Komputerowa wszechmoc

   Cóż mam począć z panem Woźniakiem i jego wiarą w komputery a brakiem wiary w byt realny? Odnośnie owej muzycznej metafizyki i nowej religii w wierszach kodu, który na podobieństwo doskonalonej nieustannie Biblii panu Andrzejowi wszystko tłumaczy i wszystko mu załatwia, to oczywiście jest to jedna z możliwych ścieżek i nieraz nią podążałem. To dawno temu się zaczęło i nie jest żadnym novum. Rozbudowany procesor akustyczny był dołączany jako opcja do słuchawek AKG K1000 (debiut rynkowy 1990) – i niektórzy słuchacze ponoć mdleli z wrażenia. A jeszcze dawniej, w latach 80-tych, oferowane były głośniki do wzmacniaczy gitarowych marki Celestion, wyposażone w programowalną akustyką DSP. Sam słuchałem bardzo zaawansowanego procesora od Accuphase i recenzowałem jeszcze bardziej niezwykły procesor akustyczny Ancient Audio P3, przy okazji którego testu o całej sprawie pisałem szerzej i z niekłamanym entuzjazmem. Tak więc już w 2015-tym mówiłem to samo co teraz monsieur Fremer – proszę sobie przeczytać, passus o tym obszerny. Wszystko to bowiem świetne rozwiązania, ale nie dla purystów. Coś podobnego z grubsza do łowienia dwumetrowych łososi w wędkarskiej grze komputerowej, a nie moczenie kija w prawdziwej rzece za płotką. Da się tym komputerowym kodem generować gigantyczne przestrzenie i dźwięk przywoływać skrajnie głęboki; po brzegi też nasycony i majestatyczny pogłosowo. Da się także, co jeszcze cenniejsze z audiofilskiego punktu widzenia, poprawiać wady i czynić prawdziwszymi brzmienia w sensie wyobrażania sobie ich doskonałości albo przypominania jakiegoś wzorca. Jednak to trochę co innego niż purystyczny zestaw audio z gramofonem (albo magnetofonem analogowym), lampami i podstawkami. Także w odniesieniu do akustyki – realnej kontra zmyślona, mimo iż ta zmyślona zoptymalizowana do zadanego komputerowi przez programistów optimum. Jak pisałem przy innej jeszcze okazji – w recenzji wspomaganych komputerowo głośników Ancient Audio Fram – jest ta komputerowa droga przez poprawki i rozszerzenia najkrótszą ekonomicznie do high-endu (prawdziwego, nie żadnego tam erzac), więc to coś bardzo pożytecznego i dającego wielkie możliwości. Niemniej czynnik sztuczności (nawet działający z ramienia prawdy i w imię jej poszukiwań) niezbywalnie w tym pozostaje obecny i purystów może zniechęcać, tak samo jak te ślicznotki ulizane przez Photoshop. I żebyśmy mieli jasność: Także i bezpośrednio cięta płyta wzorcowa, podobnie jak analogowa taśma matka, to również modyfikujące transfery. Ale analogowym wybiegiem (jeżeli można to tak nazwać) lepiej przystające do świata – który wprawdzie na najgłębszym znanym poziomie jest zero-jedynkowy, jednak kwantową zero-jedynkowość względem tej z cyfrowego zapisu audio dzielą eony skomplikowania i różne style zachowań.

Wskazałem już na niekonsekwencję pana Woźniaka odnośnie wzorca przyjemności, a teraz pozwolę sobie jeszcze nawiązać do stawianego przez niego zarzutu rzekomej „stuprocentowości” uników ze strony innych niż on recenzentów, ośmielając się zauważyć, iż z palca została wyssana. Ilekroć testowałem kable, czy jakieś inne precjoza, zawsze dbałem o porównania i nawet mi zarzucano, że jest tych porównań zbyt wiele. Nawet w recenzji Bogu ducha winnych podstawek pod kable głośnikowe porównywałem dwa ich rodzaje i oczywiście sytuację bez nich. Ma się rozumieć, wyrażając przy okazji swoje odczucia nie tylko w warstwie czysto opisowej, ale także przez pryzmat emocji; bo recenzja to także (a może nawet przede wszystkim) zapis subiektywnych odczuć w odniesieniu do brzmienia. Tak samo jak recenzja filmu czy książki wsparta na subiektywnym podłożu z towarzyszeniem obiektywnych aluzji historycznych oraz techniczno-warsztatowych. Bardziej o wiele przy tym obiektywna właśnie w przypadku sprzętu audio, bo nie odnosząca się do fabuł, które jej nie dotyczą, gdyż rzecz nie tyczy samej muzyki. Lecz generalnie subiektywna, z którego to powodu postulują niektórzy, by pisać wyłącznie takie będące możliwie lakonicznym zbiorem relacji pomiarowych. To wieczny motyw powrotu audiofilskiego sporu i nieraz się do tego odnosiłem, przywołując zwłaszcza argument, że taka baza pomiarowa niejednokrotnie i niejednego recenzenta przywiodła na manowce. Że potem dzikie awantury ze strony czytelników: „jak pan mógł coś takiego napisać, gdzie pan takie coś słyszał!?” W następstwie czego jeden, dosyć znany, wolał przejść na emeryturę. Odnośnie natomiast uwikłanej w to wszystko proporcji zmiany jakościowej, to chyba wszyscy posługujemy się zrozumiałym dla siebie językiem, a w razie wątpliwości można dopytać. Przynajmniej u mnie można. Zadowolenie z czegoś w słupkach? Mój Boże, czy jak sprawiamy sobie albo komuś innemu radość, to dbamy o jakiś słupek? Mniej politycznych sondaży bym polecał, by więcej przyjemności czerpać z życia.

Poza tym „stuprocentowym” zarzutem pan Woźniak ma jeszcze inne – i na każdy z nich, okazuje się, napisałem odpowiedź jeszcze w tym tekście o audiofilizmie z 2013-go roku. Szczególnie podniecają i turbują pana Antoniego bardzo wysokie ceny urządzeń, kabli i akcesoriów audio, które postrzega wyłącznie z perspektywy zwyczajnego, niezamożnego człowieka. Zupełnie do niego nie dociera kwestia rozplenionego bogactwa i związanego z nim prestiżu, z czym najwyraźniej nie miał do czynienia i czego sobie nie wyobraża. Nie dociera do niego, że dla niejednego milion złotych albo i euro to nie są żadne pieniądze; i że ci ludzie lubią błyszczeć, lubią spełniać swoje zachcianki. Nie dociera także, że rynek właśnie jest w równowadze i te potwornie drogie przedmioty są tego odzwierciedleniem. Wydaje mu się (bo nie patrzy wnikliwie), że na przykład punktualne i ładne zegarki za niewielkie pieniądze unicestwią te drogie, podczas gdy jest dokładnie na odwrót; i teraz, kiedy takie są wszędzie, te arcydrogie i ekskluzywne święcą największe tryumfy. Naiwne to wyobrażenie, iż wszystkim zależy na oszczędnościach i wszyscy chcą być rozsądni, toteż kiedy usłyszą, jakie to komputerowe audio doskonałe i tanie, zaraz porzucą drogie zabawki i za zaoszczędzone pieniądze pójdą kupować płyty. Uświadamiam panu, panie Antoni, że tacy, których stać na wydawanie setek tysięcy i milionów, i tak kupią sobie coś drogiego, a chciane płyty już mają. I gdzieś mają wszelkie oszczędności z całymi tymi komputerami, bo by ich kumple z klubu golfowego albo posiadaczy Ferrari wyśmiali jako hipokrytów. Nawet przestaliby z nimi bywać, ponieważ nie byłoby to w dobrym tonie. Fakt, Rockefeller był najbogatszy, a dzieciom kazał donaszać młodszym po starszych ubranka. Ale to nie jest obecny standard, to w przełożeniu na nasze czasy ekstremalny, baptystyczny wyjątek. Elita chce być elitarna, o oszczędności nie dba. Mało nawet – one są dla niej be, ona się ich wystrzega. Dlatego z jej punktu widzenia te komputery może sobie pan Fremer wsadzić, a przynajmniej do czasu, gdy też będą bardzo drogie. Można się na to zżymać, ale tak dziś polityka wygląda i całe stosunki społeczne; nie są to żadne odosobnione audiofilskie brewerie. Proszę sobie odnośny artykuł przeczytać, bo go nie będę powtarzał. (I drugi o luksusie, i trzeci o muzyce – i jeszcze parę innych, w tym ten o procesorze P3.)

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

14 komentarzy w “Komputerowa wszechmoc

  1. Sławomir S. pisze:

    Bardzo adekwatne porównanie do fotografii. Na tym polu podobne zjawiska są zdecydowania bardziej jaskrawe, tym samym łatwiejsze do skatalogowania: są puryści analogowi działający na dużych formatach błon światłoczułych, puryści analogowi, którzy pogodzili się formatem tzw małej klatki, puryści cyfrowi nie używający obróbki cyfrowej, fotografowie ingerujący nieznacznie w ramach tzw 'cyfrowej ciemni’ oraz ingerujący potężnie (Photoshop). Oczywiście w każdym przypadku następuje 'modyfikacja transferu’- w innym stopniu, innymi sposobami i w innych obszarach (technologiach).
    Wchodzenie tu w kwestie ocenne, dodatkowo mocno zabarwione emocjonalnie sprowadza temat do przekonywania, że 'to co ja cenię, jest lepsze’. Zaraz będzie lista deklaracji i obozy. Czy nie lepiej zostawić to w spokoju, porzucając pasję misyjną? Wystarczy przyjąć, ze nowe technologie nie dezawuują starych, to tylko rozrywka i hobby i każdy ma wybór. Warto też dostrzec, ze w każdym typie modyfikacji transferu (spodobało mi się określenie) jest element kreacji i to właśnie subiektywne zapotrzebowanie na tę kreację może skłaniać do różnych wyborów w tej zabawie. Ale – to tylko zabawa.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Świat zawodowej fotografii od strony warsztatowej nie jest mi dobrze znany; nawet nie wiedziałem, że dzieli się na aż tyle kategorii podejścia do tematu, ale tak trochę per analogiam do gramofonów mam kolekcję fotografii rodzinnych z przełomu XIX i XX wieku, robionych na szklanych kliszach. I muszę przyznać, że jakość jest zdumiewająca, o wiele lepsza niż późniejszych na celuloidowych błonach.

      1. Sławomir S. pisze:

        I jak się okazuje pożądane cechy użytkowe prowadzą do nowych technologii, które nie zawierają pewnych unikalnych cech tych mniej użytkowych i wygodnych. Identycznie w Audio i w Foto. Dlatego należy wyróżniać dwa światy – profesjonalny i amatorski/hobbystyczny. Niemal zawsze inna w nich jest hierarchia wartości.

    2. Marek Ł pisze:

      Bardzo dobry komentarz, dający do myślenia bardziej niż prztykanie się po redaktorskich nosach 🙂

  2. jafi pisze:

    Pragnę przywołać w tym miejscu kompozytora i wykonawcę Jana Hammera. Tak, tak ten od Miami Vice.
    Otóż w końcu lat siedemdziesiątych wydał on solową płytę „Black Sheep” – kto pamięta?:)
    Radiowy prezenter, który opowiadał o tej płycie mówił z dumą, że wszystkie partie instrumentów zostały nagrane przez Hammera na syntezatorach, między innymi gitary, perkusja i co tam jeszcze było.
    Już wtedy brzmienie symulowanych gitar i sztucznej perkusji było jakby tu powiedzieć: nieprawdziwe.
    Nie umiem powiedzieć, czy muzyka z tej płyty się obroniła, mogę powiedzieć tylko o sobie że ja do niej już nie powracałem.
    I nie chodzi mi o postać samego Jana Hammera, którego cenię za inne dokonania, ale o „wyczyn” z tamtego okresu – mianowicie zastąpienie realnych instrumentów syntezatorami, które miały je naśladować.
    Taki wspominek, ilustracja do powyższej polemiki.

  3. Przemysław pisze:

    Ostatnio natrafiłem na „ciekawą” opinię jednej osoby z yt: „winyle mają zwyczajnie większe szumy, więc gorszy stosunek sygnał/szum, to jest jakaś obiektywna miara, a nie jakaś mityczna analogowość brzmienia”. Zadziwia mnie to, jak osoby, które nie mają styczności z droższym sprzętem audio tak łatwo są w stanie wypowiadać się w takich sprawach:/ Chociażby ta opinia o „mitycznej analogowości”… Jak zawsze interesujący materiał Panie Piotrze. Serdecznie pozdrawiam!

  4. Miltoniusz pisze:

    Entuzjazm Pana Woźniaka do cyfrowego audio to pozytywne zjawisko. Bo generalnie entuzjazm to fajna rzecz. W zasadzie to ma rację. Bo sytuacja tu jest taka, że mamy do czynienia z prawdami równoległymi. Pan Woźniak ma swoją i jest to prawda prawdziwa dla całej rzeszy ludzi. Jeżeli spojrzymy na zdjęcie jego sprzętu http://hd-opinie.pl/3253,audio,sonore-microrendu-z-psu-ciaudio-megatest-hdo.html to co zwraca uwagę? Kolumny wciśnięte blisko ścian, szafka na sprzęt to chyba zwykły mebel z cieńkimi blatami, kable splątane chaotycznie za szafką, dotykające siebie nawzajem, szafki i ściany. Czy to źle? Niekoniecznie. Mnóstwo ludzi tak ma i dla nich testy Pana Woźniaka są realnie najbardziej wiarygodne. Ale co to oznacza dla dźwięku? Brak mikrodynamiki, pewnej finezji dźwięku, przestrzeni, stanu, w którym odtworzenie dźwięku ociera się, a nawet staje się magią. Dźwięk pełza gdzieś tam w niskich stanach wyrafinowania. Trudno coś wtedy zepsuć cyfrową obróbką. Poprawić? Tu się rzeczywiście otwiera ogrom możliwości. Wszysto zależy więc od budżetu ale i świadomości prostych spraw, jak akustyka czy wpływ wibracji, w tym na kable. Szkoda, że Pan Woźniak jeszcze tego nie odkrył, jego recenzje były by jeszcze bardziej wartościowe i umieszczone w bardziej obiektywnym kontekście. I wtedy jego prawda była by jeszcze bardziej prawdziwa.
    Z moich doświadczeń wynika, że wszelkiej formy obróbka cyfrowego sygnału (w dobrym sprzęcie) tylko go pogarsza. Doświadczenia: oversampling w Ayon CD 1s, korekcja eq w oprogramowaniu iTunes i JRiver, korekcja eq w procesorze dźwięku Classe CP800 v2 no i korekcja w pierwszym procesorze Pana Waszczyszyna. No ja już tak mam. No ale wierzę, że inni mogą mieć inaczej i może w niczym co napisałem o Panu Woźniaku nie mam racji. Zresztą, fajny chłop i cieszmy się, że tacy ludzie są.

    1. Marek Ł pisze:

      To się nazywa obiektywizm do bólu, brawo za anty-hate w czasach hate-endu 🙂

  5. bobek pisze:

    Nie chce wam psuc antycyfrowej zabawy chlopaki, ale dla przykladu na wyzszosc analogu:

    http://www.bostonaudiosociety.org/bas_speaker/abx_testing2.htm

    Test odsluchowy po ktorym Ivor Tiefenbrun, tworca kultowego Linn Lp-12, musial odszczekac swoje brednie jak to cyfra degraduje dzwiek. A bylo to w 1984, kiedy przetworniki C/A i filtry cyfrowe byly naprawde gowniane.

    1. Piotr Ryka pisze:

      Wychodzi na to, że słuchanie czegokolwiek innego niż mp3 ze smartfona na pchełki zwyczajnie nie ma sensu. Taniej, wygodniej i równie dobrze, a nawet lepiej.

    2. Paweł pisze:

      Nie chcę dyskutować na temat wyższości jednego rozwiązania nad drugim bo aktualnie tory audio często są mieszanką obu technologii poza gramofon+lampa. Uważam, że stare przetworniki były bardzo dobre i bardziej analogowe niż obecnie produkowane. Polecam ciekawy blog którego autor jest niezależny od dystrybutorów http://najlepszeodtwarzacze.pl/ W nawiązaniu do blogu słuchając sprzętu vintage odrestaurowanego mam większą przyjemność niż słuchanie wirtualnie stworzonego analogu poprzez odfiltrowanie określonych częstotliwości czy zniekształcenia (przesunięcia fazowe) generujące sztuczną „głębię sceny” nawet tam gdzie w źródłowym nagraniu jej nie ma, nie mówiąc już o kompresji itp.

  6. tomTom pisze:

    a mnie to wszystko gówno obchodzi

    1. Piotr Ryka pisze:

      Rozumiem – kolega z Moskwy, tam macie większe problemy. Ale co robić, takie życie.

  7. alex50pl pisze:

    Widzę, że temat jakoś szybko umarł. A wydaje się, że wart jest stałej uwagi i dyskusji bo software-owa ingerencja w torze audio jakoś nie umarła a wręcz przeciwnie ma się coraz lepiej.

    Pozwólcie, że zacznę od cytatu:
    „Muzyka grana na żywo może być bardzo licha, ale bywa też taka, że cały świat nagraniowo-odtwórczy, z komputerami czy bez, jest przy niej marnym pyłkiem.”

    I jest to „święta prawda”.
    Każdy kto słuchał muzyki na żywo, zwłaszcza tej wielkoformatowej (mam tu na myśli koncert symfoniczny czy rockowy) przyzna, że słuchanie tego samego w domu ma się nijak do odbioru na żywo.
    Ile by nie wpompować kasy w system audio, to co z niego wylatuje to tylko ersatz muzyki. Tak samo jak najwypaśniejszy telewizor ileśtam-K to tylko ersatz zwiedzania Luwru.
    Nieistotne są spory zwolenników analogu ze zwolennikami cyfry, wojna sceptyków ze słyszącymi. To tylko porównywanie jednego ersatzu z drugim.
    Inaczej. To co mamy w domu to tylko „model” muzyki. Model musiałby mieć rozmiary sali koncertowej, żeby przestał być modelem.
    Dyskutować to można czy fajniej jest w La Scali czy Carnegie Hall.

    Pan Piotr ma rację, że nie wierzy w możliwość zastąpienia porządnego sprzętu przez oprogramowanie. Kupując plastikowy wzmacniacz w hipermarkecie nie podrasujemy go żadnym programem, żeby grał jak Krell. Co prawda fragment o poprawianiu głosu śpiewakom, maskowaniu pomyłek wykonawczych, czy interpretacyjnych traktuję jako dodanie sobie animuszu w szarży na przeciwnika ale merytorycznie krytyce przesadnie daleko idącej komputerowej ingerencji generalnie nic zarzucić nie można.
    Ale to jedna strona medalu.
    Skoro sprzętowo praktycznie dotarliśmy do ściany (teraz to już tylko kable z unobtanium i stoliki z antygrawitacją) to może czas zrobić wyłom.
    Obawiam się, że elokwentne złośliwości czy mniej litościwe grillowanie tematu udziału programów komputerowych w torze audio nie powstrzymają tej inwazji.

    Cyfryzacja nieodwołalnie wkracza we wszystkie aspekty naszego życia, także muzyczne.
    Obcowanie z odtwarzaną muzyką zaczęliśmy od woskowych wałków Edisona. Potem nastała era winyli. Minęły lata i przyszedł czas CD. Płyty i odtwarzacze były co raz droższe, doskonalsze. Weszły na stałe na audiofilskie salony. Pamiętam teksty sprzed lat odżegnujące od czci i wiary wszelkie odtwarzanie muzyki z plików cyfrowych. Audiofil wolałby Flac-i sobie wypruć niż je odtwarzać!
    I co? Wystarczyło trochę poczekać i okazało się, że jak używa się JPLAY-a to i komputer jest już dobry a na łamach choćby „High Fidelity” czytamy recenzje transportów plików cyfrowych w wystarczająco audiofilskich cenach. I oto kolejny parweniusz dostąpił nobilitacji. Czy każde z tych zdarzeń to profanacja świętej tradycji czy krok w dążeniu do doskonałości?

    Czas zawołać „Hannibal ante portas”.
    Skoro cham stoi przed drzwiami salonu i tylko patrzeć jak wlezie i zepsuje zabawę, to może zamiast próbować go przepędzić nauczmy go manier, niech założy krawat, wyczyści buty i wtedy voila DSP.

    A zatem, Audiofile do dzieła!

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy