Recenzja: Trilogy Audio H1

   O Trilogy dość dawno nie było, ale zapominalskim lub nowo zainteresowanym historią firmy i jej założycielem nie będę tych spraw przypominał, tylko odsyłam do wywiadu z Nickiem Poulsonem, przeprowadzonym podczas AVS 2015, w którym obok wspomnień, spraw bieżących i przewidywań padła też obietnica czegoś zaskakującego i lampowego zarazem. Zaskakującego, bo Nick zaczynał wprawdzie od wzmacniaczy lampowych, ale ostatnimi czasy przesiadł się na tranzystorowe i hybrydowe, które – jak powiada – stanowią dla niego większe wyzwanie. Miłość do lamp mu jednak nie przeszła; co zaś się tyczy zaskoczenia, to zdaniem autora i moim brać się powinno bardziej z przeznaczenia nowego dzieła aniżeli nawrotu do techniki lampowej. Bo obok wielu głośnikowych dwa już były autorstwa Trilogy wzmacniacze słuchawkowe o konstrukcji tranzystorowej (większy i mniejszy), a ten będzie dla odmiany cały lampowy i  przede wszystkim do elektrostatów. Elektrostatów wyraźnie wychodzących z cienia, będących po latach zastoju w kontrofensywie. Zarówno w sensie samych słuchawek, jak i wzmacniaczy do nich, które ostatnimi czasy zaczęły się sypać i nie przestają. Piekielnie drogie, zwyczajnie drogie, drogawe, średnie, niedrogie – wszelkiej maści i w coraz większym wyborze. Ten nasz, mający stanowić zaskoczenie Trilogy, już istnieje i koło mnie teraz stoi, czyli do peletonu elektrostatycznego ścigania dołączył i śmiga na swój sposób. Nie okazuje się przy tym dwuczęściowy, czyli jak 933 – większy dla dynamicznych – ale gabarytowo jest jeszcze pokaźniejszy i tradycyjnym u firmy wzorem głębszy niż szerszy.

Ale skoro o firmie wszystko zostało kiedyś powiedziane, a wzmacniacz zapowiedziany dwa lata temu właśnie się ziścił, to bierzmy się od razu za niego, poczynając od technicznych konkretów. Odnotuję jedynie na marginesie, że pierwsza prezentacja nowego Trilogy H1 miała miejsce na specjalnym pokazie 8 lipca w Londynie, natomiast teraz ma też swój egzemplarz polski dystrybutor i był uprzejmy podesłać.

Budowa, wygląd i ekonomia

Elektrostatyczna trylogia.

   Wzmacniacz jest płaski i dość ciężki. Płaski pomimo lampowego obwodu w klasie A, ponieważ lampy zostały zamontowane poziomo. Symetrycznie po trzy stronami – z każdej para 6C3PI i pojedyncza 6H6PI. Te ostatnie to triody średniej mocy o wysokiej skuteczności, stosowane w przedwzmacniaczach i stopniach wyjściowych, wspierane tu kaskadowo przez parę mniejszych ale też wydajnych podwójnych triod sterujących. Wszystkie to NOS-y produkcji sowieckiej o żywotności i odporności stresowej wedle wymagań atomowego pola walki (że szumnie lecz zgodnie z prawdą tak je zarekomenduję). Każda, mimo aż takiej deklarowanej odporności, ma na rzecz wydłużenia żywotności w wierzchnim panelu własne szczelinowe okienko wentylacyjne o łukowatym zakończeniu, podkreślającym lampowe przeznaczenie. Nic ponad to na tym wierzchu się nie dzieje, a przód jest charakterystyczny dla stylistyki firmy, i ogólnie dla angielskiej szkoły designʼu, to znaczy ascetyczny i zarazem odbiegający od nudnej sztampowości. Przez jego spłaszczony profil przebiega u góry głęboki frez, szerszy znacznie po lewej, bo poszerzony o dodatkową rynienkę lokującą w sobie cztery indykatory portów wejścia. Niżej z prawej, w płytkim, łukowo zakończonym wgłębieniu, znajdują się dwa gniazda słuchawkowe typu Stax PRO, a więc z biasem 580V, pasującym wyłącznie do nowszego typu słuchawek Staksa i ewentualnie King Sound. Niedługo mają się jednak pojawić też pasujące prądowo słuchawki elektrostatyczne od MrSpeakers, rozszerzając paletę marek do trzech. Po lewej wgłębienie jest okolone pasującym do reszty łukowatym warkoczykiem dziewięciu żywo czerwonych (jak wszystkie) diod wysterowania poziomu głośności, incydentalnie służących także do regulacji balansu prawo-lewo. Niczego więcej na przodzie nie ma, jako że cała obsługa odbywa się wyłącznie z pilota, którego zapodzianie lub uszkodzenie oznacza w tej sytuacji katastrofę. (Lepiej mieć wobec tego dwa.) Pilot jest mały i plastikowy, w odróżnieniu od dużego i metalowego samego H1. W użyciu okazuje się wygodny, bo denko ma przyjemnie zaokrąglone i jest leciutki, a na dodatek wzorcowo czytelny.

W angielskim wydaniu.

Mimo plastiku byłyby więc same pochwały, gdyby nie to, że komora baterii otwiera się wyjątkowo opornie i należałoby coś z tym zrobić. Nie zadziałały także baterie przysłane wraz ze wzmacniaczem, które były z gatunku ekstremalnie ekologicznych, a w każdym razie całe zielone. Nic by mi to nie przeszkadzało, niechaj ekologia nam żyje, byleby tylko były sprawne, no a niestety nie były. Z rewiru najnowszej mody jest jeszcze jedna ciekawostka, mianowicie nazwa wzmacniacza to nie tylko po lewej u góry czarny nadruk Trilogy H1, ale też jej powtórzony wydruk alfabetem Braille’a po prawej.

Z tyłu są cztery wejścia – dwa symetryczne i dwa zwykłe – z którymi trzeba uważać, bo rozmieszczenie gniazd jest nietypowe, parami zewnętrzne i wewnętrzne. Na szczęście gniazda są ponumerowane, więc łatwo się połapać. Poza przyłączami interkonektów jest jeszcze tylko gniazdo POWER; nie ma natomiast żadnego wyjścia, dodatkowego uziemienia – żadnych takich dodatków.

Wzmacniacz posadowiono na trzech nóżkach – co jest całkiem rozsądne, jako że cztery częstą się gibią, czym mocno denerwują. Całość, jak już wspominałem, to blok metalu – bokami z grubej blachy a front i wierzch z jeszcze grubszego srebrnego aluminium o satynowym, chropawym wykończeniu. Naleśnikowa płaskość wyróżnikiem, plus długi marsz na głębokość. Zaletą estetyczną natychmiastowa rozpoznawalność, wadą ergonomiczną duża ilość zajmowanego miejsca. Ale znowu nie przesadzajmy, to typowy pod względem rozmiarów klocek pełnowymiarowego audio, o cenie niestety też dużej, na rynku angielskim wyższej nawet od nowego wzmacniacza Staksa, ale na polskim odwrotnie, za sprawą innej polityki dystrybutorów. Mimo to przyjdzie wyłożyć dwadzieścia pięć tysięcy, a więc prawie dwa razy więcej niż na dzielonego 933 – wciąż najlepszego od Trilogy dla słuchawek planarnych i dynamicznych. Elektrostaty to jednak zawsze była elita i pewnie tak już zostanie. Zresztą, bajońsko drogich wzmacniaczy słuchawek dynamicznych z roku na rok przybywa i ten elektrostatyczny Trilogy jest przy nich nawet tani.

I cały lampowy.

We wnętrzu oprócz lamp widnieją dwa niczym nie osłonięte toroidalne trafa, osobne dla sekcji wejścia i wyjścia, a także szereg płytek drukowanych, co generalnie upodobnia architekturę do symetrycznych wzmacniaczy od Wells Audio. Lewą marsz i prawą marsz – odpowiednio w lewe i prawe ucho. Przy montażu schludnym i dobrze zaprojektowanym, mającym duże na obwodach skomplikowanie. A teraz ruszamy z dźwiękiem w uszy.

 

 

 

Odsłuch

Pilot warunkiem używalności.

   Odnośnie perypetii z odsłuchem, to nie miały miejsca takie przygody jak ze wzmacniaczem Staksa; raz dlatego, że Trilogy przyjechał nowiuteńki i trzeba go było rozpieczętować a potem cierpliwie odpowiedniej jakości a nie przypadkowym sprzętem wygrzać; dwa, że ma inną charakterystykę brzmienia, mniej podatną na kaprysy i fantazje słuchacza. Jedno wszakże muszę wstępnie zaznaczyć, co może mieć zasadnicze znaczenie dla przyszłych użytkowników. Otóż bardziej z nudów aniżeli potrzeby użyłem izolatorów kwarcowych Acoustic Revive RIQ-5010, które nieznacznie lecz odczuwalnie poprawiały wcześniej brzmienie staksowskiego T8000 i których dla świętego spokoju użyłem we własnym Crofcie i Twin-Head, gdzie jednak się nie sprawdziły. Ich wpływ to bowiem poszerzanie górnej granicy pasma i procentowego udziału sopranów, czego oba moje wzmacniacze nie potrzebują. Natomiast w przypadku Trilogy H1 rzecz okazała się zaskakująco ważna. Sam bym tak nie pomyślał, bo przecież te krążki od Acoustic Revive to czyste audiofilskie voodoo i sam ich producent w dołączonej ulotce pisze o tajemniczym wpływie, powodowanym oddziaływaniem krystalicznego kwarcu („mysterious power of natural quartz”), a radiesteci dodają od siebie o byciu „znakomitym odpromiennikiem”. Od szkła w szybach różni ten kwarc bycie kryształem a nie zastygłą cieczą (czyli strukturą wewnętrznie uporządkowaną a nie chaotyczną), a nie odróżnia skład chemiczny, to znaczy bycie SiO2.

Szkło to czy kryształ – co niby te przeźroczyste pastylki wielkości nadwymiarowego guzika miałyby zmieniać? Ale Acoustic Revive je ze stoickim spokojem sprzedaje w czerwonych pudełkach po cztery sztuki, licząc za każdą, bagatela, 690 PLN. Oficjalnie jako izolatory wibracji, jednakże z dodatkową uwagą, że położenie na urządzeniu czy pod albo obok kabla też powinno przynieść poprawę.

Niektóre obietnice spisano na papierze.

I teraz historia następująca: W odróżnieniu od nowego wzmacniacza Staksa, nowy elektrostatyczny Trilogy odznacza się brzmieniem w niemałym stopniu przeciwstawnym. Nie raczej jasnym a raczej ciemnym; nie raczej lekkim a raczej ciężkim; nie przede wszystkim promieniującym, a bardziej trzymającym się źródeł. Ogólnie biorąc mocniejszym, bardziej nasyconym oraz bogatszym znacznie w treść, co u słuchawek elektrostatycznych stanowi duży walor i spore zaskoczenie. Zaskoczenie w tym przypadku biorące się z lekko przesuniętego w dół całego spektrum o wyraźnie zaokrąglonej górze i pogłębionym dole. Spektrum doposażonemu w imponującą głębię brzmienia oraz jak na eloktrostatyczny sposób grania zaskakującą masywność, co wraz z z tymi zaokrąglonymi sopranami daje konkret w manierze realizmu i przede wszystkim masy.

Taki solidny realizm widoczny był we wszystkich podpinanych słuchawkach, poczynając od skromnych King Sound H4, poprzez flagowe niegdyś Stax SR-007, aż po obecnie flagowe SR-009. A przecież o każdych z nich, a już szczególnie tych ostatnich, można i należy powiedzieć, że przede wszystkim są transparentne a nie jak kamień nieprzeniknione. Tymczasem wzmacniacz Trilogy ma taką specyfikę, że dźwięk słuchawek elektrostatycznych czyni masywnie konkretnym a nie transparentnie ulotnym. To niewątpliwie cenna cecha i należałoby temu gorąco przyklasnąć, gdyby tylko ta góra była trochę mniej zaokrąglona, albo najlepiej wcale. Bo nie dość, że sama przez to zredukowana, to jeszcze na obszarze reszty pasma brak poprzez tą redukcję teksturom oraz powierzeniom dźwięków jakże przyjemnego sopranowego pylenia – tej naturalnej miriady drobin, która się wokół muzyki i dźwiękowych powierzchni winna kłębić. Gra to zatem konkretnie, nawet bardzo konkretnie, ale zarazem cokolwiek za zwięźle, zbyt jednoznacznie, jak zaciśniętą pięścią. Coś w sensie całościowego odbioru wrażeniowego, jakby wędrować po salonie meblowym a nie lesie. A przecież muzyka ma wiele z przyrody i niejeden z kompozytorów bardzo o ten jej aspekt zabiegał, by wymienić Beethovena, Schuberta, Mendelssohna, Wagnera, Mahlera, Debussy′ego  Pierwiastek przyrodniczego bogactwa jest dla niej czymś przyrodzonym, i to zarówno po stronie samej kompozycji jak i jej odtworzenia.

Na słusznych brzmieniowo (w każdym razie u mnie) podstawkach.

Wydatny składnik naturalnego nieuporządkowania podścielającego porządek główny powinien ją współtworzyć, aurą sopranowego pylenia i pogłosów uzupełniając to co w niej ewidentne. Nie tylko więc same dźwięki podstawowe i wypucowane na wysoki połysk faktury, ale też pyłki, iskierki, tchnienia, naloty, promyki, szmery. Tego wszystkiego trochę tu brakło, bowiem to właśnie budują soprany. Było treściwie lecz za jednoznacznie, zbyt jednopostaciowo, lapidarnie. Albo mówiąc inaczej – bez należytej aury. Z mocą niezłomnego konkretu przejawiała się postać, lecz bez należytej wokół poświaty. W efekcie za mało bitów na sekundę, by się zmysł słuchu i wyobraźnia nasyciły i zakrzyknęły: – Ależ bogato, jak pięknie!

W towarzystwie takich refleksji słuchałem, przywołując retrospektywnie inną stylistykę nowego flagowego wzmacniacza Staksa. A potem podłożyłem te kwarce. Wrażenie „to się nie dzieje naprawdę” pojawiło się momentalnie. Sopranom jakby ktoś przypiął skrzydeł, że aż od tego zbaraniałem. Nie może być – myślę sobie – nie ma prawa, na żadną logikę nie ma. Bo jeśli rzeczywiście owe kwarcowe kryształy są absorberami, to zjadać powinny a nie wyzwalać. I jeśli wibracje tłumią, to konsumować powinny dzwonienie a nie muzykę rozdzwaniać.

– Co powiadacie? Że może kiedy lampy trząść się przestają, to produkują bogatsze brzmienie? No dobrze, ale przecież stał ten Trilogy na stoliku absorbcyjnym od Rogoz Audio i nie wibrowała pod nimi podłoga pod wpływem hałasujących kolumn…

Od tyłu trzeba uważać na numerki (tylko bez głupich skojarzeń).

Szczerze mówiąc, wolałbym tego tematu nie poruszać, bo się producent i dystrybutor obrażą, a mnie na nic te dąsy. Ale nie sposób, no nie sposób. Bo raz, że rzecz dotykała samej istoty brzmienia; a dwa, że na to brzmienie wpływała. Mało tego, dopiero stwierdziwszy pozytywny wpływ jako podkładek – nieprzyzwoicie wręcz duży – zainteresowałem się poważniej tymi RIQ-5010 i sięgnąłem po dołączoną ulotkę. Nic w niej ciekawego nie napisano poza tym tajemniczym wpływem oraz tym, że można je też kłaść je na wierzchu urządzeń, jak również podkładać pod kable. O tym akurat nie wiedziałem; dystrybutor wręczając nie powiedział, i nigdy też tak używanych ich nigdzie nie widziałem. Brałem wręczane czerwone pudełka tak bardziej dla świętego spokoju, wedle starej zasady cwaniaków: dają brać – biją zwiewać.

Odsłuch cd.

Dedykowane flagowe słuchawki Staksa.

   Plan zemsty po przeczytaniu o tym kładzeniu zaświtał mi natychmiast: – To się położy i zobaczymy, czy też wówczas – chłe, chłe – jakakolwiek poprawa. Akurat Trilogy ma trzy nóżki, a w kompletach serwują po cztery. Położyłem na środku sekcji lampowej, pomiędzy szczeliny wentylacyjne. Kładę – i grać zaczyna lepiej; zabieram – zaczyna po sekundzie gorzej. Ożeż ty kwarcu w kółko skrobany, jak ci zaraz młotkiem przydzwonię, to przestaniesz czarować! Mało głupot się kręci przy tym audio, to jeszcze się radiestezji zachciewa? Ale nic, sięgnąłem po drugi komplet; trzy kładę – po jednym między każdą szczelinę – i grać zaczyna jeszcze lepiej…

Brodę mam, czapkę w szpic obstaluję, do tego różdżkę i pelerynę. Albo może lepiej cylinder? Królikami będę się żywił co z tego cylindra wyskoczą. Chociaż nie, to poczciwe stworzonka, już lepiej audiofili rabować. Poza tym to wcale nie jest nowość, bo na przykład we wtykach kabla zasilającego Illuminati są minerały ziem rzadkich. Niektóre substancje wpływ mają wydatny na pola magnetyczne i to może się zmieniać w dobre ich oddziaływanie.

Śmiać można się ze wszystkiego, bo tak naprawdę nic nie jest zrozumiałe. Słuchając muzyki podrapcie się w któryś policzek, a w mig się przekonacie, że ucho po jego stronie przestanie na czas drapania słuchać. To da się z pozoru łatwiej wytłumaczyć niż wpływy krążków kwarcowych, ale polega na tym samym – na rewizji przepływu. W jednym wypadku sygnału elektrycznego w nerwach, w drugim w niebiologicznych obwodach. Takie rzeczy się dzieją, bo gdyby nie, to po co firma Acoustic Revive, tłukąca dobre pieniądze na kablach, filtrach i platformach, sama sobie robiłaby w oko? Po kiego się ośmieszać, narażać na wredne komentarze? W przypadku Trilogy H1 to działanie okazuje się spektakularne prawdopodobnie z dwóch powodów – jego soprany go potrzebują, a płaska konstrukcja ułatwia wpływanie. Użycie kwarcowych krążków, zwłaszcza jako podkładek, jest dla niego korzystne, uzupełniające walory. Nie przeczę, że przy innym źródle, bardziej aniżeli dzielony Accuphase sypiącym sopranowym śniegiem, ten wpływ mógłby być negatywny lub żaden, ale tu tak było.

Idź srebro do srebra.

W ulotce krążków znalazło się też określenie efektu: „natural, vivid sound”. Nie da się tego ująć lepiej, podziało się dokładnie w ten sposób. Po użyciu magicznych kółek dźwięk zyskiwał brakujący element, stawał się żywszy, bogatszy, a w efekcie piękniejszy. Krągłość górna przeistaczała się w otwartość, bierność tekstur w ich żywość – cała muzyka łapała oddech, nabierała blasku i życia. Jednocześnie pasmo generalnie nie szło do góry, tak więc masa, treściwość i konkret pozostawały, a tylko składniki brakujące wchodziły jako uzupełnienie dopełniając obrazu. Teraz to grało znakomicie, można się było delektować. Pełnym, mocnym, a jednocześnie bogatym, wielowarstwowym brzmieniem. Wyraźne kontury, wypełnione, głębokie barwy, głębokie brzmienia. Żadnej przesady czy ociężałości, ale w mocnym a nie delikatnym stylu wyrazistego, twardego konkretu. Uroda nie na bazie subtelnej, ezoterycznej delikatności, tylko dana bardziej wprost, jednoznacznie. Wszakże – zrozummy się tutaj dobrze – nic w ogóle z prostactwa czy jakiejkolwiek pospolitości. Subtelność i delikatność swoją drogą; nie tylko męska ale i kobieca ręka, tyle że sam fundament mocniejszy niż zwykle w elektrostatach i na nim grube mury, a subtelności jako uzupełnienia. Wszystko za sprawą niższej tonacji, wypełnienia i ciemniejszego brzmienia. Po użyciu podkładek Acousti Revive to niższe brzmienie minimalnie się podwyższało, a ściślej mówiąc otwierało na górze, dorzucając też na całym przekroju pasma brakującego dodatku sopranów, i dzięki temu ożywało. W przypadku flagowych Stax SR-009 można o tym wzmacniaczu napisać, tak samo jak o nowym samego Staksa, że dobrze sobą uwzględnia potrzeby tych słuchawek. Mniej jednak na bazie miękkich przejść kolorystycznych i szerokiej gamy szarości, a bardziej poprzez siłę, konkret i wypełnienie.

Niektórych nie, ale mnie wiotka ezoteria słuchawek elektrostatycznych drażni, a nie dość dobrze napędzane SR-009 są właśnie półprzeźroczyste, mimozowate, zwiewne. Za mało w nich wypełnienia – form naturalnych dla życia, które niektórzy nazywają brutalnie „mięsem”. No więc dzięki Trilogy H1 delikatne z natury Stax SR-009 stają się wysportowane i umięśnione. Opalone też na dodatek i całe gotowe do działania. Popędzą żwawo naprzód, przysolą zdrowo w bęben i mogą skutecznie się zmagać nawet z najbardziej wymagającą mięśni muzyką.

Dwa gniazda można obsadzać, przy czym oba są jednakowe.

Mniej natomiast częstują łunami, jarzeniem, promieniowaniem – a ściślej biorąc do momentu, kiedy się podłoży Acoustic Revive. Wówczas tamte przymioty wciąż w gotowości zostają, ale wyraźnie oprócz tego zostaną znaturalizowane pogłosy i cały obraz ożyje , że w sumie grało to prawie jak Sennheiser Orpheus czy legendarny Stax SRM-T2. Gęściejsze barwy i głębsze całe brzmienie z mocniejszym wypełnieniem i więcej akcentów basowych, a mniej sopranowych mgiełek, subtelności, promieniowania. Mniej też nieco dystynkcji na przejściach i mniej holograficznych przeżyć, za to więcej substancji i mocy. To można woleć albo to, rzecz jest już kwestą gustu. I bardzo duży kontrast względem nowego wzmacniacza Staksa, który gra lekko i promieniście, ale bez holografii.

Pozostał jeszcze aspekt sceniczny. Pisałem o nowym wzmacniaczu Staksa, że daje pierwszoplanowy wielki ekran i nic z tyłu za tym ekranem. Trilogy H1 gra inaczej, bardziej w typie dawnej staksowskiej szkoły. Pierwszy plan stawia dalej, ale też niedaleko (będzie średnio jakieś dwa metry) i daje całkiem dobrą holografię. Bez podkładek Acoustic Revive (niestety, znowu o nich) ten ekran też był szeroki lecz za niski; soprany go jednak dźwignęły i zyskał prawidłowe proporcje, a wówczas jeszcze bardziej doszła do głosu holografia – i bez tego inspirująca. Dźwięki odpowiedzialne za głębię sceny dobrze spełniały swą rolę, wędrując daleko do tyłu i pozostając w odpowiednich relacjach przestrzennych do pozostałych. Tak więc nie tylko konkret, nasycenie i głębia brzmienia, ale też scena jest atutem. Nie dziwią więc komentarze z Londynu, że w konfrontacji Stax przegrał.

Podsumowanie

Nie tylko wygląd ciekawszy niż u nowej maszyny Staksa, także brzmienie.

   Wyszła ta recenzja dość nietypowa, bo wstępna dygresja się rozrosła, ale nie było innego wyjścia, tak podyktował sam jej przedmiot. Zachodzi taka możliwość, że z innymi odtwarzaczami soprany u H1 nie będą wymagać wsparcia, ponieważ już się zdarzało, że odtwarzacze Accuphase redukowały sopran niektórym wzmacniaczom. Ale jeżeli nawet, to na pewno nie za sprawą ich własnej wadliwości a pasowania. Accuphase DP-950 to referencja, potrafiąca podawać wysokie tony na wzór gramofonowy. Nie zatem w postaci cienkich włókien ale przestrzennego rozpościerania, a to już wyższa szkoła jazdy, wymagająca odpowiedniego traktowania – kabli należycie szlachetnych i wzmacniaczy mogących to oddać. Pod tym względem Trilogy H1 zdał egzamin, ale na piątkę dopiero przy wsparciu podkładek od Acoustic Revive. I żadnej w tym nie ma ujmy, wystarczy sięgnąć chociażby do testu platformy Rogoz Audio, jak bardzo potrafiła poprawić brzmienie arystokratycznego Accuphase DP-700. Dodatki wszelkiej maści czasami nic nie znaczą, ale czasami bardzo dużo.

Nie chciałbym jednak by ta recenzja stała się bardziej ich niż tytułowego wzmacniacza pochwałą, ale umniejszenia ich roli także bym sobie nie życzył. Jest faktem, że dużo wniosły i faktem, że wzmacniacz sam z siebie jest wysokiego lotu. Inna rzecz, że wyceniony wysoko, tu producent sobie nie szczędził. Zarówno nowy Stax T8000, jak ten Trilogy H1, w kategoriach cenowego rozsądku zostały wycenione wysoko. Wzięto zapewne pod uwagę przegrzanie rynku – szalejące ceny słuchawek i wzmacniaczy. Sennheiser ze swoim nowym Orpheusem najwyraźniej zwariował, zarażając się chyba od piłkarskiego świata i handlu zawodnikami, a inni poszli za jego śladem, skoczyli na głęboki luksus. Nie wiem, może podaż zamożnych chciejów jest już na tyle wysoka, że ujdzie to wszystko płazem i sprzedaż pójdzie gładko. Jednakże z punktu widzenia przeciętnego użytkownika nie wygląda to dobrze. Dobrze natomiast to, że na naszym rynku wzmacniacz od staksowskiego jest dużo tańszy, o bite pięć tysięcy. I że brzmieniowo jest ciekawszy, a także bardziej wyróżniający. Jego brzmieniowe przymioty niemało mnie zaskoczyły, bo nie słyszałem wcześniej elektrostatów tam treściwie i mocno grających. Więc kiedy to uzupełnić misternością i otwarciem sopranów (co się sprowadzi najwyżej do trzech kwarcowych krążków), dostaniemy kompletny przekaz o nadzwyczajnych walorach.

 

W punktach:

Zalety

  • Rzadko widywane w słuchawkach elektrostatycznych bardzo konkretne brzmienie.
  • Nasycone.
  • Lekko przyciemnione.
  • Klimatyczne.
  • Odpowiednio masywne.
  • O gęstych barwach.
  • Wyrazistych konturach.
  • Z dobrym czuciem przestrzeni.
  • Mocnym basem.
  • Realizmem postaci.
  • Zarazem przejrzyste.
  • Potrafiące przywołać delikatność.
  • Detaliczne.
  • Zniuansowane.
  • Żywe.
  • W wybitnym stopniu muzykalne.
  • Należycie trójwymiarowe.
  • I należycie holograficzne.
  • Dobra organizacja pogłosu.
  • Duża scena.
  • Ustawienie pierwszego planu podkreślające holografię.
  • Po odpowiedniej regulacji dobre proporcje pasma.
  • Skutkiem większej otwartości i procentowego udziału sopranów.
  • Ciepło.
  • Naturalizm.
  • Wyraźne odejście od brzmieniowej ezoterii.
  • Bezproblemowa obsługa wszystkich gatunków muzycznych.
  • Duży zapas mocy.
  • Klasyczny angielski design.
  • Porządny metal obudowy.
  • Cztery wejścia.
  • Symetryczność.
  • Klasa A.
  • Dobrze zaaplikowane niedrogie lampy.
  • Mimo regulacji tylko z pilota ustawienie pożądanej głośności nie nastręcza problemu.
  • Sam ten pilot wygodny.
  • Dwa słuchawkowe gniazda.
  • Schludny montaż.
  • Znany producent.
  • Made in England.
  • Polski dystrybutor.

 

Wady i zastrzeżenia

  • Rewir sopranowy bez podkładek Acoustic Revive zbytnio zaokrąglony.
  • Wyłącznie dla słuchawek Staksa i King Sound.
  • Regulacja z pilota jest sprawna, ale jako jedyna nieco problematyczna.
  • Czerwona pikseloza. (Rzecz gustu.)
  • Spora cena.

Sprzęt do testu dostarczyła firma: Moje Audio

Dane techniczne Trilogy SPD H1:

  • Wzmacniacz lampowy dla słuchawek elektrostatycznych marki Stax.
  • Brak sprzężenia zwrotnego.
  • Brak odwracania fazy.
  • Klasa A.
  • Stopień wyjściowy bez kondensatorów. (Bezpośredni.)
  • Pasmo przenoszenia: 10 Hz – 50 kHz (+-0,5 dB).
  • Impedancja wejściowa: 33 kOhm.
  • Maksymalne wzmocnienie: 56 dB.
  • Prąd podkładu (bias): 580 V.
  • Lampy: 4 x 6C3PI; 2 x 6H6PI.
  • Pobór mocy: 55 W (w spoczynku 1 W).
  • Wejścia: 2 x XLR; 2 x RCA.
  • Wymiary: 260 x 392 x 88 mm.
  • Waga: 6,7 kg.
  • Wzory wykończenia: czarne, srebrne.
  • Obsługa: wyłącznie za pośrednictwem pilota.
  • Cena: 25 000 PLN

System:

  • Źródło: Accuphase SACD DP-950/DC-950.
  • Wzmacniacz słuchawkowy (elektrostatyczny): Trilogy H1.
  • Przedwzmacniacz: ASL Twin-Head Mark III.
  • Końcówka mocy: Croft Polestar 1.
  • Adapter dla słuchawek elektrostatycznych: iFi iESL.
  • Słuchawki: King Sound KS-H04, Stax SR-007 & SR-009.
  • Interkonekty: Crystal Cable Absolute Dream RCA, Sulek 9×9 RCA, Tellurium Q Black Diamond XLR.
  • Kable głośnikowe: Siltech Royal Crown, Sulek 9×9.
  • Kable zasilające: Acoustic Zen Gargantua II, Harmonix X-DC350M2R, Audio Illuminati Power Reference One, Siltech Triple Crown.
  • Listwa: Power Base High End.
  • Stolik: Rogoz Audio 6RP2/BBS.
  • Podkładki pod kable: Acoustic Revive RCI-3H, Rogoz Audio 3T1/BBS.
  • Podkładki wielofunkcyjne Acoustic Revive RIQ-5010.
Pokaż artykuł z podziałem na strony

6 komentarzy w “Recenzja: Trilogy Audio H1

  1. Stefan pisze:

    Ciekawie się robi na rynku energizerów, a dałbyś radę Piotrze odnieść brzmienie i prezentację H-1
    do LST i iESLa?
    Z góry dzięki i pozdrawiam.

  2. Piotr Ryka pisze:

    LIST i iESL z moim systemem to granie bardziej skupione na pięknie, elegancji, melodyjnym falowaniu i światłocieniach, a H1 to siła, moc, treść, bas, mięso i kości.

    1. Stefan pisze:

      To coś niespotykanego zwłaszcza w przypadku 009, no może nie często.
      Szkoda tylko że tak z ceną odjechali.

  3. Stefan pisze:

    Hmmmm, nowe Ultrasone Edition 15, poprawili parę rzeczy, wtyki, pady welurowe, no i pierwsze otwarte Edition:)

    1. Piotr Ryka pisze:

      Po AVS mam recenzować. Jeszcze ich nie słyszałem.

  4. Piotr Ryka pisze:

    Duża szansa, że ten Trilogy na AVS będzie grał z nowymi elektrostatami MrSpeakers.

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy