Czym jest muzyka?


Na koniec odrobina praktyki.
Posłuchałem wczoraj dwóch utworów. Jeden uwielbiam, drugi mnie drażni. Ten uwielbiany to trzeci koncert skrzypcowy Mozarta. Ten nie lubiany to czwarta symfonia Mahlera. Dlaczego jeden się podoba a drugi nie? Przede wszystkim dlatego, że tak po prostu jest. O gustach, powiadają, nie ma co dyskutować. Nie zbywajmy jednak tej ważnej kwestii milczeniem. Mogę ją oczywiście ująć wyłącznie od strony całkowicie subiektywnej, ale muzyka to nie matematyka, tu subiektywne odczucia też mają znaczenie.
Popularność Mahlera wskazywałaby, że inni odbierają jego muzykę z wielką przyjemnością. W filmie „Wszyscy mówią – kocham cię” postacie grane przez Woody Allena i Julię Roberts podniecają się nawzajem wymieniając czwartą Mahlera jako najgenialniejszy fragment muzyki w ogóle. Tymczasem mnie doprowadza do pasji. Bynajmniej nie artystycznej, tylko szewskiej.

Notes2Zacznijmy od Mozarta. Swoboda z jaką konstruuje i piętrzy harmonie jest porażająca. Ta muzyka, gdy chodzi o pierwszą i trzecią część, z niczym mi się nie kojarzy poza czystym pięknem, do którego tak nawołują filozofowie. Maestria symetrii jawnych w swej zewnętrznej oczywistości i ukrytych w zawiłościach kompozycyjnych komplikacji jest zdumiewająca. Niewątpliwie najgenialniejszy z kompozytorów bawił się pisząc utwór swoim niesamowitym talentem, tą niezrównaną łatwością tworzenia, której zazdrościł mu nawet Beethoven. Kiedy się w to wsłuchuję wydaje mi się, że gdy Mozart pisał o widzeniu skomponowanego przez siebie utworu w jego całokształcie ogarniętym jednym spojrzeniem muzycznego oka, miał na myśli jakąś całościową strukturę wielopoziomowych symetrii i wariacji na ich temat, tworzących coś w rodzaju niezwykle złożonej, wielowymiarowej bryły. Oczywiście mogę się całkowicie mylić, ale nic innego nie przychodzi mi do głowy. Druga część koncertu, podobnie jak drugie części mozartowskich koncertów fortepianowych, uderza z kolei w emocjonalną strunę duszy słuchacza. Oczywiście nie jest tak, że w dwóch częściach pozostałych nie ma nastroju dyktowanego choćby samymi tytułowymi Allegro i Allegro-Andante-Allegretto, a także elementami marszowymi i bogatą melodyką. Ale przeważa, nazwijmy to, konstruktywizm. Tu Mozart przede wszystkim jawi się jako twórca nakładających się i goniących za sobą harmonik, perfekcyjnie utrzymujący równowagę pomiędzy złożonością a lekkością konstrukcji. Tymczasem druga część jest inna. Zaczyna się jakby nabraniem przez smyczki oddechu i spokojnym pulsowaniem, wraz z którym spływa na słuchacza fala nieziemskiej łagodności, za którą natychmiast pojawia się partia skrzypiec, łącząca tą łagodność z łkaniem, jakąś skargą, jakimś smutkiem i jakąś zadumą. Nie ma sensu tego opowiadać, bo to piękno przekraczające granice wypowiedzi; piękno czyste i nieskalane w swej doskonałości. Mogę tego słuchać bez końca, a kompozycyjna złożoność sprawia, że trudno się nasycić i odejść. Trzeba jednak. Sam tego chciałeś. Zachciało się Mahlera, o którym w Wikipedii piszą, że był jednym z największych symfoników. No, skoro tak piszą… Symfonia zaczyna się dzwoneczkami sań i melodramatyczną, operetkową muzyką, której wielka orkiestra symfoniczna usiłuje nadać splendoru i potęgi. Harmonika jest uboga. Symetrie się nie nakładają, pozostając odrębne w swych frazach. W sensie klimatu od razu nasuwa się skojarzenie z Czajkowskim i jego muzyką baletową. Mahler to w tym momencie taki kiepski Czajkowski. Pół czy nawet ćwierć Czajkowskiego. I ten nieznośny brak oryginalności. W tej muzyce nie ma nawet śladu piętna twórcy, jego wyjątkowości. Jest tylko eklektyzm i muzyczne quasi-cytaty z niekoniecznie nienajlepszych źródeł. Całość przypomina jakieś wędrówki Gustawka po lesie, nawiązujące do przygód Piotrusia i wilka opisanych w balecie Prokofiewa. Dominuje aspekt ilustracyjny i piętrzenie w kółko tych samych tematów, wędrujących tam i z powrotem po skali głośności. Ogólnie nuda. Jeździmy sankami po rzadkich zagajnikach i ani śladu wilka. Jakieś elfy i wróżki tańczą w zaroślach młodnika i tyle dramatyzmu musi nam wystarczyć.
Druga część zaczyna się identycznie, tylko zamiast dzwoneczków są smyczki i przeszkadzajki. Dalej towarzyszy nam nastrój sielanki. Może to dzieci ubierają choinkę? Chociaż nie. W tamtych czasach dzieciom przy ubieraniu choinki nie wolno było nawet asystować. To była sprawa wyłącznie dorosłych. Dzieci przychodziły już na gotowe. Choinka miała je olśnić. Więc może będzie jakiś olśniewający finał? Czekamy, czekamy, czekamy, czekamy. Czy ja ziewnąłem? Ach, nie wypada. To przecież jeden z największych symfoników… W sumie jest miło. Pieczeń zdaje się już dochodzi. Świeczki się palą. Koniec drugiej części.
Trzecia zaczyna się w nurcie powagi. Jest więcej złożoności, choć wciąż dominuje melodyjność. Melodyjność oparta teraz na długich pociągnięciach smyczków. I już się wydaje, że przybierze to jakąś oryginalną formę. Przybiera pomału, przybiera, jakby nabierało stopniowo formatu, jakby się czaiło do wielkiego przeistoczenia. A jednak nie, tylko plasnęło i od nowa sobie kląska. Niby poważnie, niby dramatycznie, ale z silnym akcentem na „niby”. Coś jakby gotować budyń. Bańka czasem się zrobi, zabulgoce i zniknie. Poza tym jest gładko i słodko. Zaraz mnie ta słodycz zabije. Więc może o to chodziło? Może na tym polega efekt? Może słuchacz ma dostać słodkiej wścieklizny? Ale nie. W dziesiątej minucie robi się dramatycznie. Zdaje się kogoś ścigają, dopadli. Ach, to tylko gajowy przebrał się za wilka. Babcia jednak nie na żarty się wystraszyła. Potrzebna jest waleriana. W dwunastej minucie nadciąga odsiecz z walerianą. Stan babci jest jednak ciągle poważny aż do trzynastej minuty. Potem się polepsza. I znów się robi radośnie. Wszyscy tańczą, a babcia wsunęła szarlotkę i jeszcze do tego zażyła tabaki. Kichnięcie. Ulga. Relaks. Senność. I naraz finał. Fanfary. Nie do wiary, czyżby upolowali dzika? Trudno powiedzieć. Może to tylko sąsiad wypalił na wiwat z dubeltówki, bo zaraz znów wszystkich ogarnia senność. Dzik byłby chyba bardziej inspirujący. Koniec trzeciej części.
Czwarta zaczyna się jak zwykle. Flecik przygrywa. Miło jest, spokój. Nie minęła minuta i okazuje się, że czwarta część to pieśń. Pani jakaś śpiewa, a bardzo jest czemuś rada i nad czymś się bardzo rozczula. My tymczasem znowu w sanki i dalejże dzwonić jeżdżąc dookoła tej pani. Sielanka-zimowanka. Pani się nam przygląda dłuższą chwilę, a potem znowu zaczyna śpiewać. W gruncie rzeczy to samo, ale ma teraz leciutkie ciągoty ku wagnerowskiej Izoldzie i jej miłosnemu lamentowi. Minimalne jednak, żadnego rozmachu, żadnego odważniejszego gestu czy dźwięku. Klops w sosie śmietanowym na słodko. Koniec czwartej części i całej symfonii.
No cóż… Milutkie to było aż do mdłości i boleśnie obnażające niemożność kompozytora zapanowania nad złożoną materią muzyczną. Ale ja się nie znam i moje zdanie się nie liczy. Może faktycznie to było wielkie?

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

5 komentarzy w “Czym jest muzyka?

  1. Piotr Ryka pisze:

    “Miał rację stary filozof nie ma pożytku z muzyki.

    A może trzeba zadać pytanie – czym jest muzyka?

    I przyszło mi na myśl, że jest ona częścią nas, projekcją naszej osobowości na otaczającą nas rzeczywistość poprzez zmysł słuchu. Jest więc tak samo różnorodna jak różnorodni są ludzie. Razem z nami się zmienia. Dlatego tak bardzo potrafi na nas oddziaływać.

    Co na ten temat mówi nauka – nie mam pojęcia. O ileż ciekawiej jest samemu to określić.”

    1. Piotr Ryka pisze:

      Powyższy komentarz, autorstwa kolegi Kmiecia, się nie upublicznił. Nie mam pojęcia dlaczego.

  2. Bartłomiej pisze:

    Muzyka to komunikacja za pomocą dźwięków wydobywanych z instrumentów muzycznych. Komunikowane mogą być uczucia, myśli … wszystko, czego zażyczy sobie twórca.

  3. Marek pisze:

    Ubawił mnie ten opis IV Mahera :))) Ale tak to już z muzyką jest, jednemu się podoba, a drugiemu nie. I chyba jest tak, że im człowiek bardziej wykształcony muzycznie, tym bardziej docenia i rozumie te bardziej złożone (muzycznie) utwory. Widzę to z swoim otoczeniu – mało kto z moich znajomych słucha muzyki klasycznej. Ale jeśli grał lub uczył się grać za młodu na jakimś instrumencie, to już lekko „ciągnie” go w stronę klasyki (np. podoba mu się muzyka filmowa, symfoniczna). A jeśli uczęszczał do szkoły muzycznej, chociażby 1. stopnia, to już chętnie posłucha Mozarta, Beethovena czy Chopina (niektórzy bez wykształcenia muzycznego też posłuchają – ale jest ich znacznie mniej). Natomiast muzycy, wiadomo, słuchają wszystkiego, od średniowiecza po „współczechę” (ma na myśli klasykę, np. Lutosławski). Do Mahlera chyba też trzeba skończyć szkołę muzyczną, najlepiej wyższą (żartuję, ale mi się też jego symfonie nie podobają i ich nie rozumiem – pieśni już prędzej, a ja wykształcenia muzycznego nie mam, tylko podstawowe, amatorskie).

  4. Boho pisze:

    Biedny Mahler ..heh. A W obronie eklektyzmu , można też założyć ,że kwestia jednorodności formalnej jest być może też tylko kwestią skali. jakby odnieść się do frazy, czy tematu muzycznego. Jednak to już wyższa szkoła jazdy. Nie jestem wprawdzie zwolennikiem jazzowego roztańcowywania dajmy na to Chopina – bo to pomylenie wszechświatów. Bardziej Bach wybrał by się na tańce … w odpocznieniu od kościelnego manuału. skąd moja pochwała eklektyzmu ? ktoś mądry kiedyś powiedzial, że najciekawsze rzeczy dzieją ie na granicy gatunków. rzcz jasna najpierw te gatunki musiały się same sobie przypomnieć przez wieki, i po sobie nastąpić według sobie znanych praw. Oczywiscie nie tylko po to. Wszystko dzieje się samo w sobie . Jednakże teraz dało to możliwosc powstania dziel eklektycznych, co nie znaczy niejednorodnych. Oczywiście może być i dobry i zły eklektyzm. to dotyczy wszystkiego. Dla artysty jednak może to być piękna możliwość zabawy. Zabawy w nieprzewidywalność, dla siebie a i może dla odbiorcy. Piszę to, bo sam rozsmakowywuje sie w takich artystach , jak Peter Hammil, Słowem dobry, czy genialny eklektyzm jest wtedy , kiedy staje się samą w sobie jednorodnościa bez oglądania się na czas i przestrzeń, na to co powstało. Żeby pójść krok dalej – dobry eklektyzm to może ten , który postulatu eklektyzmu w ogóle nie zakłada. Dzieje się ta muzyka sama po sobie tworzy i powstaje i jest, niejako z nieświadomości, bez udziału świadomej części umysłu,

    Czym jest dla mnie muzyka ? Pięknem i miłością, bólem i wolnością, ulgą i znowuż nienasyceniem, jest życiem

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy