuję Panie Piotrze za recenzje Cz1, bo ona w dużej mierze pomogła mi w podjęciu niniejszej decyzji zakupowej.

      1. Patryk pisze:

        @Przemyslaw

        Sprawa wyglada tak, ze sluchalem przez kilka lat sporo (wlasciwie wszystkie najwazniejsze na rynku razem z HE-1) sluchawek i zdecydowalem sie w 100% na Final Audio X.
        Final X oraz Clear & SR009 to najlepsze sluchawki wedlug mnie dostepne chwilowo. (nie patrzac na nie dostepne jak dl amnie i wielu innych HE-1)
        Wierze Panu, ze CZ1 to bardzo dobre sluchawki, ale na szczescie przestalem juz testowac, porownywac i szukac „swoich”, tych perfekcyjnych (jezeli jest w ogole cos takiego jak perfekcyjne sluchawki) sluchawek. Znalazlem je na szczescie.

        P.S: Wiem, ze nie da mi to spokoju i CLEAR bede chcial ktoregos dnia dokupic. ( Sonorousy X to bajka, ale czasami sa mi troche za ciezkie przy takich dluzszych 2-3 godzinowych sesjach)

        Pozdrawiam.
        Patryk.

        1. Przemysław pisze:

          Dziękuję za odpowiedź. Testowanie słuchawek postrzegam, jako przyjemne doświadczenie, które pozwala mi odkrywać nowe horyzonty muzyczne, przekonywać się do kolejnych utworów, całych albumów i gatunków muzycznych. Przy okazji zawsze jakiś model słuchawek, element toru wpadnie po drodze za sprawą „promocji”.

          Zdaję sobie sprawę, że Sonorousy X są z pewnością wspaniałe, zamierzałbym je sprawdzić i być może kupić, jeśli wypadłyby lepiej w moim torze niż Utopie. Osobiście dążę zawsze do tego, aby mieć pod ręką około 4 par słuchawek melomańskich, aby w zależności od nastroju, albumu, celu odsłuchu je zmieniać.

          Przyznaję, że moje Cz1, a także FU miewałem około 5-6 godzin bez przerw i nie ciążyły mi. Chciałbym się zapytać, czy SX szybkością, detalicznością oraz przejrzystością dorównują/przewyższają FU?

  4. Bohdan pisze:

    Obniżając trochę czołobitność… Audeze istotnie nie tolerują prostactwa brzmieniowego… uwypuklają tylko i opuszczają do piekła. Zauważyłem to już w Lcd – 3,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy