Recenzja: Sennheiser HD 560S

Technologia, wygoda, wygląd

Sennheiserowska waga lekka.

   Strona technologiczna już została wypunktowana; zgodnie ze słusznym swym prawem chwalenia wyrobu, producent zadbał o wyeksponowanie atutów. Poczynając od konstrukcji otwartej – zarówno dla niego charakterystycznej (Sennheiser zawsze miał w ofercie więcej słuchawek otwartych), jak i ułatwiającej osiągnięcie wysokiej klasy brzmienia – jako że łatwiej zbudować słuchawki wolne od problemu zawracania dźwięku do środka skutkiem odbicia od zamkniętych komór. Gwarantowana liniowość odpowiedzi sygnałowej skutkować ma z kolei łatwością nawiązania współpracy z różnymi wzmacniaczami i jednocześnie zapewniać zarówno przyjemny dźwięk na użytek prywatny, jak i rzetelny na użytek profesjonałów. Dokłada do tego swoje wartości poszerzenie po obu stronach pasma; całkiem od nowa zaprojektowany przetwornik, dysponujący nowego typu membraną z innowacyjnej mieszanki polimerów, pozwala zarówno na niższe zejścia i brak zniekształceń w przedziale 20-50 Hz, jak i lepszą klarowność powyżej 10 kHz. Ma przy tym nieczęstą dziś, na skutek presji sprzętu przenośnego, średnią impedancję (120 Ω), co także dobrze o nim świadczy, ponieważ wyższa i średnia przyczyniają się do uzyskania lepszego brzmienia prostszą drogą. Oprócz membrany innowacyjny jest także magnes, pospołu z nią poprawiający wspomniane skraje częstotliwości, jak również dzięki zmianie kształtu ułatwiający swobodną cyrkulację powietrza wewnątrz muszli. Wszystko to razem przekładać ma się na brzmieniową precyzję, którą docenić mają zwłaszcza wyczuleni na poprawność odtwórczą, w tym profesjonaliści. Na ich dobro służyć ma fakt, że przetworniki HD 560S zostały specjalnie dostrojone pod kątem reprodukcyjnej wierności, oferując niezawodniejsze teraz porównania A/B źródeł dźwięku, formatów plików oraz poddanych obróbce materiałów. Poszerzenie pasma i rzetelne odwzorowane ujawni to, z odtworzeniem czego zbyt zlewające dźwięki i za mało oferujące na skrajach monitory bliskiego pola często mają trudności. Modną retoryką się posługując producent podkreśla także, że DNA brzmieniowe czerpią HD 560S z wyższego modelu HD 660S, a wyjątkową lekkość konstrukcji z ultralekkich HD 599.

Do średniej impedancji dorzućmy szerokie pasmo przenoszenia 6 Hz – 38 kHz, maksymalny poziom ciśnienia akustycznego 110 dB, THD poniżej 0,05 % i wagę 240 gramów. Skuteczność nie została w danych uwzględniona, ale praktyka pokazuje, że tak samo jak impedancja jest średnia.

I jej dobra prezencja.

Popatrzmy teraz na nie, weźmy do ręki i załóżmy na głowę. Aby to zrobić, trzeba wyjąć z tekturowego pudła. Nie ma ono uciążliwej w ściąganiu obwoluty, która lubi się miąć i targać, kolor natomiast ma jak ona – jasnoniebieski z popielatym. Wewnątrz i na zewnątrz żadnych estetycznych frykasów – tekturowe kształtki, matowy lakier – tyle. Same słuchawki są zaś całe czarne i całe plastikowe. Wyjątkiem jedynie czarny welur wyściółki pałąka i padów oraz srebrzyste logo firmy. Piankowe profile pod welurem są miękkie i w przypadku padów niezbyt grube, równe z grubością na obwodzie. To drugie mi się nie spodobało, ponieważ łatwo stwierdzić, że muszle za płasko osiadają (wbrew zapewnieniom o właściwym doborze kąta); kiedy słuchawki docisnąć bardziej do części twarzowej i unieść równocześnie za uchem, brzmienie zyskuje na swobodzie, dźwięczności i klarowności. Z kolei dociskające zbliżenie przetworników do małżowin skutkuje gęstszym dźwiękiem i przybliżeniem pierwszego planu, wzmagając bezpośredniość. Wystarczy więc trochę popracować przy zakładaniu i już robi się lepiej, a gdyby popracował na profilem padów ten, który odpowiadał za ich formujący dobór kąta, działoby się tak samoczynnie. Nic to zresztą nowego ani odnoszącego się wyłącznie do słuchawek tańszych; dokładnie to samo tyczy używanych przeze mnie Ultrasone Tribute 7 z gatunku luksusowych.

Sama wygoda jest niezła, choć pałąk mógłby mniej uciskać. To jednak dość typowe w przypadku słuchawek chcących służyć też profesjonalistom, a wraz z używaniem nacisk słabnie. Z głowy na pewno nie spadną, są wyjątkowo lekkie, profil ugięcia pałąka dobrano prawidłowo. Suwakowa regulacja zawieszenia muszli trzyma zadany poziom i w razie regulacyjnej zmiany nie sprawia żadnych trudności z przeskokiem o jedną szczerbę, ale ewentualne poprawki łatwiej robić trzymając słuchawki w rękach niż pozostawione na głowie.

Plastik i welur w dobrym gatunku.

Design jest efektowny, plastik i welur w dobrych gatunkach, kabel profesjonalnym wzorem doprowadzono tylko do lewej muszli. Mierzy trzy metry, jest cienki, lekki, gumowany i nieznacznie tylko sprężynujący – jak cała reszta czarny. Zakończony dużym jackiem i uzupełniony przejściówką na mały, a przy łączeniu z muszlą (także jackiem) trzeba trochę się skupić, bowiem nie w każdym położeniu wcisnąć go można do końca.

Jedynym odstępstwem od czerni jest srebrny znaczek firmowy na obu bocznych pokrywach, a odstępstwem od  przeciętności niewielki ustrój akustyczny we wnętrzu każdej z nich. (Niewielki występ unoszący nieznacznie ucho, moim zdaniem za mało.)

Cena dziewięciuset złotych to teraz środek tarczy w którą celują ci, których zamiarem produkcja słuchawek niedrogich a pierwszorzędnych. Ledwie cztery recenzje temu opisywałem takie od HiFiMAN-a – dokładnie tyle samo kosztujące i zmierzające tą samą ścieżką „świetne-tanie”. Coś przy okazji będzie z porównań, bo trochę porównywałem.

Pokaż cały artykuł na 1 stronie

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *

sennheiser-momentum-true-wireless
© HiFi Philosophy