Znowu byłem we Wrocławiu. Kawałek z Krakowa drogi, ale autostradą, której tym razem tylko dwadzieścia parę kilometrów okazało się być w remoncie, więc jazda znośna i żaden wysiłek. A że bardzo mili ludzie i na miejscu fetują, to w dodatku przyjemność. Chodziło tym razem głównie o promocję świeżo pozyskanych przez znanego dystrybutora – Moje Audio – głośników Albedo. Głośniki są włoskie i mają nietuzinkową, charakterystyczną dla włoskiej fantazji stylistykę. Są smukłe, mają owalnie zaokrągloną tylną ścianę i zawieszone są nad podłogą, bo ku dołowi się zwężają i są tam na samym końcu skośnie przycięte, dzięki czemu zyskuje swobodny wylot basowa linia transmisyjna, a cały wygląd lekkość i dynamikę. Wyglądają naprawdę fantazyjnie i finezyjnie, jednakże budzi to podejrzenia o przerost formy nad treścią. Bo taka smukłość i lekkość w połączeniu z przydającym dynamiki odchyleniem ku tyłowi i tym stylizacyjnym przycięciem przy samej podstawie, wydają się o wiele bardziej nawiązywać do jakiejś formy rzeźbiarskiej niż opoki solidnego brzmienia. Boć takie brzmienie kojarzy się wszak z czymś masywnym, co jak przypominające zwykłą skrzynię Harbethy albo zwaliste Wilson Audio będzie nas przytłaczało swoją posturą i ciężkością. Włosi nie dali się jednak ponieść fantazji na zasadzie sztuki dla sztuki, tylko przemyśleli rzecz starannie i równie starannie przeprowadzili. W efekcie nie jest to tylko głośnik mający uwodzić wyglądem osoby, którym średnio zależy na brzmieniu a bardzo na elegancji wnętrza, ani też taki, dzięki któremu wroga szpeceniu salonu „jakimś paskudztwem” małżonka zdoła ulec namowom i da się przekonać do postawienia w nim czegokolwiek co dźwięk dobywać potrafi – i niech już on będzie taki sobie, byleby tylko był. Nic w tym rodzaju.
Głośniki grają z najwyższą audiofilską klasą, a ich forma brzmieniowa nie ustępuje estetycznej. Nie piszę w tej chwili recenzji na podstawie dokładnej, wielodniowej analizy przetwarzanej w podsumowującą syntezę, a tylko krótką impresję, toteż rzucam jedynie pewne hasła i dzielę się spostrzeżeniami. By mieć pewność, że coś gra dobrze, nie trzeba jednak więcej niż raz to dobre brzmienie usłyszeć, tak samo jak do obalenia teorii wystarcza jeden tylko eksperyment obalający. Aparatura audio ma bowiem tę niezwykle wygodną dla siebie krańcową przewagę nad teoriami naukowymi, że wystarczy jej jeden tor dobrze grający, by mogła uchodzić za dobrą, podczas gdy biedna teoria naukowa musi się doskonale sprawdzać w każdych warunkach eksperymentalnych, nawet tych dla siebie najbardziej wymagających i niekorzystnych. To przede wszystkim dlatego dobrej aparatury audio jest dużo, a dobrych teorii naukowych zaledwie kilka. Aliści od aparatury audio także zwykło wymagać się czegoś więcej niż jednorazowego popisu w cieplarnianych warunkach; i tym się ją bardziej postrzega za lepszą, im częściej i w trudnym otoczeniu doskonale się sprawdza. Pod tym względem głośniki Albedo okazały się i dobre, i niedobre. Jak mi opowiadał nie bez ironii i sarkastycznego uśmiechu właściciel Fusica, pan Daniel, poprzedniego dnia odbyła się pierwsza prezentacja, taka dla lepszych gości, co to się pozjeżdżali z szerokiego warszawskiego świata, a recenzje tych głośników napisali już wcześniej i mieli siebie za znawców. Wydziwiali, cmokali i wszystkim tłumaczyli, że u nich dużo lepiej to grało i głośniki wcale nie są złe, a wręcz świetne, tylko ta sala w Fusicu nieodpowiednia, bo przede wszystkim za duża i zbyt akustycznie wymagająca. Tak więc u nich to było cacy a teraz jest be, ale gdzie indziej naprawdę dałoby się coś z tym zrobić, a tu nijak – i trzeba się z tym pogodzić oraz im na słowo zawierzyć, bo rzecz jest w lepszych warunkach jak najbardziej do przeprowadzenia i wykazania, o czym można poczytać w recenzjach.
Daniel, z którym jesteśmy po imieniu i się chyba nawet lubimy (w każdym razie ja go lubię), z szelmowską miną podpinając kable i znosząc do sali odsłuchowej aparaturę, zapewniał mnie, że zaraz w tej okropnej i do niczego się nie nadającej sali Fusica to zagra, tylko trzeba wiedzieć z czym do gościa i jak zestawiać urządzenia oraz jakimi kablami je spinać. Wówczas wszystko da się zrobić i to nawet bez angażowania fortun, wyjaśniał.
– Skakali tutaj wczoraj, podpinali jakieś plumkacze i grało to jak zdechła ryba; żadnej przyjemności ani nawet pobliża – komentował z drwiną.
A że sam jest miłośnikiem Naima, postanowił mi udowodnić, że używany poprzedniego dnia bez pozytywnych efektów gramofon The Funk Firm LSD, stojący na podstawie antywibracyjnej Rogoż Audio i zaopatrzony we wkładkę Ortofona, jak najbardziej do napędzania głośników Albedo Aptica się nadaje, tylko trzeba odpowiednio go wspomóc. To wspomożenie w sensie cenowym było naprawdę skromne, bo złożone z przedwzmacniacza gramofonowego Naima (tysiąc czterysta złotych zaledwie) oraz naimowego przedwzmacniacza właściwego, końcówki mocy oraz zewnętrznego zasilania z serii podstawowej, pospinanych jak należy firmowymi kablami Naima. Najpierw słuchaliśmy głośników z kablami Tellurium Q Black Ultra, ale Daniel doszedł do wniosku, że trzeba nieco dołożyć dźwiękowi masy, a do tego świetnie nadadzą się Acoustic Zen ABSOLUTE (13 tys.), które zaraz zostały podpięte. Ubyło nieco góry, spłyciła się trochę scena, ale ogólnie faktycznie stało się lepiej i dźwięk bardziej zadowalał. Zyskał całościową siłę wyrazu, konkretność oraz wagę, a poczucie uczestnictwa w muzycznym zdarzeniu narosło. Potem nastąpiła jeszcze korekcja ustawienia, czyli przestawiono głośniki nieco bliżej słuchaczy – i w efekcie raz jeszcze przekonałem się, że nie ma to jak stawiać daleko od ściany, bo z tego zawsze płynie dźwiękowe dobro i nie wiem doprawdy jak niektórzy to robią, że testują głośniki stojące pod samą ścianą, a potem wypisują, że cudownie to grało. Ale może w blokowych mieszkaniach z wielkiej płyty faktycznie jest to możliwe, albo potrzebna jest dodatkowa komora akustyczna w postaci kuchennej wnęki. No, nie wiem.
W każdym razie niektórzy mają ponoć takie sukcesy, ale u Fusica i u mnie tak to nie działa i trzeba głośniki ustawić dobrze ponad metr od ściany za nimi, a wówczas scena staje się dużo lepsza, bo przede wszystkim głębsza. A wraz z tym pogłębieniem nastaje magia, która i tutaj się pojawiła, aczkolwiek trzeba było zarazem przesunąć się ze słuchaniem także do tyłu, bo siedząc blisko głośników tej głębi nie było.
Dzisiaj krótko napiszę: Brawo!
Czy my sie Piotrze starzejemy ze tak samo myslimy,caly czas mysle o gramofonie i wzm lampowych,nawet jak czasami sa trzaski to tez jest smaczek,zainteresowany jestem uzywanym gramofonem Audio Note De-Lux(black-piano) i kolumnami AN/E SPE HE.
Winyl gra bogatszym, prawdziwszym dźwiękiem. Nie musi usuwać jittera, nie musi konwertować, tylko sobie gra. I tego lepiej się słucha. A starość, jak to ona, po każdego przychodzi, chyba że śmierć ją uprzedzi.
http://www.youtube.com/watch?v=WZHjRe-hm_s
w trzech milionach byśmy się chyba zmieścili
w przypadku płyt winylowych muzyka odtwarzana jest mechanicznie, a nie cyfrowo jak w płytach cd; i to jest chyba najważniejsza różnica.
To pomieszczenie audiofilskie robi dość przygnębiające wrażenie. Sprzęt niewątpliwie ciekawy, ale przy takich środkach chociaż to okablowanie można by jakoś zasłonić, bo wygląda trochę upiornie. O gramofonie napędzanym pojedynczym paskiem ktoś zaraz by powiedział, że talerz mu ściąga. W sumie ważne jednak jak to wszystko gra, a tego na filmie nie da się zobaczyć.
co do gramofonów to znajomy ojca przerabiał ten temat przez wiele lat, kiedy płyty winylowe były jeszcze popularne i powiedział, że nie zamieniłby tej prezentacji na cd, tak jak nie zamieniłby swojego Linn Sondeka na odtwarzacz za naprawdę duże pieniądze. Zresztą firma Linn ma bardzo ciekawy produkt, bazujący na niepodlegającej wątpliwościom bazie, uzupełnianej kolejnymi komponentami w zależności od zasobności portfela – kupujący wie, że kupił świetny produkt i może sobie go z czasem rozbudować, a nie sprzedawać za pół darmo i kupować nowy flagowiec, a firma też na tym zyskuje, bo trzyma klienta, żeby nie kupił przypadkiem flagowca z innej firmy.
O Linnie Sondeku też we Wrocławiu rozmawialiśmy. Piotr pomstował, że jego brat, mieszkający od dawna w Austrii, mówił mu, iż kiedyś można było topowego, w pełni wyposażonego Sondeka kupić za taką przyzwoitą austriacką pensję, a teraz jest to niemożliwe, tak zdrożał. Brzmienie ma wybitne i jest nawet we Wrocławiu miłośnik potrafiący lepiej go regulować od firmowych serwisantów z Warszawy. Bo trzeba też wiedzieć, że ten gramofon wymaga szczególnie precyzyjnej regulacji, co wielu do niego zniechęca.
w Polsce się go niestety nie kupi za przyzwoitą pensję, nawet gdyby kosztował połowę tej poprzedniej.
Ale audiofilia ma więcej wspólnego z filozofią niż z ekonomią.