Recenzja: Sennheiser HD 560S

Brzmienie

Wzornictwo znane z modeli poprzednich.

   Więc ułożyliśmy już słuchawki możliwie najlepiej na uszach. (Nie należy zaczynać zdania od więc, więc tym chętniej to robię – taką już mam przekorę.) Ale to jeszcze mało, gdy chodzi o poszukiwania optimum; powinniśmy bowiem sprawdzić, czy używając wzmacniacza mającego dopasowanie do impedancji słuchawek, należy skorzystać z gniazda albo regulatora dla małej czy dla dużej. Odpowiedź ze strony luksusowego EAR Yoshino padła natychmiastowa – trzeba użyć dla dużej. A kiedy już – co wtedy?

Zacznijmy może od porównania z tymi HiFiMAN HE-400i VER 2020, żeby mieć to już z głowy. Jakość okazała się bardzo zbliżona, styl jednak zasadniczo różny. Nie różniący się wprawdzie oświetleniem i temperaturą – jedne i drugie słuchawki kasowały tak samo rozjaśnienia, operując brzmieniami nieznacznie ściemnionymi na rzecz podkręcenia klimatu pewną tajemniczością, nie bez uciekania się do uplastyczniania obrazu malarskim cieniowaniem. Temperatury zaś wyższe minimalnie od neutralnych, tak żeby to istoty żywe były ulepione z tych dźwięków, a nie martwe przedmioty. W obu wypadkach równie dobrze to wyszło, zero z mojej strony krytycznych uwag.  Reszta jednakże inna. U HiFiMAN na plan pierwszy wysuwała się poetyka i melodyjność, u Sennheiserów szybkość i wyrazistość. Plan pierwszy u recenzowanych bliższy, dźwięk bardziej ofensywny – bardziej bezpardonowo wdzierający się słuchaczowi do głowy. Szybkość zmasowanego ataku, ale dźwiękami nie tylko rysowanymi bardzo wyraźnie, otwartymi i o chropawych teksturach pospołu z lekko podkręcaną grasejacją ludzkich głosów, ale też muzykalnymi i trójwymiarowymi – jak na ten przedział cenowy wybitnie. Też bardzo dobre oddającymi wszelkie stany emocjonalne, ale bez elementu zamyślenia, poetyki refleksyjnej, nastroju opuszczania, a nie tylko przybycia. Na tego rodzaju melancholie w szybkim ataku Sennheiserów brak miejsca, o ile się szczególnie o to nie starać i zaraz powiem jak. Mniejszy też u nich dystans pomiędzy bębenkiem słuchowym a membraną, co wyraźnie słyszalne – obszar działania dźwięku mniejszy. Po boksersku się wyrażając, dążą Sennheisery bardziej do zwarcia, a HiFiMAN utrzymują lekki dystans. To nie zakłóca u nich poczucia bezpośredniości, ale odległość od pierwszego planu proponują większą, ich „odsłuchowy pokój” jest większy. Sennheisery grają bardziej jak monitory bliskiego pola, HiFiMAN podobniej do kolumn. Przy czym – co ważne – chodzi tylko o dystans, bo wielkość dźwięków ta sama.

 

 

 

 

Te podobnej wielkości i siły akustycznej dźwięki u HiFiMAN narastają jednakże wolniej, są bardziej miękkie i na koniec dłużej finiszujące; u Sennheiserów atak jest błyskawiczny, kontury mniej zaokrąglone, a podtrzymanie krótsze.
I tyle porównania, bo nie o porównaniach sprawa. Jedna tylko jeszcze uwaga: na Astell & Kern AK380 (który, jak to DAP, nie ma dopasowania impedancji) lepiej wypadły Sennheisery. Z jednego tylko powodu, lecz dość bijącego po uszach – HiFiMAN wyosobniały trochę soprany z pasma poprzez czynienie ich za cienko brzmiącymi i zbyt płaskimi; u Sennheiserów nie było tego ani śladu. W ogóle z tym odtwarzaczem wypadły wprost rewelacyjnie, czego się wcale nie spodziewałem. Brzmienie pełne, nastrojowo ściemnione, głębokie, bez jakichkolwiek utwardzeń, wybitnie szczegółowe i esencjalne. Na równym i szerokim paśmie, a ekspresja i walory muzyczne tak dobre, że rzeczywiście zaskoczenie. Zarazem niemal ten sam pobór prądu co u konkurencyjnych planarów, podczas gdy u mającego dopasowanie impedancji wzmacniacza stacjonarnego z Sennheiserami potencjometr o dwie godziny wstecz.
Aha, i jeszcze jedno: obiecałem pokazać, jak wcisnąć w Sennheisery melancholię, która przecież często się zjawia w muzyce. Otóż ta melancholia w melancholijnych brzmieniach z Astell & Kern się pokazała, a wówczas zacząłem kombinować przy torze komputerowym i okazało się, że Sennheisery dużo bardziej reagują na kable USB i im szczególnie pasuje Fidaty, a droższy iFi i reszta próbowanych nie bardzo. Tak więc ów brak poetyckości trzeba relatywizować do toru – z Astell & Kern się przejawiała i z USB Fidaty też.

Ten wzmacniacz i słuchawki bardzo dobrze pasują.

Ten sam kabel Fidaty rozwiał też wątpliwości odnośnie tego, czy lepsze brzmienie z drogi DAP-em, czy drogim torem komputerowym. Miałem poważne, gdyż z innymi niż Fidata kablami dźwięk od Astella wolałem, ale tej jeden kabel USB przywrócił normalną hierarchię – tor stacjonarny z komputerowym źródłem okazał się koniec końców i bardziej energetyczny, i bardziej wyrafinowany. I znów, tak samo jak w przypadku porównywanych HiFiMAN-ów, topowych ale niezbyt drogich flagowych planarów Fosteksa i Takstara, też paru jeszcze innych słuchawek produkowanych oraz już nieprodukowanych, zmuszony jestem uznać wyjątkowo wysoki współczynnik proporcji jakość/cena. Jak za swe dziewięćset złotych grają te HD 560S zaskakująco dobrze – żywo, finezyjnie, potężnie. Czynnik szybkości i bardzo bliskiego kontaktu z dźwiękiem, skutkiem intensywności ataku, to niewątpliwie ich DNA, jak to się teraz zwykło mawiać, podobnie jak wyraźność. Struny są mocno naprężone i mocno naciągnięte membrany – to brzmienie nie jest twarde, ale twardsze niż HiFiMAN-ów. Wyraziste kontury rzeźbione sopranami, które nie są nigdy za ostre ani za płaskie, nawet nie są wyodrębniane z pasma, czujesz jednak ich intensywną pracę. Tu nie ma la-la-la-la, jakby sobie śpiewała dziewczynka kładąca lalkę do wózeczka, tylko jest uderzenie elektrycznej gitary, jakby uderzał piorun. Tak to gra – szybko, blisko i mocno, a łzawo tylko sporadycznie. Nie są to słuchawki specjalnie wygodne, ale dające czadu. Wrażliwe, jak się okazało, na kable i całą resztę, ale chętnie współpracujące DAP-em, czyli z nowoczesnym profilem. Stylistyką brzmieniową zaś biegunowo różne od własnej firmy też stosunkowo nowych Sennheiser HD 660S, pomimo innej deklaracji producenta. Jedna cyferka w nazwie, a tak odmienny styl…

Na koniec przemogłem lenistwo i w ruch poszedł system stacjonarny z CD i wzmacniaczem słuchawkowym po kilkadziesiąt tysięcy każdy, a okablowanie następne. Na początek pokręciły się dwie hard-rockowe płyty, które leżały na wierzchu – słuchając ich mocnego, wyrazistego brzmienia sam z kolei kręciłem trochę nosem na ciasnotę, tj. za małą przerwę między muzyką a słuchaczem. No tak, one już takie są – pomyślałem nie o płytach a o słuchawkach; to profesjonalna maniera  nie generowania przestrzeni własnej. I faktycznie – kilkanaście następnych płyt jedna po drugiej zmyły do czysta to wrażenie ciasnoty, nie zostało z niego ni śladu. Słuchawki są rzeczywiście profesjonalne, także w tym sensie, że pokazują jakość nagrań również w aspekcie przestrzennym, i to nad wyraz dokładnie. Własnej przestrzeni nie oferują, rzecz pozostawiając nagraniu, którego nie zamierzają poprawiać. Z kolei same brzmienia minimalnie podkręcają sopranowo, przy czym najlepszy użyty system pokazał, że robią to tak śladowo, iż niemal tego nie ma. Dla poprawienia wyraźności konturów ich brzmieniowy ołówek dobrze jest zatemperowany, lecz to zupełnie nie przeszkadza zjawianiu się w przekazie brzmień gładkich, mających miąższość i aromat. Uzupełnieniem piękne pogłosy i świetna szczegółowość, jak również coś, czego zabrakło z ciężkim rockiem – przestrzeń swobodnej propagacji dźwięku. Jako profesjonalne nie oferują też nowe Sennheisery dodatku tlenu ani wilgoci – będzie ich tylko tyle, ile jest w samym materiale. A zatem w sam raz w przypadku dobrze zrealizowanych nagrań, nie ma powodu do zmartwień. W palecie próbowanych znalazło się też kilka płyt zawierających materiał archiwalny, i ku mojemu kolejnemu zaskoczeniu wszystkie wypadły znakomicie. Tak więc nowy profesjonał od Sennheisera potrafi wskazać niedociągnięcia, ale nigdy nie czyni tego w formie przykrej, dba za to o obecność piękna. Te archiwalne płyty, o których teraz wspomniałem, w wydaniu wielu kolumn i słuchawek dostawało naklejkę „Nie da się tego słuchać z przyjemnością”, podczas gdy z HD 560S w tym torze słuchało się ich z fascynacją i mocnym poczuciem czaru.

Można tę parę rekomendować.

Reasumując: pierwszorzędne słuchawki za znośny pieniądz, wszakże nie dla tych, którzy potrzebują upiększających, umilających czy łagodnych. Nie są dla wielbicieli poetyckich, długo podtrzymywanych wybrzmień, atmosfery spokoju i klimatu miękkości. Albowiem są realistyczne, a nie są upiększające. Ale piękne nagrania z dobrym sprzętem (nawet DAP-em) brzmieć będą fantastycznie i mogą też brzmieć poetycko. Zaś dla na bas wyczulonych dodam, że bas ten jest u nich potężny, szybki i wyrazisty, w razie potrzeby potrafiący ogarniać całą przestrzeń.

 

 

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy