Recenzja: Trilogy Audio H1

Odsłuch

Pilot warunkiem używalności.

   Odnośnie perypetii z odsłuchem, to nie miały miejsca takie przygody jak ze wzmacniaczem Staksa; raz dlatego, że Trilogy przyjechał nowiuteńki i trzeba go było rozpieczętować a potem cierpliwie odpowiedniej jakości a nie przypadkowym sprzętem wygrzać; dwa, że ma inną charakterystykę brzmienia, mniej podatną na kaprysy i fantazje słuchacza. Jedno wszakże muszę wstępnie zaznaczyć, co może mieć zasadnicze znaczenie dla przyszłych użytkowników. Otóż bardziej z nudów aniżeli potrzeby użyłem izolatorów kwarcowych Acoustic Revive RIQ-5010, które nieznacznie lecz odczuwalnie poprawiały wcześniej brzmienie staksowskiego T8000 i których dla świętego spokoju użyłem we własnym Crofcie i Twin-Head, gdzie jednak się nie sprawdziły. Ich wpływ to bowiem poszerzanie górnej granicy pasma i procentowego udziału sopranów, czego oba moje wzmacniacze nie potrzebują. Natomiast w przypadku Trilogy H1 rzecz okazała się zaskakująco ważna. Sam bym tak nie pomyślał, bo przecież te krążki od Acoustic Revive to czyste audiofilskie voodoo i sam ich producent w dołączonej ulotce pisze o tajemniczym wpływie, powodowanym oddziaływaniem krystalicznego kwarcu („mysterious power of natural quartz”), a radiesteci dodają od siebie o byciu „znakomitym odpromiennikiem”. Od szkła w szybach różni ten kwarc bycie kryształem a nie zastygłą cieczą (czyli strukturą wewnętrznie uporządkowaną a nie chaotyczną), a nie odróżnia skład chemiczny, to znaczy bycie SiO2.

Szkło to czy kryształ – co niby te przeźroczyste pastylki wielkości nadwymiarowego guzika miałyby zmieniać? Ale Acoustic Revive je ze stoickim spokojem sprzedaje w czerwonych pudełkach po cztery sztuki, licząc za każdą, bagatela, 690 PLN. Oficjalnie jako izolatory wibracji, jednakże z dodatkową uwagą, że położenie na urządzeniu czy pod albo obok kabla też powinno przynieść poprawę.

Niektóre obietnice spisano na papierze.

I teraz historia następująca: W odróżnieniu od nowego wzmacniacza Staksa, nowy elektrostatyczny Trilogy odznacza się brzmieniem w niemałym stopniu przeciwstawnym. Nie raczej jasnym a raczej ciemnym; nie raczej lekkim a raczej ciężkim; nie przede wszystkim promieniującym, a bardziej trzymającym się źródeł. Ogólnie biorąc mocniejszym, bardziej nasyconym oraz bogatszym znacznie w treść, co u słuchawek elektrostatycznych stanowi duży walor i spore zaskoczenie. Zaskoczenie w tym przypadku biorące się z lekko przesuniętego w dół całego spektrum o wyraźnie zaokrąglonej górze i pogłębionym dole. Spektrum doposażonemu w imponującą głębię brzmienia oraz jak na eloktrostatyczny sposób grania zaskakującą masywność, co wraz z z tymi zaokrąglonymi sopranami daje konkret w manierze realizmu i przede wszystkim masy.

Taki solidny realizm widoczny był we wszystkich podpinanych słuchawkach, poczynając od skromnych King Sound H4, poprzez flagowe niegdyś Stax SR-007, aż po obecnie flagowe SR-009. A przecież o każdych z nich, a już szczególnie tych ostatnich, można i należy powiedzieć, że przede wszystkim są transparentne a nie jak kamień nieprzeniknione. Tymczasem wzmacniacz Trilogy ma taką specyfikę, że dźwięk słuchawek elektrostatycznych czyni masywnie konkretnym a nie transparentnie ulotnym. To niewątpliwie cenna cecha i należałoby temu gorąco przyklasnąć, gdyby tylko ta góra była trochę mniej zaokrąglona, albo najlepiej wcale. Bo nie dość, że sama przez to zredukowana, to jeszcze na obszarze reszty pasma brak poprzez tą redukcję teksturom oraz powierzeniom dźwięków jakże przyjemnego sopranowego pylenia – tej naturalnej miriady drobin, która się wokół muzyki i dźwiękowych powierzchni winna kłębić. Gra to zatem konkretnie, nawet bardzo konkretnie, ale zarazem cokolwiek za zwięźle, zbyt jednoznacznie, jak zaciśniętą pięścią. Coś w sensie całościowego odbioru wrażeniowego, jakby wędrować po salonie meblowym a nie lesie. A przecież muzyka ma wiele z przyrody i niejeden z kompozytorów bardzo o ten jej aspekt zabiegał, by wymienić Beethovena, Schuberta, Mendelssohna, Wagnera, Mahlera, Debussy′ego  Pierwiastek przyrodniczego bogactwa jest dla niej czymś przyrodzonym, i to zarówno po stronie samej kompozycji jak i jej odtworzenia.

Na słusznych brzmieniowo (w każdym razie u mnie) podstawkach.

Wydatny składnik naturalnego nieuporządkowania podścielającego porządek główny powinien ją współtworzyć, aurą sopranowego pylenia i pogłosów uzupełniając to co w niej ewidentne. Nie tylko więc same dźwięki podstawowe i wypucowane na wysoki połysk faktury, ale też pyłki, iskierki, tchnienia, naloty, promyki, szmery. Tego wszystkiego trochę tu brakło, bowiem to właśnie budują soprany. Było treściwie lecz za jednoznacznie, zbyt jednopostaciowo, lapidarnie. Albo mówiąc inaczej – bez należytej aury. Z mocą niezłomnego konkretu przejawiała się postać, lecz bez należytej wokół poświaty. W efekcie za mało bitów na sekundę, by się zmysł słuchu i wyobraźnia nasyciły i zakrzyknęły: – Ależ bogato, jak pięknie!

W towarzystwie takich refleksji słuchałem, przywołując retrospektywnie inną stylistykę nowego flagowego wzmacniacza Staksa. A potem podłożyłem te kwarce. Wrażenie „to się nie dzieje naprawdę” pojawiło się momentalnie. Sopranom jakby ktoś przypiął skrzydeł, że aż od tego zbaraniałem. Nie może być – myślę sobie – nie ma prawa, na żadną logikę nie ma. Bo jeśli rzeczywiście owe kwarcowe kryształy są absorberami, to zjadać powinny a nie wyzwalać. I jeśli wibracje tłumią, to konsumować powinny dzwonienie a nie muzykę rozdzwaniać.

– Co powiadacie? Że może kiedy lampy trząść się przestają, to produkują bogatsze brzmienie? No dobrze, ale przecież stał ten Trilogy na stoliku absorbcyjnym od Rogoz Audio i nie wibrowała pod nimi podłoga pod wpływem hałasujących kolumn…

Od tyłu trzeba uważać na numerki (tylko bez głupich skojarzeń).

Szczerze mówiąc, wolałbym tego tematu nie poruszać, bo się producent i dystrybutor obrażą, a mnie na nic te dąsy. Ale nie sposób, no nie sposób. Bo raz, że rzecz dotykała samej istoty brzmienia; a dwa, że na to brzmienie wpływała. Mało tego, dopiero stwierdziwszy pozytywny wpływ jako podkładek – nieprzyzwoicie wręcz duży – zainteresowałem się poważniej tymi RIQ-5010 i sięgnąłem po dołączoną ulotkę. Nic w niej ciekawego nie napisano poza tym tajemniczym wpływem oraz tym, że można je też kłaść je na wierzchu urządzeń, jak również podkładać pod kable. O tym akurat nie wiedziałem; dystrybutor wręczając nie powiedział, i nigdy też tak używanych ich nigdzie nie widziałem. Brałem wręczane czerwone pudełka tak bardziej dla świętego spokoju, wedle starej zasady cwaniaków: dają brać – biją zwiewać.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

6 komentarzy w “Recenzja: Trilogy Audio H1

  1. Stefan pisze:

    Ciekawie się robi na rynku energizerów, a dałbyś radę Piotrze odnieść brzmienie i prezentację H-1
    do LST i iESLa?
    Z góry dzięki i pozdrawiam.

  2. Piotr Ryka pisze:

    LIST i iESL z moim systemem to granie bardziej skupione na pięknie, elegancji, melodyjnym falowaniu i światłocieniach, a H1 to siła, moc, treść, bas, mięso i kości.

    1. Stefan pisze:

      To coś niespotykanego zwłaszcza w przypadku 009, no może nie często.
      Szkoda tylko że tak z ceną odjechali.

  3. Stefan pisze:

    Hmmmm, nowe Ultrasone Edition 15, poprawili parę rzeczy, wtyki, pady welurowe, no i pierwsze otwarte Edition:)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Po AVS mam recenzować. Jeszcze ich nie słyszałem.

  4. Piotr Ryka pisze:

    Duża szansa, że ten Trilogy na AVS będzie grał z nowymi elektrostatami MrSpeakers.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy